Mazury 2022. Druga z zaplanowanych na ten rok wycieczek po gminy. Dziś wyruszam. Raniutko jeszcze autem do Sandomierza w sprawach zdrowotności. Szybki powrót, pakowanie – jestem gotów, a tu deszcz za oknem. Przeczekam trochę. Zrobiło się południe, deszcz zmalał – jadę! Jadę już z pół godziny, deszczyk siąpi, auta jadą z naprzeciwka. Siedzą kierowcy za kierownicami i myślą „ ale się wybrał, no – nie zazdroszczę mu”. A ja jadę uśmiechnięty i szczęśliwy, bo wreszcie jadę, bo śmigam po śladzie gpx stworzonym tygodnie temu, mam to na co długo czekałem. Po co mi to wszystko? Po co mi te gminy? Jadę po Warmii – teren teoretycznie turystyczny, a mijam wsie gdzie o sklep trudno, między wioskami długie kilometry pustkowia, jakoś z Bieszczadami mi się to kojarzy. Raczej z tymi przysłowiowymi, bo cywilizacji tam coraz więcej. Te pustkowia to jednak pola uprawne. Kukurydza, pszenica, rzepak. Rzepak, pszenica, kukurydza. Ciągle i w kółko. Pszenicę czasem zastępują jęczmień, żyto, owies. Gdy w czerwcu jechałem przez Podlasie dominowały łąki. Gdy jadę przez Lubelszczyznę dominują sady. Jabłonie, wiśnie, morele i całkiem niskopienne porzeczki, maliny, aronia.
Szósty dzień jazdy. Prognozy przewidują deszcz około południa. Rzeczywiście. O dziesiątej znalazłem się we wsi Pakosze, gmina Pieniężno. Spadł deszcz, dopiero po dłuższej chwili było się gdzie schować. Już przemoczony wpadłem do wiaty. Deszcz przeszedł w ulewę i z krótkimi przerwami padał cztery godziny. Przebrałem się, wypiłem herbatę, kawę, pospałem na stole chyba z godzinę… Bardzo przyjemna wiata.
Gdzieś na etapie do Elbląga jadę po bruku, robi się pod górkę i to coraz bardziej, już osiem procent, a chamskie kocie łbiska wyszczerzają kły coraz bardziej, prędkość maleje drastycznie – schodzę z roweru, bo utrata równowagi blisko. Oj, dawno mi się nie zdarzyło podprowadzać roweru pod górkę! Blaski i cienie. Cienie i blaski. Kilka dni później zasuwam do Ostródy dawną drogą DK7. Trochę obok leci S7, więc tutaj komfort i pustki. Co kwadrans mignie jakieś auto. Do tego słońce i wiatr w plecy. Szał. W Ostródzie odwiedzam przyjaciół jeszcze z Nowego Sącza. Ola pięknie maluje – mam jej obrazek na ścianie w swojej galerii. To są "Brzozy w Gettingen"
Poprzednio byłem u nich dwanaście lat temu, gdy wracałem z wycieczki rowerowej „Na kawę do Remigiusza”. Jest wątek tej wycieczki na forum
Turystyka. Wycieczki rowerowe. Wyprawy i włóczęgi rowerowe. Co zwiedziłeś? – pytają. Nie tak znowu wiele. Mamy tu na forum Dziadka. On posługuje się terminem „zwiedzanie przez obecność”. U mnie często też tak wychodzi. W zabawie rowerowej najbardziej rajcuje mnie połykanie przestrzeni. Doszło zaliczanie gmin. Chcę je mieć wszystkie przy założeniu, że unikam podwożenia roweru pociągiem czy autem. Zostało ich jeszcze 275 i to takich dalekich, dalekich… Czas płynie… Latka lecą… Możliwości się kurczą… Muszę się spieszyć.
Był jednak plan zwiedzania. Dwa punkty. Po pierwsze przekop Mierzei Wiślanej. Dzieło inżynierskie. Dzieło polityczne. Na pierwszy rzut oka – jakiś taki malutki ten przekop. Patrzysz w lewo – zaraz Zalew Wiślany
Patrzysz w prawo – zaraz Bałtyk.
To jednak miliony kubików przerzuconego piachu, wiele, wiele ton wylanego betonu. Jest wrażenie nowoczesności, estetyki, solidnej roboty. Trochę nie wierzę w gospodarczą opłacalność przekopu, w jasną przyszłość portu w Elblągu. Zalew jest płytki. Pod względem politycznym jednak – biorąc pod uwagę wojnę na wschodzie, to uniezależnienie się od Rosji jest po prostu bezcenne. Nie będą decydowali czy wolno naszym jednostkom wpływać na Zalew czy też nie. Niedaleko od przekopu Krynica Morska – najdalsza gmina tego wyjazdu.
Cykam fotkę roweru przy odpowiednim znaku drogowym, wjeżdżam trochę w gminę, odwiedzam Bałtyk, plażę i … pędzę z powrotem. Po południu będę w Malborku.
Drugi punkt w planie zwiedzania – Malbork.
Moje historyczne zainteresowania kazały mi jednak poświęcić czas na tak znakomity obiekt. Udało się. Byłem tam co prawda w poniedziałek, a więc dzień gdzie całkowite zwiedzanie jest niemożliwe, ale ponad dwugodzinny spacer z przewodnikiem po zamku dał dużo. Pozwolił docenić kunszt i maestrię budowniczych, oraz ogrom przedsięwzięcia. Zdjęć nie robiłem wiele. Myślę, że jest ich w Internecie dużo i to lepszych jakościowo niż ja bym napstrykał telefonem. No a co z przygodą? Były przygody? Pomijając zaskoczenia nagłym brukiem lub piaszczystym szutrem coś tam było. Gmina Jonkowo pod Olsztynem. Kończy się kolejny podjazd, wrzucam łańcuch na środkową tarczę. Coś chrobocze, łańcuch przeskakuje z tarczy na tarczę – nic z tego, tak nie pojedzie. Ponowna próba – to samo. Przyglądam się tarczom i widać, że druga jest wygięta na długości kilku zębów, więc łańcuch z niej spada. A to najbardziej uniwersalna i najbardziej potrzebna mi na tym wyjeździe tarcza. Myślę o serwisie rowerowym – Olsztyn nie tak daleko, ale trzeba zmienić trasę, godzina już późna, więc pewnie dopiero jutro jakaś wymiana tarczy, lub całej korby by była możliwa. Zatrzymuję się w centrum Jonkowa – sakwy na trawnik, rower do góry kołami i oglądam miejsce uszkodzenia. Nie jest tak źle! Wyciągam młotek z sakwy (sic!), walę w krzywą tarczę i po kilku minutach mogę jechać dalej. Szczęście w nieszczęściu, że wykrzywienie poszło w stronę zewnętrzną, więc mogłem to naprawić młotkiem. Skąd młotek? Wożę go od lat, służy do wbijania śledzi namiotowych w ewentualnie twardy grunt. Przydaje się. Skąd w ogóle to wykrzywienie? Wydedukowałem, że jechałem niedawno po szutrze dość mocno zapiaszczonym, często przerzutki używałem, najwidoczniej gdy zrzucałem z tarczy największej na środkową łańcuch jakimś cudem wpadł między tarcze i wykrzywił środkową na zewnątrz. Innego wytłumaczenia nie widzę. Dość ciekawy nocleg przytrafił mi się pewnego dnia. Zbliżał się wieczór (z założenia jeździłem do godziny 19.00) więc trzeba się rozglądać za miejscówką do spania. Widzę reklamę – Stadnina koni, agroturystyka, odległość 300 metrów – jadę sprawdzać. Mają dużo gości, ale jest wolny domek holenderski za jakieś dwie stówy. Sporo. Pytam, czy nie pozwolą mi rozbić namiotu na dużym placu. OK. Pozwolą. A jakbym chciał, to jest takie lokum, coś jak większa ambona myśliwska i mogę tam kimnąć. Było całkiem dobrze, a rano mogłem szybciutko zwinąć cały kram i już przed siódmą jechałem dalej.
Jeszcze ciekawostka – oryginalny „mural” w Gietrzwałdzie.
No i krótkie podsumowanie. Czternaście dni jazdy plus jeden dzień odpoczynku w dniu przedostatnim. Przejechane trochę ponad 1800 km, podjazdy około 9600 m licząc w pionie. Dorzuciłem 69 gmin do kolekcji. Zamknąłem sprawę w trzech województwach: Mazowieckim, Kujawsko-Pomorskim i Warmińsko-Mazurskim. To zielone gminy na poniższym obrazku.
Link do trasy:
https://ridewithgps.com/routes/40236156