Autor Wątek: Powtórka z geografii Polski czyli Korona Gór i Depresji Planety PL.  (Przeczytany 38871 razy)

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Zapraszam.

Tymczasem rozpoczęła się ostatnia doba 2023. Rok temu na 2,5h przed 0.00 temp. powietrza na Przystanku Oliwa pokazała 13,5st. O 1:30 pierwszej doby 2023 było stopni 13.0
Ważniejsza jest jednak pogoda ducha.
Tej wszystkim i sobie najbardziej, życzę w 2024.

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4856
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010
wszystkiego dobrego w Nowy Rok!
Dopiero to przyczytałem.
- Race Kingi są w różnych wersjach, drutów nie polecam, zwijane tylko
- sprawdzź klocki, Sierra też to pisze, mogłeś zwyczajnie je przetrzeć albo się przyczepiło sztywne błoto do klocka
- Lublin nie znam, dla mnie za toporne
-  Golf II 1.6 Diesel, wspomnienia, senytment, od ręki bym kupił nówkę jakby jeszcze gdzieś to cudo robili. Miałem skrzynię 5 biegową, właśicciel poprzedni wstawił taką skrzynię. Piątkę się wrzucało tak wciskając też jak wsteczny. Kurde co to auto przeszło... łącznie z miłością.
- Ten Twój Golfik wygląda na podwywższony jakoś, chyba że to tylko wrażenie.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Wzajemnie:)
Tak, o Wieśku (Golfie), też będzie;)

6 lat temu, a dokładniej 6 lat i dwa dni temu, 31.12.2017 wbiegłem na stadion w Oliwie (na tyłach willi byłego prezydenta).
Stadion pomaga kontrolować dystans itp. Dla mnie miał być pierwszym dniem przygotowań/testem do przygotowań, do wyprawy (nie bójmy się tego słowa) Szlakiem Bronisława Grąbczewskiego 1889.
Przebiegłem 950m...
Nie to, że nie mogłem więcej... Mentalny wysiłek, jaki włożyłem w ten dystans, tempo biegu, psycha itd...

Towarzyszył mi Strażnik Domowy. Zrobiła kilka zdjęć...











Zdjęcia były robione aparatem Sony RX 100. Na manualu. Zapomniałem Strażnikowi ustawić jakiś automat.
Te nieudane zdjęcia jednakowoż idealnie oddają mój stan "psychiczno=fizyczny".
Alkohol odstawiony po Biesowisku w pierwszej połowie listopada. To ył warunek a`priori. Delikatnie złamany 7 grudnia, kiedy to odwiedził mnie Zepsuty. Potencjalny członek tzw. ekipy transportowej. O tyle istotny, że udało mu się namówić swojego szefa (transportowa firma MARLEP z Kościerzyny) na odświeżenie "powłoki zewnętrznej" Lublina. O tym będzie jeszcze.
No więc delikatne spożycie było ale bez przesady oraz zmiany w diecie.

Dysponowałem sporym, fizycznym potencjałem w ilości 104,6kg masy ciała. Mnóstwo tłuszczu do spalenia w ramach fizycznych przygotowań do wyrypy. Wymyślony przeze mnie program tejże, bezwzględnie ode mnie tego wymagał. Żadnych kompromisów.
Warunek bardzo dobrego, fizycznego przygotowania nie dość, że dawał szansę realizacji postawionych celów ale przede wszystkim: gwarantował niezbędne minimum bezpieczeństwa.

Krótko o celach.
Mieliśmy realizować dwa wybrane fragmenty szlaku, który przebył Bronisław Grąbczewski w 1889r.
Do 2017 roku pojęcie o wyprawach B. Grąbczewskiego mieliśmy głównie z jego pozycji Podróże po Azji Środkowej (pomijam inne regiony) oraz z dostępnych raportów.
Wspomniane Podróże były spisane już z pewnej perspektywy (trzy tomy z lat 1923/24) i miały bardziej przewodnikowy charakter niż raporty pisane "na świeżo". Te ostatnie miały charakter wybitnie "wojskowy".
Kiedy z początkiem września 2017, mając wstępnie gotowy program wycieczki skontaktowałem się z Bartkiem Grąbczewskim, pomysł wyrypy wzbudził u niego wyjątkowy entuzjazm. Okazał się strzałem w 10-tkę, bo było to jednym z niespełnionych marzeń Bartka. Takim jego trochę idee fix, bo poziom trudności organizacji takiego przedsięwzięcia, go mocno przerastał.

Najlepsze (zarazem fascynujące) w tym wszystkim było to, że Bartek dysponował niedostępną dla ogółu rodzinną wiedzą "historyczną" i przede wszystkim miał bezpośredni kontakt z Adamem Pleskaczyńskim.
Nomen omen od sierpnia (już ubiegłego) roku dyrektor Biura Edukacji Narodowej IPN:
https://ipn.gov.pl/pl/dla-mediow/komunikaty/188869,Zmiana-na-stanowisku-dyrektora-Biura-Edukacji-Narodowej-IPN.html
Z powyższej strony (warto się zapoznać, kto zacz?):
"... Inicjator i główny wykonawca interdyscyplinarnego projektu badawczego sfinansowanego w latach 2013–2017 przez Narodowe Centrum Nauki, którego rezultatem było wydanie książki Podróże nieodkryte. Dziennik ekspedycji Bronisława Grąbczewskiego 1889–1890 jako świadectwo historii i element dziedzictwa kulturowego. Publikacja została uznana przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za najlepszą książkę akademicką 2017 roku i otrzymała główną nagrodę na 22 Poznańskich Targach Książki Naukowej i Popularnonaukowej..."

Bartek, który z mety podejmuje decyzję o udziale w wyrypie, kontaktuje mnie z Adamem. Z mojej perspektywy to jeden z "cudów natury" kiedy zawodowiec z amatorem odnajdują się na jednej płaszczyźnie a najbardziej ich łączy wspólna pasja - w istocie całej: Bronisław Grąbczewski.
Ja, skupiony na dość zawężonym obszarze,ograniczonym dostępem do wiedzy ale nieźle zorientowany w temacie.
Adam wydaje właśnie (październik 2017) owoc swojej (i zespołu - trzy osobowego) wspomnianą pozycję. To dziennik z wyprawy, nigdy dotąd niepublikowany. Do tego odnaleziony przez Adama w archiwum rosyjskim, co staje się lokalną sensacją. Lokalną z naszego punktu widzenia. Na rynku do momentu wydania tej książki, pozostałe o Grąbczewskim i jego podróżach dostępne są tylko na rynku wtórnym (pieruńsko drogie) i w bibliotekach naukowych.

W 2008 i 2009 spędziłem w czytelni UG (i nie tylko UG) wiele godzin czytając przedwojenne wydania jego książek! Świat internetu dowiedział się o Grąbczewskim dzięki profesor Marii Magdalenie Blomberg, która w 1993r. popełniła konkretny artykuł poświęcony temuż. przybliżył streszczenie:
https://bialczynski.pl/wielcy-polacy/bronislaw-grabczewski-1855-1926-w-sluzbie-cara-i-nauki/

W Polsce postać Bronisława Grąbczewskiego była mało znana, w przeciwieństwie do Rosji, gdzie jest on stawiany na równi z Przewalskim. Ten drugi jednakowoż całkowicie się zrusyfikował i zasadniczo był wrogiem Polaków. Ja na tym tle (patriotycznym) prezentował się Grąbczewski...?
To jest ciekawy temat dla narodowców, w tym dla mnie. Fascynacja dokonaniami to jedno, ale... pozostaje ich autor. W sensie człowiek. Kim był tak naprawdę Bronisław Grąbczewski...?

Zacznijmy od d... strony.
W 2015-tym postać naszego bohatera spopularyzował Max Cegielski, wydając książkę: Wielki gracz. Ze Żmudzi na Dach Świata.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/ludzieistyle/1637055,1,max-cegielski-sladem-zapomnianego-polskiego-szpiega.read
Zacytuję:
"...Cegielski, wzorem Grąbczewskiego, ma inne podejście – wsłuchuje się w to, co mają do powiedzenia Kirgizi czy Ujgurzy. Dzięki temu odkrywa, że Wielka Gra, choć mniej widoczna, toczy się nadal. Tyle że do stolika zasiadł nowy gracz – Chiny.

Autor rekonstruuje życie Grąbczewskiego z detalami – na Żmudzi szuka dworku, w którym miała mieszkać jego rodzina i który imperium skonfiskowało za udział ojca Bronisława w spiskowaniu. W Petersburgu odwiedza miejsca, w których bywał bohater książki lub które, jak Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne, przechowują materiały na jego temat. Ale przede wszystkim podróżuje śladem Grąbczewskiego po Azji..."


Super się czyta, fajnie wygląda wywiad, jak to Max z filmowcem przemierza kawałek Azji Centralnej śladem wielkiego Bronisława...







Można odnieść wrażenie, że Max gruntownie odrobił "lekcję" z historii, zebrał dużo informacji itd.
Ale... No właśnie, jest sporo tych "ale".

Cdn.

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Z tym wystrzałem opony może być jak sugerujecie. Błoto na IZYDORZE to taka jego wizytówka. Niestety ostatnio strasznie go zaniedbałem w tym temacie i wszelkie tropy prowadzą do wieszczonego efektu. Będę uważał, znaczy mył po każdym wypadzie. Tym niemniej ułożenie opony nie zostało rozwiązane i ta wersja opony nie znajdzie już u mnie zastosowania.

