Autor Wątek: MPP 2022  (Przeczytany 38923 razy)

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1707
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: MPP 2022
« 13 Wrz 2022, 08:23 »
A w tym roku góry były chyba najcięższe w historii MPP, niby nie było Makowskiej, Obidowy i Gliczarowa, ale piły Beskidu Wyspowego zastąpiły je z nawiązką  ;)
Dokładnie, pisałem to na samym początku. Mało znany powszechnie, niepozorny Beskid, jest jednym z najtrudniejszych rowerowo, bo tam jak zjedziesz z wojewódzkiej, to droga z mijankami i 12%+ murowane :) Szkoda, że mi wypadł w dzień, bo chyba kilka nowych dróg zaliczyłem, ale ciemno było, że oko wykol, trzeba będzie wrócić na trasę w dzień.

EDIT: Za to mam taką małą propozycję, żeby na jakiś czas zawiesić prowadzenie trasy prez Pogórze Wiśnickie do momentu aż włodarze regionu nie oprzytomnieją. Tego typu drogi to tylko w Wałbrzychu jeszcze da się spotkać, jak to się uchowało w Małopolsce to nie wiem ;D inne gminy maja asfalty ekstraklasa, a tu dziesiątki metrów łat, nie wiadomo z ilu warstw.
I generalnie uwaga apropos nawierzchni. Już to mówiłem Tomkowi odbierając pakiet DNF na mecie - najlepszy asfalt jakim jechałem do tej pory na MPP. Pierwszej nocy ani jednego odcinka z dziurami, co przy mokrej pogodzie tym bardziej było cenne. Było potem około 20km wypłukanej drogi na wjeździe w Kielecczyznę, ale dało się jechać po prostej bez myszkowania. Dzięki, świetna robota.
« Ostatnia zmiana: 13 Wrz 2022, 08:35 MaciekK »

Offline Mężczyzna Elizium

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 6060
  • Miasto: Bnin
  • Na forum od: 17.03.2013
    • Klasyka w niedzielny poranek
MPP 2022
« 13 Wrz 2022, 15:35 »
Dziękuję za doping i miłe słowa. Od początku nadstawialiśmy się na kolarstwo romantyczne i tak MPP przejechaliśmy. Dwa noclegi, a potem zapier…niczanie, by realizować taktykę.

Jechało się super, zważywszy, że to jedyne moje ultra od 3 lat (objazdy tras KMT i Pyry nie liczę, bo to inna zabawa) to całkiem przyzwoicie. Na koniec wysiadły mi plecy, mam z nimi problem od kraksy sprzed lat i to spowodowało, że wynik jest gorszy, niż powinien być.

Góry… cóż bywało trudnie, ale bez przesady. Dało się wszystko pojechać

Relację napisze Hipek, już się nie mogę doczekać ;D

Gratulacje dla wszystkich uczestników. Orgom piąteczka :)
Absurdalny Eli

Hipek: "Starość to wg mie coś takiego że marudzisz jak to jesteś słaby i w ogóle, a potem wciągasz na lajcie podjazdy 25% i elo"

Offline Mężczyzna maciek70

  • Wiadomości: 565
  • Miasto: Milowice
  • Na forum od: 18.05.2018
Odp: MPP 2022
« 13 Wrz 2022, 19:54 »
Mniej sportowo: warto było jechać góry w dzień.
Dla utrwalenia wspomnień.












"Jest tylko cienka czerwona linia między rozsądkiem a szaleństwem"

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1707
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: MPP 2022
« 13 Wrz 2022, 22:16 »
No to pierwsza relacja, piszę trochę dla siebie, żeby mieć do czego wrócić za jakiś czas :)

To był mój pierwszy start od zakończenia MRDP w zeszłym roku i plan miałem ambitny – poprawić swój dotychczasowy wynik. Cieżko powiedzieć jaki jest punkt odniesienia, 2019, czy 2020? Trudno porównać edycję do edycji, jakimś punktem pomiarowym będzie dystans pierwszej doby, odpowiednio 602 i 609km, ale na końcu ważne, żeby mieć poczucie spełnienia obowiązku i to ma być główna miara:). Rower jak na mnie na lekko:



Na numerze, ponadczasowy, przekaz który wiozę w Polskę, dlaczego kolor tak mało kontrastowy? ;D



Po MRDP dorobiłem się skłonności do przeziębiania kolan, mam zgryz, czy wystartować w ocieplanych nogawkach i się męczyć, czy na krótko i zaryzykować zmarznięcie. Opcja 1 wygrała jednym głosem.
Pogoda zapowiadana była „barowa”, z małą amplitudą opadów. Deszcz niespecjalnie mnie cieszy, ale już temperatury w prognozach dają nadzieję, na sporą wygodę w trakcie jazdy i oszczędności czasowe na tankowaniu. Temperatury 10-15 stopni, to idealnie warunki pode mnie o ile idzie tempo. Noce w górach są zawsze zimne we wrześniu, więc nawet nie zaprzątam sobie głowy analizą pogody drugiej nocy, ubiorę co będę miał i do mety dojadę. Wersalu nie będzie :)



No i po starcie zonk… pierwszy raz jak spotkałem się, ze spełnieniem obietnic jazdy 25kmh w konwoju. O rzesz Ty! A tu 12 stopni i mżawka. Zimno, że psa by człowiek nie wypuścił, itp. Do Władka jestem wyziębiony do spodu :)
Po ostrym starcie, idzie tempo, tak, że z przodu nikt oprócz szwagra na ścieżkę nie wjechał, chyba dobrze, bo mijaliśmy paru miejscowych z naprzeciwka i ktoś by zginął.



