Odkąd sięga moja sakwiarska pamięć. Czas podróży zawsze był dla mnie za krótki. Inne priorytety przysłaniały to pragnienie i musiałem wracać do domu. Ale zakonserwowane marzenia trzeba kiedyś spełnić. Zimą tamtego roku przyszła chwila kiedy podjąłem decyzję : Czas jechać na dłużej i zobaczyć czy to coś dla mnie. Zwolniłem się z pracy,przygotowałem rower i wybrałem się na wycieczkę. Plan był dość płynny, czasu miałem dużo , w głowie dobre nastawienie a w kolanach wstrzyknięty Kwas hialuronowy. Wyszło 4 miesiące w trasie. Zaczęliśmy z kumplem w Gruzji, Marcin wrócił po dwutygodniowym urlopie do polski. A ja zostałem sam. Po Gruzji przyszedł czas na Armenię-Turcję- Grecję i Włochy. Było bardzo fajne, słodko, gorzko i kwaśnie. Gorąco, zimno- nie. Deszczowo na początku i końcu. Poczułem wolność i beztroskę, zobaczyłem piękno świata. Poznałem kilka fajnych osób.
Wyjazd był wyjątkowo spokojny, bez większych awarii, przykrych przygód i poważniejszych chorób. Miałem kilka momentów zwątpienia i chciałem wracać, ale jakoś udało mi się pokonać wątpliwości i powoli jechałem dalej. Myśl o zakończeniu wycieczki przyszła w Październiku, długie samotne wieczory i codzienna rutyna spowodowały mniejsze chęci do dalszej jazdy. Lot powrotny kupiłem na dwa tygodnie przed końcem. Fizycznie wycieczka zakończyła się we Włoszech skąd miałem samolot powrotny do Polski, psychicznie to pewnie jeszcze chwile potrwa, zapewne będzie to długa chwila.
Klasycznie robiłem zdjęcia:
https://photos.app.goo.gl/r41CPbUXAtu1VjDx5Mniej klasycznie postarałem się coś więcej napisać.
Część 1:
Gruzja z Marcinem i bez Pakowanie w domu było przydługie i meczące, tak nie ogarniętego mnie dawno nie pamiętam. Wylądowaliśmy w Kutaisi to dobrze bo czas zaczynać tę wycieczkę. Złożyliśmy rowery. Karton Marcina pojechał z panem taksówkarzem. Początek był ciężki przywiozłem z Polski chorobę miałem katar i gorączkę. Emocje budziły się do życia.. A my pojechaliśmy coś zjeść wypić i iść spać.
Pierwsza noc na łące. Piękny poranek, pokonywane kolejnych kilometry jeszcze lepsze.Uśmiech pojawił się na twarzy, zieloność opanowała okolicę i pełno zwierząt na drogach. A na drogach- po staremu, wariactwo i jakby benzyna po 2zł czyli gaz w opór i klakson. Pojechaliśmy do źródła w Borjomi, napić się zimnej wody. W mieście dużo turystów i opady deszczu, ale woda jak zawsze pyszna. Za miastem było zielono, terenowo i pod górę.
Na jednej z dróg zgarną nas Gruzin, pokroił czerwone pomidory i zielone ogórki, rozerwał chleb, wylał na talerz sos Tekmali i kazał jeść. Wino piliśmy z wielkiej strzykawki, potem z bidonów. Radość i gościnność, szum w głowie i przelotne opady ciepłego deszczu. Z lenistwem byliśmy dobrze zaprzyjaźnieni do Bakuriani wioski na wysokościach złapaliśmy autostop- jak dostawczak to Transit. Z Bakuriani już na rowerach przez zielone piętra roślinności, terenowo i mozolnie, na przełęcz Tskhratskaro (2454m).. Na szczycie zaskoczyła nas kontrola paszportowa, a kolejna burza na odległych horyzoncie była jedynie rutyną. Wojskowi byli nie mili i nie pozwolili nam przeczekać na posterunku. Na nasze szczęście! Trochę zmoczeni znaleźliśmy szary budynek z ogromnym betonowym zadaszeniem. Najlepsza burza w życiu. Spektakl kolorów, deszczu i mgły, gradu i tęczy.Grzmoty, świsty i cisza. Siedzieliśmy tam jak zahipnotyzowani, wpatrując się w piękno gór. Ale
pojechaliśmy dalej bo nic tak nie szkodzi utopi jak nadzieja na jej trwałość(Stasiuk) Pomarańczowe zachodzące słońce podsycało barwy zieleni i błękitu nieba. Drogą pośród połonin. Na prawo i lewo obozy pasterskie zbudowane z niebieskich plandek. Owce, osły, krowy i psy. Pasterze ich żony i dzieci. Konie, Łady i Ziły rowery i my. Gdy w taflę jeziora Tabaskuri
zwróciliśmy swe lice, góra nad i pod nami i dwa ujrzeliśmy księżyce (Mickiewicz). Piękno świata. Codzienne wschody i zachody słońca. Pobudki przy śpiewie skowronków. Kilometry wśród kwiecistych łąk na wysokościach oscylujących około 2tyśm n.p.m Ucieczki przed pasterskimi psami.Uczty na zielonej trawie,herbaty i czarne kawy. Chleby z gruzińskich glinianych pieców, konserwy, pomidory i czipsy.
Łagodne góry i dzwonki stad(Miłosz) Drugie jezioro na wysokościach -Paravani. W Tambówce, dachy domów i stajni porasta trawa. Bieda aż bolą oczy. Za opał służą wysuszone kostki z krowiego łajna, wszak drzew w okolicy brak. Obiad na boisku szkolnym. Przyszli chłopaki pogadać i pooglądać. Poczęstowaliśmy ich ciastkami. Są dumni ze swojej wsi-mają dobrze zaopatrzony sklep, szkołę z zielonym dachem i w zimie dwa metry śniegu. Teraz wakacje i zabawy we wsi.
Gruzini są bardzo zainteresowani przyjezdnymi.
A skąd a dokąd?
Polacy ?
Po rusku mówicie ?
Troszeczkę !
Tyle wystarczy więcej się nie uczcie ! Tego języka nie warto znać.
A jak byśmy się dogadali bez niego, pytam ? Solidarność z Ukraińcami, tematy często schodzą na Rosję. Co kawałek powiewa niebiesko żółta flaga.
Dalej przez Mały Kaukaz, małe miasteczka i wsie. Jak pojawia się bar, piekarnia albo restauracja to koniecznie obiad -Chaczapurii i Chinkali bez końca. Jak woda to Borjomi. Jak lemoniada to Natakhari. Jak wino to domowe.
Droga na wschód byłą zbawieniem, długi asfaltowy zjazd i koniec deszczu. Początek sandałowego życia. Rustavi było zadbane i jakby nie Gruzińskie, długie proste ulice i przepastne place. Pora na pustkowie przy granicy z Azerbejdżanem. Z powrotem stromizny i teren. Wiatr w plecy.
Jeszcze tylko kilka stromych gór a potem już słońce i harmonia.(Norwid)Aparat nie miał odpoczynku. Gdzie nie spojrzeć widok godny zdjęcia. Stepy nas oczarowały, falujące częściowo już wysuszone łąki, daleki horyzont nic tyko wypuścić na wiatr rower i gnać przed siebie. W Udabo noc w kultowym hostelu prowadzonym przez parę z Polski. Długie rozmowysakwiarzmi z Holandii i Niemiec. Drugiego dnia na lekko do monastyrów David Gareja. Ulubione oszustwo- autostop, z poznanym Norwegiem który podróżuje kamperem po świecie. Teren został za nami, asfaltem do Stolicy. Tbilisi przywitało nas upałem, spacerami i świetnym tarasem na ostatnim piętrze- sąsiad codziennie wieczorem grał na fortepianie.
Marcin odjechał. Zostałem sam. Długo spoglądałem za siebie,czekałem i chciałem coś podyskutować. A za plecami nikogo, komentarz bez odpowiedzi. Kierunek obrałem na Tuszetię. Przedarłem się przez miasto po chodnikach, kawałkiem autostrady pod prąd, w górę i w dół. Gruzińską drogą wojenną pośród tirów na egzotycznych blachach, Rosyjskich,Kazachskich , Uzbeckich i Kirgijskich. Plan na tyle płynny że zamiast do Shantili decyduje się jechać do Omalo. Zakupy w ostatnim sklepie na dole i w górę na przełęcz Abano(2926m). Co kilometr to lepsze widoki. Pogoda jak rybie oko. Błękitne niebo i skwar słońca. Woda za każdym zakrętem. Stromo i kamieniście. Zmęczenie i zwątpienie, Gdzieś za połową podjazdu decyduje się na kapitulacje i łapię stopa. Piękny biały Land cruiser wywozi mnie na przełęcz. No to teraz trochę w dół i trochę pod górę do górskiej wioski. Biwak nad rzeką ze słowackim Motocyklistą
A niedźwiedzie tu są pyta ?
Chyba są, mówię
No ale jesteśmy we dwóch to może nas nie zje.
Nad ranem melduje się w Omalo. Na lekko objeżdżam okolicę zachwycając się widokami i rozmyślając nad mieszkańcami tej wsi. W hostelu spotykam miłych rodaków. Wieczorem dyskutujemy i oglądamy gwiazdy.
Rankiem kawałek za wsią, leże na łące, nikogo nie ma, ja i słońce. Czas mnie omija. Powrót na przełęcz bez oszustw na dwóch kołach. Ta droga jest piękna, majestatyczna i zachwycająca. Ale ma drugie mroczne oblicze - świadczą o tym przydrożne krzyże i tablice z wizerunkami zmarłych którzy spadli w przepaść. Zjeżdżam jednego dnia do samego końca, na biwaku nad rzeką spotykam czeskich motocyklistów z pięknymi koszulkami expedition Omalo, spaliśmy w tym samym hostelu w górach. Jako wyrazu szacunku częstują piwem i kolacją, całe szczęście bo ja całe jedzenie zjadłem w drodze. Wraz ze stratą wysokości zyskuję upał. Gorąca aura zmusza mnie do nowej definicji dnia. Teraz komfortowo mogę kręcić od rana do około południa. Sjestę kończę koło 18. W wolnym czasie czytam, gotuję i dyskutuję z ludźmi. Bez polotu i większego pomysłu, najkrótszą drogą docieram do granicy Gruzińsko- Armeńskiej....