W każdym razie wczoraj otworzyłem sezon rowerowy na KARBONARZE - w sensie giancie cadex 1993. Była to godzinna jazda na czas. Tak, by sie nie spocić za mocno ale by zdążyć na lotnisko, na odbiór moich poświątecznych robótek.
Polskie przysłowie mówi, że jaki ostatni koniec roku, taki cały następny więc się cieszę, bo praca konkretna.
Gruzińskie: jaki drugi dzień stycznia, taki cały rok, więc - tym bardziej.

Było:



Jest.

Było:



Jest.

I tak z Vp. do parteru.



I pomyśleć, że zwolennik Grzegorza Brauna robi takie rzeczy... i to do tego po AWF. To się nie może trzymać kupy.
No i nie trzyma. Kupę zostawiam adwersarzom:)

Tymczasem wrócę na chwilę do pana Maxa i jego Wielkiego Gracza. Pokuszę się o recenzję tej książki ale przedtem, muszę jeszcze do niej wrócić. Jedyne, co z niej pamiętam, to fakt, że przeczytałem:) A z recenzuję, bo tylko śledząc jak to pan Max jechał na finał śladami Grąbczewskiego, to można by tę jego wielka przygodę ubrać w krótkim, wojskowym raporcie: gdzie był, i co widział;)
Dodam do raportu jeszcze: jak się do napisania książki przygotował ale o tem potem.

Drugim tymczasem wracam do notatek pani profesor. Jedziemy z Grąbczewskim zatem piórem p. Marii:
"...W 1885 roku został funkcjonariuszem do specjalnych poruczeń przy gubernatorze Fergany, który miał siedzibę w nowo założonym mieście Nowy Margelan. Pracując w Komisji delimitacyjnej zajmował się, między innymi, wytyczaniem granicy chińsko-rosyjskiej.
Zadanie jego polegało na porozumieniu się z władzami chińskimi miejscowymi w Kaszgarii i objeździe granicy w górach Tian-Szan oraz załatwianiu wszelkich spornych spraw granicznych. Przy okazji szczegółowo badał również zwyczaje ludności, codzienne życie, stosunki handlowe i wojskowe, zabudowę miast, stan dróg, poczt i urządzenia administracyjne.

W tym samym roku wyruszył w podróż do Kaszgarii, która w owym czasie należała do Chin. Dotarł do rzeki Jarken-daria, przekroczył ją, następnie na skraju Pustyni Takla Makan badał oazy Guma (chińskie Piszan), Chotan i Nija.
Rezultaty tej podróży przedstawił w sprawozdaniu opublikowanym pt. Otczot o pojezdkie w Kaszgar i jużnuju Kaszgarij w 1885 godu. Sprawozdanie z tej podróży wydane zostało nakładem władz miejscowych w ilości 100 egzemplarzy i rozesłane do sztabów wojskowych oraz do towarzystw naukowych.
Do sprawozdania Grąbczewski dołączył mapę Kaszgarii, na której zaznaczył, na podstawie własnych zdjęć topograficznych, drogi oraz plany wszystkich fortec, które zwiedził.

Badania i opracowanie zostało wysoko ocenione przez Cesarskie Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne, które przyznało mu srebrny medal, a na wniosek Wojskowo-Naukowego Komitetu Sztabu Głównego imiennym rozkazem cesarskim wypłacono Grąbczewskiemu 1000 rubli “za pożyteczną pracę, dotyczącą Kaszgarii” (Grąbczewski, Podróże, 213).

Generalny Wojskowy Sztab Rosyjski tak jak Towarzystwo Geograficzne zwróciły uwagę na młodego oficera, który w tak krótkim czasie (od sierpnia do listopada 1885 roku) tyle interesujących szczegółów o sąsiadującym z Rosją kraju zdołał zaobserwować i opisać.
Uznanie władz wojskowych pojąć można, gdyż cenny był młody badacz obeznany ze stosunkami politycznymi na pograniczu rosyjsko-chińsko-afgańskim, ponadto władający miejscowymi językami.
Dodać jeszcze należy, że był to czas ostrej rywalizacji badawczej na terenach Azji Środkowej między Rosją i Wielką Brytanią. Spodziewano się w Rosji, że może dojść do konfliktu zbrojnego. Ważne przeto było poznanie i zabezpieczenie terenów ewentualnych operacji wojennych a także nawiązanie stosunków z ludnością na tych terenach mieszkającą.

W roli obserwatora na terenach sąsiadujących od północy z Indiami występował wówczas ze strony Wielkiej Brytanii kapitan sir Francis Edward Younghusband (1863-1942) późniejszy generał i prezes Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie. Podobną rolę ze strony Rosji pełnił Bronisław Grąbczewski.

Bolesław Olszewicz w życiorysie Grąbczewskiego (Olszewicz 1927,22) odnotował ciekawą informację zaczerpniętą z notatek naszego bohatera o roli jaką on odegrał w 1888 roku. Grąbczewski doprowadził wówczas, przy pomocy pretendenta do tronu afgańskiego Ischak chana do powstania w Afganistanie północnym.
Skierowane ono było przeciw emirowi Abdurrachmanowi, zależnemu od Wielkiej Brytanii. Inspiracja wyszła od Aleksandra III, który w ten sposób “boleśnie chciał ukąsić” Anglików.

W 1886 roku Grąbczewski podjął wyprawę w góry Tien-szan i do źródeł Syr-darii, zwiedził różne zakątki Fergany i korzystał z każdej okazji, aby poznać kraj i polować na zwierzynę. Pomyślne wyniki badań spowodowały, że Cesarskie Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne powierzyło mu w 1888 roku kierownictwo wyprawy naukowej do chanatu Kandżut leżącego na południowym stoku gór Karakorum na północ od Kaszmiru.
Kandżut leży na południe od Pamiru, w niedostępnych prawie od północy dolinach rzek, które spływały już do Indusu. Było to jedno z kilku niezależnych jeszcze państewek górskich, które utraciły niepodległość dopiero w latach 1889 – 1895.

Dumni władcy tych małych państw uważali się za potomków dynastii wywodzących się w prostej linii od Aleksandra Wielkiego (Macedońskiego). Aby dojść do Baltitu (Hunzy), stolicy chanatu, musiał Grąbczewski przeciąć Pamir z północy na południe, przeprawić przez szereg pasm górskich, a przede wszystkim wyzyskać swoją znajomość stosunków azjatyckich.

Wyprawa wyruszyła w maju 1888 roku z bazy w Ferganie kierując się na południe przez góry i przełęcze Pamiru i Hindukuszu, przez tereny, które, jak notował Grąbczewski, na mapie stanowiły białe plamy.
W skrajnie trudnych warunkach topograficznych i klimatycznych ekspedycja odnalazła drogę do wnętrza Kandżutu, dotarła do stolicy – Baltitu, gdzie była gościnnie przyjmowana i zabawiła w niej siedem dni. Do Margelanu powrócili 12 grudnia 1888 roku.

Do ważniejszych rezultatów należy zaliczyć: odkrycie złóż nefrytu i stwierdzenie, że szczyt Czarkum na Pamirze nie jest identyczny z najwyższym jego wzniesieniem- szczytem Mustag- ata (Maztag-Ata)

Po powrocie na wezwanie ministra wojny Grąbczewski pojechał do Petersburga w celu przedstawienia wyników podróży. Przywiózł również liczne zbiory geologiczne, przyrodnicze i inne, a 1 lutego 1889 na posiedzeniu ogólnym Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu wygłosił odczyt o podróży do Kandżutu.

Towarzystwo Geograficzne wykorzystało wielkie zainteresowanie podróżą Grąbczewskiego i zorganizowało posiedzenie w największej sali w Petersburgu by przy okazji zebrać fundusze na budowę pomnika zmarłego podróżnika M. Przewalskiego. Odczyt Grąbczewskiego był ilustrowany przezroczami z fotografii wykonanych przez badacza w trakcie podróży.
Na prośbę zarządu Towarzystwa Miłośników Antropologii, Etnografii i Geografii odczyt został powtórzony w salach Muzeum Rumiancewa w Moskwie Minister dworu hr Woroncow-Daszkow zaproponował Grąbczewskiemu przyjazd do Gatczyna, gdzie przebywał wówczas cesarz Aleksander III i wygłoszenia kilku odczytów dla rodziny cesarskiej i dworu.

Na dworze w Gatczynie przebywał 8 dni wygłaszając krótkie odczyty ilustrowane przezroczami. Przy okazji spotkał następcę tronu, późniejszego cesarza Mikołaja II, i jego wychowawcę generała Grzegorza Daniłowicza, którzy interesowali się badaniami Grąbczewskiego i zaoferowali pomoc finansową na kolejne podróże ( Grąbczewski 1958, 391-392).

1 czerwca 1889 roku Grąbczewski rozpoczął nową wyprawę, której celem było dotarcie do Kafiristanu, leżącego w południowo-wschodnim Afganistanie. Krainę tę zamieszkiwały waleczne szczepy Siahposzów (po persku – czarno odzianych) i Safedposzów (biało odzianych), którzy oparli się islamizacji i dlatego od Afganów, którzy nie zdołali ich opanować otrzymali nazwę Kafirów – to jest niewiernych.
Kafiristan była to nieznana kraina, o której Rosjanie nie posiadali żadnych wiadomości i z tego powodu wyprawa Grąbczewskiego była popierana przez Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne, które przyjęło opiekę i wyposażyło ekspedycję w niezbędny sprzęt i instrumenty.
Na tę wyprawę kwotę 12 tysięcy rubli wyasygnował późniejszy cesarz Mikołaj II ze swoim wychowawcą Grzegorzem Daniłowiczem.

