Autor Wątek: Ewakuacja rowerem.  (Przeczytany 4156 razy)

Offline PABLO

  • Wiadomości: 3906
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 25.03.2011
    • http://www.klub-karpacki.org
Ewakuacja rowerem.
« 1 Mar 2022, 20:59 »
Widzieliście gdzieś może w mediach informacje/relacje o ewakuacji z użyciem rowerów?


Offline Wilk

  • Wiadomości: 20315
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 1 Mar 2022, 21:14 »
Widzieliście gdzieś może w mediach informacje/relacje o ewakuacji z użyciem rowerów?

Też mnie to zastanawiało jak widziałem info o długich kolejkach w Medyce. Przecież przy takiej kolejce na 40km na granicy wielu ludzi decyduje się iść na piechotę, rowerem byłoby niebo szybciej, mijasz samochody, nie musisz nieść bagażu, nawet dziecko weźmiesz i odprawiasz się z pieszymi. Ale sam wiesz, że na Ukrainie to rowerem jeździ albo biedota, albo bardzo wąskie grono entuzjastów, więc pewnie nikt na to nie wpadł.

Natomiast jest info o rowerzyście w Kijowie. Wojna czy nie, ale trening trzeba zrobić  :P

Offline PABLO

  • Wiadomości: 3906
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 25.03.2011
    • http://www.klub-karpacki.org
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 1 Mar 2022, 21:22 »
Rowerem można by jechać bocznymi drogami. Główną pewnie nie da się przebić z uwagi na tłok. Samochody się ledwo mijają. Ale z drugiej strony jest to niebezpieczne - łatwo spotkać kolesi zainteresowanych tym, co ma się ze sobą. Mało kto ewakuuje się przecież na pusto. Myślę, że idealnie by było mieć jakiś rower wiejsko-miejski żeby sprawiać wrażenie kolesie, co to wybrał się albo do sklepu, albo do szwagra w sąsiedniej wsi. Rower byłby dobry do przebicia się np. przez zieloną granicę - podjechać ile się da, a dalej pieszo. Stylówka koniecznie cywilna. Zero bagażu. Z miast ponoć trudno wyjechać. Można zostać zastrzelonym bez ostrzeżenia.

Offline Mężczyzna MichałD

  • Wiadomości: 500
  • Miasto: Jura Krakowsko-Częstochowska
  • Na forum od: 27.11.2013
    • Między Wartą, Pilicą i Nidą
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 07:55 »
Jesteś sam, czy w dwójkę to OK.
Bagażu dużo nie weźmiesz, przy sakwach trochę więcej niż idąc pieszo, przemieszczasz się faktycznie zdecydowanie szybciej niż pieszo i możesz jechać z dala od głównych ciągów komunikacyjnych. Ale też obładowanym/sportowym rowerem znacznie "rzucasz się w oczy".

W przypadku rodziny, typowej rodziny z młodszymi dziećmi, może się okazać że te rowery wcale takie pomocne nie będą.

Tak jak Pablo napisał - zwykły wiejski rower, albo nasze ale "lekko z tuningowane" znaczy poobdzierane, umazane błotem jakimś czy innym syfem by takie śliczne nie były + mały plecaczek. Ciuchy koniecznie cywilne i na co zwracają od dawna wszelacy militaryści - zero ubrań w kamuflażu/kroju wojskowym.

Idziesz/jedziesz "na pewniaka, ja tutejszy" choć też bez przesady, czaienie się i przemykanie opłotkami to potencjalny powód do prewencyjnego odstrzelania.

Oby nigdy...
Kajakiem, pieszo, rowerem między Wartą, Nidą i Pilicą - blog wycieczkowy.

Offline Mężczyzna skaut

  • Wiadomości: 1214
  • Miasto: Józefów - Emilianów
  • Na forum od: 30.11.2014
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 09:53 »
Czytałem niedawno biografię Piotra Jaroszewicza, premiera PRL w l. 1971-1980, zamordowanego w niewyjaśnionych okolicznościach na pocz. l 90-ych XX w. Otóż, przed II w. ś. był nauczycielem - dyrektorem szkoły w powiecie garwolińskim. Po wybuchu wojny z Niemcami uciekał, jak wielu rodaków na Wschód. Robił to właśnie na rowerze, a w zasadzie na rowerach bo uciekali razem z żoną. Nawet sobie jakieś "sakwy" uszyli. Było łatwiej, bo byli młodzi, wysportowani, nie mieli dzieci, większego majątku. Szybko im szło. Dystanse robili bodajże 100 km na dobę. M. zd. sporo jak na cywili, w warunkach wojennych i przy ówczesnym stanie dróg.

