Po powrocie z "Jury", postanowiłam jeszcze wykorzystać urlop i wybrałam się na kilka dni nad nasze polskie morze. Rok temu jechałam R10 w majówkę - i nie miało to nic wspólnego z przyjemnym pokonywaniem kilometrów, a raczej dbaniem o to aby nie zamarznąć
Dlatego postanowiłam choć trochę tu porowerować w nieco cieplejszym czasie.
Odcinek Kołobrzeg - Dąbki. Jechało mi się wyśmienicie. Lekko bardzo. Mimo że wyjechałam po 12:00 udało mi się pokonać 70 km w przyzwoitym czasie.
Po rozstawieniu namiotu pojechałam jeszcze na plażę, na zachód słońca. Ale wróciłam stamtąd pieszo.. ponieważ zerwałam łańcuch. No cóż... Mam imbusy, łatki, pompkę, zapasowe klocki hamulcowe - patrz kuźwa nie mam skuwacza i spinki - pech.
Popytałam gdzie się dało, znalazłam serwis w Darłowie - ale to 11 km ode mnie.
Zatem napisałam na FB na grupie R10. Uzyskałam pomoc następnego dnia z samego, od Piotra - przyjechał do mnie właśnie z Darłowa i naprawił to co się popsuło. Za co jestem ogromnie wdzięczna. Natomiast chciałam powiedzieć, że pod moim postem rozgrywa się nadal zagorzała dyskusja nt mojego brudnego napędu, mojej bezradności, niewiedzy i nieprzygotowania i w ogóle jak ja śmiałam prosić o pomoc na grupie.
Aż się nie chce komentować.
Że też tacy ludzie jeszcze żyją.
Drugi dzień to Dąbki-Ustka.
Nie jechało mi się tak lekko jak dnia poprzedniego, a trasa nie była tak malownicza - ale i tak było świetnie. Pogoda piękna, błękit nieba, wiatr prosto w pysk, cudownie.
Dużo ludzi na trasie, sporo rozmów. W Ustce nocowałam na bardzo kameralnym polu namiotowym w centrum miasta, wśród drzew owocowych, prawie jak w sadzie u mojej Babci - o dziwo było bardzo cicho i spokojnie.
Poznałam tam "podróżnika rowerowego" - tak opowiadał, że myślałam że pół świata zjechał. A to był jego pierwszy wyjazd w życiu z sakwami. Ów "pan znafca" stwierdził, że mam leciwy już rower, a namiot typowo kobiecy 🤣 (WujTom ma taki sam) - doprawdy nic mnie już nie zaskoczy chyba w trasie. (Rower mój ma lat 3). Aaaa i nie wiedział co to jest garmin, a potem się mądrował, że garmin nie działa w Czechach i w ogóle jest do kitu - liczy się tylko apka mapy.cz.
No cóż.
Kolejny dzień Ustka-Łeba
Miało być 35 km i meta w Smołdzinie, ale pojechało mi się dalej.
Koniecznie chciałam ominąć Kluki i dojazd do Łeby od Żarnowskiej, dlatego wybrałam tylko asfalt - no nie zupełnie - ale warto było. Okazało się, że na odcinku Wierzchocino - Rumsko jest trasa R10. Na mapie tego nie widać. Ale znaki są. Stare i nowe.
Pogoda miała się załamać, a jechałam w ukropie.
W Łebie nocowałam na campingu - dość komercyjnym, czego żałuję. Ludzie jak śledzie, namiot na namiocie, przyczepa na przyczepie etc. Mimo, że bardzo ładnie, czysto, z dużą kuchnią bardzo dobrze wyposażoną - to tam już nie wrócę.
I to by było na tyle mojego rowerowania
Najwięcej tłumów było w okolicy Ustronia, potem już było całkiem przyjemnie. Ceny oczywiście wyższe niż rok temu. Nocleg na polu namiotowym od 25 zł do 41 zł.
Wniosek mam jeden - kupić spinki do łańcucha, zabrać skuwacz na następny wyjazd
, może jeszcze hak zapasowy ? szprychy?
Link do zdjęć:
https://photos.app.goo.gl/KeVrdXTFbBjenjwQ9Check out my activity on Strava:
https://strava.app.link/d2WVwTiwprb