Ekspedycja Grąbczewskiego w drodze do Kafiristanu poznała leżące na trasie chanaty Badachszan, Roszan, Szugnan i Wachan oraz zbadała wiele przełęczy.
Niestety wojna między tym krajem i Afganistanem nie pozwoliła na realizację planu. Ekspedycja dotarła tylko do Roszanu, a zmuszona do powrotu skierowała się w innym kierunku – do północno-zachodniego Tybetu. Przez Dagnyn-Nasz Pamir udał się do doliny rzeki Raskem-daria (górny bieg Jarkend-darii), gdzie spędził 55 dni.
Tutaj w październiku w miejscowości Sary-Kamysz (żółta trzcina) spotkał się z ekspedycją angielskiego kapitana sir Francis Edwarda Younghusbanda, który w tych rejonach Azji prowadził badania od 1886 roku.
Obaj badacze spędzili przyjaźnie kilka dni, przekazali wzajemnie rezultaty swoich badań naukowych i wspólnie określili astronomicznie miejsce spotkania obu ekspedycji i dzięki temu zostały powiązane angielskie prace topograficzne w Indiach z rosyjskimi w Pamirze i Turkiestanie (Grąbczewski 1958, s. 489).

Przyjazny stosunek Grąbczewskiego do wyprawy angielskiej obrócił się przeciwko niemu. W ciężkich warunkach zimowych, gdy ekspedycja jego zwróciła się do władz angielskich z prośbą o możliwość przezimowania w jednej z wiosek okręgu Ladaku (na południowym stoku Himalajów), uzyskał odpowiedź odmowną, co zmusiło wyprawę do powrotu do Tybetu w skrajnie niebezpiecznych warunkach i niemal nie spowodowało katastrofy całej wyprawy.
Otóż na krańcach wyżyny Tybetańskiej, na wysokościach przekraczających 5000 m prześladowały wyprawę huragany śnieżne i mrozy poniżej 30 stopni, dokuczał głód, męczyło wyczerpanie. Grąbczewski zmuszony był się wycofać z Tybetu.
Dalsza trasa podróży Grąbczewskiego wiodła na wschód, w górę rzeki Karakasz i 26 grudnia dotarł do Wyżyny Tybetańskiej. W starożytnej miejscowości Chotan spotkał niespodziewanie polskiego geologa Karola Bohdanowicza (1864-1947), który był w tym czasie uczestnikiem wyprawy M. W. Piewcowa. Obaj badacze wybrali się do oazy Nija, gdzie 7 marca spotkali się z Piewcowem.
Grąbczewski przezimował w Kaszgarii i na wiosnę następnego roku ponownie wyprawił się do Tybetu i zbadał wnętrze tego kraju. Na początku czerwca wrócił do Kaszgarii i zajął się zbadaniem biegu rzek Tiznaf i Raskem-daria oraz okolicznych gór, w tym wschodniego stoku Pasma Kaszgarskiego.

15 marca wyprawił się z miejscowości Nija na południe w góry Kanlun w celu zbadania miejscowości, gdzie odbywały się poszukiwania złota na większą skalę – w czasie jego tam pobytu pracowało około 3000 poszukiwaczy. Dalej badał w dolinie rzeczki Luszy (prawy dopływ rzeki Kerija) pokłady nefrytu, skąd pobrał próbki tego minerału.
W dniu 7 października 1890 roku dotarł do jeziora Kara-kul, zatrzymał się w miejscowości Safar-Kul-Auzy, a więc znalazł się już w granicach Rosji. Dwa dni później, po 17 i 1/2 miesiącach wędrówki dotarł do miejscowości Osz i stąd Grąbczewski zatelegrafował do generał-adiutanta Daniłowicza oraz do Zarządu Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu – o zakończeniu wyprawy.
Następnie już z Margelanu wysłał do Towarzystwa Geograficznego wszystkie swoje zbiory i materiały z wyprawy.

W listopadzie pojechał do Petersburga, a na dworcu był serdecznie witany (w imieniu cesarzowicza) przez generała Daniłowicza oraz przez wiceprezesa Towarzystwa Geograficznego senatora P.P. Siemionowa Tienszańskiego. Sprawozdanie przedstawił Grąbczewski na zebraniu zwyczajnym Towarzystwa Geograficznego.
W posiedzeniu uczestniczył Wielki Książę Konstanty, ministrowie, ponad 800 członków Towarzystwa i ich goście. Wykład swój Grąbczewski ilustrował przeźroczami. Sprawozdanie zostało następnie opublikowane w Izwiestijach Towarzystwa Geograficznego (t. XXVII, 1891, s. 97-118).
Za wyprawę Grąbczewski został sowicie wynagrodzony: Został awansowany do stopnia podpułkownika, otrzymał dożywotnią pensję 400 rubli rocznie, sześciomiesięczny zagraniczny urlop wypoczynkowy z zachowaniem pobieranej pensji i dodatkowo 3000 rubli na koszta podróży. Nagrodzeni również zostali współtowarzysze wyprawy Grąbczewskiego (Grąbczewski 1958, s.573-574).

W latach następnych Grąbczewski prowadził badania Pamiru, który wcześniej był prawie bezpański, wówczas został wcielony do posiadłości rosyjskich. Badacz nasz brał czynny udział ( lata 1891-1895) w zajęciu Pamiru i ostatecznym uregulowaniu sprawy, grożącej konfliktem z Wielką Brytanią. Zajmował się także organizowaniem administracji na tych terenach, podlegających mu, gdyż zostały włączone do powiatu oszańskiego, którego był naczelnikiem.

W 1896 r. Grąbczewski opuścił Azję Środkową i został mianowany komisarzem pogranicznym nad Amurem, a w latach 1900 -1903 był komisarzem generalnym obszaru Kuantungu w południowej Mandżurii, wydzierżawionego w tym czasie Rosji przez Chiny.
W Port Arturze przebywał do 1903 i w tym roku podał się do dymisji. Został gubernatorem astrachańskim i hetmanem tamtejszych wojsk kozackich. W 1906 roku zwolniony został z tego stanowiska.
Przez czas jakiś podróżował po Europie. W 1907 roku mianowany został naczelnikiem zarządu cywilnego kolei wschodnio chińskiej w Charbinie. W 1910 roku przeszedłszy na emeryturę w stopniu generała zamieszkał w Warszawie.

W czasie wojny I światowej znalazł się w Petersburgu, potem w Anapie nad Morzem Czarnym, natomiast w czasie rewolucji był na Syberii, po stronie kontrrewolucji, gdzie pełnił misję na zlecenia gen. Antona I. Denikina.
Po upadku rządów A. W. Kołczaka przez Japonię w 1920 roku wrócił do Polski. Podjął pracę w Państwowym Instytucie Meteorologicznym, został członkiem Polskiego Towarzystwa Geograficznego i w kadencji 1921/1922 był członkiem zarządu tego Towarzystwa.
W 1922 otrzymał godność członka korespondenta. Zmarł 27 lutego 1926 roku w Warszawie...


Powycinałem trochę opisów, bo lepiej doczytać samemu u źródła (Grąbczewski).

Taki krótki zarys, trochę chaotyczny ale to na zachętę. Celem szerszej rozkminy sppróbuję was poprowadzić z zupełnie innej mańki...
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4856
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010
w tamtych czasach to podróżowanie to zupełnie inny poziom

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
O tak... Może uda mi się to jakoś oddać.
Nasz skromniutki wysiłek obejmował dwa etapy z wyprawy, o której wspomina profesor w swoim tekście. To wyprawa do Kafiristanu (start 1 czerwca 1889).

Szczerze pisząc, to się w głowie nie mieści jakich trudów Grąbczewski na niej doznał, jakie pokonał i w sumie jakim cudem przeżył, świadomie wprowadzony w błąd przez kpt. sir Francis Edwarda Younghusbanda, co miało się skończyć dla Grąbczewskiego katastrofą.
Zapewniony przez przebiegłego kapitana (wybitnego, brytyjskiego szpiega) o bezpiecznej możliwości ewakuacji z Ladakhu do Tybetu przez przełęcz Karakorum...
Działanie Anglika trudno jest z czymkolwiek cywilizowanym porównać. Wysłał Grąbczewskiego z początkiem zimy na pewną śmierć.

Jak to się stało, że nasz podróżnik przeżył...? Zachęcam do lektury Podróży nieodkrytych, gdzie po żołniersku referuje dzień po dniu prawdziwej gehenny ekspedycji.
Tybet dzisiaj, poprzecinany asfaltowymi drogami, umożliwia niezwykle sprawną komunikację, nie wspominając już o szybkiej kolei tybetańskiej.
Kiedyś pozbawiona dróg, bezkresna pustynia szczelnie okryta od południa i zachodu łańcuchami górskimi, blokującymi napływ wilgotnego powietrza. Dodajmy do tego wysokość i puśćmy wodze wyobraźni...

Grąbczewski był postacią wybitną. Dojdziemy do tego, po drodze polemizując z Cegielskim. Niestety książka jego zaginęła w czeluściach jednej, z  kolejnych przeprowadzek (chyba ostatniej) ale... Już zamówiłem sobie pozycję używaną i wrócimy do tematu.

Tymczasem przedstawię uczestników wyprawy.
Zacznę, a jakże... od siebie:)

Akurat od siebie i "obrazem" - Moja Afryka 2020. Będzie rowerowo na rusku jak Kazimierz Nowak.
Otóż obraz ten bardzo dobrze oddaje, kim naprawdę jestem, kim naprawdę nie jestem, kim mógłbym być...

...zawsze bałem się pustyni. Może nie tak, jak dżungli, bo dżungli to boję się bardziej niż hipochondryk koronawirusa.
Przemierzam teraz rowerem pustynię, taka prawdziwą, bez wody, bez niczego, bez ludzi... Dziwne... niczego mi nie brakuje.
Nieuchronnie zmierzam ku dżungli... cha cha. Może mnie jednak wcześniej pustynia pochłonie. Tnę ją na szagę ale ona mnie nie chce... codziennie, niezmiennie wypluwa.

Przyplątał się mi jakiś szajbnięty Francuz i nie odpuszcza. Ni chuja go nie rozumiem.
Taszczy ciężki w chuj akordeon w trudzie, jakim ja pcham mego ruska i tak razem przez te piachy, już od bodaj czterech czy pięciu dni, brniemy bez sensu na południe.
Wieczorami tniemy zaś razem; on na akordeonie, ja na defilu - polskiej gitarze, co ni chuja nie stroi. Dostałem ją w prezencie od kumpla, którego babcia była ostatnim prezesem tej lutniczej fabryki a gitara rzeczona, ostatnim instrumentem, który upadłą fabrykę opuścił.

Wieczory upływają nam mniej więcej w takim klimacie:



cdn.
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
To w przerwie... też o mnie.
O burzliwym otwarciu sezonu kąpielowego 2024.





Zaraz potem piękna wycieczka w świeżym puchu po TPK.
Week zapowiada się mroźnie. Może uda się otworzyć sezon biwakowo?

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Cd. następuje.

INFO*

Zmierza na poludnie tyle wiemy

wyglada na to ze juz go nie zobaczymy.. z rodzina pozegnal sie na amen.
To nie byl kierunek ktory oficjalnie zapodal.
odezwal sie tylko raz


*Jedyny odbiorca skąpych sms-ów z czarnego lądu.

Dzień dobry,



pora procesu wybrana nie przypadkowo.
Strach zabija duszę a ona musi mi jeszcze trochę towarzyszyć. Musi, nie musi...
Idzie jak krew z nosa, bo pustynią nie da się jechać na rusku. Trzeba ruska pchać a kiedy wieje... Dlatego nie będę już tędy wracał.

Wspierają mnie wyże znad Atlantyku. Natura uparcie pcha mnie w objęcia dżungli, ja uparcie pcham ruska. Zasadniczo nie jest to nic nowego. Nauczyłem się go pchać w niebotycznych górach po środku niczego ale to jak pierdnięcie muchy w huraganie. Pierdnięcie do tego, co się dzieje tutaj.
Kusi asfalt z jednej strony i wiatr, który wieje w plecy, czasami ze znaczną siłą.

W plecaku mam Gobi Messnera i Zielone piekło Maufraisa. Czytam, kiedy jestem sam. Jeszcze nie pora na zielono piekło. Nadejdzie z porą deszczową.
Teraz mam tego Francę na karku... No nie da się typa nie lubić.
Zresztą nie umiem mu powiedzieć po prostu "spierdalaj", bo nie wiem jak to jest po francusku. Miałem rozmówki polsko-francuskie ale zgubiłem.
Jest gógle translator w hammerze ale nie działa i nie będzie.
Bo tryb jest - lata 80-te.

Ukraina tylko "nie z trybu", bo rocznik 1974. Zresztą miałem dwa ruski do wyboru. Ją albo białorusina MWW3, młodszego ale w takiej podróży doświadczenie ma znaczenie.
Piszę, kiedy mam dostęp do internetu. Mam, to piszę. Europa się nie liczy.
Nie ma już Europy lat 80-tych. Afryka bywa. Pustynia jest.
No i jest Franca z akordeonem...

To, czego nie ma to pieniędzy i odwrotu. To, co jest na 100%, to znana choroba cywilizacyjna XX/XXI w. To nie bzdet - koronawirus, bo ten zdaje się teraz poniewiera (umysły bardziej) Europejczyków. Moja to prawdziwy król.
Ten król nie bierze jeńców.
Jest jeszcze dziennik w kratkę i długopis. Nikt nie wierzy, że pisze go ja, dopóki nie przeczyta. Ten charakter pisma absolutnie nie pasujący do sprawcy...
Długopis z jednym wkładem, którego na pewno nie zużyję do końca.



Gdzieś tam dotarło, że "mnie już nie ma". Moje serce zostało w domu, podróżuje ciało, oba łączy dusza i żona.
Ale nie o tym, bo resztki lez wyciska... a H2O w cenie jest.

Tu i teraz wstaje słońce i wstaje Żak. I się kurwa cieszy... Król życia. Nijak nie pasuje mi do trybu... ale jest. Jego marzeniem (najprawdopodobniej) jest przejechać się koleją Nawazibu – Zuwirat w wagonie towarowym, na węglu czy tam rudzie...
My marzymy o kolei transsyberyjskiej, Francuzi o mauretańskiej. Niech mu będzie na zdrowie, też się przejadę. Toubkala mam za sobą, przede mną/nami ostaniec Kudjat Idżdzil.
Pierwotnie w ogóle o tym nie myślałem ale spotkałem Francę. Franca Żak. Strasznie mu te nadane przeze mnie imię pasuje. Pasuje mu w sensie, kiedy go tak nazywam. Umie już całkiem ładnie powtórzyć:
- wstawaj kurwa franco żaku!
Z dobry kwadrans tłumaczyłem mu zawiłości polskiego języka w kwestii zwrotu "franca żak" - "franco żaku".
Wydaje mi się jednak, że nie do końca zrozumiał, o co chodzi. Powtarza jedno i drugie, nie oczekuje nagrody. Podejrzewam, że "wstawaj kurwa" traktuje jako "dzień dobry".
Wstaje i szczerzy zęby.

Wczoraj, kiedy poraz kolejny pokazywał mi wyświechtane zdjęcie z jakiejś fancuskiej gazety - murzyna na węglu w wagonie kolei mauretańskiej zrozumiałem, że coś nas jednak łączy.
Franca Żak ma 63 lata a ja dokładnie tyle ile kolej mauretańska. Czy to jest jakiś znak?

Cdn.
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
I tak dzień, po dniu...

Dzień dobry,

co to znaczy - cywilizacyjny zasięg... Zupełnie wyjątkowa sytuacja dla mnie, Ciągle jest mnie dwóch w zasięgu..
Ten jeden chce żyć, ten drugi umiera... Ale ciało jedno. Dwóch nie pomieści. Dusza tak...

Pojedźcie do byle jakiego szpitala i usiądźcie przy łóżku umierającego na raka. Powiedzmy na tego, który mnie dopadł.
O czym będziecie z nim/ze mną rozmawiać?

Nieba przychylicie?
Męczące jest to trwanie przy ciele...
Na szczęście to nie koronawirus. Zwykły rak nieborak, bo statystyka dla raka jest bardziej chujowa niż dla eboli np. Przegrywa.
Wszyscy mamy raka. Jedni umierają na niego stricte sensu, drudzy z nim, trzeci i tak...

To był mój drugi pobyt w szpitalu. W 2017-stym pierwszy raz w życiu. Pierdola. Teraz drugi. Nie pierdoła. Wynik? Standardowo 3 m-ce życia.
Nagły zjazd fizyczny w finale, szybki połów w Styksie, koniec. Statystycznie dwa tygodnie.
Decyzja?
Zwiewam.

Zawsze bałem się trzech żywiołów. Wody, pustyni i dżungli. ZAWSZE.
Plywać nauczyłem się tak późno, że później nie można było. Na egzaminach wstępnych na AWF.
Potem wszyscy moi najbliżsi kumple byli... pływakami. Pływakami bardzo lub jeszcze lepiej, niż dobrymi.
Wszystkim jak jeden, złamałem kariery. Piłem z nimi alkohol. Dopóki mnie nie znali, nie znali smaku alkoholu.
Jeden z nich, który był bliski złamania 54 sek. na 100m dowolnym (1984) poznając mnie złamał nogę.
Był pierwszym chłopakiem mojej przyszłej żony.

------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

pustynia.
Sobie tam jestem sam.
Uciekam, a oni zawsze tam są...
Zawsze towarzyszyło mi "szczęście". Praktycznie zawsze... W najbardziej dramatycznych okolicznośiach przychodziło "szczęście" i coś tam załatwiało za mnie.

Nie ma szczęścia.
Nie oczekuję.
Chcę być sam.

Pustynia.
Pusto jak chuj, definitywnie kończy się woda. I tak wiem, że w Maroko nie ma pojęcia pustki, choćbym akurat teraz tej pustki bardzo chciał.
On się na bank pojawi... Tubylec... i coś powie.

----------------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

Nie zawrócę
Choćby błędem był każdy mój krok
Nie zawrócę
Choćby pustką otoczył mnie mrok

Smutkom nie dam się zwieść
Znajdę gdzieś życia sens
Przejdę świat wszerz i wzdłuż
Lecz nie zawrócę już

Nie zawrócę
Choćby wspomnień dogonił mnie wiatr
Nie zawrócę
Starczy miejsca, szeroki jest świat

Pośród różnych dróg
Porwie mnie życia nurt
Rzucę wasz port bez burz
I nie zawrócę już

Dokąd pójdę, dzisiaj tego jeszcze nie wiem
Przyszłość trudno jednym słowem zbyć
Ale zawsze, zawsze będę szedł przed siebie
Nim się nauczę wreszcie żyć

Nie zawrócę
Choćby błędem był każdy mój krok
Nie zawrócę
Choćby pustką otoczył mnie mrok

Smutkom nie dam się zwieść
Znajdę gdzieś życia sens
Przejdę świat wszerz i wzdłuż
Lecz nie zawrócę już

Dokąd pójdę, dzisiaj tego jeszcze nie wiem
Przyszłość trudno jednym słowem zbyć
Ale zawsze, zawsze będę szedł przed siebie
Nim się nauczę wreszcie żyć

Nie zawrócę
Choćby błędem był każdy mój krok
Nie zawrócę, nie zawrócę
Choćby pustką otoczył mnie mrok

Smutkom nie dam się zwieść
Znajdę gdzieś życia sens
Przejdę świat wszerz i wzdłuż
Lecz nie zawrócę już.


---------------------------------------------------------------------

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Dzień dobry.

Pocałunek.
W końcu odezwała się planeta i wysłała umyślnego. Ten czekał z wieściami do rana w bucie.
Hieroglify popłynęły z kolca, nie odczytałem kodu.
Spokojnie czekałem.

Wieczorem przyszła gorączka. Franca Żak był przy mnie. Siedział i patrzył tymi swoimi ciepłymi oczami. Pedał... ale...
Co on tu właściwie robi...? Towarzyszy mi kolejny dzień nie mając nic. Jedyne co ma, to ten kurwa akordeon... Dekatlonowe ciuchy w których śpi bezpośrednio na glebie, wcześniej moszcząc sobie legowisko na zasypanych piaskiem kamieniach kumulujących ciepło ogniska... Na dzień odpina nogawki na wysokości kolana, na wieczór przypina.

Przypałętaj się po środku niczego.
W miejscu, w którym szybciej spodziewałbym się końca świata niźli człowieka białego. Od dwóch dni nie widziałem nikogo, kompas prowadził mnie prosto na południe, w objęcia Algierii. Wtedy myślałem tylko jedno. Niech się dzieje co ma dziać. Dnia trzeciego skończyłaby się woda i wtedy... pojawił się Żak.
Znikąd. Po prostu rano był.

Kiedy usłyszałem dźwięk akordeonu przyszły mi do głowy trąby Jerycha. Słucham tych trąb i myślę sobie: pustynia śpiewa.
Wagnerowski ton... martwy, pusty dwór.

Otworzył butelkę i podał mi wodę...
-----------------------------------------
Kładzie mi kompres z chusty afgańskiej mej oryginalnej i patrzy...
Czego kurwa ty ode mnie chesz?!

Po nocy przychodzi dzień, słoneczny - ze swoją gorączką, mojej nie ma. Został spuchnięty serdeczny, prawy palec i on.
Gorzka, czarna kawa zagotowana na ruskim prymusie, dwa kubki.
Ostatni chlup śmietany sprawiedliwie wypłukanej do ostatniej kropli z kartonika.



Pcham rower na zachód od kiedy Żak sie pojawił. Nie wiem czemu. Sakrum zostało profanum. Wrócę na pustynię sam. Teraz ocean.
Wsiąść do łodzi, płynąc z prądem Golfstromu pchany passatami w objęcia Morza Sargassowego...

William Willis...
Niespełnione marzenie, Mój rusek mój One - pchany przez pustynię. Martwe morze stąpi wokoół nas, nadziei brak na wiatr...



-------------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

kiedy człowiek umiera, zwiększa się zainteresowanie jego ososbą, o ile kto wie.
Co umierający typ ma do powiedzenia, staje się mniej istotne.

Pustynia, to dobre miejsce do umierania.
Ale nie przy głównej drodze.
Wyjebać się w kosmos na przypadkowej minie, każdy glupek potrafi.
Pójść w pizdu - ciut trudniej. Tak zrobiłem ja i praktyka pozkazała, że chuja to warte.
Mam kolegów, którzy takie samobójstwo popełniają za każdym razem, kiedy ruszają tyłek w teren. Tam - są zupelnie innymi ludźmi. Potem wracają i znowu są sobą... Tam, z dala od domu grali... Fajni aktorzy.

Ja tak nie potrafię...
Tam jestem sobą, gram na miejscu. To stąd dysonans poznawczy tych, którzy mieli nieprzyjemność.
Moja nieprzyjemność, to gra.



Tam u was dzień kobiet?
To powiedzcie im, niech rodzą dzieci.

--------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

Afryka zaczyna się tu, Afryka znana mi z literatury, zwana czarnym lądem.
Może to lepiej, że tu rozmieniam ostatnie 100eu...? Wiza do piekła.
Normalnie kipiałbym emocjami. Nawet best frend z zaparkowango przed granicą mercedesa czuje, że coś tu jest nie tak, ciągniąc od okienka do okienka, macha zniechęcony reką. Jakby nie chcial jej ostatecznie przyłożyć do tego, co ma mnie spotkać.

Nic nie czuję poza jakąś dziwną awersją. Jestem na bazarze z butami... Muszę jakieś kupić, bo nie mam w czym chodzić. Sterty używanych i nowych chińskich... Tak się właśnie czuję. Kupuję, biorę, idę...

Inna sprawa, to Franca Żak. Na jego widok szef wszystkich szefów wyraźnie podekscytowany zaprosił go do siebie. Wyściskali się i kiedy ja zaliczałem okienka (5 czy 6) jak na dworcu kolejowym, niósł się dźwięk akordeonu.

Widać, że się panowie znają i to całkiem nieźle... Normalnie, to mega atut ale mi jest wszystko jedno. Pomyślalem nawet, by wsiąść na ruska i pojechać samemu. W sensie spierdolić po prostu.
Dokładnie w tym momencie dźwięki ucichły i chwilę potem pojawił się Żak. Złapał mnie za rękę i coś pierniczył po swojemu. Wydaje się, że o jakimś aucie.
W istocie po kwadransie wylataną do granic białą toyotą corollą zajechał czarny jak smoła jegomość.
By się zapakować muszę odkręcać oba koła, co mnie na maksa zniechęca. To ostatnia rzecz na jaką mam ochotę.
Nie chcę, dojadę... Nawazibu, Nawazibu... Ni chuja.

Smoła szybko sięga po worek z kluczami i sprawnie odkręca kola, w oka mgnieniu. Nie ma sensu prostestować. Wciskam się między nie i rower na tylnym siedzeniu z otwarta klapą.

Dopiero teraz tak naprawdę uświadamiam sobie istnienie muru. Wału ciągnącego się na przestrzeni blisko 3000km. Fizycznie go widzę i nie ma opcji, by go przejść. Dociera to do mnie teraz ze wzmożona siłą. Ciasnota w aucie potęguje...

Czuję się fatalnie... Spętany, bez możliwości ruchu...
I w tym momencie siedzący na fotelu pasażera Żak odwaraca się do mnie i wymachuje swoim kawałkiem gazety.

Uwolnić się, uwolnić natychmiast!

Stajemy przy kilku chatach rybackich. Wita nas drugi Smoła, potem trzeci.
Czuję się jak w Rewie. Przysiadam na ławeczce z widokiem na ocean.
Dzieje się coś dziwnego...

--------------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

musimy się spieszyć, bo czas ukieka. Życie przecieka przez palce...
Wracam pamięcią do pierwszych obrazów pustyni utrwalonych pocztówkami z lat 80-tych ubiegłego wieku.
Jej wyobrażenie w oczach przeciętnego turysty, to morze piasków przypominających wydmy w Łebie. Takie i moje było.
Z tych wyidealizowanych, piaszczystych, to... nie widziałem praktycznie żadnej. Stałem u wrót Taklamakan i na tym koniec.

Pierwszą moją zaliczoną, prawdziwą pustynią - taką z geograficznej nazwy, była pustynia Lut. Tej po drodze - Wielkiej Pustyni Solnej jakoś nie zauważyłem.
Myślałem wtedy, co to kurwa za pustynia, na której nie ma plażowego piasku...? Do momentu, kiedy zjebała się ciężarowka, która nas wiozła na granicę z Pakistanem...

W środku perskiego lata, w zenicie... Wtedy zrozumialem, co to znaczy pustynia... Nagrzany piasek topił osnowę opony, roztapiał nam mózgi.
1986r.

31 lat później zatrzymałem toyotę (Elwooda), by poprawić fanty na bagażniku.
2007... przystanek w kazachskim stepie gdzieś za Karabutak. Flauta, upał... Wspomnienia wróciły. Mówię dwóm pedałom, moim towarzyszom, że gdyby się nam teraz toyota zjebała i nikt by nie przejechał w ciągu trzech dni, to wypiłbym ich krew, by przetrwać.
Parę godzin poźniej spadł deszcz... Kazachowie ten 380km odcinek do początków asfaltu przed Aralskiem do 1105 kilometra nazywali doliną śmierci.

Dzisiaj leży tam piękny asfalt i nikt nie kojarzy w cziom dzieło.

Smoła z braćmi, czy ki chuj tam, przynoszą smażone, morskie ryby. Schodzą się wszyscy rybacy i siedzą. Siedzą i jedzą... Franca chwyta akordeon i gra Gigue and Rondeau... Wdzięczny kawałek na duet. Linia na gitarę nie jest trudna więc wchodzę... Troche gubię się w allegro ale Franca finiszuje.

Zgiełk...
Palce jakby podają... wieczór kończę kaprysem arabskim... nieporadnie ale w pełnej ciszy...





Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Dzień dobry,

jeszcze tego wieczora Żak wyrywa mnie z letargu.
Nie wiem, co się dzieje ale wszyscy mnie ponaglają.
No to wstaję i lecę z nimi.

W jakimś polu nadjeżdża pociąg... Spóźniony. Smoła z rodziną, Żak... Podekscytowani jak chuj... nic nie widać ale nagle coś trąbi i przelatuje. Pociąg wpada na "dworzec" ale nie zatrzymuje się - napierdala... Nie wiem ile ale po jakimś czasie, to wszystko zwalnia i staje...
Jesteśmy na końcu składu. Ludzie pakują się do ostatniego wagonu tak całkiem po europejsku. Nawet jest jakis służbowy kolo w jasnym khaki, który to niby kontroluje.

Ale my nie.
Żak pakuje się do metalowej trumny i drze ryja: darek, darek!
Da się wejść po skraju wagonu towarowego.
Wdrapuję się za Żakiem...

Smoła z rodziną cieszą się jak nawiedzeni... Krzyczą: darek, darek, darek... Echo się niesie jak na stadionie Legii...
Ciągle przybywa 'kibiców". Wszyscy wymawiają tylko jedne słowo... darek, darek, darek...
Chyba cala wiocha już drze się...

Siadam, opieram się plecami o zimny blat...

--------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

pobudka przywraca roównowagę. Swieci slońce, wieje wiatr od.. oceanu.
Nie ma pociągu, nie ma wagonu towarowego... Jest Franca Żak z kawą i jeden ze smołowatych. Smołowaty uśmiecha sie i kiwa głową.
Acha, czyli jeszcze nie jedziemy?
Pierwszy raz od długiego czasu i ja się uśmiecham. Nie był to sen, który chciałbym, by trwał, chociaż...?

Ten Smoła akurat mówi trochę po angielsku, tyle co ja. Train tuday, ok? Ok.
Woda w oceanie też ok. Kilkanaście stopni - w sam raz dla mojej chorej tkanki.
Pojawia się coś, na miarę szczątek entuzjazmu.
Mam ochotę pozwiedzać. Widzę świat zbieżny z oczekiwanym. Życie toczy się rano i wieczorem. Smoliści łowią, załatwiają sprawy. Ich żony gotują, dzieci biegają.
Z tym załatwianiem spraw, to się trochę wyrwałem. Nie chcę tu w każdym razie zostać ani dnia dłużej. Nie moje życie, nie moja sprawa.

----------------------------------------------------------

Dzień dobry,

z rajskiego ogrodu na stację kolejową jest dobrych kilka km. Wieter duje w pysk niemożliwie. Mrużę oczy, by sprawdzić, która godzina mimo okularów.

W smolistej wiosce dokonalem korekty drugiego ruska, czyli mego zegarka.
Jak masz czas, słońce i patyk, to jego korekta jest banalnie prosta - dokonasz jej w samo południe. Około kwadransa zajmie ci ustalenie skrajnego wychylenia. Tak i uczyniłem pod baczną uwagą kilkoro małych smolistych.
Patrzysz na cyferblat i wyznaczasz swoje.
Taka dokładność... Cóż w końcu znaczy kwadrans?

Na cywilizacyjnej planecie, gdzie mierzy się wszystko - bardzo wiele. W ciągu kwadransa twoje życie może wywrócić się do góry kołami tylko dlatego, że narzucony ci/sobie pomiar czasu - wyznacza normy i granice.
Tutaj kwadrans nie ma żadnego znaczenia. I tak już od wielu dni sterują mną rytmy dobowe.
One narzucają mi naturalny stan aktywności, na koniec tylko zamykasz oczy...

Tak sobie dywagując, stwierdzam że, jedyny porządny wynalazek cywilizacyjny, to chronometr. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy ile można zmierzyć, mając dostęp do pomiaru z dwóch zegarków...

Zbliża się 15:00, zbliża się pociąg. Można by napisać - punktalny. F-cznie w pierona długi. Dlaczego wszyscy piszą o nim, że najdluższy na świecie a nic dworcu? Mnie fascynuje nie pociąg a dworzec. Żaka dokładnie odwrotnie.
Jeździła kiedyś kowbojka z Czeremchy do Sokołowa Podlaskiego i stawała w polu. Tak ludzie wsiadali i wysiadali. Nie wiem na jakiej zasadzie... Miałem wtedy 8 lat i jechałem nią (kowbojką) pierwszy i ostatni raz w życiu.

Małe deja vu.
Przez chwilę wracam do beztroskiego okresu w życiu... Tylko przez chwilę. Rower zostawiłem w rajskiej wsi. Istotnie rajskiej w kontekście portowego otoczenia Nawazibu. Znaczy wrócę tu, w wagonie załadowanym rudą.
Nawet się cieszę... Gdyby nie Żak, to w mojej przestrzeni pociąg by nie zaistniał... A teraz mam ochotę wywiedzieć się jakie są inne połączenia kolejowe Mauretanii i czy w ogóle są?

Czy da się Afrykę pokonać koleją? Hm...

---------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

budzę się w Szum, w środku nocy... Gdzieś w połowie trasy kolei.
Wysadzamy z Żakiem dwie Niemki, które wpakowały nam się do wagonu w Nawazibu. To znaczy pomogliśmy się im wpakować... Dwie grube, NRDowskie feministki, nie kryjące się ze swoim homoseksualizmem.

Żak, jak przystało na wykształconego Francuza opanował biegle język francuski i na tym się jego językowa edukacja skończyła.
Po chuj mu więcej było? Ano po chuj... skoro w całej północnej i równikowej Afryce do szczęścia komunikacji - więcej nie potrzeba?
Było to dla mnie irytujące. Czepił się mnie jak rzep psiego ogona ale do sprawnej komunikacji międzyludzkiej wymagania są ciut większe...

Nie byłem tkanką żywicielem.
Potrafię być nieznośny, kiedy wiem, czego chcę. Możecie mnie wtedy wołami nawracać i nic to nie da.
Sprzężenie zwrotne.
Żak nawracał mnie jakby, swoją dobrocią bycia... Tylko do czego? Do łagodnej śmierci? Takiej wiesz, kozak... nagle przyjmuje wyrok na siebie z całą tą ewangelizacją... W porywie jeszcze kogoś i ty nawrócisz...

W tym momencie trafiają ci się takie dwie cipy enerdowskie ze swoim światem liberte...
Zasadniczo pogodzony z losem mogłem je olać... Wczytać się do zachodu słońca w Zielone piekło dla równowagi. Ale nie...
Wdałem się z nimi w dyskusję i skończyła sie ona na tym, że nie jest specjalnym problemem dla desperaty o przeciwpołożnych poglądach (czytaj mnie) wyjebać - w takich oklicznościach przyrody, słabszą stronę w kosmos, celem prostej eliminacji.

Rozlana świeżo droga mleczna na niebie, niczym astronomiczny kleks wybrzmiała nagle, ku mnie sms-em. Włączyłem bowiem telefon.
Z ich powodzi odebrałem jeden. Ten z domu... Pierwszy raz od tygodni nie był "cichym oskarżeniem".
Pierwszy raz od wielu tygodni niósł nadzieję... Będę żył... jednak...?

-------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------




Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Dzień dobry,

anatomia obłędu.

26 lutego 2020 poszedłem do kościoła. Jak co roku, raz w roku. Tego wieczora kościelnego sypią ci twój głupi łeb popiołem. Dlaczego głupi? Bo nie jest mądry.
Mądry, to jest Polak po szkodzie.
Sypiesz na zaś, to do spowiedzi idziesz z tym co było, jak chcesz. Potem 40 dni postu. Każdy go potrzebuje. Każdy nosi "kilogramy", które potrzebuje zrzucić.
W skrajnym przypadku izolacja.

W czwartek rano odbieram wyniki badań. Nie o taki wynik mi chodziło... Nie pozostawia złudzeń... Nie ma już o czym dyskutować. Na plaży w Jelitkowie nie urosną pomidory...

Startujemy 28 rano.
Dosiadam się do Marka po prawej. Kierunek Hiszpania - Lloret de Mar. To stały kierunek kumpla bodaj od 8 lat? Jestem tam kilka torów motocrossowych, w tym jeden cudownie położony w okolicznych górach.
Apartament za grosze, zresztą kasa nie gra tu roli. Jedziemy w dwie pary.
- Stary niech se jeździ. My Strażniku Domowy w tym czasie zwiedzimy Hiszpanię. O nic się nie martw! Sama bym nie pojechała. Rumuna (czyli mnie) wysadzimy w Algeciras i tydzień dla nas. rzuca żona Marka w strażnikowy eter.

Namawiali nas od Sylwestra, jak co roku zresztą. Byliśmy tam z Rumunami te 8 lat temu, kiedy Mistrzu przeniósł obozy zimowe z Włoch do Hiszpanii.
Jakimś cudem nas namówili. Mnie wiele nie trza było ale Strażnika Domowego przekonaliśmy z trudem.
No, bo to nie wypada... Bo my nie mamy pieniędzy. Nie można tak na cudzym garnku...
- Słuchaj Aśka... Pogadaj ze STrażnikiem, ja jestem chętny. Znasz mnie... korzystanie z uroków waszej kasy, to jeden z celów w życiu. Będzie mnóstwo wina, wycieczki, szopingi. Kurwa... Będzie pięknie! Ja stawiam jeden warunek. Weźmiecie mi rower!

Rower się co prawda nie zmieścił ale było, jak miało być - ferie zimowe naprawdę super.
Barcelona, muzem morskie, Columb, stare mapy... Wieczorami wino do oporu w sombrerze za kitajskie 2eu na czajniku. I śmiech... Wszechobecny śmiech.
Pod koniec dwutygodniowego, darmowego praktycznie urlopu przysiedliśmy na kawę przy promenadzie. W słońcu może jakie 16st. Nie wiesz, jak się ubrać, idealne pole dla grypy.
Wtedy zobaczyłem ją... Dopływała do brzegu. Wyszła z wody w piance przyciągając wzrok wszystkich dookoła. Większość opatulona, z szalami... A tu baba z wody...
- Widzisz Rumunie! A ty co?!

Kwadrans później z wody wylazł przyty deczko jegomość. Przykuł oczy wszystkich bez wyjątku. Ociekając słoną wodą z nagiego torsu, podszedł do stolika, gdzie siedziały dwie niewiasty cudnej urody. Po drodze rzucił do kelnera:
- Lornetę z meduzą bitte!
?
- Cwaj sznaps und draj sznaps - sofort!

Tak zacząłem ponownie morsować.

8 lat później, jedna noc zmieniła wszystko.
- Czołem Rumun (Marek też Rumun). Jedziemy ale stawiam jeden warunek. Zabieram rower.

----------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

anatomia obłędu.
Kiedy myślisz, że jest tylko źle, to wiedz, że może być tylko gorzej.
W takim stanie ducha zostawiłem za plecami Europę, zostawiłem wszystkich i wszystko...
Zawsze byłem uparty... W sensie potrafiłem. Potrafiłem bronić redut nie do obrony. W sensie, to nie ma sensu a tylko ty widzisz w tym sens...
To jest w ogólnej praktyce bez sensu ale dlaczego w takim razie ludzie potrafią zżyć się z terierem walijskim np.?

Miałem takiego gagatka. Już kupno jego przeczyło logice...

-------------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4856
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
INFO

Kolega El z Dzidka wjechali wczoraj lublinem do Mali, najkrotsza droga prowadzaca do Timbuktu.

Dzień dobry,

szybciej diabła bym się spodziewał niźli Dzidki w Lublinie. Lublin na blachach Sanoka w Tiszit. Lublin w wersji autobus - żółty.

Dzidkę spotkałem na rogatkach Nawakszut. W dniu jej urodzin. Wyprzedziła mnie, następnie w lusterku upewniła się, że kogoś takiego jeszcze nie widziala i zapragnęla poznać...

Zatrzymaliśmy się w Tiszit.
Tymczasem koronawirus szaleje w Europie - dowiaduję się. Nie wiem, co to znaczy szaleje ale zastanawiają mnie statystyki. Czytam sms od Fazika. berlin ma zapasy żarcia jeszcze tylko na dwa tygodnie...
Co tam się kurwa dzieje...?

Od Atar jestem już innym człowiekiem. W Nawazibu skończyła sie nasza wspólna podróż z Żakiem. Na pożeganie zagral mi marsyliankę.
Powoli wracam z zaświatów, asymiluje ponownie do życia i... trafiam na Dzidkę, czystą radość z życia - nieskażoną dyplomacją.
Jej Lublin w pełnym oryginale, zarejestrowany na 15 osób przypomina mojego przed rewitalizacją.

Ogólnie prezentuje się lepiej, no i przede wszystkim ma sprawny system otwierania bocznych drzwi. Silnik, który napędza ustrojstwo, to silnik od wycieraczek. Mi go brakowało, teraz wiem - czego. Oryginalne kanapa i fotel kierowcy + 12 siedzeń plastikowych w kolorze blue.
Pierwotnie miał iść do czarnych ludzi ale Dzidka się zafiksowała już półmilionowym nalotem i klimatem... Nie wiem, nie znam się.
O sobie nic nie mówię. Coś mi się w dekiel stało i skneblowało język.

Jednego dnia życie staje ci na głowie, drugiego wstajesz jak ten feniks tyle, że ze skneblowanym jęzorem.
Słucham, co mówi Dzidka. Z mojej strony konwersację sprowadzam do zdawkowych pytań.
44 lata (skończone), spod Pieniężna, wychowana na kolonii wsi Radziejewo.
Chłopka na hektarach, które porzuciła (zostawiła rodzeństwu), kupiła Lublina i pojechała w czarne pizdu...
Skoro dojechała do Nawakszut, to znaczy, że sobie radzi... Blondyna, ponad 170cm bez obcasów (ale w kowbojkach). Nie wiem - czy brzydka czy ładna. Blondynka. Po prawniczych studiach i romansie z Warszawą. Lewicowo zryty beret.

Wcześniej Franca teraz Dzidka. Nie wiem czemu ale... zabrałem się. Dlatego, że była sama. To spełniało moje zapotrzebowanie na jakość/ilość towarzyską, do tego mówiła/mówi po polsku. Zastępuje mi radio w podróży.
Tu, w Tiszit już czuć wnętrze Sahary. Po te wnętrzności tu przyjechała a ja za nią.

---------------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

Dzidka czułaby się pewniej, gdyby wiedziała o mnie wszystko, ja w relacji - przeciwpołożnie.
Ostatnie o czym chciałbym wiedzieć, to po co się tu znalazła?
- Pewnie jesteś ciekaw, co ja tutaj robię?

Ma młodszego o cztery lata brata - hipochondryka. Dwie doby stykły, bym wiedział, co się dzieje w kraju i na świecie. To strasznie determinuje dzidkowe tu i teraz.
- Jedziesz autobusem taki szmat drogi... po co? By codziennie wracać do cywilizacji łacińskiej czy odkrywać czarny ląd a przy okazji trochę siebie, tej nieznanej? To było pierwsze zadane jej przeze mnie pytanie, po pierwszej towarzyskiej rozkmince.
Dokładnie tak.
- To licz na siebie... tak, jakby mnie nie było.
Patrzę na jej wysuszone dłonie, paznokcie z resztkami lakieru. Czuje mój wzrok i od razu je usprawiedliwia. Nie ważne.

Tak przy okazji robię przegląd fantów.
No nie jest źle jak na wycieczkę po cywilizowanym Maroko. Kompresor jest, dobry do gumek Tico. Pompki (dobrej nożnej) nie ma. Jest podnośnik oryginalny ale nie ma go czym podeprzeć od gruntu. Wycieraczka pod nogi jak chusteczki do nosa... Nic, co można by uznać za kawałek trapu. Koło zapasowe... Można zgubić w każdej chwili. Trzyma się w szkielecie rdzy - cud, że jeszcze... Wszystko ładnie od spodu zapaćkane barankiem.
Z nagrzewnicy pod ostatnią ławką cieknie płyn, pedał hamulca wpada w podłogę... Drzwiami tylnymi bym tak nie trzaskał, bo sypią się jak choinka po sześciu królach a prawy tylny słupek ma tego wyraźnie dość.
Silnik jak to Andoria. Wiele zniesie.

Mauretania, to doskonałe miejsce do umierania. Nim taki Lublin zejdzie dostanie minimum dwa życia.
Tymczasem trza poza uzupełnieniem fantów trochę przy Lublinie podłubać. Odpowietrzyć hamulec, być może wymienić klocki (pasują od Laguny) wstawić by pass w miejsce nagrzewnicy, koło zapasowe wrzucić do środka.
Nie da się tego jednak zrobić uniwersalnym kluczem do roweru. Tym bardziej ściągnąć koła.

---------------------------------------------------------------------
Dzień dobry,

barak 3x4m z łóżkiem zamiast drzwi. Wokoło zamiecione do czysta, kilkanaście metrów dalej sterta śmieci.
Powoli wracam w stare tryby.

Dzidka do kuchni, wcześniej na bazar. Ja z "Alim" do roboty. On do przednich piast, ja na zadek.
Zdejmuję obejmy, demontuję nagrzewnicę, wciskam kawałek rurki, skracam jeden przewód ciut, zakładam obejmy, skręcam. Ali podchodzi z klockami, których nie ma. Oglądam tarcze proforma. "Zlecam" czyszczenie "czego się da", bo inaczej tego nie wytłumaczysz ale Ali kuma.
Wracam na zadek i ściągam zapas. Z nim cały szkielet jego ramy, który rozsypuje się w piżdziec puchu marnego.
To chuj... Zapas jest ale na 15-stce (z wersji 2,9t) i nie ten rozmiar gumy... Różnica na oko, ze 3cm w średnicy całego koła. Nasza to 225/75 zapas 195/70...

Nie trzeba być Szerlokiem jadąc do Afryki, by wiedzieć, że opona tutaj, to podstawa a akacje wszyscy kojarzą z kolcami a nie kobiecym imieniem.
Dzidka, to bardziej dr Watson. Akacja dla niej to piękny tupecik pustyni w czerwieni zachodzącego szybko słońca.
Stan zapasu na warunki lokalne, to salonowy wyrób. "Tłumaczę" Alemu gustlikowe machniom. Łapie proces w try miga. Zabiera koło i znika na dobrą godzinę. Wraca z felgą 16-stką i naszym rozmiarem opony. No cóż... zamienił stryjek siekierkę na kijek więc wysyłam Alego jeszcze raz w miasto by załatwił dwie opony na zapas ale z widoczna linią bieżnika a ten slick niech wiezie do wytwórni sandałów.

Spojrzał na mnie jak Dzidka, która w lusterku zauważyła zmarszczki ale... polecenie wykonał. Wykonał przy tym gest, że to będzie kosztowało. No więc powiedziałem po polsku:
- Ali, kurwa... z naszego zapasu wystrugałbym ci komplet opon do lublina! Przywieź kurwa dwa zapasy, więcej niż takie od jako.
Po polsku ale bez kolonialnego akcentu, z troską.

Z butów, dopiero wyrywa Alego sałatka Dzidki. Części zapasowych nie ma, narzędzi ale worek przypraw, oliwek, czego tam jeszcze i ten dryg, by z krowiego łajna zrobić perukę dla królowej - to ma.
Ten radosny blond uśmiech... nie dość, że Ali MA zjeść z nami, to jeszcze MUSI umyć dłonie.
Jest Dzidka, jest miska, jest woda w dzbanku i biały ręcznik.
Zaczynam tę babę lubić...

Na deser odkręcam dwa pojedyncze krzesełka z Lublina i proszę Alego by dospawał do stelaża w poziomie łącznie 8 prętów, po cztery na jeden fotelik. Wrzucam je luzem na pakę z informacją, że będą od teraz służyły jako kamperowe krzesła na zewnątrz.
Ali załatwia mi jeszcze klucz do kół i z pewnego źródła możemy nabrać 50 litrów wody.

Na finał przypominam sobie o filtrze powietrza! I bardzo dobrze, bo jego metalowy korpus jest przeżarty na wylot, dekiel zaś rozlatuje się przy demontażu. Sam filtr, to obraz nędzy i rozpaczy.
Oczywista zapasowego nie mamy. Ja zajmuję się czyszczeniem rzeczonego a Ali w tym czasie ekspresowo na wzór, z dużej puszki po owocach, dorabia duplikat.
Bardzo sympatyczny jegomość i kreatywny. Taka kompilacja Bikera z Fazikiem.
Ona im z suszonych grzybów i maryśki torcik marcello zrobi, oni w rewanżu z zużytego filtra oleju lokownicę.

I tak nam dzień zleciał. Całość kosztowała Dzidkę 50eu. W ramach tychże wymiana płynu hamulcowego z przesmarowaniem wszystkich kalamitek.
Ali gdzieś zadzwonił i kazał nam czekać. Po kwadransie na rowerze przyjechał smolisty brzdąc i mieliśmy jechać za nim.
Tak dojechaliśmy do chatki Alego, gdzie czekała już na nas jego liczna rodzina.

   
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
ta anatomia jak sen...

...zatem...

Dzień dobry,

anatomia obłędu.

Czym jest fart?
Pomiarem stanu.

- Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?!
Czekałem na to pytanie. Wiedziałem, że w końcu padnie, nie wiedziałem tylko kiedy.
Spisała sobie moje dane w Nawaszkut. W końcu to ona płaciła za malijskie wizy. W sumie za wszystko płaciła.
Potem się zbyt dużo działo.
W końcu Mopti... Ponoć przypadkowo mnie wygóglała.

Obiecałem sobie, że jak to pytanie padnie, to nasze drogi się rozejdą.

W Europie dzieją się równolegle rzeczy, których nie pojmuję. Wzbudzają mój niepokój.
Dzidka jest na bieżąco, gdy tylko ma internet w zasięgu. Musi mieć łączność ze "stadem". To jej toaleta. Nie może siedzieć w łazience, to siedzi w internecie, z którego leje się "cała prawda".
- Ty jesteś Elwood?!

Jestem wyschnięty na wiór.
Za sobą pustynia, jaką chcialem zobaczyć.
Kiedy Dzidka kładła się spać stawiałem krzesło w piachu i patrzałem w gwiazdy. Ich liczba w obserwowanym Wszechświecie jest równa liczbie wszystkich ziaren piasku na planecie. Jednym słowem tryliard... W sumie dwa.
Liczby, to twór stricte abstrakcyjny. Nabywają znaczenia, mając rzeczywisty punkt odniesienia.
Ziarna piasku na lini horyzontu lączą się ze sobą spinając w kosmiczną sumę.
Lubie bawić się liczbami. Na szczęście zbyt mało inteligentny jestem, by doprowadziły mnie do obłędu.

Wiedza potrafi zabić.
Nośnikiem śmierci jest strach.

O Mali wiedziałem bardzo mało. Na tyle mało, że nie bałem się tam wjechać. Mauretańczycy sa jacy są. Ci na granicach są nieznośni ale takich już dawno wypraktykowałem. Bardzo pomagała nieznajomość francuskiego.
Co prawda uczyłem się tego języka przez rok ale nie wiele mi to dało. W sensie tyle, co mojej żonie nieznajomość czeskiego.

Kiedy pierwszy raz wsiadałem do jej (Dzidki) Lublina, pojawiło się morze pytań. Miałem na nie jedną odpowiedź.:
- Zabiłem człowieka.
Ale... jak...?!
- Chcesz wiedzieć jak to zrobiłem? Czy dlaczego?
...??
Zadawał mnóstwo pytań...

Po przeglądzie Lublina i magicznej nocy, wróciliśmy się do Nawaszkut. Kosztowałem Dizidkę 50eu, - skoro chciała za mna jechać do Mali.
W Mauretanii handel niewolnikami nadal kwitnie. W drodze do Tiszit spłaciłem dług.
W Tiszit ustaliłem, że każdy kolejny dzień podróży ze mną będzie ją kosztował 50eu. Dzidka nie byla mi potrzebna. Potrzebne mi były jej pieniądze.
To pozwoliło na zbudowanie między nami odpowiednich relacji. Do kupienia był również seks. Z otwartymi oczami 500, z zamkniętymi 700. W euro oczywista.

W Mopti upomniałem się o kasę. 8x50, 1x700, 3x500.

---------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------

Dzień dobry,

anatomia obłędu.
Nasz mózg jest tak zaprojektowany, że nie toleruje sprzeczności. Albo jesteś dobry albo jesteś zły. Stan najprostszy.
Sytuacja sie komplikuje, kiedy stany występuja rownolegle w jednym ale nie potrafisz ich oznaczyć. Kiedy mierzysz, to trafiasz raz na zlego, raz na dobrego... Zaczyna ci się lasować mózg.
Ogólna Teoria Względności, zsada nieoznaczoności.

Do Tiszit jazda była męką. Nie dla mnie, dla niej.
Natura dała jej piękną lekcję pokory. Zakopani po osie wieczorem jeszcze widzieliśmy coś na kształt drogi. Rankiem jej nie było... Ani przed nami, ani za nami. Zero jakichkolwiek śladów. Tych po oponach w ogóle...

Miałem już taką sytuację. W nocy w Bieszczadach, kiedy zakopałem się Elwoodem w glinie i straciłem zasięg w telefonie. Z Muchą to było. Nie mieliśmy czołówki, żadnego źrodła światła. W lesie, przy zachmurzonym niebie, kiedy nie wyznaczysz bez kompasu kierunku.
Kazałem Musze siedzieć na dupie i sie nie ruszać. Żeby mi się biedak nie zgubił jak Grażyna z Bukowca.

Wlazłem na drzewo przy aucie i złapałem zasięg. Godzine później po naszych śladach dojechały dwie terenówki. Elwooda nie byliśmy wstanie wyciągnąć.
Przesiedliśmy się do Mario i zjechaliśmy do wsi.

Teraz byliśmy dokładnie w takiej samej sytuacji. Tyle, że za dnia, nie byliśmy wstanie do nikogo zadzwonić i zero śladów.
W sumie to był mój błąd, bo poprzedniego wieczora pozwolilem Dzidce jechać po zachodzie słońca. Do celu około 30km.
Dzidka dostaje spazmów. Takich typowo baskich. Z tupaniem nogami i szukaniu winnych. Przyglądam się jej z rozbawieniem.
To ją nakręca na maksa. Dostaje histerii.
Czekam.

- Zrób coś!
Wziąłem krzesło, postawiłem i czekam.
Po kwadransie:
- Dzień zaczynam od kawy. Pijesz, czy chcesz se jeszcze trochę polatać/pokrzyczeć - kolejność dowolna?
Ale...
- Kawy?
No i bek... W sensie morze płaczu. Jak to ładnie i rzewnie się prezentowało...
odpaliłem butlę z pytaniem:
- Powinni chyba w Tiszit mieć ten 'mobilny" propan, bo się nam kończy?
Ale, ale... ale jak my sie tam dostaniemy? Chlipała Dzidka.
- Normalnie. Jak biali ludzie... Lublinem. Ale bez kawy się nie ruszam.

Widzę kolumnę aut. Nic Dzidce nie mówię, poza krótkim - pilnuj wody i ruszam przez małą wydmę.
Kolumna zatrzymuje się, na całkiem dobrej drodze...

Trzy godziny później, po obiedzie z komendantem Tiszit składam Dzidce rzeczoną propozycję.
W obecności komenddanta. Kumpla ze studiów. Poznaliśmy się w Techno Serwisie, studenckiej spółdzielni pracy za komuny. Był pierwszym murzynem jakiego poznałem i ostatnim. Skierowany przez rząd Senegalu na studia w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni.
Swiat jest kurwa bardzo mały.

Abdoulaye się śmieje.
190cm wzrostu tylko w pasie już nie ten. Nie poznałem go ale pytanie po polsku:
- Co tu robisz?
wyrwało mnie lekko z butów. Nie wiele trzeba było, by ustalić proste fakty z przeszłości. Jaki to cud, że nigdy nie byłem rasistą?

Gry plan był dalej prosty.
Jeszcze tego samego dnia ruszyliśmy w eskorcie wojskowego konwoju do Walata. Długie odcinki szutrowo-piaszczystej drogi. W sumie solo dla nas nie do przejechania. Powietrze w kołach spuszczone do granicy zdjęcia opony z felgi.
Do Walate wjeżdżamy w nocy, kilkanaście razy ciągani na holu.
Pierwszy raz prowadziłem ja. Dzidka milczała... Już wtedy miala na ustach pytanie: kim ty jesteś?
- Słuchaj...
Spojrzałem wymownie... Nie dokończyła pytania.
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum