Miał być spływ kajakiem, wyszła wyprawa rowerem. W sumie nie tak zle, bo z rowera wiecej widac niz z poziomu wody.
Dzień 1 - Niedziela. Pobudka w nocy. Wsiadamy na rowery i jedziemy na dworzec do Sosnowca. Przed szóstą jesteśmy w pociągu do Częstochowy. Tam przesiadka na TLK i prosto do Olsztyna. Czemu tak dziwnie, zamiast bezpośrednio? Przewóz rowerów. Wszyscy ale to wszyscy przewoźnicy mają za mało miejsca na rowery i bilety trzeba kupować z 2 tygodniowym wyprzedzeniem a i tak nie zawsze się uda.
12.30 jesteśmy na miejscu. Jedziemy zwiedzać zamek i zrobić zakupy. Jak wszystkie miasta na Mazurach Olsztyn składa się z zamków, wież, murów i rzeki. Gdzieś między to, na dokładkę upchnięto mieszkańców.
Przy okazji oglądamy rzekę Łyne, która na tym odcinku niespecjalnie się prezentuje. Niezbyt szeroka, mocno urgulowana i niestety ale brudna.
Schodzi kilka godzin. W koncu ruszamy w trasę do Starych Jabłonek. Na początku oczywiście błądzimy, ale potem trafiamy na właściwą DDR. Potem niestety drogą krajową bez pobocza. Koło 18 jesteśmy na miejscu ale trafiamy nie na to pole namiotowe na które planowałem. Chciałem na to po prawej stronie torów, trafiliśmy na to po lewej.
Samo pole słabe. 60zł za dwie osoby na jedną noc. Ciepłej wody brak, choć mieszkańcy pola zarzekają się że bywa. W nocy darmowy koncert Martyniuka z namiotu obok. Krrwa.
Dzień 2 - Nie pobudka a zwleczenie się. Ciepłej wody nadal brak. Sniadanie i o 10.00 ruszamy do Ostródy. Po drodze jeszcze oglądamy tunel między jeziorami i bunkier. Tunel powstał nie po to żeby utworzyć połączenie między jeziorami, tylko żeby je utrzymać. Po prostu przegrodzono jedno jezioro nasypem kolejowym wysokim na 15m. I gdyby tunel nie powstał, to woda wypłukiwały by nasyp. Spód i dno kamienne, ściany ceglane. Piękny przykład konstrukcyjnego zastosowania krzywej łańcuchowej i najdłuższa tego typu konstrukcja w PL
Trasa dużo przyjemniejsza niż wczoraj bo trafiamy na szlak po drogach lokalnych. W Ostródzie oglądamy najpierw dziedziniec zamku - w poniedziałki ekspozycje są zamknięte. Potem siadamy w porcie i kontemplujemy słoneczny dzień.
Ruszamy dalej. Po południu jesteśmy w Miłomłynie, ale nic ciekawego tu nie znaleźliśmy. Ruszamy dalej. Droga całkiem przyjemna przez las, zrobiono ją na dawnym torowisku. Niestety koło 18 okazuje się że pole na którym planowaliśmy się rozbić jest wydzierżawione przez ZHP i musimy jechać kilka ekstra kilometrów na następne. Godzinę później docieramy na camping który też nie oferuje ciepłej wody, ale za to mamy miejscówkę z ładnym widokiem nad jezioro.
Dzień 3 - Pobudka poszła w miarę. Ruszamy na Elbląg. Po dwóch godzinach docieramy do pochylni Buczyniec, a chwile później zaczyna padać. Zeby nie jechać w deszczu, decydujemy się na rejs Białą Flotą. 30km do Elbląga pokonujemy w pięć godzin. Wolniej niż by było rowerem. Deszcz okazał się też tylko przelotny. Ale przynajmniej zaliczyliśmy wszystkie pochylnie i jezioro rezerwat. Polecam taką opcję zwiedzania kanału - z pokładu widokowego widać dużo więcej niż z poziomu kajaka.
Samo jezioro ma dla mnie wątpliwy urok. Pomimo że ma wiele hektarów, spływalny jest tylko kilkumetrowej szerokości tor wodny. Poza tym tataraki i muł. Za to jeśli ktoś jest miłośnikiem ptactwa, będzie się czuł tam jak w raju.
