„1. Kierujący rowerem jest obowiązany korzystać z drogi dla rowerów lub pasa ruchu dla rowerów, jeśli są one wyznaczone dla kierunku, w którym się porusza lub zamierza skręcić.„
Czy na pewno bym wygrał?Kilka lat temu, chyba pierwsza tego typu sprawa o której było głośno. Białystok? Sąd zdaje się argumentował, że przepisy przepisami, znaki znakami, ale jak obywatel jeździ codziennie tą drogą do pracy, to niech nie mówi, że nie wiedział, że tam jest droga rowerowa. A skoro wiedział, to ma nią jechać i chyba nie potrzebuje znaków do tego.
Jasne. W ten sposób da się też argumentować, że może w danym miejscu nie ma drogi dla rowerów, ale jest przy równoległej jezdni oddalonej o 3 km, która też prowadzi w kierunku, w którym się rowerzysta porusza. Zwłaszcza w takiej Warszawie...
ścieżki jednokierunkowej, a takich to w Polsce właściwie nie ma
Sąd nie łyknie argumentacji
W kwestii formalnej: Krzysiek ma wieloletnie doświadczenie w obserwowaniu, co sądy "łykają", a czego nie. I jeśli pisze, że sprawa mogłaby zostać wygrana, ja akurat nie mam podstaw by mu nie wierzyć.
Policja czy tym bardziej sąd potraktuje najczęściej rowerzystę tak argumentującego jako cwaniaczka próbującego chytrze uzasadnić łamanie przepisów.