Pora zimowa, nowa wyprawa się planuje ale wspomnienia poprzedniej jeszcze żywe. Na bieżąco coś tam kleciłem na FB ale w znajomkach mam tylko parę osób z Forum, to pokleiłem to i zamieszczam. Zdjęć wybór taki sobie, podpisanych niewiele, bo mi weny zbrakło.
17 lipca Po 2 latach nieszczególnie ekscytujących wojaży wewnątrzojczyźnianych pora znów wyruszyć za horyzont. Niezbyt odległy, bo czeski ale na więcej kondycji i czasu nie wystarczy. Niemniej reisefieber jest; trasa zaplanowana, klamoty spakowane. Za jakie 2 godziny udajemy się z Wiesławem T. moim Signumem do Bike Campu w Kochanowie, skąd rozpoczniemy rajzę. Plany rysowane na mapie są takie:
https://ridewithgps.com/routes/39146365 a uszczegółowione w Excelu takie:
https://docs.google.com/spreadsheets/d/1_Sc9fY419BHv3x5fQKJSUglIn9V7jTS9uDKZmQWudpY/edit?usp=sharing Oczywiście, jak zwykle, nie sprawdzą się ale to właśnie jest sól podróży. Postaram się tę trasę jakoś relacjonować w piśmie i obrazach. Liczę na tradycyjne wirtualne wsparcie…
Dojechało się. Do Tomaszowa malowniczo i znajomo, potem 300 km ekspresówek i autostrad a na koniec lokalne serpentyny. Jakoś dałem radę i Signum też, chociaż się skubany buntował na starcie. Postraszyłem gazownikiem i pomogło - poszedł jak przecinak. Gdzieś pod Oleśnicą stanęliśmy na Orlenie, żeby się posilić. Ja z Wiesławem dostaliśmy po schaboszczaku z frytkami a auto gazu za stówkę. Zwykle tankuję do pełna ale nie za 3,89 gdy pamięta się pionkowskie 3,11 albo przasnyskie 2,99. Obajtek, nu pogodi! Namiot rozbiliśmy w wiśniowym sadzie ze ślimakami. W wiatce gospodarczej towarzyszy nam miłe kocisko. Gospodarz też miły wytłumaczył nam opcje dojazdu do Czech i pozyskania tamtejszej waluty. Wychodzi, że koniec będzie początkiem - najbliższe kantory w Adrspachu. Robi się szaro i rześko ale spać jeszcze nie czas.
18 lipca https://ridewithgps.com/trips/96933376Planowanie dźwignią sukcesu! Czyli pierwszy nocleg według rozpiski. Wprawdzie nie ma wymarzonych chatek ani nawet bunkrów ale i tak jest... Dzień był ciężki a poprzedziła go jeszcze gorsza noc. Chiński namiot nie sprostał polskiej górskiej nocy i ciepła nie zapewnił za grosz. Budziłem się i trząsłem z zimna a zgrzytałem zębami, bo Wiesław chrapał w najlepsze. Może ze 4 godzinki w objęciach Morfeusza spędziłem ale więcej się nie dało. Zbieraliśmy się ze dwie godziny aż ruszyliśmy. Walutę pozyskaliśmy w warzywniaku (sic!) w Mieroszowie i skierowaliśmy się na Adrspach. To siedlisko komercji spiesznie minęliśmy, tym łatwiej, że każdy tu wcześniej był. Pić się za to zachciało niedługo później i przyjęliśmy po "jedenatce" w barze w starej chałupie. Mnie ostatnio piwo 0,5 l męczy a to wsiąkło jak w gąbkę. Do Trutnova było zmiennie interwałowo i to mnie porządnie zmęczyło. Posiliło kolejne piwo i pizza całkiem spora ale było już ok. 16-tej a drogi zaledwie połowa. Siłą rzeczy wszystkie dzisiejsze miejsca zwiedziliśmy przez obecność. Od Hostinnego zaczęliśmy cieniować i szukać noclegu zastępczego ( oj marzyło się wyrko) ale tylko zmarnowaliśmy z godzinę. Na kemp dotarliśmy o 21.30 i pękło kolejne piwo i toćena Kofola. 73 km i prawie 1000 m przewyższeń. Jak się nie wyśpię to jutro pęknę...
19 lipca https://ridewithgps.com/trips/97026334Plany, plany... Ten dzień planował chyba ktoś inny, bo wykonanie procentowe nie sięga mocy przeciętnego piwa... Na początku posnuliśmy się po Vrhlabi, wypiliśmy kawę na dziedzińcu pałacu w Horni Branna, piwo w Jilemnicach i tyle dobrego. Z tego miasteczka za diabła nie mogliśmy się wydostać, po godzinie kręcenia się w końcu znaleźliśmy drogę na Semily. Liczyliśmy z godzinę na dojazd, zwłaszcza, że i zacne zjazdy się pokazały. Niestety pokazał się i znak objazdu... 30 km jak psu pod ogon, z tego połowa pod cholerną górę. W pewnym momencie straciłem ducha a i ciało padło; musiałem poleżeć w cieniu z 15 minut, chyba nawet przydusiłem komara. Na szczęście do Semily było z górki a na nieszczęście było tak późno, że pora było myśleć o noclegu. Posileni w Roka Bar vyprażanym syrem, obeszliśmy wszystkie miejsca noclegowe. Wszędzie było obsazeno... pod srogą górę ruszyliśmy na Turnov a około 21.30 Wiesław namierzył ładną łąkę za stacją transformatorową. Chyba nigdy się nie wyśpię... 51 z hakiem, 850 górek
20 lipca https://ridewithgps.com/trips/97103593Jak na dzikusa, to pospałem niezgorzej; znalezione w kosmetyczce zatyczki pomogły. Za to Wiesiek zeznał, że moje słynne chrapanie dało mu do wiwatu. Na 2 chrapaczy wygrany jest ten, co pierwszy zaśnie... Trochę czekaliśmy na przeschnięcie namiotu ale i tak ruszyliśmy dość wcześnie. Pod górę i na pieszo. Po godzinie zaczęły się cudne zjazdy, przez pół godziny nie ruszyłem korbą a klamkami mało co. Przed Turnovem zoczyliśmy restaurant i, mimo że nie był jeszcze otevrzen uprosiliśmy dwie kawy tureckie. Przy okazji prosiliśmy się zakupami z pobliskiego spożywczaka. Turnov zwiedzony przez obecność, w Bakowie porządny posiłek to małe sukcesy dnia. Było też trochę fajnych bocznych dróg i przelot przez las w kierunku na Bezdeż oraz z dycha poboczem głównej drogi. Hrad Bezdeż długo kusił po prawej stronie ale nie został zwiedzony. Spieszyliśmy na nocleg z nadzieją na łóżko i spełniło się! Kemp Klućek w Doksach zapewnił dach nad głową w chatce Mini. Opraliśmy się też w zimnej wodzie ale tajemnic prysznica na monety nie rozwikłaliśmy. 67 km, 660 m górek.
21 lipca https://ridewithgps.com/trips/97208561Dziś było wszystko... Nocleg w chatce, czyli luksusy. Prysznic za 10 koron, czyli higiena. No może połowiczna, bo woda szybko przestała lecieć i połowy mojej osoby nie udało się opłukać. Były podjazdy i zjazdy, żar z nieba i wiatr. A wiadomo, najgorszy jest wiatr... Na koniec złoił nas całkiem spory deszcz a chatki na kempie w Brozanach nie udało się pozyskać. Będzie namiot na mokrej trawie. Trudno... Zaczęło się od późnego wyruszenia; pierwszy z miejsc z rozpiski odpadł Uśtek, miasteczko sentymentalne; tam 37 lat temu ustanowiłem rekord 18 piw w 5 godzin. Przez miesiąc pakowałem chmiel do worków z panią Jarką po kierownictwem p. Papieża. Wróciłem tam po 23 latach, chciałem i teraz ale... Życie to sztuka rezygnacji czy jakoś tak. Obraliśmy jednak kierunek na Litomierzyce, bo miasteczko ładne a Wiesiek nie widział, podobnie jak i Terezina. Trasa była naprawdę malownicza a asfalty eleganckie. Ze dwa piwa po drodze wychyliliśmy a nawodnienie wspomogła konkurencja toćenej Kofoli - Malinovka. Jakąś dychę przed Litomierzycami rozszumiały się wierzby płaczące, co rosły nad Łabą. Wiało mocno i w twarz. Groziła burza. Dobrze, że końcówka wiodła nadrzeczną ścieżką rowerową to psychika nie siadła aż tak bardzo. Niemniej miasto zwiedziliśmy trybem poszukiwania jedzenia. Znalazło się w restaurancie Robo. Tam pogadałem po czesku z jednym lokalsem, dywagując o noclegu. Padło na Kemp Brozany ale przy okazji okazało się, że recepcja do 20-tej i pośpiech jest wskazany. Terezin więc zwiedziliśmy trybem deszczowo - przelotowym. Mimo chłodniejszej aury, oczywiście po Gambrinusie i Malinovce zrobiliśmy.
22 lipca https://ridewithgps.com/trips/97320037Kiedy to się miało być w Żatcu? Chyba pod koniec czwartego dnia. A tu już 5 pykło i ledwie się dotoczyliśmy. Wprawdzie warunki do wypoczynku są hotelowe ale pora kolejny raz przeplanować trasę; czasu zwyczajnie nie wystarczy. Zatem słynne Wargi Karela Gotta czyli Karlove Vary muszą się obejść bez nas. Od jutra ciągniemy na południe, żeby chociaż tej Szumawy liznąć. No i może łyknąć Plznia w miejscu produkcji.
Dzisiejszy dzień zaczął się późno, chociaż przebudziłem się przed ósmą. Ślady nocnego pokropku były już tylko na kurtce zostawionej do przeschnięcia(!), namiocie i zamglonym magicznie lesie. Tak się zbieraliśmy, że spod potravin, gdzie tradycyjnie śniadamy, ruszyliśmy po 11. Za małą godzinkę całkiem rześkiej jazdy trafił się zamek w Budyniach, który rzetelnie obeszliśmy zdarma, korzystając z przerwy w pokladnie. Potem było trochę jazdy leśno-terenowej i nawiedzenie pałacu w Libochowicach, gdzie zmęczeni już chmielowym napojem - uraczyliśmy się cholernie drogą Malinovką. Niemniej do tej pory było elegancko. Aż wrócił upał i zaczął mnie nękać suszą w jamie gębowej. Skutkowało to częstymi postojami u przeróżnych źródełek. Lekko licząc - wypiłem dziś z 5 litrów, z czego tylko jedno piwo do obiadu. Ten spożyliśmy U Žida w Lounach. Obsługiwały panie, to o zasadność nazwy nie pytałem. W menu było coś z kuchni mojżeszowej ale gęsich pipek nie znalazłem, więc wkroczyły pyszne schaboszczaki. Trochę się posnuliśmy po miasteczku ale czas się wytapiał nieubłaganie a Żatec wzywał. Ciągnęliśmy całkiem żwawo, aż do pierwszego dziś pchania na samym dojeździe. To mnie sponiewierało że wszech miar ale dobrze, że trafiła się stacja benzynowa, gdzie zanabyłem 2,5 litra picia, z czego 1 l Kofoli z tauryną. Już wszystko wypite ale czy zasnę spokojnie w luksusach za 950 koron (za dwóch)?
23 lipca https://ridewithgps.com/trips/97439787KRYZYS! Może i nieoczekiwany a może wywołany nieumiarkowanym piciem energetyków. Mimo luksusów stopnia trzeciego regeneracja nie nastąpiła . Pokój pod dachem okazał się rozgrzany jak piec, klimy oczywiście nie było a jeszcze włączylli wielką lampę oświetlającą elewację hotelu a przy okazji i nasz pokój. Trzeba było zaciągnąć zasłony i ochłoda nie przychodziła. Wałkowałem się do rana i nie wypocząłem nic a nic. Wiesław podobnie. Za te pieniądze! Posnuliśmy się po tym Żatcu, zjedliśmy śniadanie pod potravinami i zaczęliśmy się z tego piwnego raju wydostawać. Bez piwnego wsparcia. Niestety, obrany kierunek warunkował krajówkę a te są dobre dla samochodów. Początkowo uciekliśmy w boczne ale potem trzeba było wrócić i mozolić się z dłuuugimi podjazdami. Osłabieni po drodze przysiedliśmy na jajecznicę i w końcu chmielową ambrozję. Nie wiem czy jaja były częściowo nieświeże czy te niedojrzałe mirabelki przyczyniły się do rychłego kucania w krzaczorach. A jak wiadomo - to nie wzmacnia. Trochę wzmocnił obiad w Jesenicach przed 17-tą ale też zapadła przy nim ważna decyzja. Nocujemy na tutejszym autokempie i zapominamy o Szumawie. Teraz zostaje jakoś zagospodarować pozostałe 7 dni. Ale będziemy się tym martwić jutro. Siedzimy w kempowej knajpie ale i piwko coś nie wchodzi... Aaa, decyzja o noclegu była słuszna, ledwie rozstawiliśmy namiot lunęło i nie odpuszczało z pół godziny.
24 lipca https://ridewithgps.com/trips/97562127Dziś typowy chillout czyli z grubsza określony kierunek - spadamy z krajówki a potem się zobaczy... zobaczyło się naprawdę sporo fajnego. Polecam zamknięte drogi w niedzielę - znaki stoją ale nikt nie rozkopuje. Tym sposobem 22 km do Rakovnika zleciało prędko i w większości z górki. W tym mieście zadziwił rynek większy od pułtuskiego i lokalne zawody kolarskie; chyba się kończyły, bo spiker odczytywał wyniki a zawodnicy się posilali. My też przyjęliśmy po piwku Bakalař i niedługo ruszyliśmy na Křivoklat. Dobrze, że miła pani powiedziała o ścieżce, bo ciągnęlibyśmy główną. A tak to zweryfikowałem swój pogląd na temat ścieżek - niektóre są potrzebne. To było następne 20 km pięknych okoliczności przyrody. Z początku było szeroko, asfaltowo i z górki, później wąsko, zielono i interwałowo. Cudnie. Zamek Křivoklat zwiedziliśmy rzutem oka z drogi i stanęliśmy w knajpie, pora bowiem była obiadowa. Ja byłem słaby i zostałem a Wiesław pomknął na Beroun z nadzieją zdążenia na mszę. I tu przyszła pora na wyrównanie bilansu. Wiesiek zabłądził a ja mało nie umarłem na pięciokilometrowym podjeździe (oczywiście wypychowym). Ale jest nagroda trzech czeskich wymiataczy gitarowych na kempie. Chce się żyć! Fak, jeden to kobieta w moim wieku.
25 lipca https://ridewithgps.com/trips/97642846Słońce zaczęło przygrzewać już przed siódmą i, kurka wodna, nie przestało przez cały dzień. Chociaż wstało się wcześnie to wyjechało jak zwykle. Najpierw trzeba było wykorzystać żeton do prysznica, bo poszliśmy spać na śmierdziucha. Potem oczekiwanie na otwarcie baru i jajeczniczkę. Niedaleko był jeden z ładniejszych czeskich zamków - Karlstejn i tam ruszyliśmy najpierw ścieżką nad Berounką. Już zapomniałem, na jakiej wielkiej górze ten hrad wywalili. Zaczęliśmy wypych, chociaż można było i wyjechać furą jak na Morskie Oko. Tylko koni żal... W połowie drogi, gdy spoczęliśmy na ławeczce pod dębem, zaofiarowałem usługi ochroniarskie i Wiesław śpiesznie polazł na lekko. Sen mnie morzył ale wytrwałem! Co i rusz ślepialiśmy w mapy ale dobrej koncepcji nie było, w końcu zamajaczył Tynec nad Sazavou i ten kierunek obraliśmy. Ale mapy.cz pokazywały co najmniej 3 drogi I znów nie mogliśmy się zdecydować. A żar z nieba lał się wodospadem. Koło 14-tej zalegliśmy pod drzewem nad rzeką i tym razem Wiesiek pilnował gratów (spał!) a ja wygrzebałem kąpielówki i oddałem się wodnym igraszkom. Głównie to dałem się toczyć nurtowi. Ludzie mieli ubaw po pachy, bo morsy w tej okolicy to rzadkość. Kilometry nawijały się na koła bardzo leniwie, w Zbrasławiu było niewiele ponad 30. Tu zjedliśmy obiad i znów zaczęliśmy gapić się w mapę i po okolicy. W oddali majaczyła już Praga-Południe, więc postanowiliśmy się oddalić i wylądowaliśmy w Skochowicach. Jest pokój z łazienką za 710. Znów brak planu na jutro.
26 lipca https://ridewithgps.com/trips/97753613Dobry dzień! Oczywiście nie zerwaliśmy się o świcie tylko dusilśmy komara do 8.30. Znów poranny prysznic, bo wieczorem padliśmy jak kawki, śniadanie bułkowo-jogurtowe pod potravinami I dawaj od razu pod górkę. Noga podawała aż dziw, a pogoda sprzyjała - chmurki i ze 25 stopni. Do Jilove było też trochę zjazdu i tam pękło pierwsze piwko- Černa Barbora. Nieszczególnie mi smakowało, jasne lepiej nawadnia.. Liczyliśmy na nie w Tynce nad Sazavou ale pod zamkiem nie było a centrum ominęliśmy. Kolejny przystanek to Konopśte z okazałym zamkiem. Oczywiście za późno już było na prohlidku ale niedźwiedzia Jiřiego udało się zobaczyć. I zadumać nad jego smutnym losem. W parkingowym barze zjeiśmy obiad: Wiesław grillowaną kiełbasę a ja svićkovą na smetanie, tradycyjne czeskie danie. To akurat odbijało mi się jeszcze ze 2 godziny. Już wcześniej wytyczyliśmy cel na Česky Sternberk, żeby się jak najbardziej przybliżyć do Kutnej Hory. Szanse były małe ale mknęliśmy jak szatany i tuż po 22-giej osiągnęliśmy Tabořište u Karla. Ciągnęło nas tu, bo wyczytaliśmy, że właściciel bije gości. Owszem jest to kawał chłopa ale łagodny. Bez problemu wypiliśmy po dwa piwka. Za zdrowie Ań!
27 lipca https://ridewithgps.com/trips/97841951Po dobrym dniu - noc jak z koszmaru. Trochę daliśmy się ponieść patosowi tego miejsca i jeszcze 2 godzinki siedzieliśmy nad piwkiem, jednym uchem łowiąc dźwięki gitary a drugim knajpiany gwar. Dopiero o północy wróciliśmy do namiotu ale ani jedne ani drugie dźwięki nie przestały się rozlegać. I tu już mi tak rozkosznie nie było - gwar okazał się bełkotem a gitara dudniła a nie dźwięczała. Tak do drugiej. Już miałem przydrzemać, jak skądś zaczęła nadawać banda sk.synów. Śmiech ich wodzirejki zaprawdę brzmiał jak sikanie na blachę a we mnie wzbierały mordercze zamiary. Dobrze, że nie chciało mi się szukać scyzoryka... Koło czwartej posnęli w końcu, ja chyba też. Za to obóz ani myślał spać, więc przed ósmą nie spaliśmy i my. W miarę szybko się zwinęliśmy, wypiliśmy po kawie, bo i Karl już działał i wróciliśmy do wioski rzucić okiem na naprawdę okazały zamek. To miała być zwykła przelotówka do Kutnej Hory więc i nie bardzo jest co opisywać. Serpentyny na wyjeździe, mirabelki po drodze, piwo w Uhlirskich Janovicach. Normalka. Ale pod koniec cholernie dał nam popalić boczno-przedni wiatr. A najgorszy jest wiatr... Więc w mieście uznanym przez UNESCO stanęliśmy wypompowani i głodni, bynajmniej nie zwiedzania. Podjechaliśmy pod chram svate Barbory, zrobili parę zdjęć i ruszyliśmy starówką w kierunku wybranego wcześniej kempingu. Po drodze jeszcze zjedliśmy tanią pizzę i na miejsce noclegu dotarliśmy o rekordowej 18.15. Jest tu bardzo miło i kameralnie i w końcu ciepła woda bez limitu. Więc pranie i prysznic. Bo wczoraj nie było i powstał dylemat czy jedziemy rowerami czy może jednak czymś innym.
28 lipca https://ridewithgps.com/trips/97958072Nareszcie mniej-więcej po równym. Pogoda też sprzyjała to przed 11-tą byliśmy już w Tynce nad Vltavou na točenej kofoli w hostince i śniadaniu w Penny Market. Leniwie posuwaliśmy się w kierunku Pardubic przejeżdżając obok jedynej hodowli koni zapisanej do UNESCO. Hektary pastwisk i dziesiątki koni rasy kladrubskiej, bardzo prestiżowej, używanej na dworach całego świata. Tu przycupnęliśmy na niedobrym piwie z plastiku, fuj... W Lazne Bohdanec piwo już było w szkle ale niewiele lepsze. Za to ucieszyły oczy tutejsze fontanny. Wjazd do Pardubic, jak do każdego dużego miasta, słaby. Dużo przedzierania się przez szerokie ulice. W końcu stanęliśmy na renesansowym zamku. Niedźwiedzi nie było, tylko wrzaskliwe pawie. Już było gorąco, to na rynku wypiliśmy po 0,5 kofoli. Oj, trzepnęło po kieszeni - 50 korunek taki napój. Wyjazd na Hradec Kralove za to był elegancki - ścieżką nad Łabą z widokiem na zamek Kuneticka Horka. Pora już była mocno obiadowa, więc DRUGI tego dnia posiłek spożyliśmy przy akompaniamencie zespołu country około 18-tej. Na kemping pod Hradcem dolecieliśmy po 21. I tu nie zgrał się czas działania recepcji z naszym. Była czynna do 20. A rano wyjechaliśmy przed ósmą. I nie było komu zapłacić... Stąd też brak zdjęcia z miejsca noclegu.
29 lipca https://ridewithgps.com/trips/98054424Bardzo szybko sp...akowaliśmy graty i ruszyliśmy do centrum Hradca. W międzyczasie szybkie śniadanie pod spożywczakiem. Tu w końcu dygresja - handel detaliczny opanowali Azjaci i chwała im za to, bo mają otwarte od rana do wieczora, też w dni wolne. A Czesi - do 16, 17 - tej, w soboty do 11-tej! Na rynku głównym była otwarta kawiarnia a'la Starbucks i przed nią popijali espresso piździki w rurkach. Nie chcieliśmy być gorsi i otworzyliśmy własną kawiarnię na palniku Primusa. Na wylocie jeszcze wymieniłem w banku 100 korun przedawnionych, które ktoś nam wydał i szybko namierzyliśmy " polabsku dwojku" czyli trasę rowerową wzdłuż Łaby akurat nam pasującą. Czasem trochę zboczyliśmy ale dzięki temu pojedliśmy pysznych mirabelek (które jednak wywołały u mnie pewne objawy rzadkiej choroby), odwiedziliśmy pałac w Smiřicachi i uzupełnili zapasy. Na dolocie do Jaromeřa machnęliśmy po piwko w nadrzecznej knajpce i ruszyliśmy na Kuks. To stare i okazałe uzdrowisko upadło, kiedy powódź zniszczyła lecznicze źródła. Zwiedziłem je 14 lat temu z Rafałem a teraz chciałem pokazać Wieśkowi. Oczywiście tylko przez obecność, jak przeważnie na tym wyjeździe. Po 3 km krajówką zjechaliśmy na posiłek a potem wpakowaliśmy się w paskudne asfalty, przeważnie podgórne. Mordowaliśmy je z 3 godziny a po powrocie na główną już poszło sprawnie. Trochę nas kusił nocleg na polu namiotowym festiwalu punk- rockowego ale zobaczywszy tę menażerię - odpuściliśmy. Za starzy my na ubój gospodarski. Zjechaliśmy do kempu Dolce a tu znów recepcja do dwudziestej. Dobrze, że bar do 22- giej. Jutro tylko 34 km ale po górach. Snujemy plany i marzenia o powrocie.
30 lipca https://ridewithgps.com/trips/98237896Otworzyły się upusty niebieskie... Prawdopodobnym sprawcą jest Wiesław. Zakupiony w knajpie żeton do prysznica (czy są u nas takie wynalazki?) teoretycznie użyty zgodnie z instrukcją na panelu sterującym, spowodował istną Niagarę w kabinie nr 1. Woda, zamiast lecieć przez 3 minuty z wylewki, znalazła inne ujście i lała się po ścianie. Po godzinie ja swoim żetonem chciałem zmienić sytuację ale bez skutku. Tyle, że się umyłem łapiąc wodę dłonią i gąbką. A, że rozbiliśmy się tradycyjnie blisko socjalu, to szum tego wodospadu, jak wyrzut sumienia, towarzyszył nam aż do zaśnięcia. Ale to nie koniec z wodą. Koło 2-giej obudził mnie stukot kropel o namiot, ledwo zdążyłem wrzucić do środka wietrzące się gacie i rozpadało się na dobre. Podobno dobrze się śpi w takich okolicznościach przyrody. Taa...Rano trochę przeczekiwaliśmy ale w końcu trzeba było się zwijać. Bar już działał i tu przyjęliśmy po smacznej ale chłodnej zupie oraz tureckiej kawie. Ciężko było się wspiąć na górę do Trutnova; celem był dworzec i pociąg na polską stronę, bo ducha już traciliśmy. Rozkład jazdy i medytacje nad mapą ułatwiły decyzję - wracamy na kołach. Do granicy szło nieźle, nawet wyszło słońce i podjedliśmy dzikich malin. Potem znów się rozdżdżyło, asfalty były różne ale pomału dotarliśmy do smutnego Chełmska Śląskiego. Stamtąd już tylko dyszka, myśleliśmy że pójdzie szybko. Nawet nie wiem, jak nazywa się góra, na którą musieliśmy się przez godzinę wspinać... Zjazd był dość szybki ale bardzo deszczowy i zimny. Do miejsca startowego dotarliśmy przed 16-tą. Już wcześniej podjęliśmy decyzję, że nie śpimy a wyruszamy do domu. W Broumovie zrobiliśmy zakupy i po jedenastu godzinach deszczowej jazdy Signumem wróciliśmy.
Fotki:
https://photos.app.goo.gl/YCWjkdjGTi3wF6zP9Trasa całość:
https://ridewithgps.com/routes/40696969