W zasadzie od początku jadę swoim tempem, bo grupki strasznie szarpią i nie ma sensu się z nikim zabierać a Lucek z którym wystartowałem zaczął kombinować z ciuchami jeszcze przed setnym kilometrem, więc jechaliśmy „na radar”. Ja się łamię na pierwszym tankowaniu i też zakładam nogawki. Chwilę tasuję się z Góralem Nizinnym, który dostał rozładowany tracker  :D ale zabiera się z jakimś szybkim pociągiem i tyle go widziałem.
Dla jednych fatalna pogoda, dla mnie zbawienie logistyczne. Gęsty izo w dwóch bidonach 0.95 starcza na 195 a potem na kolejne 140km.
Pośród niewielu grupek z którymi dało się chwilę zahaczyć, spotkałem bardzo sympatyczny mini peleton z Warszawy, jechali w stylu klasycznych brevetów, czyli jeden kolega zawiadował zmianami i tempem. Ewidentnie mieli plan i go realizowali, ciekaw jestem z jakim skutkiem. Super się z nimi jechało, równo, szybko, bez szarpania a i pogadać się dało. Mieli też tzw. mazowieckie kasety, ciekawe jak im się podobało w Wyspowym :)
Spotkałem ich, gdy zaczęło nieco bardziej padać i się dozbrajałem, czyli dodatkowo dorzuciłem membranę. Do Płocka zbliżam się już w „pełnym umundurowaniu” i tu pierwszy zonk.



Garmin przełączył się w tryb diagnostyczny podczas ładowania, a tu trzeba w deszczu wjechać do sporego miasta. Trochę upierdliwa sprawa, bo na telefonie ciężko coś podczas jazdy zrobić, gdyż ekran „szaleje” od kropel wody a Garmin pyta czy skalibrować ekran dotykowy... Co za pytanie? A jakże!
W Płocku pierwszy „popas”, czyli kawa + konkret burger z frytkami i chwila oddechu, bo do tej pory miałem może w sumie kwadrans przerw. Odpalam tracking i widzę, że ljestem całkiem mocno z przodu. Z drugiej strony sporo trackerów w mojej okolicy nie działa, co na bank nie jest oznaką spania, więc zakładam awarię systemu.
Pół godziny po opuszczeniu Płocka bum… tylna elektroniczna przerzutka, za którą dałbym sobie rękę odciąć odmawia posłuszeństwa. Blokuje się na najtwardszej koronce i stęka przy próbie ruszenia choćby o stopień wyżej. Przez myśl przemyka mi cytat z Pazury i obraz mnie bez tej ręki, co dałbym sobie za nią obciąć…



Long story short – wózek zaklinował się, chyba sam o siebie, ponieważ po odkręceniu z haka i upadku na ziemię, wszystko się rozprostowało i zaczęło działać, wcześniej resety, rozpinanie a nawet ostateczna metoda - mycie wodą z bidonu - nie pomagały :) Śpiewałem mu nawet przeboje grupy „Ich troje”, typu „A wszystko to, bo Ciebie kocham...”. Dodam, że na pierwszy rzut oka, nie było nic zablokowane. Naginałem to i owo i wyglądało, że się zawiesił na biegu 11. Według Stravy, straciłem na to prawie godzinę w tym czasie. W nagrodę, przerzutka walcząc heroicznie z oporem zużyła 80% baterii, wpędzając mnie już do końca w kryzys energetyczny. Pożałowałem, że nie zabrałem ładowarki na dynamo, bo od tej pory leciałem z Garminem na oszczędzaniu energii. Kto nawigował w obcym terenie na garminie w tym trybie, wie z czym to się je :)
Żułem te awarie Garmina i Di2 całą resztę nocy i przeliczałem na kilometry które mogłem ukręcić przed 9 rano, przeliczając to na co najmniej 20-25km w plecy w tym terenie i warunkach.
Dystans dobowy zamykam na poziomie 606km. Czyli nie jest źle, ale dupy też nie urywa.
Rano zaczynam dostawać wiadomości – „Ale ciśniesz”, „Idziesz na pudło?”, itp. Dziękuję za wszystkie, było mi bardzo miło, nie spodziewałem się.
„Paczę” na tracking a tam masa trackerów nieaktywna a z aktywnych to jestem na czwartym, czy piątym miejscu. Od zeszłego wieczora mijam się w kółko z Krzyśkiem Kurdejem i teraz jest nie inaczej. Złapał gumę, ja go wyprzedziłem; potem on wyprzedził mnie, zamuliło gol ja wyprzedziłem jego i tak dalej.
Chwilę później spotykam późniejszego drugiego na mecie Andrzeja Tercjaka. Gadka się nie klei, bo zamuła konkretna pod oboma kaskami, oczka wąskie, miny tępawe… On też, ewidentnie  nie dogaduje się z Garminem, bo błądzimy synchronicznie :) W pewnym momencie mi pada bateria Di2 i jadę na single speed, czasem zaskakuje tył o jedno lub dwa oczka a on odpala petardę i znika, chyba tak już dojeżdża do mety. Gratulacje wyniku Andrzej.
Ja realizuję mój plan, znalezienia noclegu jak tylko dojdzie do takiej zmuły. Szybkie dwa telefony i jest agro, „W starej szkole”. Polecam wszystkimi rękami. Pani karmi mnie grzybami pod każdą postacią, których wysyp jest widoczny gołym okiem. Sam znalazłem prawdziwka w „przerwie na siku” :)