I jeszcze: Andrzej Bobkowski, Szkice piórkiem, bardzo obszerna część wspomnień dotyczy przejazdu przez Francję w 1940 r. na rowerze razem z kolegą. Genialne. Nikt do tej pory nie napisał w polskiej literaturze piękniejszej pochwały jazdy rowerem. Dla każdego miłośnika dwóch kółek - lektura obowiązkowa. I w dodatku non fiction.
« Ostatnia zmiana: 2 Mar 2022, 10:00 skaut »

Offline Mężczyzna Borafu

  • Moderator Globalny
  • Wiadomości: 10799
  • Miasto: Łódź
  • Na forum od: 02.04.2010
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 10:06 »
I jeszcze: Andrzej Bobkowski, Szkice piórkiem, bardzo obszerna część wspomnień dotyczy przejazdu przez Francję w 1940 r. na rowerze razem z kolegą. Genialne. Nikt do tej pory nie napisał w polskiej literaturze piękniejszej pochwały jazdy rowerem. Dla każdego miłośnika dwóch kółek - lektura obowiązkowa. I w dodatku non fiction.
Polecam.
A tak BTW to ta książka też pokazuje jak różnie wyglądała niemiecka okupacja w różnych częściach Europy. Uderzyło mnie to kiedy opisuje jak kupił dwa nowe, aluminiowe rowery z przerzutkami. Nowy model, właśnie wprowadzony do produkcji przez francuskiego producenta.
Nie do pomyślenia w czasie okupacji w Polsce.

Offline Mężczyzna OLDRIP

  • Wiadomości: 357
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 15.04.2021
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 10:52 »
Piotrek Górka z Cargo Bike rozwozi czekającym na przejściu granicznym gorące napoje



https://www.facebook.com/groups/868672146618053/posts/2196828720469049/

Cytuj
Dzięki dobrym ludziom mam m.in. 7 termosów łącznie 35 litrów, 600 kubków i paczkę ogrzewaczy chemicznych do terrarium, którą w ostatniej chwili dorzucił kolega. Mam też miejsce na prowiant, który zamierzam pozyskiwac w punktach dystrybucji na miejscu. Liczę, że tego typu zwinny cargo zestaw może dać choćby minimalną ulgę osobom, które wiele godzin w chłodzie oczekują na możliwość wjazdu do Polski

Offline Mężczyzna OLDRIP

  • Wiadomości: 357
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 15.04.2021
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 10:58 »

A tak BTW to ta książka też pokazuje jak różnie wyglądała niemiecka okupacja w różnych częściach Europy.

Są wspomnienia Polaka wcielone do Wermachtu
"Wasserpolacken. Relacja Polaka w służbie Wehrmachtu" Joachim Ceraficki


Jako ranny weteran, był w sanatorium a potem na urlopie  zdrowotnym - opisuje jak sobie robił wycieczki kajakowe. 

Offline Mężczyzna Dziadek

  • Wiadomości: 1602
  • Miasto: Szczytno, Pionki
  • Na forum od: 05.01.2017
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 11:01 »

Offline Mężczyzna marcin_g

  • Wiadomości: 772
  • Miasto: Łódź
  • Na forum od: 04.06.2018
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 11:24 »
Jest też wojenne ultra w "Boso ale w ostrogach" Grzesiuka

Cytuj
Od znajomego złodziejaszka z Wójtówki kupiłem za czterdzieści złotych rower, zwykłego starego „koguta”. Do bagażnika przymocowałem solidny pakunek z ciuchami i postanowiłem pojechać z tym na wieś, do matki. Dwieście kilometrów z bagażem to nie byle co, ale jak ja tę trasę przerobiłem w obie strony nogami, to co to dla roweru? Jeden dzień – i jestem w Lublinie, następny dzień – na miejscu. Do podróży skombinowałem jakiś roboczy kombinezon – że to niby kurz, szkoda ubrania itd. – a w przeddzień wyjazdu kupiłem kilogram zabitej krowy, żeby zrobić sobie śniadanie i zabrać coś na drogę.
(...)
Rano pogoda była taka coś nie bardzo, ale od czego optymizm – pogoda się ustali. I faktycznie. Ledwie dojechałem do Wawra, zaczął kropić mały deszczyk. Drobiazg – tydzień taki deszcz musi padać, żeby mnie przemoczyć. Ale jemu, draniowi, widocznie się spieszyło, bo zaczął padać gęściej.

