Jest to moja pierwsza wyprawa z sakwami, nie obyło się bez awarii, gratów oczywiście zabrałem za dużo. Ale i tak było magicznie, cudownie i aż nogi mnie świerzbią żeby znów pojechać chociaż na kilka dni z sakwami.
Wyprawę taką chciałem zrobić już w 2020 ale jakoś nie wyszło. Jako rowerzysta klasy XXL, który do tej pory największy dzienny dystans jaki zaliczył to było coś koło 30 km też miałem duże obawy czy zwyczajnie podołam wyzwaniu.
Dzień 1
Start wyprawy zaplanowany miałem na 29 lipca 2021 i tutaj pierwsze zaskoczenia, naczytałem się historii o PKP że nawet jak masz bilet potrafią Cię kopnąć w 4 litery. Więc zorganizowałem sobie transport do Gdańska bo tam pociąg zaczynał bieg zamiast sobie spokojnie dojechać kilkanaście kilometrów do Wejherowa i tam się zapakować. Pociąg Gdańsk - Szczecin z naprawdę fajną wydzieloną częścią wagonu dedykowaną na rowery.
podróż minęła w miłym towarzystwie między innymi pary z którą jeszcze kilkukrotnie spotykaliśmy się na trasie.
No i PKP jak zwykle bez niespodzianek się nie obyło, trakcja zerwana. Już przed Szczecinem było opóźnienie, a jeszcze dostać się do Świnoujścia. Całość zacząłem gdzieś z około 3 godzinnym opóźnieniem.
Początek symbolicznie granica Polska-Niemcy
pierwszy dzień skończył się może skromnym dystansem 57 km ale dla mnie to był rekord
i noclegiem na kampingu w Międzywodzie.
Dzień 2
Po pobudce miałem zadziwiająco dużo energii, zero zmęczenia po poprzednim dniu pogoda rewelacyjna no i ścieżki w zachodnio-pomorskim świetne po przejechaniu 80 km dalej miałem uśmiech na twarzy i siłę cisnąć dalej
po 90 był już kryzys ale tak blisko do 3 cyfrowego wyniku na liczniku ... nie mogłem odpuścić. I życiówka dystansu została podbita do blisko 101 km
Nocleg ponownie na campingu tym razem w Gąskach.
Dzień 3
Gąski - Jarosławiec 75km
też bardzo przyjemna trasa kolejne mijane miejscowości, kolejni poznani ludzi
w Jarosławcu byłem jeśli dobrze pamiętam koło 16-17 bardzo fajny czas. Zwiedzanie okolicy, pyszne jedzenie no i zachód w "Polskim Dubaiu"
Dzień 4
Jarosławiec - Smołdziński Las
tego dnia plany były ambitne znów pocisnąć 100 km niestety rzeczywistość zrewidowała plany.
Piachy w Słowińskim Parku narodowym przy tak załadowanym rowerze i zawodniku na tamten moment ważącym jakieś 110+ kg nie były lekką przeprawą
rower zakopany po wentyle, inne miejsca wyglądały jak singletrack tyle że z sakwami. No i awaria urwał się częściowo pedał. Na szczęście "pan trytytka" uratował sprawę
Koniec końców pękło 78 km i nocleg na campingu w Smołdziński Las. Jedno z niewielu miejsc na pomorzu o tak niskim nasileniu światła z ośrodków miejskich, do tego bezchmurna noc. przy takich warunkach można było gołym okiem oglądać drogę mleczną. rewelacja
Dzień 5
Smołdziński Las - Białogóra
owiane legendami bagna w Słowińskim Parku Narodowym, okres kiedy jechałem był naprawdę suchy a i tak nie mogę powiedzieć że było lekko. Byłem, widziałem zaliczyłem
a zaczynało się tak niepozornie
dzień męczący ale okoliczności przyrody i widoki wynagradzały
pękło 75 km
Dzień 6
Białogóra - Hel
tutaj plan był ambitny zdążyć na prom do Gdyni ale niestety spóźniłem się o całe 2 minuty
bywa, PKP w sierpniu bilet na rower zdobyć graniczyło z cudem. Ale udało się złapać na prom do Sopotu który na pusto płynął do bazy w Gdyni
tego dnia pękło 80 km z Gdyni już miałem transport do domu
Z jednej strony byłem bardzo szczęśliwy że zobaczę żonę i dzieciaki a z drugiej chciało by się żeby przygoda jeszcze chwilę trwała. Tak mieszanych uczuć dawno nie miałem i szczęśliwy i smutny jednocześnie.
Z przemyśleń po wyprawie najbardziej pozytywnie mnie zaskoczyła postawa ludzi, pozdrowienia na trasie. Chęć pomocy w przypadku awarii, praktycznie każdy się zatrzymywał i pytał czy potrzebuję pomocy. Miło widzieć że nie wszędzie panuje powszechna znieczulica. I nowo poznana osoba kosztem swoich planów zmieni je bez wahania żeby pomóc komuś w potrzebie.
zabrałem oczywiście za dużo gratów, od początku planowałem noclegi na campingach a nie na dziko. Kasy trochę poszło to raz, dwa zabrałem i u-locka i linkę rowerową kryptonite razem 1,8 kg żelaza. Zabrałem gaz i kuchenkę chociaż użyłem tylko raz, to jest odcinek tak napchany turystami i knajpami że było to kolejny zbędny grat. i kilka innych też by się pewnie znalazło.
mam nadzieję że chociaż ktoś dobrnął do końca i się podobało, bo dla mnie to było kilka świetnych dni podczas których tak odpocząłem mentalnie jak chyba nigdy. Głowa czysta, pozytywne nastawienie.
pozdrawiam