Na cały postój, według Stravy zeszło 3h, z czego 1:30 „snu”. Niestety ze względu na zalanie jednego z kabli naładowałem jedynie 70% garmina i 75% power banka 10k mAh. Trzeba będzie rzeźbić z tym do końca. W tym czasie, spadłem z trzeciej pozycji na około 10-12. Ciężko powiedzieć jak jest, bo trackery Wilka, Wyciora i kilku obok nie działają.
Ruszam w dobrej formie i idzie całkiem sprawnie, ale bez szału, jeżeli chodzi o prędkość a szkoda, bo w plecy wieje 20kmh jak nic. Bóle kolan, zwłaszcza lewego, które bolą na zimno od nocy szybko wracają. Każdy zjazd bez pedałowania, wymaga wkręcenia się z powrotem, żeby nie bolało.
Spotykam Wilka i chwilę gadamy, ale rozdziela nas szybki zjazd, na którym mój brzuch przyspiesza znacznie szybciej od mojego fit-interlokutora. Energii się nie marnuje, więc tyle było z naszej konwersacji.
Od tamtej pory na drodze nie spotkałem żadnego zawodnika, minąłem tylko na pit-stopach Krzyśka Kurdeja i Maćka Blimela w okolicach Limanowej. Ogólnie żałowałem, że jechałem w takiej izolacji, bo była świetna widoczność i widok lampek gonionych/goniących zawodników na przeciwległych ciemnych zboczach, mógłby być petarda!
Im stromsze robiły się podjazdy i dłuższe zjazdy, tym trudniej było rozgrzać się przed następnym pedałowaniem, żeby kolana nie bolały. W sercu górskiej końcówki tegorocznej edycji, czyli Beskidzie Wyspowym, było już całkiem źle. Młyńczyska musiałem już pchać na długim odcinku, a po przebiciu się do Kamienicy okazało się, że w drodze do Zasadnego jadę po płaskim 20kmh oszczędzając lewe kolano, bo bolało, przy każdym obrocie pedałów.
Szybki rachunek z uwzględnieniem pierwszej cyfry w numerze PESEL i wychodzi, że skórka nie jest warta wyprawki. Przepychanie ścianek, gdy już boli, to najprostsza metoda, do poważnej kontuzji przeciążeniowej, której leczenie może zająć niewspółmiernie długo, lub (odpukać) zostawić po sobie coś na stałe.
Decyzja o pierwszym DNF przychodzi dosyć łatwo, jestem z niej zadowolony, jak również cieszę się, że wziąłem udział. W końcu przejechałem 95% trasy w przyzwoitym stylu.
Trochę liczb:
Dystans 946km
Czas brutto 43:19
Nowych gmin: 21
Postoje ciężko wyliczyć ze stravy, bo miałem problemy z czujnikami i stabilnością GPS, ale raczej poniżej 5h, w tym 3h na spanie i prawie godzinę na awarię Di2.
« Ostatnia zmiana: 14 Wrz 2022, 08:14 MaciekK »

Offline Mężczyzna michuss

  • Wiadomości: 397
  • Miasto: Szczecin
  • Na forum od: 28.02.2014
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 06:29 »
No to pierwsza relacja, piszę trochę dla siebie, żeby mieć do czego wrócić za jakiś czas :)


Świetnie napisane, prawie jakby człowiek to jechał. Przygody z garminem i przerzutką jak z koszmarów sennych przed takim maratonem ;)

P. S. Dodatkowy plus za ponadczasowy przekaz  :D

Offline Mężczyzna rybadigital

  • 2021 MRDP ukończyciel
  • Wiadomości: 440
  • Miasto: Polska
  • Na forum od: 30.09.2016
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 07:11 »
Rezygnacja w Ochotnicy , odkąd już jest tylko stabilnie górsko i bez ekstremów !!! Nie mieści mi się w kanonach mojej rywalizacji. Sportowo na przyszłość głowa do naprawy .Zdrowotnie się nie wypowiadam za innych , temat za delikatny . Relacja super.

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1707
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 08:02 »
P. S. Dodatkowy plus za ponadczasowy przekaz  :D
Po tym jak wycofał się także Lucek, klub ósmej gwiazdy bez punktów w tym roku...

Rezygnacja w Ochotnicy , odkąd już jest tylko stabilnie górsko i bez ekstremów !!! Nie mieści mi się w kanonach mojej rywalizacji. Sportowo na przyszłość głowa do naprawy .Zdrowotnie się nie wypowiadam za innych , temat za delikatny . Relacja super.
Z głową to akurat jest w porządku, przydaje się do logicznego myślenia, nie tylko do heroicznego walenia na oślep jak cepem :) Z Kamienicy jest jeszcze ponad 70 km i 1000up, w tym Wierch Młynne i strome podjazdy na SWT i Czarna Góra. Wiem, że można, ale mi się nie mieści w sportowej jeździe pchanie większości podjazdów przez ostatnie 5 godzin, w tym prawdopodobnie zdecydowaną większośc z Jurgowa na metę. Ból kolan, to także brak możliwości jazdy w korbach. To też masakra na tyłku i dłoniach i długie tygodnie regeneracji. Sportowo, to samo ukończenie MPP w limicie nie daje mi żadnej satysfakcji, więc opłacenie tego stratami na zdrowiu nie ma sensu.

Offline Mężczyzna Hipek

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 4866
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 18.08.2011
    • Hipcia i Hipek
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 08:55 »
Dziękuję za miłe słowa, nie przypuszczałem, że nasze kolarstwo romantyczne skłoni kogokolwiek do kibicowania;) Generalnie - jakby to nie brzmiało - poszliśmy się przejechać na rowerze, a Organizatorzy byli na tyle uprzejmi, że dali nam za to medal.