Pech, cholera! W Wiązownej pękła przekładnia, dalej jechać nie mogę, bo spada. Rower za rogi i dalej piechotką, a rower obok mnie. Jest kuźnia. Pytam kowala, czy da radę z naprawieniem przekładni. Dobra nasza – jest jakaś stara przekładnia, którą nałożył mi na miejsce pękniętej za jedne trzydzieści złotych.

Rower już dobry, ja trochę zniszczony, ale nie tracąc fantazji pojechałem dalej. I teraz dopiero deszcz pokazał, co potrafi. W dziurach powybijanej nawierzchni szosy potworzyły się wielkie kałuże. Ścieżki przy szosie – jedno błoto, a ja w pewnym momencie czuję, jak mi pierwsza kropelka poleciała po skórze na plecach i zatrzymała się w pasie. Spodnie na nogach już dawno przemokły do ciała. Minąłem Garwolin już cały zmoczony, ale kręcę dalej. Coraz ciężej lawirować między kałużami, a lawirując robię dwa razy więcej drogi, niż gdybym jechał prosto. Kilka kilometrów za Garwolinem zobaczyłem w małym lasku przy drodze samotnie stojącą chałupę z dymiącym kominem. Wtedy dopiero wyraźnie odczułem, że jestem przemoczony do tak zwanej ostatniej nitki i że cholerycznie mi zimno – bo to przecież już druga połowa października. A tuż obok chałupa i ciepło od kuchni, przy której można będzie się wysuszyć i ogrzać.
(...)
Rano modlitwa, śniadanie i jazda dalej – bo deszcz w nocy przestał padać. Gospodarz nawet słuchać nie chciał o zapłacie za nocleg i jedzenie. Jest niedziela, deszcz nie pada, szosa z wybojami się skończyła, teraz jadę po asfalcie i śpiewam sobie wesoło. Śpiewająco dojadę do Lublina.

Pech! W rowerze urwał się prawy pedał, a ja jestem dopiero w połowie drogi między Rykami a Kurowem. Więc swojego bydlaka za rogi i marsz przed siebie – a szosa dobra, asfaltowa i deszcz nie pada.

Ciągnąłem go ze trzy kilometry, zanim doszedłem do wsi przy szosie. W pobliżu szosy kuźnia. Podchodzę – zamknięta. Prawda, przecież to niedziela. Odnalazłem kowala i proszę o przyczepienie pedału.

– W niedzielę nie będę robił, choćby mi pan nie wiem ile zapłacił – odpowiedział na moją propozycję dobrej zapłaty. A tu ładna pogoda i dopiero godzina jedenasta rano.

Szukam kwatery – nikt nie chce przyjąć. Dopiero sołtys wyznaczył mi chałupę, w której mogę się zatrzymać do następnego dnia. Gospodarze, sympatyczni ludzie, przyjmują na kwaterę tylko ludzi skierowanych przez sołtysa, bo ten legitymuje, to mniej kradną.

Nakarmiono mnie. Przenocowałem względnie dobrze – zapłaciłem kamieniami do zapalniczek, których na wszelki wypadek dość dużo wziąłem ze sobą. Rano kowal zaklepał mi pedał i – jazda w dalszą drogę.

Gdy byłem już na przedmieściu Lublina – pech! Widzę, że przednie koło coś dziwnie mi się kiwa, jak pijane obija się po bokach widelca. Zlazłem z roweru i cóż: pękła ośka. Cholerny, zbuntowany rower! Bydlę przeklęte! Za kierownicę go i znów piechotą przez cały Lublin na ulicę Długą, gdzie mieszkał mój daleki kuzyn. A tu jak na złość znów deszcz i nie można wyjść z domu, żeby poszukać nowej ośki.

Następnego dnia mimo deszczu łaziłem po mieście i wreszcie po długim szukaniu kupiłem ją w sklepiku ze szmelcem na Starym Mieście.

Było już po południu, gdy wyjechałem z Lublina. A tu trzeba przejechać jeszcze prawie sześćdziesiąt kilometrów. Którędy jechać? Przez Piaski dalej – ale. szosą. Przez Łęczną bliżej – ale kawałek chłopską drogą, jak mi tłumaczono. Ale to dobra droga. Rowerem dobrze się jedzie. Wybrałem drogę przez Łęczną i przekląłem Łęczną, drogę, rower, wojnę, Niemców oraz cały świat razem z jego satelitami.

Już nieważne nawet było to, że co kilkanaście minut padał deszcz – ale to, co zobaczyłem, gdy minąłem Puchaczów. Ten „kawałek” dobrej drogi to chyba osiem kilometrów błota i gliny zalanej wodą. Kawałek jechałem, kawałek szedłem, i tak na zmianę. Pomaleńku, z nogami zamoczonymi do pół łydek, dotarłem do szosy Lublin – Włodawa. Teraz jeszcze kawałek na rowerze szosą, kawałek na piechotę do wsi i pozostało mi tylko trzy kilometry do następnej wsi – a tam już „meta”. Trzy kilometry w całkowitych ciemnościach, piechotą, po błocie, ciągnąc rower obok siebie. Nogi i tak już mokre, więc na kałuże nie zwracałem żadnej uwagi – tylko parłem jak czołg, prosto przed siebie, bez względu na przeszkody.

Wreszcie wieś i chałupa, w której mieszkają moje babulki. Gdy wszedłem w obejście, opadły mnie trzy złe psy, które już zostały spuszczone z łańcuchów. Oparty plecami o ścianę zasłaniałem się przed nimi rowerem. Wreszcie z chałupy wyszła gospodyni, odpędziła psy, a ja wszedłem – i z krzykiem na gospodarzy, że tak wcześnie spuścili psy.
(...)
Dwa dni odpoczywałem, a trzeciego rozebrałem rower na tak zwane czynniki pierwsze – smarowałem, czyściłem i szykowałem go do powrotnej drogi, bo wynikł jeszcze nowy feler – tylna piasta torpedo przepuszczała. Gdy jechałem na wolnym luzie, to później dwa, trzy obroty pedałami kręciłem na luzie, zanim piasta znów ciągnęła normalnie.
(...)
Wyjechałem już po obiedzie – no bo przecież te głupie sześćdziesiąt kilometrów do wieczora przekręcę. Pięć kilometrów drogą polną do szosy, a dalej już szosą przez Piaski do Lublina.

Tym razem zaczęło się dobrze. Deszczu nie było, kałuż też nie było, więc tra-la-la, śpiewająco się pedałuje. Ale pech to pech. Kilometr przed Piaskami pękł mi łańcuch. Dociągnąłem rower do miasteczka, kowal zajął się jego reperacją, a ja wlazłem do jakiegoś brudnego żydowskiego sklepiku pożywić się. Dostałem tylko chleba i ogórków kwaszonych, ale i to dobre, gdy chce się jeść. Dość długo trwało, zanim kowal wyszukał odpowiedni kawałek łańcucha. Lecz w końcu rower został naprawiony i bez żadnych przygód dostałem się do Lublina, już po godzinie policyjnej – i nawet wydawało mi się dziwne, że nikt rnnie z tego powodu nie zaczepił.

Z Lublina do Warszawy miałem zamiar jechać dwa dni, z odpoczynkiem u swoich świątobliwych wieśniaków. Dlatego wyjechałem dość późno i... przeliczyłem się z czasem. Bo nie przewidziałem nowej komplikacji. Przy skrzyżowaniu dróg stał duży murowany dom, a przed domem posterunek niemiecki z karabinem. Gdy mijałem żołdaka, ten zaszczekał coś do mnie, ale nie zwróciłem na niego uwagi, tylko pedałowałem dalej. Gdy minąłem go zaledwie o kilka metrów, wrzasnął znów. Obejrzałem się i zobaczyłem, że on ściąga z pleców karabin. Zawróciłem, a on założył mi mowę, z której nic nie rozumiałem, ale z gestykulacji połapałem się, że mam zawrócić, a gdy będę jechał z powrotem – mam zdjąć przed nim czapkę.

„Długo będziesz, wybrańcu boży, czekał, zanim ja przed tobą zdejmę czapkę – pomyślałem jadąc z powrotem w kierunku Lublina. – Cholerę połkniesz, zanim mnie jeszcze raz zobaczysz”.

Ale musiałem odwalić kawał drogi, zanim znalazłem boczną drogę. Jadąc polnymi drogami wyjechałem w końcu na szosę, już kilka kilometrów za pechowym skrzyżowaniem. Straciłem tylko dużo cennego czasu. Zrobiło się już zupełnie ciemno, a ja według swego wyliczenia miałem do przejechania jeszcze kilka kilometrów. Ścieżką przy brzegu szosy nie mogę jechać, bo tak ciemno, że mogę wtoczyć się do rowu, a znów szosą muszę jechać zupełnie wolno ze względu na wielkie wyrwy w nawierzchni.

