Podlasia czarPolska B, ściana wschodnia, a jednocześnie najbardziej przez krajowych podróżników ceniona część kraju. Mało skażona cywilizacją, mająca w sobie jeszcze coś z ducha dawniejszych czasów. Bocianów tu więcej niż gdzie indziej, przestrzeni trochę więcej, pustkowia przez wiele kilometrów się ciągnące, sklepu czasem przez dwie godziny nie uświadczysz. Pojechałem ostatnie gminy z regionu pozaliczać. Logistykę zaczynałem pół roku wcześniej opracowywać. Był strach, że stan wyjątkowy zafundowany nam przez sąsiadów ze wschodu nie pozwoli na swobodne poruszanie się po okolicy. Potem przyszło jeszcze gorsze, bo wojna na wschodzie. Jakoś latem obawy ucichły, przyzwyczailiśmy się trochę – pojechałem.
Bociany stoją blisko drogi i nie reagują na przejeżdżające auta. Natomiast zatrzymujący się rowerzysta wzbudza jednak niepokój.
Po chwili odleciały. Było ich tam dwanaście sztuk.
Okolica gminy Kobylin-Borzymy. Oryginalne, najczęściej dwuczłonowe nazwy miejscowości. Inwencja ludzka nie zna granic. Nazwy zapewne wynikają z jakichś lokalnych zwyczajów i trendów – przyjezdni, a więc nie wtajemniczeni mogą się jedynie dziwić.
Dużo tu budynków z serii „śwat, który ginie”.
Planując wyjazd miałem założenie – unikać dróg krajowych. Ruch tam duży, o niebezpieczeństwo nietrudno, do tego hałas, spaliny… Kręty szlak gminny uzupełniały różne objazdy dróg krajowych, a jazda po nich miała być ograniczona do minimum. Weryfikacja przyszła dość szybko. Trzeciego i czwartego dnia radosna jazda po uroczych bezdrożach nadszarpnęła moje siły i pochłonęła sporo z budżetu czasu przeznaczonego na ten wyjazd.
Podobno to góry są solą kolarstwa, ale bruki też potrafią zapewnić moc wrażeń.
Następnie szuter i niebawem piach już regularny
… no i polami, miedzami…
…no i ściernisko jako najlepszy wybór
Takich spotkań z różnymi drogami było jeszcze trochę. Złościło mnie to, bo nie przepadam za pchaniem roweru, ale z czasem stwierdziłem, że właśnie mam przygodę po prostu. Taka jest gminna rzeczywistość i trzeba ją poznać. Gdyby kolejne rządy poprawiły wszędzie stan dróg i gminy połączone zostały wstęgą komfortowych dróg bardzo szybkiego ruchu, to być może należałoby powołać do życia stronkę omińgmine.pl. Tak naprawdę to zadupia są najcenniejsze w tych wyjazdach.
Jadę dalejJednym z celów mojego wyjazdu było Jedwabne. Kolejny temat będący przyczyną do podziałów w naszym społeczeństwie. Nie wnikam tu w szczegóły, nie oceniam.
Z miast mijanych po drodze największe wrażenie zrobił na mnie Tykocin. Nawet wyboiste bruki na miejskich ulicach jestem w stanie jakoś wybaczyć gospodarzom miasta i konserwatorowi zabytków. Być może wpływ na pozytywne wrażenia miało też dobre drugie śniadanie zjedzone w pięknych okolicznościach.
To tylko okoliczności, śniadanie pojawiło się chwilę później.
Kościół Świętej Trójcy w Tykocinie
Tykocin. Synagoga i fragment wnętrza.
Po sześciu dniach jazdy dotarłem do Filipowa, najbardziej na północ położonej z zaplanowanych gmin. Zostały trzy dni na jeszcze kila gmin z Mazur i powrót do domu. Miałem szczęście do pogody. Podczas dziewięciu dni, jedynie około czterech godzin jechałem w deszczu i to nie takim całkiem dużym. Nocowałem między innymi w namiocie.
Kupiony przez znajomego w Internecie. Tani – 55 zł. Lekki – około 1 kg. Dzięki jego małemu rozmiarowi mogłem spakować się w jedynie dwie sakwy. Nie sprawdził się. Kondensacja pary wodnej w nocy i ciut za krótki. Od wilgotnych ścianek albo mokry śpiwór w nogach, albo mokra głowa. Spałem raz tutaj.
Spałem też w agro i w hotelach. Ceny poszły wyraźnie w górę w porównaniu do poprzednich wyjazdów. Raz trafił się tańszy zajazd, no ale standard i czystość odpowiadały cenie. Drogi, drogi… Do Ełku docierałem i nagle za Wieliczkami … stop. Kilku takich w czarnych mundurkach, zatrzymują i mówią, że dalej nie można bo rajd automobilowy. Zablokowana cała okolica, wszystko co widać na mapach. Nie ma możliwości objazdu. Do wieczora, a było południe.
Pozłościłem się, nagadałem im, a po odpoczynku nóg i głowy wróciłem do Olecka i pojechałem krajówką DK65. Ruch był znikomy. Do Ostrowii Mazowieckiej natomiast docierałem drogą wojewódzką DW677 od Śniadowa. Niedzielne popołudnie, powrót do Warszawy z weekendu. Auto za autem na dużej szybkości. Szpaler. Nieustający hałas. Brrrr… Dziewiątego dnia późnym popołudniem dotarłem do Annopola. Lubię powroty.
Jeszcze mapka trasy. W rzeczywistości było 1236 km. Plan nie uwzględniał dojazdów do miejscówek, do sklepów...
<iframe src="
https://ridewithgps.com/embeds?type=route&id=39826920&metricUnits=true&sampleGraph=true" style="width: 1px; min-width: 100%; height: 700px; border: none;" scrolling="no"></iframe>
Jeszcze mapka zdobytych gmin. To te żółte.