Co do taktyki... tę ustala się pod planowany cel. Naszym było: jeżdżenie na rowerze, bycie wyspanym, uśmiechniętym, cieszenie się dniem, a także wypicie wystarczającej ilości kawy. Wobec tych celów spanie pierwszej nocy było punktem wyjścia, a jako że pogoda była na tyle uprzejma, że zdecydowała się z nami współpracować, to drugiej nocy zrobiliśmy sobie spanko tak bardzo do pełna, że sam się zbudziłem 30 minut przed budzikiem, bo uznałem, że już się wyspałem i można iść pojeździć na rowerze. Gdyby aura była bardzo niepozytywna, to wtedy trzeba by było podjąć takie decyzje, o których sobie nie wyobrażaliśmy, że trzeba je będzie podjąć, czyli zrezygnować z kawy albo jeździć nocami więcej niż ostatni fragmencik do mety. ;)
martwawiewiórka [14:51]: sól kolarstwa, co to takiego?
Elizium [14:52]: spacer z rowerem po górach

Mijah: (...)przy okazji dowiedziałem się czegoś co zmieni moje życie. Oznaczenie podjazdu HC to nie hardcore, tylko hors catégorie.

Offline Mężczyzna zly-sze

  • Wiadomości: 5069
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 19.09.2019
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 08:57 »
@MaciekK Kiedyś miałem podobne problemy z garminem w deszczu. Finalnie okazało się, że PB podawał niskie napięcie i od tego się garmin w ten tryb przełącza.

Offline Mężczyzna łatośłętka

  • Skup i ubój. Rozbiór.
  • Wiadomości: 8787
  • Miasto: nie, wioska
  • Na forum od: 21.03.2013
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 09:14 »

Świetna opowieść, MaciekK.
Dziękuję.
tutaj jestem łatoś, odtąd łętka ... łatośłętka!

Offline Mężczyzna jedrucha

  • Wiadomości: 147
  • Miasto: Łomianki
  • Na forum od: 02.09.2021
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 09:22 »
@MaciekK Znakomita relacja! Tylko 15 min postojów do Płocka (ponad 450 km)  :o - dla mnie kosmiczny wynik. Szkoda, że potem zaczęły się problemy ze sprzętem i kolanami, bo wynik sportowy zapowiadał się pięknie. Osobiście uważam, że podjąłeś bardzo słuszną decyzję - choć nie wiem, czy niecałe 100 km przed metą sam umiałbym taką podjąć. Ale, gdy znajdę się w takich terminach, może mi będzie o nią łatwiej dzięki takim relacjom właśnie. Dzięki!
« Ostatnia zmiana: 14 Wrz 2022, 09:53 jedrucha »

Offline Mężczyzna Turysta

  • Wiadomości: 5719
  • Miasto: Gdańsk
  • Na forum od: 15.06.2011
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 09:49 »
Chwilę tasuję się z Góralem Nizinnym, który dostał rozładowany tracker

Tylko sprostuję, że nikt nie dostał rozładowanego trackera. Wszystkie wydane urządzenia były sprawdzane przez nas rano przed startem i działały.

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1707
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 14:47 »
@MaciekK Znakomita relacja! Tylko 15 min postojów do Płocka (ponad 450 km)  :o - dla mnie kosmiczny wynik. Szkoda, że potem zaczęły się problemy ze sprzętem i kolanami, bo wynik sportowy zapowiadał się pięknie. Osobiście uważam, że podjąłeś bardzo słuszną decyzję - choć nie wiem, czy niecałe 100 km przed metą sam umiałbym taką podjąć. Ale, gdy znajdę się w takich terminach, może mi będzie o nią łatwiej dzięki takim relacjom właśnie. Dzięki!

Dzięki za dobre słowo. Relacje napisałem, ponieważ pomimo zakończenia, był to dla mnie bardzo ciekawy maraton i debiut w DNF :). Apropos kontuzji, to kolana bolały już popołudniem w sobotę, tylko dało się z tym żyć. Decyzja nie do rozpatrywania w kwestii słuszna, nie słuszna, bardziej bilans osobistych priorytetów na dzień 12.09.2022. W innym wyścigu w innym czasie mógłbym podjąć zupełnie inną, jak zreszta nieraz drzewiej bywało.

Tylko sprostuję, że nikt nie dostał rozładowanego trackera. Wszystkie wydane urządzenia były sprawdzane przez nas rano przed startem i działały.

Tylko wyjaśnię, że tak mi powiedział Adam :)

Offline Mężczyzna Góral nizinny

  • Wiadomości: 390
  • Miasto: Częstochowa
  • Na forum od: 02.10.2013
Odp: MPP 2022
« 14 Wrz 2022, 16:57 »
Chwilę tasuję się z Góralem Nizinnym, który dostał rozładowany tracker

Tylko sprostuję, że nikt nie dostał rozładowanego trackera. Wszystkie wydane urządzenia były sprawdzane przez nas rano przed startem i działały.
Małe sprostowanie.
Mój tracker nie działał od startu. Dostałem info, że mam go zrestartować, a ponieważ ciągle nie działał miałem podłączyć ładowanie (wtedy rozmawiałem z Maćkiem). Drugi reset pomógł i od około 200 km wszystko działało poprawnie.
Za Dzikiej Róży zapachem idź na zawsze upojony wśród dróg -będzie clę wiódł...   K.I.Gałczyński

[img width=201 height=50]http://st66.static.bikestats.pl/u18136y2014v3.g

Offline Mężczyzna jedrucha

  • Wiadomości: 147
  • Miasto: Łomianki
  • Na forum od: 02.09.2021
Odp: MPP 2022
« 15 Wrz 2022, 10:36 »
To jeszcze relacja ode mnie - znowu wyszło nieco przydługo...

Do Helu docieram w piątek ok. 20:30. Wraz z napotkanymi w pociągu ultrasami jedziemy pod latarnię po odbiór pakietów, potem odwiedzam jeszcze pobliski camping odebrać od kolegi ochraniacz na but, który omyłkowo został u niego po BBT i chwilę po 21:00 ląduję na kwaterze. Są już tam Wycior i Wilk – resztę wieczoru spędzamy na przygotowaniach i rozmowach, ale raczej dość szybko idziemy w objęcia Morfeusza. Noc mija bardzo spokojnie. Wiadomo - z uwagi na lekki przedstartowy stresik, który zwykle mnie w takich sytuacjach dopada - idealnie nie jest i wybudzam się raz na jakiś czas, ale w porównaniu z nocą przed startem w BBT, to jednak pełen luksus. W ramach śniadania odgrzewam w mikrofali makaron carbonara, a potem dopycham jeszcze drożdżówką. Po krótkim namyśle postanawiam – mimo rześkiej aury – założyć krótkie ciuchy + letnie rękawki i nogawki. Ostatnia wizyta w toalecie i jedziemy z Tomkiem na start (Wilk jeszcze się dopakowuje). Pod latarnią jest już spory tłumek – odbiór trackerów, nadanie bagażów na metę, rozmowy, pamiątkowe zdjęcia, etc. Jest bardzo sympatycznie, ale jednak chciałbym już ruszyć, bowiem czuję lekki chłodek. W końcu przyjeżdża radiowóz policji, następują obowiązkowe przemówienia oficjeli 😉, odliczanie i ruszamy!
Tempo przejazdu honorowego nie rokuje rychłej poprawy sytuacji termicznej… Jadę obok Przemka Szlagora – on cierpi jeszcze bardziej, bo jedzie całkiem na krótko. Za Jastarnią zatrzymuję się na siku, a następnie gonię peleton, dzięki czemu się trochę rozgrzewam. Rozmawiam też chwilę z kolegą, który mówi, że „pierwszy raz jedzie taki dystans, że dotychczas najwięcej przejechał 200 km ze średnią 29 km/h i że to chyba nieźle”. Charakterystyczny zaśpiew na końcu zdania sugeruje pytanie domagające się mojej reakcji, więc dyplomatycznie coś tam odbąkuję, a w duchu myślę sobie, że i ja chciałbym mieć taką fantazję (o ile dobrze zapamiętałem numer, kolega ukończył imprezę mieszcząc się w limicie, co sprawiło mi niemałą radość). W końcu dojeżdżamy do Władysławowa, policja zjeżdża, a ja znajduję się w większej grupce na czole peletonu, która mocno ciśnie, nawet może nazbyt mocno. Na razie jednak postanawiam się w niej trzymać i tym samym rozgrzać się nieco. Po pierwszych pagórkach w naszej grupce zostają Mariusz Cukierski, Przemek Szlagor, Michał Jemioło, Michał Czubkowski, Krzysztof Sienkiewicz i ja. Jednak wkrótce, na pierwszym znaczącym wzniesieniu Cukier i Przemek odjeżdżają w siną dal (która przy tej pogodzie rzeczywiście jest sina). Zostało nas czterech. Michał Jemioło podjeżdża kaszubskie górki znacznie szybciej od nas, Mazowszan, ale na wypłaszczeniach go doganiamy. W końcu decyduje się jechać cały czas z nami. Ja w między czasie próbuję przypomnieć sobie tajniki jazdy grupie, której nie uświadczyłem od ponad roku. Na szczęście koledzy życzliwie udzielają mi wskazówek. Tempo mamy cały czas bardzo mocne, ale umożliwiające jeszcze chłonięcie piękna kaszubskich krajobrazów, ubranych w mglisto-jesienne, pastelowe odcienie. Pierwszy postój robimy na Orlenie w Egiertowie (158 km), gdzie zjadam tradycyjnego hotdoga i kupuję Muszyniankę do bidonów. Nie siedzimy tam zbyt długo, chociaż wiadomo, że przy czterech osobach to tego czasu zawsze więcej schodzi… Kiedy ruszamy, nikt z osób będących za nami jeszcze nie nadjeżdża. Następny postój planujemy za ok. 140 km (ja wprawdzie planowałem postoje bardziej co 100 km, ale zakładałem to przy jeździe solo, a w grupce te km szybciej mijają, więc akceptuję taki plan). Wkrótce po wjechaniu do województwa kujawsko-pomorskiego zaczyna padać rzęsisty deszcz. Próbuję w trakcie jazdy założyć kurtkę, ale średnio mi to wychodzi, bo w grupie to trzeba jednak mieć się na baczności. W końcu zostaję lekko w tyle i udaje mi się tę nieszczęsną kurtkę założyć, a następnie doganiam chłopaków. Przejeżdżamy teraz przez doskonale znane mi rejony – moi rodzice mają nad jeziorem Żurskim działkę i domek, w którym często bywamy, więc okoliczne drogi mam po wielokroć przejechane. W Laskowicach zatrzymujemy się na rogatkach przejazdu kolejowego. Po przejechaniu pociągu jesteśmy już blokach (sic!) startowych, ale niestety rogatki cały czas stoją jak zaklęte. No nie! Czekamy na drugi pociąg, który stoi na pobliskiej stacji. Z 10 min na tym przejeździe czekamy i stygniemy, już porządnie mokrzy, ale w końcu i ten drugi pociąg przejeżdża a my mkniemy dalej. Następny przystanek robimy na stacji Moya tuż za Chełmnem (297 km). Tutaj też jemy ciepły posiłek (ja zapiekankę dla odmiany) i robimy różne manewry z ciuchami. Postanawiam na razie się nie przebierać, bo i tak cały czas pada deszcz, więc to, co założę w mig przemoknie. Zakładam jedynie dodatkową warstwę na górę, żeby było cieplej, a kurtka jako tako przed wilgocią chroni. Kiedy ruszamy jest już prawie ciemno. W planach mamy następny postój za następne 150 km (na 446 km na Orlenie w Płocku). Zaraz po wyruszeniu na wyboju wypada mi przednia lampka (niestety przed startem postanowiłem „ulepszyć” fabryczne mocowanie…), ale na szczęście działa. Mocuję ją z powrotem i doganiam chłopaków. Zaczyna dość mocno lać, a jest już całkiem ciemno. Bardzo kiepsko radzę sobie z jazdą w grupie w takich warunkach, bo tylne światła kolegów przede mną rozpraszają się na kroplach wody na okularach i niewiele widzę. Wychodzę na zmiany z prawdziwą przyjemnością. W okolicach Papowa Biskupiego spotykamy Radka Gołębiewskiego, który wybrał się nam na spotkanie w tym tęgim deszczu. Towarzyszy nam ok. 50 km – oczywiście przepisowo, jadąc obok i oczywiście na gravelu 😊 W międzyczasie, kawałek po minięciu autostrady A1, gdy sobie tak beztrosko jedziemy, może i w deszczu, ale przyjemnym asfaltem tocząc niezobowiązujące rozmowy natykamy się niespodziewanie na nagłe zwężenie drogi połączone z drastyczną zmianą jakości nawierzchni. W wyniku tego incydentu Krzysztof łapie kapcia. Stajemy pod drzewem i Krzysztof zakłada nową dętkę. W między czasie wyprzedza nas Krzysztof Szczecki. Po napompowaniu okazuje się, że opona krzywo weszła w obręcz, więc trzeba spuścić powietrze, poprawić i ponownie napompować. Krzysztof szybko radzi sobie z tym problemem i wkrótce ruszamy dalej. Doganiamy Krzysztofa Szczeckiego i jedziemy wspólnie z nim. Kawałek za Golubiem-Dobrzyniem, po zejściu ze zmiany i spożyciu batona, przy chowaniu papierka do kieszeni z nienacka wjeżdżam w jakąś dziurę i leżę... Mimo, że starłem sobie boleśnie biodro spodenki są całe. Uff… Sprawdzam, czy z rowerem wszystko w porządku – wygląda ok, tylko hamulce się trochę przekrzywiły i trą w obu kołach. Poprawiam ustawienie hamulców i ruszamy dalej. Okazuje się jednak, że pod obciążeniem klocki nadal trą, więc zatrzymuję się, powprawiam raz jeszcze i doganiam chłopaków. Wkrótce przestaje padać, a żegnający się teraz z nami Radek Gołębiewski mówi, że według prognoz to teraz już nie powinniśmy mieć deszczu. Niestety się pomylił, bo deszcz po chwili znowu nadszedł w swoim rzęsistym wydaniu. W Sierpcu (412 km) Michał Jemioło sygnalizuje potrzebę zjazdu z trasy do Orlenu (ok. 1 km w jedną stronę), celem zmiany ciuchów. Na miejscu okazuje się, że na tym Orlenie nie serwują nic ciepłego do jedzenia… No nic, trudno, przynajmniej są ciepłe napoje. Profilaktycznie kupuję więc kawę, kanapkę i też się przebieram, bo teraz pada już tylko symbolicznie, a według prognozy deszcz ma już odpuścić (ale czy tak będzie?...) Zakładam więc zimowe spodnie (wziąłem je wprawdzie z myślą o górach, ale najpierw do tych gór trzeba przecież dojechać). Zmieniam też skarpetki na Dexshelle. Michał Czubkowski i Krzysztof długo deliberują między sobą i w końcu oznajmiają, że stąd mają dobrą komunikację z Warszawą i że już odpuszczają. My z Michałem Jemioło postanawiamy jednak jechać dalej. Pakuję mokre ciuchy do torby, zakładam buffa pod kask, suche ocieplane rękawiczki, żegnamy się i ruszamy. Długo tam siedzieliśmy, więc zapewne sporo osób zdążyło nas wyprzedzić. Nie wiem jednak dokładnie jak tu się sprawy mają. Postanowiłem bowiem sobie jeszcze przed startem, żeby nie śledzić swojej pozycji na monitoringu, po pierwsze z uwagi na kiepską baterię mojego telefonu (i tak nie dotrwała do mety), a po drugie żeby niezdrowo nie ekscytować się swoją pozycją. Pomiędzy Sierpcem a Płockiem wyprzedzamy chyba ze trzy osoby, ale nie byłem ich w stanie zidentyfikować tych warunkach (choć jedną z nich była prawdopodobnie  – z racji na kobiecą sylwetkę – Joanna Rumińska-Pietrzyk). Jako że zabawiliśmy aż nazbyt długo w Sierpcu, na Orlenie w Płocku postanawiamy się nie zatrzymywać, tylko lecieć dalej na 519 km na kolejną stację 24 h. Kawałek za Płockiem gaśnie mi lampka przednia, więc zatrzymujemy się, by wymienić akumulator. Niestety po odkręceniu wieczka ze środka wypada jakaś plastikowa część – okazało się, że kawałek gwintu się odłamał, pewnikiem podczas upadku lampki. Dopóki wszystko było zakręcone to jakoś to wszystko się trzymało i stykało, ale teraz za cholerę nie chce. Trudno – wyciągam zapasową lampkę, ale tu kolejne dziwy. Lampka, mimo że ładowałem ją dzień przed startem, sygnalizuje słabą baterię. Do diaska, dawno jej nie używałem i akumulator zapewne już wypełnił swoją misję… Włączam ją na tryb minimalny – tak, aby być widocznym dla samochodów nadjeżdżających z naprzeciwka, ale praktycznie nie widzę drogi przed sobą. Postanawiamy z Michałem jechać obok siebie – do stacji mamy ok. 60 km i to głównie po drogach lokalnych – a tam mam nadzieję na zakup jakiejkolwiek latarki, którą przysposobię do roweru. Jedziemy więc dalej i  umilamy sobie czas rozmową, bo jest trochę kryzysowo. Lampka Michała wystarczająco oświetla drogę również i mi. W końcu zajeżdżamy na stację Total a tam, we wnętrzu przez okno widzimy dwie znajome twarze – to Mariusz Cukierski i Przemek Szlagor… Mówią, że są kompletnie przemarznięci i przemoczeni i że robią wycof. Mają stąd 8 km do Łowicza i już znaleźli sobie połączenie. Gadamy chwilę, a ja w międzyczasie kupuję kawę, zapiekankę i jakąś chińską latarkę – jedną jaka była na stanie. Lepsze to niż nic. Po jakimś czasie Michał stwierdza, że też da sobie jednak spokój i wróci z chłopakami. Szkoda… Ale mi w ogóle takie myśli nie chodzą po głowie. Od jakiegoś czasu deszcz odpuścił (na zmianę albo lekko dżdży, albo nie pada w ogóle), a ja jestem w miarę suchy, w każdym razie od kolan w górę. Michał pożycza mi swojego Convoya z czterema dodatkowymi akumulatorami – zawsze to pewniejsze niż ów chiński produkt, który właśnie nabyłem, a który zostanie jako backup. Chłopaki dają mi również część swoich zapasów żeli i jakichś wypasionych przysmaków. Cukier mi mówi, że ma być pudło, bo jak nie to będę musiał oddawać wszystkie te specjały 😉 Zabieram też do podsiodłówki wyłączone trackery chłopaków, żeby móc oddać je bezpośrednio na mecie. Żegnamy się i ruszam dalej, po raz pierwszy od startu solo (co oczywiście ma swoje minusy, ale przynajmniej w takiej jeździe czuję się jak ryba w wodzie). Przy wyjeździe ze stacji mija mnie Andrzej Tercjak, który nie zrobił tu przystanku. Po chwili go doganiam i mijam, jadąc dalej sam. Zaczyna świtać… Wkrótce doganiam Krzysztofa Szczeckiego i jedziemy chwilę razem, rozmawiając o tym i owym. Na serwisówce wzdłuż trasy S8 postanawiam jednak pojechać trochę szybciej, więc się żegnamy – nie na długo jednak, gdyż po trzech minutach, wjeżdżając w jakąś nierówność czasy słyszę charakterystyczne psssss… Tam do kata! Kapeć ☹ No ale przynajmniej aktualnie nie pada. Wyciągam sprzęt, zmieniam dętkę, pompuję i ruszam dalej. Przejeżdżam kilka metrów i czuję jakbym jechał po falistej powierzchni – ani chybi opona musiała nierówno wejść w obręcz. Zdejmuję znowu koło, spuszczam powietrze, upycham oponę i pompuję ponownie, ale sytuacja się powtarza… Nie na żarty już zirytowany powtarzam kolejny raz całą operację, tym razem fest przykładając się do prawidłowego osadzenia opony w obręczy, pompuję ale znowu w jednym miejscy mi się opona wybrzusza bardziej. Już trochę nie mam siły z tym walczyć (w międzyczasie wyprzedza mnie Andrzej), więc postanawiam założyć koło i jechać dalej. Jadę, jadę, ale ta jazda nie jest zbyt przyjemna, zwłaszcza w perspektywie pozostałego do przejechania dystansu (jeszcze ok 450 km). Przy takim miarowym i nieustannym podskakiwaniu, to mój tyłek dostanie mocno w – nomen omen – du*ę ☹ Zatrzymuję się po kilku minutach na podjęcie jeszcze jednej próby ułożenia opony w obręczy, jednak i ona okazała się nieskuteczna. Nie wiem o co chodzi, ale stwierdzam, że już nie warto z tym walczyć i po prostu muszę jechać na tej lekko jajowatej oponie. Trudno. W sumie to nawet w miarę szybko przyzwyczajam się do tego efektu. Zresztą wyraźnie czuję go jedynie na gładkim asfalcie, więc odtąd podlejsze nawierzchnie mają już dla mnie i dobrą stronę. Jadę sobie dalej, ale prędkość jest jakaś podejrzanie wysoka. Wygląda na to, że opona zmieniła teraz swój obwód i czujnik prędkości daje złe wskazania – wyłączam więc na wszelki wypadek czujnik. W Nowym Mieście nad Pilicą zjeżdżam na chwilę z trasy na pobliską stację, by uzupełnić zapas wody i słodyczy i wkrótce ruszam dalej. Od Przysuchy zaczynają się znaczne wzniesienia – wjeżdżam w Góry Świętokrzyskie. Podjazdy idą mi tu raczej umiarkowanie – trochę obawiam się, co to będzie w górach, jak już tutaj się tak męczę… Staram się jednak nie martwić na zapas, choć z tyłu głowy ten niepokój gdzieś siedzi. Przynajmniej jest tu pięknie – dużo lasów, ciekawe ukształtowanie terenu, co jakiś czas ukazują się malownicze panoramy no i od jakiegoś czasu już w ogóle przestało padać! Po minięciu drogi krajowej 42 ładuję na Garmina ostatnią z trzech części śladu – odtąd dystans do celu jest już tym ostatecznym. Lubię ten moment. Jedyną skazą na moim samopoczuciu jest teraz niepokój, który odezwał się w układzie trawiennym. Na jednej ze stacji nieopatrznie zalałem izotonik wodą z kranu – może to jest przyczyną? W Chęcinach na stacji Slovnaft planuję się zatrzymać na jedzenie, więc przy okazji wizyta w toalecie będzie obowiązkowa. Kawałek za Piekoszowem (kilkanaście km przed Chęcinami) znowu natykam się