11 Lutego 2021Bez ładu i składu i z przymrużeniem oka. Wycinek z opisu wycieczki rowerowej, który naszkicowałem “na świeżo” po powrocie. Nie mam już czasu żeby poprawiać, niech będzie jak jest (dodałem parę komentarzy), przepraszam za błędy. Wyrywkowe opisy (miał być każdy dzień, mam tylko kilka) które planowałem połączyć w całość ale jakoś nigdy się nie złożyło, w każdym tego słowa znaczeniu.
Mocno okrojone fragmenty poniżej zdecydowałem się pokazać z powodów które będą jasne na końcu. Zostawiłem dzień w którym dotarłem na Mazury.
Ponad miesięczny lockdown i niemożliwość odwiedzenia rodziny w tym właśnie momencie sprawił że w ten sposób chcę odreagować coś, o czym dowiedziałem się przed chwilą.
Z szwagrem do i z Krzyża Wlkp. Z Krzyża do Bydgoszczy i z Warszawy do Krzyża pociągiem. Proste nie?
Lipiec 2019r.Bardzo lubię ten moment kiedy wpada mi do głowy pomysł na spędzenie urlopu. Tak to się zawsze zaczyna. Pomysłów oczywiście mam dużo, zdecydowanie więcej niż możliwości na ich realizację. Bardzo chciał bym wybrać się w podróż bez konkretnego celu i biletu powrotnego. Póki co muszę ograniczać się do dwóch tygodni urlopu i upychać w nie plany na co najmniej cztery.
Plan pierwszy był taki, żeby powłóczyć się po wschodzie Polski, roweru w ogóle nie brałem pod uwagę. Miało być podobnie jak poprzednio czyli pociągi, autobusy i co tam się jeszcze nawinie. Na rower (plan drugi) zdecydowałem się jakieś dwa tygodnie przed wyjazdem.
Po zdecydowaniu się na jednoślad spojrzałem na mapę i z grubsza zarysowałem trasę: Toruń, Grudziądz, Malbork, Kanał elbląski, Krusznik nad Wigrami, Narwiański PN, Biebrzański PN, Białowieski PN, Jeruzal (Wilkowyje), Warszawa. Do Torunia i z Wawy pociąg. Do Torunia nie dotarłem, spontanicznie ruszyłem z Bydgoszczy, w której miałem mieć przesiadkę.
Lot z Dublina w piątek rano, potem składanie roweru i integracja z rodzinką. Ustawianie przerzutek zakończyło się jazdą pod prąd na czołowe z radiowozem, serio. Na szczęście umknąłem na chodnik a policjanci widać uznali mnie za niską szkodliwość społeczną. Już widzę jak bym się tłumaczył: “No co, że po dwóch pifkach i lewą stroną? W Dublinie wszyscy tak jeżdżom”
Na szczęście nie dali mi okazji się skompromitować.
Plany planami, a życie...
Awarie były? Oczywiście, i oczywiście z dala od sklepów, ale trytytki też były, wystarczyły żeby dokulać się około 30km do sklepu rolniczego gdzie nabyłem "zapasówkę"
Plan drugi, czyli:
Zainicjować szwagra (dobry plan urlopowy nie wyklucza szwagrów, a wręcz przeciwnie) który podrzuca mnie na stację PKP w Krzyżu Wlkp.
