Autor Wątek: Jak ociec z synem nad Dunaj się wybrali  (Przeczytany 1134 razy)

Offline rrozak

  • Wiadomości: 82
  • Miasto: Kłodzko
  • Na forum od: 21.02.2010
W końcu zbieramy się na wyprawę. W dodatku pierwszą wyprawę. My to znaczy ja i mój 14-letni syn Rysiek. W zasadzie wszystko jest na wariackich papierach. Ustalone jest tylko, że będziemy starali się dojechać do Passau, a potem Dunajem, aż nam się znudzi. Do tego, syn ma czasem kłopoty z alergią, więc też bierzemy pod uwagę, że może nawet nie dojedziemy do Kudowy i trzeba będzie wracać. A więc humor i karta kredytowa ze sobą, a reszta wyjdzie w praniu :)

20.07.2010. 7:30 startujemy.
I dzień Kutna Hora. 155 km, AVG 19.7
Do Szczytnej dojeżdżamy drogami lokalnymi. Dalej wskakujemy na krajową 8, ale ruchu dużego nie ma, to da się jechać. W Czechach też jedziemy główną drogą. Dojeżdżając do Hradec Kralowe robi się trochę gorzej, bo ruch przed miastem się wzmaga, a nie ma szerokiego pobocza. Wjeżdżamy do Hradca rzucić okiem na miasto. Kawałek za Pardubicami mijamy fajne jeziorko. Jest po południu, mamy wyjechane już ponad stówę i proponuję się tu zakręcić na nocleg, ale Młody upiera się żeby jechać dalej. To jedziemy. Niestety, przed Kutną Horą górki nas prawię wykańczają i żałuję, że nie zostaliśmy nad jeziorem. Znajdujemy kemping w Kutnej Horze. 215 koron. Kemping mimo że całkiem wypasiony, okazuje się, że leży blisko stacji kolejowej, po której cały czas się coś toczy.

II dzień. Tabor. 106 km, AVG 15,9
Rano robimy wycieczkę po Kutnej Horze i w drogę. Ten dzień to katorga a nie jazda. Żar leje się z nieba. Góra goni górę i czujemy, że wczoraj przesadziliśmy. Co chwila myślę, czy nie lepiej było leżeć w hamaku pod jabłonką zamiast smażyć się z dzieckiem na tej patelni. W południe robimy postój w jakiejś dziurze. W przysklepowej garmażerce kupujemy po słusznej porcji sera Hermelin marynowanego w oleju z cebulką. Już samo to jest warte wyprawy. Poprawiamy to, być może ryzykownie, litrem mleka i tak nas te zajęcie wykańcza że układamy się na ławkach w parku. Jedziemy dalej, a słońce nas próbuje wykończyć. Robimy popas nad jeziorkiem. Idealne miejsce, żeby zostać tu na noc, gdyby nie to, że nie mamy nic konkretnego do jedzenia, a sklep w pobliskiej wsi otwierają na godzinę rano. Dojeżdżamy do Taboru. Wjeżdżamy do miasta po zakupy i wodę i wycofujemy się przed miasto gdzie śpimy na łące.

III dzień. Prachatice. 95 km. AVG 16.6
Wczesna pobudka, śniadanie i kierujemy się na Pisek. Syn nie daje się namówić na wjazd do miasta, więc poprzestajemy na obejrzeniu panoramy :) Pod Tesco urządzamy sobie wyżerę. Dawno tak nie pojedliśmy, a wzrastający upał i pełne brzuchy powodują, że chce nam się jechać coraz mniej. Upał daje się we znaki. Co jakiś czas zalegamy gdzieś pod drzewem. Dojeżdżamy do m. Prachatice. Śliczne miasteczko. Szukamy kempingu. Niestety, albo ktoś kieruje nas na manowce, albo kto inny nie potrafi pokazać drogi do kempingu który gdzieś tam miał być. W centrum informacji turystycznej twierdzą że kempingu tu nie ma, a najbliższy jest kilka km dalej, w stronę która nas nie interesuje. Robimy sobie wyżerę pod fontanną na rynku i jedziemy dalej. Oczywiście dalej w górę. Ujechaliśmy może ze 3 km i znajdujemy leśną ścieżkę biegnącą wzdłuż strumyka. Znajdujemy polankę z opuszczonym barakiem i chłodzącą się w wodzie podejrzaną aparaturę. Postanawiamy zostać i poczekać na gospodarzy. Po godzinie zjawia się Prażanin Władimir ze swoim licznym potomstwem. Pytam czemu wypoczywa tu bez żony, a ten odpowiada, że żona w domu niańczy następną pociechę :) Władimir bez problemu pozwala nam zostać. Chłodzący sie w strumyku baniak okazuje się baniakiem do wytapianiu wosku z pszczelich plastrów. W nocy jest burza jakiej świat nie widział. Nie wiem, czy to wzmocnienie huku przez góry, czy to że jesteśmy w namiocie ale pioruny biją tak, że wszystko drży. W nocy co chwilę się budzę i sprawdzam stan potoku. Jako mieszkaniec Kotliny Kłodzkiej, wiem, jaką borutę potrafi narobić taki niewinny potoczek.

IV dzień. Pasawa. 115 km.
Przekraczamy granicę i jak na sygnał zaczyna padać. Niestety tak będzie przez całe Niemcy. Od granicy jeszcze trochę wspinaczki i .... dalej wystarczyłaby hulajnoga. Do samego Passau prawie cały czas w dół. Robimy objazd po mieście. Jest śliczne i fantastycznie usytuowane w zlewisku trzech rzek. W centrum informacji turystycznej dostajemy mapy i kierujemy się na kemping. Ale przejeżdżając przez DonauRadwag zmieniamy plany i postanawiamy już teraz puścić się wzdłuż Dunaju. Zaraz tego żałujemy. Pada jak diabli, a nie ma się gdzie schować. W końcu znajdujemy kemping (16 Euro).

V dzień. Ottensheim. 70 km.
Cały dzień leje. Żałuję, że nie zostaliśmy w Passau. Tam można by było gdzieś się przejść i przeczekać deszcz. Nie mamy ubrań do jazdy w taki deszcz. Szkoda mi syna, który jedzie w foliowym ponczo. Dobrze że deszcz pada ciepły to jakoś da się wytrzymać. Śpimy na kempingu (10 Euro) przy małej elektrowni wodnej, której szum maskuje hałas ulicy.

VI dzien. Krems. 158 km. AVG 19,5
Rano się rozpogadza. Droga jeszcze mokra ale pogoda idealna do jazdy. Nieśmiałe słońce i bezwietrznie. No i w końcu jedziemy w suchych gaciach :) Dunaj widocznie przybrał wody. W jednym miejscu gdzie ścieżka zbacza w stronę starorzecza czy jakiś kanałów, ścieżka jest pod wodą i muszę przenosić rowery żeby nie zamoczyć sakw. Jest niedzielny poranek i wjeżdżamy do Lincu. Wzdłuż trasy rowerowej biegają takie śliczne dziewuszki, że aż chce się podwieźć na ramie :) Ale wszystko za dobrze być nie może. Z tylnej piasty w rowerze syna zaczynają dochodzić niepokojące odgłosy. Nie wiem czemu, ale wbijam sobie do głowy, że to na pewno coś z bębenkiem, którego nigdy nie rozbierałem. Modlę się, żeby nie zblokowało koła. Tymczasem jedziemy przepięknym kanionem na którego zboczach wznoszą się plantacje winorośli. Dojeżdżamy do Krems, które chcemy pozwiedzać, ale przede wszystkim musimy znaleźć nocleg. Pytam ze 3 osoby o kemping ale patrzą na mnie, jakbym szukał sklepu Biedronki na warszawskiej starówce. Już mamy jechać dalej, póki jeszcze widno, i na głównym rondzie znajdujemy drogowskaz na kemping (12 Euro). Syn zostaje w namiocie, a ja udaje się na wieczorny spacer po cudownym Krems i przy okazji poszukać warsztatu rowerowego, żebym się rano nie motał.

VII dzień. Bratysława. 142 km. AVG 18.9
Gość w warsztacie stwierdza krótko że koło jest kaput i trzeba je wymienić. Nowe XT kosztuje 109 Euro. Naprawiać koła nie będzie, bo kosztowałoby to jeszcze więcej. Trudno - zgadzam się na wymianę. Wracam na kemping się spakować i mnie oświeca, że może bym sam do tego koła zajrzał. Przecież mam nawet klucze. Tak sobie wbiłem do łba że to na pewno bębenek, że nawet nie spróbowałem wyeliminować innych możliwości. No, ale to za późno na takie rozmyślania, jak zamówiłem usługę. Wracam po godzinie do warsztatu i okazuje się, że mój rower jest już prawie zrobiony i to z moim starym kołem. Uszkodzony był tylko konus, no ale "przy okazji" zrobili mi mi regulacje tego i owego. Nie chcę się awanturować, że tej usługi nie zamawiałem i potulnie płacę 40 Euro. No i mkniemy z Dunajem. Trasa jest cały czas fajnie oznakowana, za wyjątkiem Wiednia. Syn nie chce wjeżdżać. Ja w Wiedniu byłem, więc jedziemy dalej. Za Wiedniem kończy się asfalt i droga biegnie kilkadziesiąt km szutrem przez las. Bardzo monotonnie. Przed Hainburgiem przejeżdżamy przez imponujących rozmiarów most na drugą stronę Dunaju i robimy objazd po ślicznym miasteczku. Za miastem rozbijamy namiot na skraju pola kukurydzy.

VIII dzień. Brno. 179 km. AVG 17.9
Wcześnie rano pobudka i mkniemy w kierunku Bratysławy. Zastanawiamy się co dalej: ja bym chętnie pojechał do Budapesztu ale syn chce już wracać. Budapeszt zrobimy następnym razem. Robimy objazd po mieście, wypisywanie kartek i pamiątkowe zdjęcia i staramy się wyjechać. Nawet udaje nam się nie wpakować na autostradę. Na każdym kroku widać ten sam bałagan co i u nas. No i kultura na drogach też się zmieniła, bo co jakiś czas nas ktoś obtrąbia. Do Brna mamy cały czas wiatr od czoła, co nas nie cieszy. Dojeżdżamy do Brna lokalną drogą, która przed samym miastem wpada na autostradę. Szukam innego wjazdu i to samo. Zagadnięty facet studiuje mapę i twierdzi że z każdej strony tak będzie, albo pokazuje drogę, ale tak zawiłą, że za Chiny się w tym nie połapie. Co robić. Pakujemy się na autostradę. Co jakiś czas ktoś nas pozdrawia klaksonem, ale chcę przejechać miasto teraz wieczorem gdy nie ma ruchu, żeby mieć jutro dobrą pozycję startową. Robimy zakupy w Tesco i zjeżdżamy z autostrady na przedmieściach. Rozbijamy się w parku o 21. Gotuję nam makaron z tuńczykiem w śmietanie i ziołach prowansalskich z czosnkiem. Zapach roznosi się na cały park, a zawartość gara znika w moment. Należało się nam :)

IX dzień. Międzylesie. 140 km. AVG 15.6
Ruszamy w drogę i od razu takie ścianki na pobudkę, że kawy nie trzeba :) Dalej jest już trochę lepiej, ale czuć, że wjeżdżamy w góry. No i ten koszmarny wiatr od czoła. Uprzejmie przypominam synowi, że do Budapesztu wiałoby nam w plecy i toczymy się dalej. Ok. 20 km przed granicą przed m. Strazny wpuszczamy się na drogę, która może i jest najkrótsza, ale taka ścianka, że mamy dość i prowadzimy rowery. Dojeżdżamy do Polski i pasujemy. W Międzylesiu pakujemy się do pociągu i ostatnie 40 km. przejeżdżamy koleją. Może i mało honorowo, ale mamy dość.


Kilometrów ogółem 1160

Fajnie być w domu

Kilka uwag które mi się nasunęły po wyprawie:

1. Nie ma co liczyć, że pogoda będzie sprzyjać. Żałowałem, że nie wzięliśmy kurtek typu trekkingowego. Swoje ważą i miejsca zajmują też nie mało, ale całkiem inny komfort. Nas złapał deszcz, ale lipcowy i ciepły. Mogło być gorzej.
2. Podobnie sakwy brezentowe, które mieliśmy. Można co prawda rzeczy pakować w worki i dopiero w sakwy, ale worki podczas jazdy na pewno i tak się przetrą/podziurawią. Niektórzy na trasie próbowali zrobić na odwrót - sakwy owinąć jakimś dużym workiem. Ale trudno to zrobić szczelnie.
3. Co prawda czytałem wcześniej, że rower wyprawowy powinien mieć błotniki, ale myślałem, że co za różnica czy zmoknę od dołu czy od góry. Niby żadna różnica. Ale mieć upierdzielony cały rower, nogi, bidon i co tam jeszcze we flakach ślimaków, które przy tej pogodzie były wszędzie, jest doświadczeniem bezcennym. Jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz ;)
4. Mieliśmy ze sobą brezentową płachtę 2x3m, która się bardzo przydawała. W czasie nagłej ulewy można się pod nią schować z rowerami. Na noc owijaliśmy nią rowery, co zabezpieczało przed osiadającą rosą/deszczem a w razie zainteresowania kogoś postronnego wydaje dodatkowy hałas. Dużo nie waży, kosztuje kilka zł.
5. Znacznie lepiej jest, gdy się wie, gdzie się jedzie i ma się rozpracowane miejsca co do kempingu, najważniejszych rzeczy wartych obejrzenia.
6. Sama trasa jest wyjątkowo łatwa i bardzo malownicza. Szczególnie na odcinku do Krems. Mój dzielny towarzysz podróży ma wyjątkową niechęć do zwiedzania czegokolwiek, więc występowało ciągłe parcie naprzód. Ale jeśli ktoś lubi spokojną jazdę z dużą ilością zwiedzania, to to jest idealna trasa.
Pozdrawiam,
Robert

Offline rrozak

  • Wiadomości: 82
  • Miasto: Kłodzko
  • Na forum od: 21.02.2010
i kilka pozostałych zdjęć
Pozdrawiam,
Robert

Offline Ciosna

  • Poszukiwacz
  • Wiadomości: 235
  • Miasto: Sam nie wiem gdzie
  • Na forum od: 04.11.2009
    • http://adlaczegonierowerem.blogspot.com/
Szacunek za dystanse, no i dla młodego za hart ducha :). W tym wieku nie ukręciłem nawet połowy co twój syn.

Nigdy nie podróżowałem rowerem w tamtych rejonach, ale jak czytam że 40 EURO za wymianę konusa i regulacje, to przeraża mnie ta cena. Fakt, czasami nie ma wyjścia i trzeba korzystać z usług dostępnych mechaników.

Offline Mężczyzna Waxmund

  • Moderator Globalny
  • Ironman
  • Wiadomości: 11154
  • Miasto: Baszowice k/Kielc
  • Na forum od: 07.06.2007
    • www.waxmund.pl
wow! ale dystanse! 14 lat i 130km dziennie z sakwami ? ładnie ładnie.... :P
to rozumiem że z wyjazdu zadowoleni ? gdzie następny ?  :wink:
Czasami na drodze spotykam prawdziwych rowerowych szaleńców, pędzą na złamanie karku i wbrew rozsądkowi... naprawdę... aż ciężko ich czasem wyprzedzić...

www.waxmund.pl

Offline rrozak

  • Wiadomości: 82
  • Miasto: Kłodzko
  • Na forum od: 21.02.2010
Cytat: "Ciosna"
Szacunek za dystanse, no i dla młodego za hart ducha :). W tym wieku nie ukręciłem nawet połowy co twój syn.

Nigdy nie podróżowałem rowerem w tamtych rejonach, ale jak czytam że 40 EURO za wymianę konusa i regulacje, to przeraża mnie ta cena. Fakt, czasami nie ma wyjścia i trzeba korzystać z usług dostępnych mechaników.


Na te 40 Euro to trzeba patrzeć przez pryzmat mojego frajerstwa. Gdybym nie wpadł w panikę tylko rozkręcił koło, pewnie kosztowałyby 4 ;)

A co do cen, to mi się wydawały wysokie ceny kempingów. 16 Euro za 4m2 ziemi na jedną noc, to przesada. Potem było taniej, bo młodego odmłodziłem ;)

Cytat: "Waxmund"

wow! ale dystanse! 14 lat i 130km dziennie z sakwami ? ładnie ładnie.... :P
to rozumiem że z wyjazdu zadowoleni ? gdzie następny ? :wink:


W tym roku już chyba nigdzie. A na przyszły wypada się lepiej przygotować.
Pozdrawiam,
Robert

Offline pajak

  • Wiadomości: 1846
  • Miasto: Gdynia
  • Na forum od: 22.06.2010
..i pojechać do Jiczina. Tylko najpierw zapuścić brodę! :lol: A jakoś tak mi się z Rumcajsem skojarzyło.
Prawdy o "wygodnych turystach" na forum jest masa.. Bo w końcu chodzi o to, żeby się wygodnie zmęczyć :)
Faktycznie jestem też pełen podziwu dla młodego. Trasa nie banał!
Trole są samotnikami i unikają słońca.

Offline Mężczyzna transatlantyk

  • Moderator Globalny
  • GM 2420
  • Wiadomości: 7932
  • Miasto: Annopol
  • Na forum od: 21.11.2007
    • Rowerem przed siebie.
Z serwisami bywa różnie. Nam podczas tegorocznej wyprawy pod Merano gość wymienił szprychę od strony kasety, wycentrował koło, w drugim rowerze dokręcił kasetę - i nie chciał żadnych pieniędzy. Przy tym robił to wszystko szybciutko i niezwykle sprawnie.


Offline Mężczyzna aard

  • Wiadomości: 6095
  • Miasto: Wiedeń
  • Na forum od: 15.08.2007
    • Moje wyprawy
Brawa dla młodego! :)
A centrafialiście wyjątkowo tanio. Serio :)

EDIT: Zjadło mi część postu ;)
Chodziło mi to, że jeśli ceny kempingów, które podajesz, dotyczyły dwóch osób i namiotu, to trafialiście wyjątkowo tanio :)
A na rowerze zawsze jest miejsce siedzące... chyba że jesteś bikepackerem :p

 

Offline Mężczyzna Pustelnik

  • Wiadomości: 1507
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 13.03.2010
Cytat: "rrozak"
patrzą na mnie, jakbym szukał sklepu Biedronki na warszawskiej starówce

W Gorzowie w centrum (odpowiednik rynku) widziałem pomiędzy gotyckim kościółkiem a starymi kamieniczkami market Tesco jako centralną atrakcję. Co prawda pokryty jakimiś pasującymi wzorkami coś ala marmur, ale zawsze :)
Ach, każdy rowerzysta zwykł, o grację dbać i styl. I aby linię mieć i szyk, przemierza setki gmin.
Rozkoszny życia jego tryb i piękny szprychy błysk. A kiedy wita długi zjazd, rozjaśnia mu się pysk.


 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum