W sierpniu wybrałam się sama na kilkudniowy wypad na moje ukochane Podlasie.
Do Białegostoku dojechałam popołudniem, czekało mnie ok 30 km jazdy do noclegu.
Upał, żar z nieba. Byłam zmęczona, ale bardziej kilkugodzinną jazdą pociągami niż tymi kilometrami. Miejsce natomiast, w którym się zatrzymałam, jest mi znane od lat. Bajdarka w Surażu ma pięknie położone pole namiotowe nad rzeką Narew. Cenowo tylko 25 zł. Prysznice free. Pod nosem restauracja i sklep.
Nocka była wyśmienita. Spałam jak zabita, mimo biesiadujących ludzi przy ognisku. Rano udało mi się zobaczyć białe czaple na Narwią. Pięknie.
Kolejny dzień to dojazd Krainą Otwartych Okiennic nad Zalew Siemianówka.
Trasa dobrze mi znana, okazała się miejscami istną "kuwetą"! Tyle piachu. Musiałam prowadzić rower, a raczej go ciągnąć. Niemniej widoki wynagradzały mi każdy trud. Uwielbiam, kocham wręcz, te małe wioski, wioseczki, samotne domy, bezkresne łąki.. tu jest taki spokój, że słyszy się swoje najgłębiej skrywane myśli.
Ludzie bardzo serdecznie, niezobowiązująco mili. Służący radą - nawet nie pytani - wystarczyło, że zatrzymałam się na chwilę w wiosce, zaraz ktoś pytał czy w czymś pomóc. Kocham tu być ❗❗❗
Na drogach szutrowych oczywiście tarka, ale chcę Wam powiedzieć, że każde z aut które mnie mijało (aż dwa!), zwalniało, abym nie została w tumanach kurzu. Na szosie natomiast, kierowcy zwalniali ot tak po prostu, aby nie śmigać obok mnie na wąskiej drodze z prędkością światła. Miłe to. Na Kaszubach tego nie ma.
Pogodowo: gorąco, mimo lekko zachmurzonego nieba, wiatr wzmożony, prosto w twarz, dawał trochę ulgi (szok! jak wiatr prosto w pysk może być ok ?).
Dojechałam na camping w Starym Dworze nad Zalewem Siemianówka. Liczyłam się z tym, że spokoju nie będzie, ale wolę chyba tutaj niż na campingu nieopodal, które się zmieniło chyba w totalną beztroskę, bez nadzoru.
Rozbiłam obóz, ale po dwóch godzinach nadeszły chmury - zdążyłam przenieść się pod wiatę. Swoją drogą - jest to MOR, na trasie Green Velo, ale... jest na terenie campingu, nocleg 20 zł, prysznic 10 zł. Cały czas grała muzyka. Jest bar, i sklep Żabka.
Ludzi mnóstwo. Ale bliżej wody. Byłam w miarę daleko od tych "atrakcji". Deszcz sobie kropił, wichury nie było, młodzież grała w siatkówkę. Sielsko. Do czasu - jak "odpaliła się dyskoteka" - w galerii jest filmik
Mimo wszystko noc minęła nawet znośnie, stopery jakoś dały radę.
Trzeci dzień to jazda trasą, którą pokonałam sześć lat temu z moim synem Patrykiem, a teraz ta trasa pokonała mnie. Dosłownie.
Drogi, które wtedy były super leśne, ubite, dziś są mocno piaszczyste, albo jest na nich tarka - jak ja tego nienawidzę. Żar z nieba dokonał dzieła. Wiedziałam, że na odcinku 50 km nie będzie żadnego sklepu, ani nic tym podobnego. Przygotowałam się. Ale bardzo szybko napoje stały się ciepłe. W lesie ugotowałam sobie obiad, czyli zalałam wrzątkiem makaron w kubku z sosem niby bolognese😂 Nie macie pojęcia jak to wybornie smakowało ❗ Pojechałam dalej.
Odwiedziłam moją ulubioną wioskę Zubry, gdzie jest tam taka uliczka, z brukiem, z domami ustawionymi szczytem do drogi, piękne, stare, podlaskie - klimatycznie mocno. Uwielbiam takie miejsca.
W Kruszynianach istna komercja - tak jak ludzi i aut nie widziałam godzinami, tam nagle bum! Zwiałam stamtąd jak tylko udało mi się zjeść ciepły posiłek. (Do meczetu wrócę za rok)
11 km do Krynek to była walka o przetrwanie. Myślałam, że tam zdechnę, umrę, dostanę udaru i chu..wie co jeszcze. Ale dojechałam. Sklepy otwarte chyba wszystkie. Pamiętajmy, że tutaj była strefa zamknięta dla turystów kilka miesięcy - pewnie dlatego teraz nadrabiają.
Zatrzymałam się na polu namiotowym w Krynkach, takim mocno kameralnym, na podwórku u gospodarzy. Było wszystko co mi trzeba.
A prysznic wymiata ❗ Zobaczycie na zdjęciach.
Fajny dzień - mimo wyczerpania. Tereny piękne, puste, bez ludzi, bez aut, mijane wioski też jakoś dziwnie puste - ale widziałam dziwne zjawisko - facet na motocyklu w majtkach i klapkach. Przez chwilę myślałam, że mam omamy wzrokowe, ale kuźwa nie! Facet jechał w gaciach na "motorze" 🤣😂 Takie rzeczy tylko tu pod wschodnią granicą 😁
P.S. Jeden Pan na campingu (po krótkiej rozmowie) nie chciał mi uwierzyć że jadę rowerem - ZWYKŁYM ROWEREM NORMALNYM - nie elektrycznym... Patrzył i nie wierzył.
Kolejny dzień do krótka podróż do Sokółki. Ojjjj, ojo joj - to był dzień totalnej regeneracji.
Zaledwie 30 km. Ale nie ukrywam, że miałam już serdecznie dość - tych upałów, temperatury jak w piekle i... interwałów - zaczęło się.
Nie było już płasko. Zostałam w Sokółce - warunki "ol inkluzif" to pierwsze i ostatnie takie chyba coś na tej trasie. Bardzo znikomy ruch samochodowy. Jechało się z górki i pod górę - zero płaskiego, w ukropie - a to mnie wykańcza. Niemniej widokowo bardzo ładnie. Trafiłam do Karczmy pod Sokołem w Sokółce - była to moja druga wizyta w tym miejscu i nie żałuję. Polecam.
Z Sokółki dostałam się do Augustowa PKP. Zatrzymałam się w moim ulubionym miejscu nad jeziorem Studzienicznym, w Stanicy Wodnej Swoboda i zostałam chyba ze trzy doby.
Bywam tu regularnie od kilku lat. Kocham to miejsce tak samo jak jezioro Wdzydze. 🙂
Planowany przestój - to jest to czego potrzebowałam. 🥰 Zwłaszcza tutaj.
Jeździłam sobie do Augustowa, na przejażdżki, do Studzienicznej po moje ulubione sery podpuszczkowe, totalny chillout i wyluzowanie.
W czwartej dobie się pozmieniało u mnie nieco - i musiałam pognać na pociąg do Białegostoku.
Wyjazd uważam za bardzo udany - pod względem rowerowania jak i totalnego odpoczynku nad jeziorem. Potrzebowałam tego. Bardzo.
Do następnego
Zdjęcia:
https://photos.app.goo.gl/DvZpPTXWyXvkDR6fA