Do Elbląga docieramy koło 19 i trafiamy na najlepsze pole namiotowe na świecie.
Jest posprzątane, miejsca są podzielone więc nikt sobie nie przeszkadza. Jest ciepła woda, kuchnia ze zlewem, i prysznice. No i za dwie osoby+namiot płacimy 38pln i DOSTAJEMY RACHUNEK
Dzień 4 - ruszamy na Frombork. Zadne z nas nie spojrzało na mapę więc jedziemy polecaną drogą przez Wysoczyznę. Na podjazdach trzeba zsiąść i rowery wpychać. Za mało przełożeń i siły żeby po prostu wjechać. Po drodze oglądamy zabytkowy kościół i chowamy się przed deszczem w domku na środku stawu. Staw ma może ze dwadzieścia na dwadzieścia metrów, spory most przez środek i centralnie umieszczone zadaszenie. Mają ludzie fantazję.
We Fromborku trafiamy na pole na którym nie ma nic. Serio, puste pole, zero obsługi, brama otwarta, zero gości, hula wiatr.
Trudno, zamek i wybrzeże idziemy zwiedzać z rowerami i całym majdanem. Jest to uciążliwe bo nie można zostawić całkiem rowerów bez opieki więc zwiedzamy pojedynczo na raty. Stwierdzam że od ostatniej bytności +/- 25 lat temu nic się tu nie zmieniło.
Próby znalezienia pokoju spełzają na niczym Wszystko zajęte. Miałem nawet pomysł żeby wsiąść w pociąg i wrócić na pole do Elbląga, ale stacja i linia zostały wyłączone z eksploatacji w 2006 roku. Co ciekawe, Frombork jest niemal pusty. Pamiętam tłok jaki był jak tam byłem poprzednio. Teraz jest luźno a spać i tak gdzie nie ma.
Wracamy na to puste pole bo alternatywy brak. Właściciel podaje cennik z głowy, za dwie osoby i namiot 70pln. W cenie nie ma ciepłej wody, jest zimna i kibelek. Musi starczyć. Co ciekawe na stronie internetowej i w informacji cennik na to pole jest znacznie niższy - tak ze 40%.
Ale cóż, brak innej opcji.
Późnym wieczorem już z namiotu oglądamy burzę nad zatoką. Spektakularne zjawisko. Ze względu na płaskość terenu burza jest kilkanaście kilometrów od nas więc jej nie słychać. Za to widać że pioruny biją po kilka na raz. W nocy przychodzi na nasze pole i rzuca namiotem. Do wytrzymania. Zastanawiam się nad piorunami. Rowery stoją tuż obok namiotu, a teren pola płaski i bez drzew. Czy jak walnie to dmuchany materac zabezpieczy przed napięciem krokowym? Tak czy inaczej zasypiam.
Dzień 5 - pedałujemy do Elbląga. Tym razem trasą Green Velo wzdłuż brzegu zatoki. Dystans to jakieś 40-45km z tego 8 jest bajeczne. Rozpoczyna się od serii zakrętów na opadającej drodze, więc jednocześnie odsłania się panorama. Potem przez jakieś miasteczko - miniaturowy Frombork.
Następnie DDR skręca nad wodę i prowadzi szczycie wału powodziowego tuż nad samą wodą. Jak w bajce, po jednej stronie lasy, po drugiej woda. Pogoda dopisuje. Wogóle zatoka to takie morze+. Cieplejsza woda, bardziej przewidywalne dno, nieco mniejszy wiatr.
Niestety po tym pięknym kawałku musimy wepchać rowery jakieś 200m w górę w serii pagórków i wtedy pot się leje z czoła, po plecach i wogóle wszędzie.
Lądujemy na tym samym polu co ostatnio i ruszamy na zwiedzania Elbląga. Zwodzony most, dworzec, katedra, ścieżka między starymi kamienicami. Katedra ma67metrów. Wysości. Przewidująco kasy są dopiero 20m nad ziemią, po drodze schodkami na górę. Nie dotarliśmy nawet do kas
. Rowery i schody to za dużo dla nóg.
Dodatkowo szukam sklepu sportowego bo muszę kupić nowy ręcznik. Stary, nigdy nie dosuszony capi. Na szczęście znajduje i to przeceniony
Dzień 6 - ruszamy na Malbork. Tym razem pogoda dopisuje aż za bardzo. Robi się spiekota. Skręcam nie na ten szlak co trzeba, i zamiast wygodnego pedałowania przez półtorej godziny przedzieramy się przez chaszcze ciągnąc rowery. Trawa sięga pasa, a ponieważ idziemy przy samej wodzie - jest mokra od porannej rosy. Po tym odcinku jesteśmy nieziemsko zmęczeni a woda dosłownie chlupie w butach. Nawet maślanka nie regeneruje. Dojeżdżamy na najbliższą stację kolejową i czekając na pociąg, przebieramy się i zmieniamy buty. Druga połowa trasy już pociągiem.
W Malborku, trafiamy na dobry camping. 50pln, ciepła woda i cisza. W nocy okazuje sie że cisza była złudna, bo zaraz obok pola biegnie nasyp z torami kolejowymi.
Do zamku blisko, ale nie za blisko - ot rękę nad rzeką podać. Popołudnie to zwiedzanie. Nogi bolą jak diabli bo łażę w butach na kajak - takich z cienką gumową podeszwą i bruk się odciska na stopach potężnie. Mam jeszcze zwykłe buty, ale te suszą się po przedzieraniu przez krzaki. A podobno nieprzemakalne są.
Zwiedzanie trwa prawie trzy godziny a i tak wychodzimy z niedosytem bo nie wszędzie weszliśmy. W Malborku byłem już kilka razy i widzę jak stopniowo odbudowywane są nowe elementy. Jak go kiedyś skończą, to będzie jeszcze ze dwa razy większy niż teraz. Ostatnim razem nie można było wejść do kościoła w wysokim zamku, a teraz już można.
Zamek był niemal całkowicie zniszczony w trakcie wojny. Zeby nie zaburzyć jego istoty teraz składa się z oryginalnych kawałków w kolorach i neutralno szarych fragmentów uzupełniająych. Oczywiście tylko w zakresie wystroju. Sciany są z czerwonej cegły.
Tym razem w nocy nie pada ani nie wieje.
Dzień 7 - Kierunek Iława. Pociągiem. Z recenzji na sieci wynaleźliśmy że ten szlak leci między polami i lasów po drodze mało. A termometr pokazuje 28 stopni. Z Iławy jedziemy prosto na pole "Binduga" 12km od dworca. Rozbijamy namiot, wrzucamy majdan i wracamy do Iławy zwiedzać i kupić coś do jedzenia. Pomimo wsparcia pociągiem, zrobiliśmy 45km rowerami
Iława jest mało zabytkowa, albo my słabo szukamy.
Wieczorem wracamy na pole. Jest cicho. Faktycznie wszyscy trzymają się zasady nie włączania radia czy internetu (na polu nie ma prądu, wifi, ani ciepłej wody
) Za to tuż przed północą trafiają się nowi goście. Niestety dwójka z nich to internetowe dzieciaki które nie ogarniają namiotu, materaca, ani braku prądu do asystenta google. Więc koło północy wybudzają nas calkowicie a potem długo jeszcze żubrują zanim pójdą spać.
Dzień 8 - Pierwsza próba objechania Jezioraka - najdłuższego jeziora w PL. Długość geometryczna to 27km , ale po linii brzegowej dobrze ponad 70. Daliśmy radę doj ednej trzeciej i wróciliśmy. Za to zjedliśmy jajecznicę - pierwszy 'normalny' posiłek. Do tej pory były kaszki, maślanki, kabanosy i bułki.
Wracając podjeżdżamy jeszcze do Szymbarka obejrzeć ruiny zamku
Wieczorem zakradamy się jeszcze na ośrodek dwa kilometry dalej żeby skorzystać z prysznica z ciepłą wodą.
Potem z obliczen wyszło nam że zrobiliśmy te 70 wiec w sumie mogliśmy jechać dookoła.
Dzień 9 - Druga próba tym razem zachodnim brzegiem.
Też się nie udało, ale przynajmniej zobaczyliśmy kolejny kanał i dom w którym żył i tworzył Nienacki (ten od serii Pan Samochodzik). Dom niestety nie był udostępniony do zwiedzania.
W drodze powrotnej psuje się pogoda. Najpierw na scenę wchodzi duchota więc trzeba częściej odpoczywać. Potem ostrzegawczo pokapuje więc zwiększamy tempo. Mimo to do namiotu wpadamy z pierwszymi kroplami deszczu na plecach a chwile później zaczyna się typowa mazurska burza. Wiatr dość mocno szarpie namiotem, więc sam sobie gratuluje że tym razem założyłem wszystkie odciągi. Woda leci jak z hydrantu. Siła żywiołu jest tak duża że odbijające się od ziemi krople trafiają pod tropik i moczą sypialnię.
Po pół godzinie znowu wychodzi słońce. Mazury to jedyne znane mi miejsce gdzie można jednocześnie przemoknąć i dostać poparzeń od słońca.
Nawigacja mówi że zrobiliśmy 66km.
Dzień 10 - Nad ranem zaczyna lać. Jak z cebra. I wiać. Jest to też pierwszy dzień kiedy wyrażnie spada temperatura. Przeciągamy namiot bliżej zadaszenia i pakujemy się na cito jak tylko przestaje padać. Potem na dworzec i pociągiem do Torunia. Ten odcinek od samego początku planowaliśmy jako kolejowy, bo leci mono uczęszczanymi drogami i jazda nim to żadna przyjemność. Zresztą dworzec w Iławie to też żadna przyjemność. Nie ma pochylni dla wózków/rowerów wiec trzeba się nieźle naszarpać żeby je zanieść na peron.
Na miejscu, prosto z dworca trafiamy na bardzo dobre pole namiotowe - jakieś 400-500m do przejścia i wszystkie potrzebne udogodnienia.
Po południu zwiedzanie Torunia. Kolejne trzy godziny łażenia po Starówce. Tym razem przynajmniej w dobrych butach bo w końcu doschły. Co najbardziej rzuca się w oczy. Mówisz Stalin, myślisz Lenin. Albo na odwrót.
Tak na serio to w Toruniu są tylko dwa tematy. Kopernik i pierniki. Domów w których urodził się kopernik jest ze cztery. To zupełnie tak jak z czaszkami Lenina których w ZSRR sie doliczono pięciu ( w tym jedna po tym jak w wieku pięciu lat zastrzelili go Niemcy). Kościołów w których posługiwał i szkół w których się uczył też jest pełno. Strasznie rozchwytywny był jako dzieciak.
A pierniki? Katarzynki to podstawa. Pierniki-kotki, pierniki-pieski, pierniki-dziewczynki, serduszka i oczywiście gwiazdki. Apogeum to piernikowy Kopernik (takie combo). Oczywiście co drugi sklep chwali się że tylko oni robią "według oryginalej toruńskiej receptury". Tyle że na niektórych opakowaniach napisano "Piekanrnia nr 15 - Bydgoszcz"
Jest nawet łódka spacerowa "Katarzynka" . Grała w filmie "Rejs"
W nocy idziemy jeszcze na punkt widokowy położony po drugiej stronie rzeki naprzeciw Starówki. Ładnie to wygląda. Mury i co większe budowle są podświetlone.
W nocy zaczyna się wichura. Nie pada, ale duje tak że namiot znowu wisi na odciągach a drzewa nad nami niepokojąco trzeszczą. Kij z tym, może postoją jeszcze - wiec idziemy spać.
Dzień 11 - powrót. Z drobnymi komplikacjami. Wykupiliśmy wprawdzie przewóz rowerów, ale okazuje się że nie ma na nie w pociągu miejsca. Zrobili sobie zmianę. Zamiast puścić wagon z przedzialem na rowery i duży bagaż, puścili zwykły. Rowery przypinamy w pierwszym przejsciu za lokomotywą i tyle.
Przesiadkę mamy tym razem w Zawierciu. Byliśmy przekonani że możemy z rowerami tylko do Zawiercia jechać, bo ktoś inny wykupił wcześniej odcinek Zawiercie-Katowice. Więc pewnie jak my wysiądziemy to wejdą inni rowerzyści. Ale nic takiego nie ma miejsca. Mogliśmy sobie jechać do samego Sosnowca.
Film z wyjazdu (troche mi napisy nie wyszły, ale dałem z siebie całe 30%)