Wsiąść do pociągu z opłaconym i wyznaczonym miejscem na rower w wagonie dziesiątym*. Pomknąć sobie do miasta Ojca Re(d)aktora i Kopernika z przesiadką w Bydgoszczy. Na miejscu zjeść piernika i ruszyć wzdłuż Wisły, obojętnie którą stroną byle odwiedzić Grudziądz (spichrze) i Malbork (zamek). Potem wpuścić się w Kanał Elbląski, tam pochylić się nad pochylnią w Kątach i głośno wyrazić zachwyt nad cudem inżynierii. W Krusznikach nad Wigrami odnaleźć rodzinę. Dziadek tam się urodził, z tamtąd wyjechał po wojnie by osiedlić się na zachodzie. Miał trzech braci i siostrę. “Na pewno ktoś tam z rodziny mieszka” mówili mi w domu .“Na pewno!”. W Biebrzańskim PN zobaczyć Biebrze, w Narwiańskim PN zobaczyć Narew, polską Amazonkę. Przeprawić się kładką przez Amazonkę ze Śliwna do Waniewa. Odwiedzić rodzinę rodziny pod Zambrowem, wyspać i najeść za darmo. Wypasać Żubry w Białowieży przy akompaniamencie wyjących wilków. Wyobrażałem sobie już, jak jadę wśród watachy tańczących wilków i galopujących żubrów niczym Kevin K. Przeznaczyłem na ten cel dodatkowy dzień, czyli wyjątkowo, dwa noclegi w jednym miejscu. Potem Grabarka z jej Świętą Górą. Na deser Jeruzal, czyli serialowe Wilkowyje, jestem zawziętym fanem serii. Na koniec Warszawa, złapać pociąg powrotny do Krzyża Wlkp. Tam ponownie zainicjować szwagra, w kierunku odwrotnym niż w dniu pierwszym.
[*Większość miejsc odwiedziłem, ale już wydarzenia nie koniecznie miały przebieg taki jak chciałem. Wiadomo, “żaden plan nie przetrwa kontaktu z wrogiem”. Już na samym początku okazało się że np. w pociągu nie tylko nie było (opłaconego wcześniej) miejsca na rower, ale nawet wagonu 10 nie było. Były 3 a zamiast miejsca na rower był korytarz pod kibelkiem, klasycznie. A w tym kibelku chowający podejrzany gapowicz, jadący do skupu złomu, który sprawił że całą trasę pilnowałem ekwipunku, zamiast zbierać siły w opłaconym przedziale. Gapowicza poratowałem drobnymi “na browca”, bo był wczorajszy. Takich przygód miałem dużo, np. Polska Amazonka wyschła i nie mogłem się przeprawić do Waniewa, bo pontony-mosty utknęły na mieliznach. Zakamieniony prysznic który psikał wodą wszędzie tylko nie tam gdzie powinien (po noclegu w namiocie poprzedniej nocy, marzyłem o ciepłym prysznicu) itp itd. Planowałem wszystko opisać tak jak to odbierałem, na wesoło, dlatego je wspomniałem powyżej. Zamiast tego są tylko trzy kropki w nawiasie.]
Droga przez piekło też była, drugiego dnia, kiedy lało aż do Kanału Elbląskiego
(…)
[Kilka dni i wiele kilometrów później]
… znaleźć Krusznik nad Wigrami, w tym Kruszniku dom dziadka, a w tym domu żyjącego spadkobiercę tej samej puli genowej. Taki był plan. Dziadek w czasie wojny (lub tuż po) dotarł na ziemie odzyskane (lubuskie), tam poznał babcię i został, skupiając się na zaludnianiu ziem odzyskanych. Widocznie zdawał sobie sprawę z potrzeby zaludnienia w celach obronnych nowych ziem, bo rodzinę mam dużą. Dziadek Antoni tylko raz wrócił w rodzinne strony, prawdopodobnie skłoniły go sprawy urzędowe przed ślubem z babcią. Nikt inny z mojej rodziny nigdy nie odwiedził Krusznik, nie wiedziałem więc kogo i czy w ogóle tam zastanę. Po dotarciu na miejsce przekonałem się że najwidoczniej Mazurzy, w przeciwieństwie do dziadka na zachodzie, nie spodziewali się, z której strony przyjdzie wróg, a przyszedł. Wślizgnął się jak piskorz i opętał okolicę. W wielu postaciach się objawił, a imię jego było na L, ale to nie Legion, a coś znacznie gorszego, l e t n i c y. Nie łatwo było spotkać miejscowych, a tylko oni mogli mi pomóc. Letnik letnika poganiał letnikiem. Zorientować w sytuacji udało się dopiero pod niewielkim sklepem, gdzie pomogli mi bardzo uczynni miejscowi. Gdy wyjaśniłem powód mojej wizyty, dostałem nawet propozycję wejścia “za darmo i poza kolejką” na pobliską wieżę widokową. Okazało się niestety, że w wiosce nie ma już nikogo z rodziny dziadka. Widocznie potrzeba zaludniania ziem wschodnich nie była aż tak paląca jak na poniemieckich. Był za to najstarszy mężczyzna, do którego mnie pokierowano, a który mógł pamiętać dziadka Antoniego.
Tablica ogłoszeń pod sklepem w Krusznikach
-“Za skupem samochodów, po prawej” - padła wytyczna, więc jadę. Jeden dom za blisko, ale to wnuczka która kieruje mnie już w odpowiednie miejsce, po sąsiedzku. Poczułem się jak w scenie z filmu, wchodzę i od razu widzę starszego mężczyznę przed domem, czyta gazetę. Krótko wyjaśniam o co chodzi, podaję nazwisko i okazuje się że mój rozmówca pamięta całkiem sporo. Samego dziadka nie może sobie przypomnieć. Pamięta trzech braci i jedną siostrę. Imiona wymienia tylko dwa. Braci było czterech i siostra. Opowiada historię jak na jednego z braci ktoś doniósł Niemcom. Oni zabierają brata dziadka i już nie oddają. Może dlatego dziadek postanowił zabrać im ziemie na zachodzie?
W tym momencie nie pamiętam imienia ani też nie mam notatek pod ręką, niestety. Rozmowa z tym panem była niezwykłym przeżyciem. Wiele się dowiedziałem o dziadku i jego rodzinie...
Dowiaduję się też gdzie jest dom w którym się dziadek urodził i gdzie wychował. To dwa różne domy, obok siebie. Jeden był bez studni na górce. To z niego cała rodzina przeniosła się do drugiego, bliżej jeziora, bliżej wody. Kierując się wytycznymi odnajduję to miejsce. Widzę zabudowania na wzgórzu, to dom pierwszy. Stoję przed dużym drewnianym budynkiem nad jeziorem, to dom drugi, tu urodził się dziadek. Pukam do drzwi, pojawia się pani letniczka, córka obecnych właścicieli. Okazuje się że stare zabudowania już nie istnieją, dom jest nowy. Działkę letnicy wykupili (patrz: najechali) od mojej rodziny. Rodziny której nigdy nie poznałem. Teraz to są ziemie odzyskane dla letników. Ja już wiem na pewno, że rodziny tutaj nie spotkam.
Po lewej, nowy dom "letników". Na prawo, jedyne pozostałości (chlewik) po starych zabudowaniach, za drzewami przebija jezioro
Zjeżdżam jeszcze do jeziora, ucinam sobie krótką pogawędkę z trzema dziewczynami na pomoście. Spoglądam na jezioro, domu praktycznie nie widzę, jest za linią drzew. Jest I nie ma jednocześnie, a właściwie to nie ma go wcale. Wsiadam na rower i odjeżdżam w kierunku Augustowa. Chcę jeszcze dzisiaj dotrzeć nad Narew.
Jezioro w którym skąpana była młodość mojego dziadka. Na pomoście oczywiście ..."letniczki"
Dziadek Antoni zmarł kiedy jeszcze byłem mały, ledwo go pamiętam. Pamiętam że był wysoki i ciągle w piżamie, chorował, zmarł zostawiając po sobie dwóch synów i trzy córki. W tej chwili miał by 14 wnucząt, 14 prawnucząt. Większość wciąż dzielnie utrzymuje i zapełnia zachodnie ziemie odzyskane.
Sześć dni później odwiedzam ciocię Dorotę, najmłodszą z rodzeństwa mojego taty. To u niej mieszka teraz babcia. Ciocia właśnie skończyła mycie i przebieranie babci, pomagała jej córka Agata.
“Radek był w Kruszniku, odwiedził dom ojca” - mówi głośno, wyraźnie i jednocześnie czule ciocia. Głaszcze babcie po policzku. Stoję na lini wzroku babci, nie wiem czy patrzy na mnie czy przeze mnie. A może patrzy teraz na dziadka? Ciocia reguluje kroplówkę z płynnym pokarmem. Wychodzimy do ogrodu wypić kawę. Ciocia kroi owoce, jest gorącą, arbuz jest bardzo słodki.
(…)
11 Lutego 2021Babcia Bronia miała 93lata, dziś o 3 nad ranem udała się w podróż w poszukiwaniu dziadka Antoniego.