na zamknięte rogatki przejazdu kolejowego. Po chwili zaczyna przetaczać się pociąg towarowy, którego koniec łaknę ujrzeć jak kania dżdżu… W końcu po kilku minutach widzę upragniony ostatni wagon, ale po przejechaniu pociągu rogatki ani drgną. No nie… Deja vu! Przez kilka dłużących się w nieskończoność minut nic się nie dzieje. Po chwili z okienka pobliskiej budki wychyla się głowa dróżniczki, która wyrzeka na czym świat stoi na maszynistę pociągu, który miał jechać, a nie jedzie. Po chwili pociąg rzeczywiście nadjeżdża (znowu towarowy), ale tempem niespiesznym, zbyt niespiesznym zarówno dla mnie, jak i dla dróżniczki, która znowu epatuje ekspresją. Na swój własny użytek interpretuję to, jako połączenie się ze mną w bólu i robi mi się lepiej. Po kilkunastu minutach wreszcie mogę ruszyć dalej, co skwapliwie czynię, zwłaszcza, że wizyta w toalecie staje się już dramatycznie pilną sprawą… W Chęcinach robię dłuższy postój – wizyta w toalecie (odtąd niestety będzie obowiązkowa również na dwóch kolejnych stacjach, na których się jeszcze zatrzymam), kupuję dwa hotdogi, Muszyniankę i coś słodkiego na drogę. Zmieniam również Dexshelle na świeże, bo w tych w których jechałem dotychczas jest już mokro (albo membrana przepuściła, albo nalało się od góry). W międzyczasie  zauważyłem, że minął mnie Andrzej Tercjak (nie wiem, czy ktoś jeszcze, bo wizyta w toalecie nieco się przedłużyła). Gdy już się zbieram nadjeżdża Krzysztof Szczecki – rozmawiamy przez chwilę, ale bez zbędnej zwłoki ruszam dalej. Przejazd doliną Nidy mnie zachwyca – jest naprawdę pięknie, a dodatkowo pierwszy raz od startu zza chmur spoziera słońce! W Pińczowie odpalam telefon i wysyłam znajomym brydżystom meldunek, że jeszcze tu nie dnieje (ba! nawet nie zmierzcha). W Koszycach znowu zatrzymuję się na stacji (toaleta, kawa, woda), ale staram się raczej szybko ruszyć dalej. Wkrótce napawam się zachodem słońca. Teraz – na tych ostatnich płaskich kilometrach – jedzie mi się naprawdę dobrze. Przed zmierzchem spotykam kibica, który imiennie zagrzewa mnie do jazdy. Jak miło! Za Nowym Wiśniczem, na podjeździe doganiam Andrzeja – chwilę rozmawiamy. Mówi mi, że mam szansę zająć pierwsze miejsce, bo przed nim chyba nikogo nie ma. Nie jestem do końca przekonany, czy tak jest w rzeczywistości. Zresztą nie mam czasu się nad tym zastanawiać, bo zaraz na zjeździe na dziurze łapię kolejnego „snejka” ☹ Całe szczęście, że jest tam jakieś zabudowanie i latarnia, więc zadanie będzie ułatwione. Po chwili mija mnie oczywiście znowu Andrzej, który oferuje dętkę (na szczęście jeszcze jedną mam). Staram się szybko uporać z problemem, choć dobijanie ciśnienia do tych 6-7 barów ręczną pompką trochę czasu zajmuje. Uskrzydlony tym, że nikt więcej mnie w tym czasie nie wyprzedził, ruszam żwawo dalej. Tuż przed Limanową znowu doganiam Andrzeja, ale zaraz robię krótki postój na Orlenie (toaleta, kawa, woda), więc znowu muszę go gonić… Znowu chwilę rozmawiamy, ale jadę dalej swoim tempem. Bardzo dobrze jedzie mi się teraz jedzie i czuję się tak, że mógłbym te góry przenosić. Przy podjeździe na jedną ze ścianek, za Młyńczyskami rower staje dęba (w podsiodłówce mam wszak zestaw mokrych ciuchów i trzy dodatkowe trackery, więc trochę przeważa) – muszę kilkadziesiąt metrów podprowadzić. Gdy tylko robi się mnie stromo – tak, że mogę ruszyć – wsiadam z powrotem na rower. Na szczycie wzniesienia stoi kamper z ekipą filmową Bartka Pawlika – udzielam z roweru krótkiego wywiadu. Potwierdzają, że jestem pierwszy… A jednak! Przed podjazdem na następną ściankę – Wierch Młynne – robię błąd nawigacyjny i podjeżdżam kilkaset metrów inną drogą. Ta trefna droga, którą jadę biegnie równolegle do prawidłowego śladu, tylko po drugiej stronie potoku, dlatego Garmin nie zgłasza protestu. W końcu jednak się orientuję i wracam na właściwą drogę. Po zjeździe do Ochotnicy zaczynam odczuwać senność, więc zjadam coś kofeinowego. Zjazd z przeł. Knurowskiej dłuży mi się nadmiernie, bowiem trochę marznę, a i kofeina nie weszła chyba jeszcze do krwiobiegu. Fragment podhalański, a zwłaszcza droga Krempachy – Łapsze Niżne urzeka mnie do głębi. Księżyc, oświetlone nim chmury i pokryte świerkami góry, szmer wiatru, wstążka drogi, na niej ja i cisza – to wszystko sprawia, że mam ochotę tu być jak najdłużej. Choć na tym etapie na imprezach ultra zwykle odliczam już kilometry do mety, tym razem jest inaczej. No ale jednak cały zbliżam się do tej mety. W Jurgowie sprawdzam godzinę – wychodzi mi, że jak trochę pocisnę pod ten ostatni podjazd, to mam szansę zmieścić się 44 h. Ostatecznie dojeżdżam na metę w czasie 43:55. Dla mnie bomba!

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum