Ale... Powtórka z geografii zobowiązuje. Moim problemem w identyfikacji fizycznie zagadnienia (najpierw na ekrani/papierze) jest zwyczajny brak wiedzy.
Powyżej podpierałem się M. Kiestowskim ale w swoich poszukiwaniach źródeł wiedzy, trafiłem na prof. Jerzego Szukalskiego.
Posługuje się on nieco inną nomenklaturą i doprecyzowuje regionalizację mikroegionów wschodniej części Pojezierza Kaszubskiego. To jest np. mikroregion: Strefy Krawędziowej Wysoczyzny Gdańskiej.
Wg niego operowałem w obszarze Wzgórz Chwaszczyńskich, na granicy Równiny Chwaszczyńskiej i oczywiście w Strefie Krawędziowej Wysoczyzny.
Informuję o tym eter, bo ponieważ każden, który będzie chciał powtórzyć mój wyczyn (chociaż wątpię w sukces) będzie miał przynajmniej biało na czarnym. Na pewno Marcin.
A, że nie jestem wolny do samokrytyki dodam (słusznie za panem profesorem), że sam uległem powszechnie przyjętej terminologii, która nie oddaje istoty chwilami.
Bo np. pisałem o Tarasie Sopocko-Wrzeszczańskiem a pan profesor zwraca (niestety już zza grobu) uwagę, że nie żaden "taras", bo taki to na balkonie jest. Co najwyżej platforma a najlepiej teras. Sam trzyma się nazwy: Platformy Oliwsko-Wrzeszczańskiej.
jak m.on. pisze, powinniśmy nazywać Śmiałą Wisłę - Wisłą Śmiałą, Martwą Wisłę - Wisłą Martwą, po czym w tekście swoim przywołuje dalej Martwą... Wisłę:)
No... Ale co wolno Wojewodzie, każden powinien wiedzieć.
W każdym bądź razie nie ulega wątpliwości, że kulminacją Wzgórz Chwaszczyńskich jest Donas. I to on był jednym z celów mojej extremalnej (przez x a nie ks, bo brzmi dumniej) expedycji.
Expedycji, której celem były trzy cele a wyszło cztery a nawet pięć!
Dodać muszę, że wszystko w ramach powtórki z geografii ale z wybitnym podniesieniem trudności. Bo proszę Państwa o dodatkowe 10cm śniegu. Róne co najmniej dwóm metrom Marcina!
Otóż podobnego zagadnienia (ale bez tak szczególnej konotacji fizycznogeograficznej) dokonałem już owego czynu (w węższym wymiarze) dwukrotnie.
Pierwsze opisałem tu:
http://renowacjaposadzek.pl/blog/trzy-korony/Nie miało ono charakteru zimowego, bo ponieważ wydawało się to wtedy po prostu nierealne.
Powtórzyłem wyczyn zimowo, ale w grupie pieszej. Nie solo ale wiedziałem... Wiedziałem, że to zrobię. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak ale wiedziałem, że nastąpi.
Czym się je Donas, w linku wskazałem bez pudła, znaczy opakowania. Krótko, prosto i na temat.
tym razem zaatakowałem Koronę TPK i najwyższy szczyt dokładnie w odwrotnym kierunku.
Wiadomo, najpierw trza dotrzeć do bazy. Bazą był dom klientki, za Bojanem. Prawda, że już nazwa bazy sugeruje strach? I o to chodzi. Nie ma być letko.
Dlatego też czekałem z dniem startu do momentu, kiedy warunki będą extremalne. Tak ja widzę okno pogodowe. Jednym słowem: nie dla frajerów, co zwiedzają piramidy.
Kiedy zaspy sięgnęły dwóch metrów, wiał potężny 145km/h wmordewind plus opady śniegu - tuż po 9-tej rano ruszyłem!
Dodam, że zaspy nie są mi obce. Jedna niemal przylega do mojego terasu, zaraz przymorzu.
No więc tak...
Początek nie był pod Lenino.
Jeszcze Równina Chwaszczyńska czy już... Nie wiem. Duje, sypie, stoję. Robię pierwsze i ostatnie siku.
Mógłbym skorzystać ze skrótu... Ale ja wolę pchać sznurek.
A może tu było siku...
Tu na pewno nie.
Tu duło w mordewindem srogo. Do celu pożytecznego jeszcze kilometr. Do bazy znaczy.
A po bazie już bez trzymanki.
Gdy nagle...
...co to, kto to...?!
To Liroy od maryśki. Nagle lince się wypięło a rency zamarzli po łokcie!
Tu nastąpiła chwila zwątpienia i sięgnąłem po doping. Znaczy zjechałem z trasy, by zdopingować się w cieple wiatrołapu i dokonać koniecznej regulacji. Nie pierwszej tego dnia.
Jednak, co znaczy charakter zdobywcy... Wróciłem na trasę, by dalej walczyć!
Linka robi. W tle szczytowy gagatek. 205m+.
Nie będę się powtarzał (lnikowana relacja) ale było x10... Nie x20. Jednym słowem przepaść do jesiennej ekskursji sprzed 7 lat. Nie ta forma:)
Mozolna wspinaczka w stylu alpejskim, on side bez asekuracji. Nie muszę chyba dodawać, że opony me dziewiczy odcisk zostawiają.
Wspinaczka do tego non stop pod napięciem. Nie ma miętkiej gry.
Naszczycie to już zaś bułka z masłem. Wieża zamknięta. Otworzą w kwietniu. W końcu kto by się takiego zimowego hardcore tu spodziewał?
Zamiast bułki zaś drugie...
...bo dodatkowym (świadomym) utrudnieniem był bagaż. Dwie ławki i stolik. Zostawiłem jako dowód zimowego wejścia.
Dalej już chwila z górki.
Spotkamy pan z psem gratulował mi. Ale... powinienem jechać w drugą stronę. Kilometr później miałem wybór. Ulicę Zbożową lub Polną. Którą wybrała by mysz?
Tymczasem dolina Kaczej się wcina w kierunku wschodnim. Do Zatoki znaczy. Dyletanci stojący na plaży w Gdyni, wpatrzeni w rzeczoną, przekonani, że "tam" północ.
Tymczasem drugim, widzimy Redzisława po lewej. Nabieram oddech... Wkraczam w dzikie pogranicze. Słynne tu ustawki kibiców Arki i Lechii. Lepiej się pomiędzy nie znaleźć. Już lepiej niedźwiedzia białego pocałować.
Chłopi okładają się czym popadnie.
Zatem szybko wspinam się, cały czas mając oczy z tyłu głowy.
Tym bardziej, że zaczyna się szlak czarny, a wiadomo, co ten kolor symbolizuje, zwłaszcza na tle białego... Że czarne jest czarne, a białe białe. Przede mną Góra Studencka... gdzieś tam.
Po chwili z czarnego wpadłem w białe. Tak po studencku na 180m. Panorama w kij dawno niedmuchana.
Oto dowód na dowód zdobycia zimowego po gdyńskiej, najwyższej góry Gdańska.
Teraz do Źródła.
Z tej hopki śmigalem już samymi lasami. Zjechałem do Źródla Marii. No nie do końca, jak teraz widzę, bo wybrałem trudniejszy, czarny szlak pieszy a nie rowerowy w pewnym momencie. A to rowerowy stricte o te źródło się ociera. Znaczy: źródło Źródła Marii. Źródło Marii płynie w przeciwnym kierunku, który dał mi teraz dany. Chwilę się pultałem i myliłem ścieżki ale nic nie żałowałem. No więc...
Terenem przygranicznym. Miejsce opustoszałe i... dobrze.
Gdybym przepchał rower w kierunku wskazanym przez Redzisława, dotarłbym do źródła Źródła. Ale skręciłem w zdjęciowe prawo, wcześniej podnosząc upadły rower.
Ujechalem 5m, bo jechałem do góry kołami.
Przy Końskich Łąkach źle oparty rower sobie upadł i... wiadomo ale był to już szybki zabieg i lince przywrócilem funkcje w tej miga czyli w jakieś trzy minuty. Okoliczności przyrody były cudowne. Na szlaku tylko trochę odcisków stóp niebosych i puchu 10cm.
Koni ni widu, ni ichacha.
Źródło płynie.
Pociąg pojechał.
Z koniem się minąłem.
Za torami, jak za Wisłą w Kiezmarku. Niebo zmieniło kolor. Mróz jakby mniej trzaskał.
Redzisław radził sobie nadzwyczaj dobrze. Zasadniczo od tego momentu było już bardziej z lekkiej górki ale wieter jak mnie odnalazł w lesie przechodził w zadekwind.
Przede mną ostatnia Góra (tak mnie się jeszcze wydawało). Sopocka kulminacja zwię się dostojnie. Bo Dostojna to góra. Metrów jej 152.
Moja ulubiona miejscówka postojowa, z miejscem dla niepełnosprawnych. Dostojna o dwa kapelusze.
Po drodze do niej trafiłem na leśnym parkingu kumpla, któremu tego dnia stukło równo 50 lat. Życzenia już składałem, bo jak go widziałem w czwartek, stwierdziłem, że mocno się postarzał w ostatnich tygodniach i złożyłem mu życzenia dwa dni wcześniej.
Na tym parkingu uczył córkę kręcenie bączków.
Z parkingu owego Góra Dostojna była rzut dostojnym kapeluszem.
No 10 minut później była już zdobyta.
I jest!
Dostojny atak szczytowy!
Nie ma, że nie ma.
Jak jest. Całe 152m.
Uff... Ale po drodze na chatę (z małą wariacją) jest... Pachołek.
Hm... Po 5km pięknego, leśnego krajobrazu - wtarabaniłem się na rzeczony!
Po lewo jar schodzi/prowadzi do AWF. Jakiś kilometr. Na studiach biegłem dokładnie tam, gdzie kolega kręcił polkę na parkingu. Wybiegałem razem 11km bez spinki.
Gdzie te k... czasy.
Na prawo do Pachołka. Miałem jarem zjechać ale jeszcze jary byłem, to śmigłem w prawo do góry.
Minęło 12 chwil i 6 momentów. Przed Państwem po prawej: Róża. Dalej po lewej Carmen. Marysiowe szczyty.
A na wprost - Perła. Jego prawym skrajem ostatni tej wycieczki podjazd...
...na Pachołek i finał.
Ze świadomością jednak, że mały uślizg i przepaść stoi otworem.
A koniec był...
...na początku.
Piękny to był dzień. Ponad 50km w różnych okolicznościach.
Przede mną jeszcze niedziela. Tam mnie to rozochociło, że...