Raptem słyszę zbliżający się szybko wóz. Nacisnąłem pedały i gdy wóz przejeżdżał obok mnie, chwyciłem się prawą ręką za tylną kłonicę. Na wozie resorowym, zaprzężonym w dwa dobre konie, jechało rozbawione młode towarzystwo. Wóz pędzi, ja przy wozie, a ciemno tak, że na metr przed sobą nic nie widać. Już się martwiłem, że nie będę wiedział, kiedy odczepić się od wozu, by dostać się do swoich gospodarzy, gdy wtem... łup! Tr-r-r-r! – wóz pojechał, rower położył się na szosie, a ja przy rowerze. Cóż – pech! Wpadłem w dużą wyrwę w szosie, koło poszło w bok i oś wozu wycięła w przednim kole kilkanaście szprych. Przednie koło ósemka, a ja potłuczony. Klnąc artystycznie, powlokłem się przed siebie. Rower ciągnąłem z uniesionym do góry przednim kołem.

Chyba po godzinie takiego marszu zobaczyłem po lewej stronie światła wsi. 
(...)

Następnego dnia wędrowałem Cztery kilometry do innej wsi, by u specjalisty od rowerów kupić brakujące mi szprychy. Zanim założyłem i wycentrowałem koło, było już południe. Pożegnałem „gościnnych” gospodarzy i – mocno na pedały, by do wieczora dojechać do domu. Jechało się zupełnie dobrze, tylko coraz częściej zaczęła przepuszczać tylna piasta. Coraz częściej przepuszczała i coraz więcej trzeba było kręcić na luzie, żeby znów ciągnęła. Wreszcie za Wiązowną piasta wysiadła całkowicie. Jak pech, to pech! Nawet już nie byłem zdziwiony. Kręciłem pedałem, a rower stal w miejscu. Teraz pytanie: co robić? Wracać z powrotem nie wypada. Na szukanie noclegu za wcześnie, poza tym Wawer to nie miejscowość, gdzie można u kogoś przenocować. Zdecydowałem: płyniemy do domu.

Na Grochowie już prawie nie spotykałem ludzi, a gdy byłem na moście Poniatowskiego, okazało się, że jestem sam. Godzina policyjna – i ja jeden na ulicy, a do domu jeszcze daleko.

W Alejach Ujazdowskich, przy ulicy Agrykola, zaczepił mnie niemiecki patrol. Dobrze, że równocześnie napatoczył się granatowy policjant, który znał język niemiecki – bo ja nie znałem nawet jednego słowa, więc kto ich tam wie, co by ze mną zrobili. Wytłumaczyłem sam, że wracam ze wsi, że popsuł mi się rower, pokręciłem pedałami. Zapytano mnie, co mam w worku.

– Tytoń – odpowiedziałem.

– Szmugiel? – pyta szkop.

– Nie, dla siebie.

Pomacał, ale bańki ze spirytusem się nie domacał – i kazał iść dalej.

Gdy doszedłem do Belwederu, pomyślałem, że głupotą byłoby prowadzić rower z góry. Zjechać i wygodniej, i szybciej. Z popsutą piastą i bez hamulców pojechałem w dół na złamanie karku... Bęc! Uderzenie, wyleciałem z siodła, kilka kozłów po jezdni i... spokój. Ja potłuczony, a przednie koło – ósemka. Okazało się, że na ulicy Belwederskiej rozebrano jezdnię na szerokości dziesięciu metrów i to było przyczyną kraksy.

I znów na jednym kole, na piechotkę do domu. Kwadrans takiego marszu i już dzwonię do bramy.

Offline Mężczyzna zly-sze

  • Wiadomości: 5365
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 19.09.2019
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 12:57 »
Tylko pamiętajcie, że w przypadku wybuchu jądrowego się nie ucieka, tylko należy się schować!

Offline Mężczyzna skaut

  • Wiadomości: 1214
  • Miasto: Józefów - Emilianów
  • Na forum od: 30.11.2014
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 13:24 »
Tak, tylko gdy wyjdziesz z tego ukrycia, nie bardzo będziesz miał gdzie jeździć. Po co i do kogo?

Offline Mężczyzna m.arek

  • Wiadomości: 2556
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 17.03.2014
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 13:32 »
Tylko pamiętajcie, że w przypadku wybuchu jądrowego się nie ucieka, tylko należy się schować!
Można uciekać, ale trzeba podobno osiągnąć prędkość 1,3 Macha  ;D

Offline miki150

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 6716
  • Miasto: Jeteborno
  • Na forum od: 05.07.2010
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 13:37 »
Ile to w Waxmundach?

Offline Wilk

  • Wiadomości: 20315
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: Ewakuacja rowerem.
« 2 Mar 2022, 14:29 »
Jest też wojenne ultra w "Boso ale w ostrogach" Grzesiuka

Genialny ten opis, świetnie pokazuje realia tamtych czasów. Padło mu w tym rowerze chyba wszystko co mogło. A głównymi fachowcami od naprawy rowerów byli wtedy kowale  :P

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum