Autor Wątek: Powtórka z geografii Polski czyli Korona Gór i Depresji Planety PL.  (Przeczytany 38866 razy)

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Dzień dobry,

anatomia obłędu.

W Afryce łatwiej chyba wyjechać z danego kraju niż wjechać. Ale to nieważne.
Im dalej na wschód, tym bardziej gorąco i sucho. W ciągu dwóch dni, temperatura podniosła się o 20st a wilgotność powietrza spadła do granic percepcji nabłonka a ów jak ważny jest, dowiadują się ofiary koronawirusa.

Wieść niesie w sieci 3G czy może 4... Nie wiem, bo mam zjebaną ładowarkę, która działa chimerycznie. Mam standardowo wyłączony telefon, który służy raz na kilka dni do wysłania smsa. Jest ta chwila przy włączeniu, kiedy bramka w markecie się otwiera i klienci wpadają między półki.
Czasami przemknie znajomy numer....

Dzisiaj wiem, że chcę wrócić, tylko nie wiem, do czego wrócę. Do kogo - mam i tego się trzymam. Jeszcze dwa tygodnie temu nie miałem.
Kumpel - trol norweski, sopędził dwa m-ce na pulmonologii. Diagnoza - rak płuc. Diagnoza okazała się błędna. Dwa m-ce wycięte z kalendarza. Plus?
Odwyk.
Zmiana w życiu o 180st. - przejście na buddyzm. Miał mi sk... robić łazienkę.
Miast tego zadzwonił i poprosił o wsparcie. Zadzwoni do mnie pani i poprosi o opinię, że niby Rutek pracowal u mnie ostatnie kilka lat... Pani zadzwoni zw imieniu norweskiej firmy ale:
- Nie martw się El, ona mówi po polsku!
Takie kafle kurwa w łazience...

Pani zadzwoniła następnego dnia. Tydzień później Rutek przysłał zdjęcie z jakiegoś szlaku trola i tej skały, co jest wizytówką norweskiego krajobrazu.
Takie kurwa kafle w łazience...
Kiedy wyszło, że jest źle, opowiedział mi swoją historię. Wzruszające ale co to cię w tym momencie obchodzi? Tym masz już wklepaną do mózgu swoją koncepcję na skończenie z życiem. Wypierasz, co masz wyprzeć i działaś w swoim ślepym kierunku.
Nie widzisz studzienki na końcu ślepej uliczki (Żądło z Retfordem u Niumanem)...

Granica malijska.
Nie wymówię francuskiej nazwy. Jesteśmy bardziej egzotyczni niźli odbiór tego postu we współczesnej eksplorerce. Zdążyła to sprawdzić Dzidka.
- Darek...
Dojechałaś tutaj?
- No tak, ale...
Zmarszczki.
- Co, zmarszczki?!
Przypudruj.

-----------------------------------------------
-----------------------------------------------

Dzień dobry,

anatomia obłędu.
Procedury trwają, bo muszą ale nie są żadnym problemem. Dzidka płaci dwa razy po 5000CFA, coś tam jeszcze, dostaje jakiś papier na Lublina i wjeżdżamy w inny świat.

Wszystko jakby zostało za nami. Jakbyś wjechał w alpejski tunel w burzy śnieżnej, wyjechał w czyste, słoneczne niebo bez chmurki (co mi sie już zdarzyło). To samo uczucie masz, kiedy gondolą (albo z buta) wyniesiesz się poza granicę chmur.
Na tej granicy masz właśnie takie uczucie.

Mówię to Dzidce ale ona widzi tylko zło. Przecież na granicy mówili...
Ona nie rozumie, że pies, czy raczej żyrafa z kulawą szyją się nami nie zainteresuje... Ja to wiem ale za mną stoi doświadczenie.
Czułem się jak Dzidka, w 2008-ym. Nie miałem wtedy nikogo przy sobie, kiedy wjeżdżałem do Afganistanu. Były lufy karabinów i różne takie...

I co...?
Nic się nie dzieje, poza faktem, że droga chujowa na maksa, gorąco jak pierun. W tym kontekście wjeżdżamy do piekła i na tym się równanie kończy.
Dzidka siedzi jak skamieniała. Prowadzę i śpiewam:



--------------------------------------------------
--------------------------------------------------

INFO

Złe wieści z Nigru...
El nadepnął rano na efę piaskową. Ukąsiła go tylko raz, dość szczęśliwie.
Dzidka nie spanikowała i szybko odessała, co się dało pompką do jadu ale rana dość obficie krwawi i nie ma jak tego zatrzymać.
Do Nyamei dojadą najszybciej wieczorem. Jadą z północy, bardzo złą drogą.

Gada zauważyła Dzidka ale El nie rozróżnia kolorów i mimo ostrzeżenia, postawił stopę dokładnie tam, gdzie nie powinien...
On oczywista bagatelizuje i żąda wypłaty zaległego "wynagrodzenia" nazywając Dzidkę efą do kwadratu.
Co ta Dzidka tam z nim ma... tak czy owak dzielna kobita. Zero paniki, racjonalne działanie. El coś chyba ściemniał wcześniej, bo lepszej pielęgniarki daleko szukać.
Tragedii ponoć nie ma ale...


Dzień dobry,

anatomia obłędu.

W nocy wstałem i poszedłem się wysikać.
Otworzyłem nie te drzwi, pośliznąłem się na stopniu i po schodach, jak po rynnie zjechałem do... kostnicy.
Dramat zaczął się później. Drzwi miały klamkę ale tylko z zewnątrz.

Pewnie nigdy bym się już z niej nie wydostał, gdyby nie... Dzidka.
Obudziła mnie pytaniem:
- No i jak się czujesz?
Byłem w kostnicy.
- Co?!!

Podobno straciłem przytomność. Jeżeli tak się umiera z powodu upływu krwi, to polecam. Ale ja chyba byłem niewyspany... raczej na pewno. Opowiem o tym później, bo... Mogłem sprzedać... Dzidkę. Zdzisławę W.
Takie zapewne ogłoszenie ukazało by się w pitavalu sądu/posterunku malijskiego/policji w Timbuktu. Do celu... Przez kilka dób czas miałem wypełniony jak obecny minister zdrowia na planecie PL.

Teraz jestem wyspany i zdolny do rzeczy wielkich.
- Miałeś koronawirusa... głos Dzidki załamał się.
Dostałeś surowicę, krew i zrobili ci test...
A gdzie kwarantanna?
- Nie wiedzą, co zrobić. Przywieźli cie Niemcy. Małżeństwo. To cud, że żyjesz...
Czemu Niemcy?
- Stanęliśmy z braku paliwa... Znaczy ja. Nie wiedziałam, co się dzieje. Lublin nie chciał odpalić a mi nie przyszło do głowy, że to paliwo... Możesz z nimi porozmawiać, znasz niemiecki. Są tutaj. Gdyby nie oni...
Gówno prawda... Chciałaś się mnie pozbyć, bo wisisz mi w chuj kasy.
- Co ty mówisz?! Darek! Masz gorączkę?!
A nie chciałaś...?
- Jak mogłeś tak pomyśleć?!
Eee... zwykły melodramat. Powiedz mi teraz, że mnie kochasz a mi się łezka zakręci. Odpowiem: ja ciebie też ale nie mogę, bo... kurwa, jak mi się chce siku!!
     
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Dzień dobry,

anatomia obłędu.

Dobra Zdzisława... Chcesz wiedzieć, kim naprawdę jestem?
Ale pamiętaj... to co usłyszysz już się nie odsłucha. Co sobie wyobrazisz, nieodzobaczy.
Zanim jednak... Wynagrodzenie bitte!

Ok... A więc usiądź i słuchaj...



Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Anatomia obłędu.

INFO

El odszedł dzisiaj w nocy...
Wstrząs anafilaktyczny.

Nie potrafię dopisać nic więcej...

Dzidka
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Przyteściłem się trochę zimowo, wykorzystując ładną pogodę.
Konkretnie testowałem tanią chińszczyznę (śpiwór i namiot) kilkanaście km od Przystanku Oliwa na opustoszałej, kaszubskiej działce kumpla. Jeszcze dokładniej - w ogródku pod śliwą, nieopodal szarej renety:)
Wyjazd maksymalnie na lekko i przy założonym, minimum komfortu. Z tym minimum trochę przesadziłem, bo ledwie zmrużyłem oczęta.
W każdym razie miałem się przebić przez świeży opad śniegu (znaną mi dobrze trasą) sprawdzając przy tym zdolność aktualnego ogumienia Karbonary do brnięcia w rzeczonym.

Wszystko po ciemaku (takie było też założenie), znaczy w świetle kitajskiej czołówki, którą można by wbijać gwoździe. Kolejne dobre ćwiczenie, w sensie karku. Dobre wprowadzenie do przeciążeń rzeczonego, na ostrych, kaszubskich zakrętach. Jednym zdaniem; dobra zaliczka przed rozpoczęciem przygody z F1.

Od kilku m-cy rozglądałem się za jakąś tanią kurtką z bajerami typu: - że na wszystko. Oczywiście używaną. Cierpliwość się opłaciła, bo nie dość, że upolowałem ją gratis, to do tego we własnej szafie. Kurtka jest w stylu retro. Z nalotem blisko 30 lat - wróciła do łask:)


To się działo jeszcze w ubiegłym wieku.


A to całkiem niedawno - Szlakiem Bronisława Grąbczewskiego 1889-2018.

Namiot przykuł moja uwagę wymiarami. Najogólniej rzecz ujmując jest duży, przy tym stosunkowo lekki. Waży 2655gr.


Po zakupie, w tajemnicy przed Strażnikiem Domowym został "rozbity" w salonie.

A tak się prezentuje na działce, w ogródku:)



W porównaniu do mego, obecnego "ultralajta", to jak Haga Sofia do cmentarnej kaplicy.

Zależało mi, by go w terenie rozbić w mrozie w klasycznym reżymie. Znaczy bez cudacznych fajerwerków i gadżetów, w sensie ultraciepłego klimatu kosmicznych goretexów itp.
Czyli dokładnie jak na tej focie z panoramą na Góry Zaałajskie i Pik Lenina powyżej.
Czyli: lekkie merino w dwóch warstwach, kurtka na klatę. Majty zwykłe i dżinsy na kończyny. Strój taki robi doskonale gdy jesteś rozgrzany.
Dlatego trasę do ogródka pokonałem tak, by się delikatnie spocić. Delikatnie!

Za kordłę robił chińczyk. 600gr gęsiego puchu 90/10 w wersji grande. Jest jeszcze wersja small. Grande powyżej 180cm, small do 180. Gdybym miał ocenić termikę grande... Hm... Oceniam na... prześcieradło+:)
Nie tylko w zadanych warunkach, czyli temperatury -4st.
Ale... zaposiadywuję obie wersje i zamierzam powtórzyć test z nimi na cebulę:) Tym razem już ciut dalej od Przystanku Oliwa. Dzisiaj podejmę decyzję czy będzie to migracja na wschód czy na zachód.

W sumie tej nocy od zamarznięcia uratował mnie mój nieokiełznany hart ducha i... kapcie.
Takie filcowe botki. Wiecie..., noszą je seniorzy, opalający chatkę drewnem lub węglem. Znaczy kumulują ciepło w piecu dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. Dlatego seniorzy z takim doświadczeniem trzymają formę. Po opał trza się postarać, narąbać, przynieść, rozpalić, wynieść popiół... Za dnia dogrzać stopy w filcach...
Otóż kupiłem takie i tej nocy użyłem. Bardzo dobry i niedrogi patent. Ubogacę je jeszcze o filcowe wkładki extra.

W rzeczonym zestawie dotrwałem do 6:53. Poczem zwijałem fanty na czas. Coś w stylu młodzieży radzieckiej składającej, rozłożonego wcześniej na drobne kałacha. Tu po raz kolejny nieskromnie dodam, że onegdaj czynność rzeczoną wykonywałem w iście ekspresowym tempie, bijąc rekord jednostki wojskowej, do której mnie akurat wyrzucono z poprzedniej.

W podsumowaniu ostatecznym dodam, że test mój nie może być zaliczony (z czystym sumieniem), bo ponieważ wieczorem nie było ogniska i poboru obowiązkowych (dla zaliczenia) witamin a rano (obowiązkowo parzonej nad ogniem) kawy ze śmietaną z kartonika 500ml.
Zamierzam się poprawić wycieczką sobotnio/niedzielną.


A jednak żyję:)
Mrużący całą noc oczy - senior w kapciach.
« Ostatnia zmiana: 5 Sty 2024, 13:30 Elwood »
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4856
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010
oka nie zmrużył i szczęśliwy...

nie wiem czy w hamaku nie byłoby lepiej, bo od gruntu tak nie daje wtedy

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Nie mam żadnych doświadczeń z hamakiem. Mentalnie się przymierzam ale wyjściowo nie jestem przekonany do spania zimą w rzeczonym.
Testowany namiot, daje mi pełen komfort w temacie "dachu nad głową". Musę jeszcze zweryfikowac jego f-czne, deklarowane wymiary sypialni. Bo deklarowane są znakomite.
Rozbijałem się już dobrze po 20-tej, na szybkiego. Nie wydawało mi się to optymalne.
Jeżeli ruszę jutro w teren, to chyba jednak z "ultralajtem" i lepiej przygotowany.

Co do termiki hamak/namiot to ten pierwszy moim zdaniem przegrywa na starcie. W namiocie jest zawsze kilka stopni cieplej. Od gruntu ciągnie takie ciepło, jaki grunt zdołał przyjąć. W danych (moich) warunkach nie mogło to być mniej niż 0/-1st. Izolacją była pokrywa śnieżna.

Byłem dość lajtowo ubrany, do tego 600gr puchu, to komfort w dobrym śpiworze kole 4/5st.
Składana karimata, którą mam - robi robotę.
Robens Pro ma R-V 2.4
Spokojnie da się na nim przespać w minusowych temperaturach, bo przecież dochodzi nam śpiwór.
Jeżeli w takich temperaturach rozbijamy namiot, to gleba w pewnym momencie zaczyna działać jak grzałka. Będzie zawsze miała wyższą temperaturę niż otoczenie.
Jeżeli śpimy pod chmurką to też można tak dobrać podłoże, by lepiej korzystać z jego właściwości.

Wszystko jednak zależy od naszych zdolności finansowych i oczekiwań. Minimalizacja wagi kosztuje. Jeżeli napinamy budżet dla gramów, to potencjalna awaria daleko wychodzi poza strefę komfortu. Tym bardziej, że z reguły dochodzi do niej w terenie i to w momencie, kiedy nic z nią nie zrobisz.

Najlepsze jest to, że po jakimś okresie adaptacji, w takich warunkach, jakie miałem tej nocy, spokojnie spałbym przykryty ledwo przykryty śpiworem.
Za to zauważyłem jedno. Od wiosny sypiam na (jak się okazało) zbyt miękkim materacu w domowych warunkach. Odczułem to dzisiaj dość wyraźnie. To, co jest pewne, to fakt wymiany tego materaca na twardszy.
Ostatnio zacząłem bardziej dbać o siebie, zwracając uwagę na kręgosłup między innymi.

Patrząc na zachodzące słońce, nie wiem czy nie powtórzę dzisiaj numeru z ogródkiem. Większy mrozik zapowiada się na niedzielę.
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Trzy biwakowania w terenie za mną. Na finał postanowiłem się przeWieprzyć.
Dotąd uważałem, że z moim wrednym charakterem poradzę sobie w każdych warunkach...
Dotąd tak uważam...:) A bo dlatego, bo...
Ale zacznijmy od końca...



Kwadrans później zrzucam z siebie skorupki cebuli, zostawiam dwie na torsie. Lukam na wskaźnik temperatury w korytarzu. Pokazuje 13,5 st. Idę włączyć kocioł (robimy to manualnie, mimo programatora i takich tam) ale z salonu odzywa się Strażnik Domowy:
- Wyłącz... jest ciepło.
Zegar bije na 20.30.
A jak u was...?

Cdn...
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
W sobotę zwijałem się dość długo, bo po raz pierwszy tak się pakowałem na wyjazd, drugie - musiałem jeszcze zachować aktywność "zawodową". Trzecie - nie wiedziałem do końca, gdzie jechać.
W końcu wybrałem docelowo kawałek placu nad Wieprzą, dobrze mi znany i tam zdecydowałem się przeWieprzyć.
Istotnym jest tu fakt, poza walorami krajobrazowymi, że z Przystanku Oliwa jestem wstanie się tam dostać w niespełna trzy godziny, mając do wyboru kilka połączeń.
Kombinowałem, by dojazd na pkp urozmaicić sobie przejazdem przez TPK do Rumii ale wyszło tradycyjnie... Bo jak zwykle, zbierałem się jak sójka za morze.

To, co widać na zdjęciu (pociągowe powyżej), to nie wszystko, co zabrałem.
Miałem za sobą dwa dni testowania kitajskich nabytków. Z czw/pt "sprawność" śpiwora grande i wynik nie był obiecujący. Wszystko w otoczeniu nowego namiotu (kupionego bodaj 2 m-ce temu), który ma imponujące rozmiary. Pierwszy nocleg na działce kolegi, by przy okazji sprawdzić jak Karbonara spisze się w głębszym śniegu, drugi test już na własnym podwórku.
Mając tanie, dwa kitajskie śpiwory puchowe, różniące się wielkością - użyłem oba i wynik przy -6 w nocy był całkowicie zadowalający.

O ile w pierwszym noclegu bardziej mrużyłem oczęta, to komfort stóp zapewnił mi mój osobisty wynalazek (w kontekście zastosowania):


Ostatni biwak tylko potwierdził wybór i potencjalne zastosowanie. Jestem bardziej, niż zadowolony, tym niemniej...

...jak zauważyłem, mój bakpaking nie przypadł do gustu lubiącym wygląd roweru, ze względów... estetycznych. Teraz te filcowe kapcie...
Tak się zastanawiam, dla kogo tak naprawdę (poza sobą i kilkoma użytkownikami forum) ja to piszę, co piszę...?


Jak "estetyczny" jest mój rower na tym zdjęciu...?


Czy na tym...?

Naprawdę, karimata na torbie podsiodłowej jest dla was problemem estetycznym? Ok, niech to zostanie waszym problemem.

Nie spodziewałem, że mnie to ruszy... a jednak;)
Powoli rozważam zmianę środowiska. Zamknę temat (krótko) Grąbczewskiego a potem skupię na czytaniu cudzych doświadczeń. Wielki Gracz zaginął, więc domówiłem ale polemiki już nie będzie.
Trochę mniej lub bardziej suchych faktów, trochę osobistych przemyśleń. Dla pamięci.

Tymczasem ostatni biwak dostarczył mi mnóstwo wrażeń. Do tego stopnia, że z wrażenia nic nie... zjadłem.
A byłem do spożywania konkretnie przygotowany. 6 jaj na lekko twardo plus żółty ser. Co do napojów zamierzałem zrobić mały wyjątek. Zakupić po drodze czteropak i wypić zdrowie Cichego z okazji jego urodzin. O nim zawsze pamiętam, bo urodził się tuż przede mną i do tego w Trzech a dla lidera polskiej przedsiębiorczości w sześciu Króli.
Powinniśmy razem świętować w Portugalii, gdzie dość licznie wybrała się moja ekipa ale tym razem ferie zimowe Strażnika Domowego nie były po drodze, więc mi została Wieprza.

Nie bez kozery wspominam przedsiębiorczego autora nowego znaczenia tego święta, ponieważ jak bym miał jakoś szczególnie nazwać mój zimowy wypad, nazwał bym go kartonowym.
Kartonowym, jak te państwo, w którym przyszło mi utrzymywać, poza sobą. Jakąś formą cudu jest fakt, że dajemy radę w tym otoczeniu przetrwać zachowując pogodę ducha, która jednak ze mnie - jak widać, powoli uchodzi.

Ale do celu...
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Jadę i czytam Cegielskiego. To gruba książka. Ona też przeszkadza estetom? Owszem, można siedzieć nosem w smartfonie, jak wszyscy wokoło.
Do Słupska ładuję telefon na maksa i kitajską, tanią czołówkę, którą można spokojnie wbijać gwoździe, trenując kark. Ta, to już na bank przeczy estetom backpackingu.

Wysiadam w Korzybiu parę minut po 20-tej. Wszystko więc zgodnie z planem.
Tu mam zrobić zaopatrzenie w urodzinowy napój. Niespodzianka... Mamy przecież Trzech Króli. Dopytuję napotkaną młodzież. ta odsyła mnie do marketu przy dworcu. Znam ten market ale tego dnia zamknięty o 17-tej. Hm...
Browar nie jest warunkiem a`priori. Mogę zagrzać mały zapas herbaty, z sokiem malinowym, imbirem, kurkumą i pieprzem. Alko nie spożywam juz od ponad m-ca, bo jestem w programie przygotowawczym, którego celem - usprawnienie mojego jestestwa do poziomu sprzed 28 lat dokładnie. To ciut więcej wymagań niźli jakie postawiłem sobie z końcem 2017-tego, przygotowując się do wyprawy Szlakiem Grąbczewskiego.

Wymaga to ode mnie konsekwencji/dyscypliny. Przede mną 1,5 roku zmagań ale... nie o tym.
Nie będzie browaru, to nie będzie ale... może być w Żabce w Kępicach:)
Do obozowiska mam 5km.
To, co mnie zaskakuje na dzień dobry, to pogoda do testu. na całej trasie termometr "pociągowy" (do Słupska) wskazywał na zewnątrz temp. w okolicach zera. W Korzybiu było już lepiej.
Może Kolega Podjazdowy sprawdziłby jak kształtowała się temp. w Kępicach przez ten weekend?

Drugie zaskoczenie, to mała pokrywa śnieżna. Jakiś centymetr, może dwa w porywach. Jadąc gruntową, leśną droga na miejsce czuć, że mróz dopiero co zawitał w okolice. kałuże były już ścięte ale powierzchownie. Sporo tu lało ostatnio i trzeba trochę uważać na liczne, zamarznięte dołki. Załamują się one pod rowerem i można fiknąć orła przez beret. Staram się je omijać, jadąc dość żwawym tempem. Pierwsze - muszę trafić w miejsce.

Mam swój znak rozpoznawczy.


Tuż zanim (jadąc od Korzybia) muszę trafić w przesiekę.

Nie trafiam:) Zima mimo wszystko zmienia "krajobraz" i sama natura leśna również.


Muszę się kawałek przebijać przez chaszcze (jakoś zupełnie nie przeszkadza to karimacie i namiotowi na kierownicy).

Kontroluję jeszcze wskazanie lokalizacji mej na mapy.cz i mam z jakie 300m do celu.
W końcu przepycham się na "moją łąkę" i dość sprawnie się rozbijam.



21:26 opuszczam majdan i na lekko z pustym plecaczkiem grzeję do Kępic. W Kępicach jest Żabka. Nie wiem, do której otwarta. jak będzie otwarta, to będzie piwo. Jak nie, to 10km przejażdżki będzie estetycznym doznaniem, bo klimat jest super. Temperatura powoli spada ale nie czuję żadnego dyskomfortu.


Mam farta. Na 9 minut przed zamknięciem sklepu, w plecaku mam już czteropak kasztelana i...czekoladę. jak świętować urodziny kumpla, to na bogato.

Jednakowoż zapominam z tej radości o najważniejszym niejako... ale wyjdzie w praniu.

O 22:17 wysyłam ekipie foto...

...żartobliwe hasło: rozpoczynam walkę o ogień.

Jeszcze przed wyjazdem nastrugałem sobie trochę szczapek a`la wióry, by sprawniej rozpalić ognisko. Proforma wziąłem ponad połowę rolki papieru toaletowego w razie W. Strażnikowi zwinąłem ponoć pełną zapalniczkę a po drodze miałem kupić zapałki. I o tych zapałkach przy okazji zakupów w Żabce, zapomniałem.
Zadanie stawiam sobie proste: najpierw rozpalić ogień, potem świętować niepasteryzowanym kasztelanem.

Przygotowałem wstępnie palenisko do walki, mając spore zaplecze połamanych, konkretnych konarów sosny. Znawcy surwiwalu wiedzą (i ja też), że sosna w hierarchii jest na końcu rozpalania czegokolwiek w takich warunkach ale kiedy wokoło monukultura sosny, to nie masz wyboru.
Byłem pewien, że po kwadransie będę już ochoczo nucił: płonie ognisko w lesie itd.
No więc z całego, poprzedzającego zdania złożonego wycinam: Byłem... i zostawiam kropki.
Po godzinie nieustającej walki (o ogień), cały czas nie otwieram piwa. Godzina wystarczyła, by:
- zużyć papier toaletowy do sumy krytycznej,
- w wyniku mrozu rozprężyć, w konsekwencji zużyć cały gaz w zapalniczce.

Z nierozpalonym ogniskiem zostałem jak Himilsbach z angielskim. Na szczęście miałem browar ale jak tu tak sączyć po ciemaku, kiedy o stan aku czołówki też trzeba zadbać. W sensie trochę oszczędzać na gorsze czasy. Tym niemniej otworzyłem pierwsze, bez jakiegoś szczególnego entuzjazmu. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że lekko zamokły mi rękawiczki od ciągłego klęczenia na nich przy rozpalaniu ogniska.
Oczywista mogłem spróbować poszukać jakiegoś korzenia sosnowego, by dostać się do bardziej suchego materiału lub nasączonego żywicą ale to nie Sylwester, kiedy północ, to środek zabawy.

No więc co...? Kończę bez entuzjazmu browara, otwierając kolejne, na które entuzjazmu do spożycia już nie mam. Otwarte piwo z pozostałymi dwoma zabieram w bezpośrednią okolicę namiotu, by finalnie je schować do tegoż, celem uniknięcia ich zamarznięcia.
I tu nachodzi mnie z nagła refleksja...
A jak ja jutro rano zagotuję sobie kawę...? To jest równie ekscytująca dla mnie czynność (obowiązkowa wręcz) jak wieczorne, spożywanie przy strzelającym ognisku złocistego napoju.

Kurwa mać... wyrywa mnie się z ust i niesie po okolicy miast echa płonącego ogniska w szumiących kniejach. A może jeszcze jedna próba rozpalenia?
Ogrzewam zapalniczkę w dłoniach, kiedy widzę małe poruszenie na polanie. Co to jest...? Z ciemnej, poruszającej się powoli w moim kierunku "masy" na czoło wybija się kosmata, zwierzęca postać...
Oczom nie nie wierzę... Cztery..., nie... pięć bobrów! W świetle czołówki przystanęły tylko ten bardziej śmiały zbliżył się nieco bardziej i mruknął:
- El... taka prośba... daj już sobie na dzisiaj spokój. Nieh już tylko szumią knieje a ty idź spać. Ok...?

Ok... Nie wypada gospodarzowi afront robić, kiedy kulturalnie i logicznie prosi.

Wracam do namiotu i szykuję się do spania. Zdejmuję buty, zakładam kapcie, browary wstawiam do namiotu. Śpiwory mam dwa. Mniejszy wsunięty w większy, trochę gimnastyki, by na wstępie ich wnętrza nie wychłodzić. Wiercę się nieporadnie, bo idę spać w całym opakowaniu, łącznie z kurtką. Wspominałem o tym wcześniej, że nie umiem spać w mumii. Zasadniczo to cieszę się, kiedy plecy jeszcze lądują na śpiworze a wyżej to już bardziej kołdra.
W trakcie drugiej nocy wstępnych testów wypraktykowałem takie ułożenie kitajców względem siebie, że praktycznie jestem cały w nich schowany poza głową. I to jest kolejny plus.
Tymczasem...

Już ładnie wymoszczony w pierzu, czuję na lewym przedramieniu i w okolicy lewego pośladka chłód. Próbuję się poprawić, chwytam za większy śpiwór i... znowu nie wierzę... tym razem czuciu mojemu... Śpiwór mokry! Podrywam się i trafiam ręką na leżącą puszkę, z której sączy się resztka płynu...
Kurwa mać! Ty debilu... Nie do bobra, tylko do siebie mówię... Ale już tak z humorem, bo nie ma co płakać nad rozlanym piwem. jak to dobrze, że wziąłem ze sobą ręcznik spodziewając się kąpieli w Wieprzy. Wyciągam go spod głowy i staram się szybko zebrać, co się da. Piwo rozlało się na karimatę i pomiędzy śpiwory. Prawie pół litra cieczy. Mniejszy śpiwór od środka suchy. Problem tyczy się na szczęście tylko 1/3 obu, od strony głowy i bardziej większego.

Jakoś udaje mi się to wszystko "opanować". W sumie jestem doskonale przygotowany do tego biwaku. Pod dżinsami cienkie kalesonki z merino, na stopach filcowe botki. Od pasa w dół ciepło. Naprawdę komfortowo. Góra też nie najgorzej w sumie. Ciepło w stopy i głowę, gwarantuje mi wyjściowy komfort. Wilgotne rękawice wkładam za pazuchę z nadzieją, że przez noc podeschną.
Biorę ostatni łyk z upadłej puszki, bo szkoda. Wystawiam pustą na zewnątrz.

Niestety w nocy muszę się raz wygramolić do sikania, drugi raz nad ranem. Poza tym nie było źle, skoro...


...obudziłem się ze spuchniętymi oczami o...10:20:)
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Wyjątkowo ubezpieczyłem się bielizną merino na dolne członki, by lepiej znosić w mrozie jazdę na rowerze a przedpołudnie nad Wieprzą przywitało mnie bardzo rześko. Mrozek był niezły, bo w drodze do Żabki ręce mi w wilgotnych rękawiczkach zamarzły.
Wpadam więc do sklepu i kupuję dwie zapalniczki, znowu zapominając o zapałkach:)
- Czy ma pani jakiś wolny karton?
Niestety...
- Szkoda.
A do czego panu?
- Na rozpałkę.
Aaaa... To pójdzie pan za sklep i sobie do woli wybierze.


Kartonowy raj! Do tego elegancko spakowany:)

Chwytam jeden worek i od razu w człowieka duch nadziei wstąpił! Pal sześć, że w lesie...

...zaliczyłem spektakularną glebę.


Za dnia nie mam żadnych problemów ze znalezieniem przesieki. Raz, że drogowskaz...

...dwa...

...wyraźne ślady opon.

Patrząc za dnia na powyższy obrazek, trudno nieobeznanemu było ten zarośnięty "wjazd" odnaleźć.

No to co...? Walka o ogień...?
Ja pier...papier... Po dwóch godzinach na kolanach, mając dostęp do paliwa za cholerę nie jestem wstanie rozpalić ogniska... W końcu rzucam kolejne: kurwa mać, w eter i podejmuje jedyną słuszną decyzję. Zagrzać wodę razem z kawą tylko na kartonowym paliwie, nie bawiąc się w rozpalanie dalej.
Zawilgotniała i zmrożona sosna, to najgorszy materiał. Mogłem nałamać trochę liściastych ale szkoda mi było niszczyć pojedyncze, dęby rosnące tu i ówdzie czy leszczynę. Mogłem pomaszerować do namiastki bobrowej tamy ale...



...kiedy już w końcu usta zatopiłem w kawie zalanej śmietaną, pojawili się znani już nam gospodarze. Przycupnęli nieopodal i rechotają jak żaby...
- El... taki z ciebie surwiwalowiec, jak z łosia dupy kaloryfer.
I dalej tarzają się ze śmiechu...
- Tak...? To zdejmij futro i wskakuj do Wieprzy - jeden z drugim, mądrale!
Śmiech ucichł, jak płetwą bobra odjął.

Myślę sobie... Żadnych sukcesów na tym wyjeździe... Same porażki... Kąpiel już dawno wybiłem sobie z czajnika ale... PKP mam o 15:33... Jeżeli nie ma jeszcze 14-tej, to pokażę bobrom, gdzie łosie zimują. Na cyferblacie mego 70-cio letniego szwajcara 13:50...
- Patrzajcie bobry! Żeby to się tylko raz żyło?!

Idę po ręcznik najpierw...


...i stawiam go przy "ognisku" bo zesztywniał deczko z uwięzionym browarem. Śpiwory już wcześniej wystawiłem na światło dzienne, celem sublimacji kasztelana.

5 minut później schodzę urwiskiem do rzeki i kilkukrotnie zanurzam się po szyję. Bobrom paszcze poopadały.

Wychodzę na brzeg...


...wycieram się zesztywniałym ręcznikiem.

Pewnie bardziej skuteczny byłby karton ale już spalony do zera.



Pierwsze, co zrobiłem, to wskoczyłem w filcowe botki. Potem się ubrałem. Podszedł do mnie najstarszy bóbr.
- Elwoodzie... Polana jest twoja. Będziesz tu zawsze mile widzianym gościem.

Odczuwam satysfakcję. Zmiana nastroju na mocno pozytywny. Produkcja endorfin, dopamina...
Musze się jednak zbierać, by zdążyć na pociąg. Program wycieczki uważam za wypełniony.
Najeździłem się, co prawda koncertowo ale co tam...

Zanim zwinę nieestetycznie namiot...

...wytrzepuję zamarznięte resztki kasztelana.

Jeszcze dwa ujęcia...





Zmiana "obuwia"...


...i...

Szybkie foto dla Jurka...

...by rozwiać wątpliwości, czy ciągnie od gruntu.

Jak widać nie ciągnie. Na zewnątrz jest "teraz" około -7/-8st. Pod tyłkiem temp. dodatnia.

Lukam ostatni raz na szwajcara i dostaję przyspieszenia. Mam równo 30 minut do pociągu. 5km przed sobą, z czego 300m pchania przez las, następnie 2km do asfaltu i 2,2km do dworca na skróty przez tory i 37m przewyższenia (co teraz sobie dokładnie sprawdziłem:) ).
Szybciej byłoby w odwrotnym kierunku. Do tego jestem extra obciążony:
- workiem foliowym po kartonach + dwie puste puszki,
- dwie pełne puszki piwa,
- czekolada,
- dwie niepełne zapalniczki.
Na delikatny minus spalony tłuszcz z jestestwa ale ten ubytek równoważy uwięziona wilgoć w ręczniku, który skostniał na amen.

Normalnie byłby to już koniec wycieczki ale...
...była walka o ogień...?
Była ale z buta zaliczyć jeszcze blisko 10km, to ja nie planowałem...

Zatem...
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Zapomniałem o pomarańczy, którą wziąłem a również nie zjadłem.
Przed Kępicami jest długi podjazd (długi w sensie do trasy). Cisnę i nie martwię się, że mogę się spocić jak szczur, bo w pociągu, nawet nieogrzewanym to już pikuś.
Lukam na zegarek na kulminacji i mam jeszcze 7 minut. No kozak jestem! Teraz już z górki. Finalnie jeszcze podjazd pod sam dworzec ale wiem, że będę dymał przez tory, bo zaoszczędzę w ten sposób 500m.

Jeszcze tylko ten kundel tylko, co mnie dwa razy atakował, zawzięcie próbując złapać mnie przynajmniej za buta. Za drugim razem tym butem oberwał, więc... go nie ma.

Wpadam  na tory, ludzie na peronie więc jest ok. 15:31. Kurde... Świetny czas! Lukam jeszcze przezornie na odjazdy. No i... tradycyjnie pomyliłem czas... Ale... wyjątkowo tym razem na plus! Znaczy odjazd do Słupska o 15:42. Uśmiecham się do siebie sam. Oby tak zawsze od teraz:)

Pół godziny później.


Dla inwalidów... Czyli dla mnie poniekąd.

Jestem już na dworcu sam. Wszyscy udali się do kebabu, to ta oświetlona wystawa w tle na zdjęciu.

Ja jestem twardy.


Jestem przyjezdny ale nie wymiękam.

Półtorej godziny później...


Dla podwójnych inwalidów... Bo mnie przecież jest dwóch.


Od godziny jestem "w drodze", wydeptując wydeptując w szybkim tempie swój szlaczek.
Przy okazji wpadam na trop.

Dwie godziny później ostatni raz...

...zawracam.


Do Słupska jadę i...

...zdaję sobie dopiero teraz sprawę, jak jestem uwędzony. Na szczęście nikomu to nie przeszkadza. Ba... nawet zainteresowanie mój nieestetyczny rower wzbudza. Pewnikiem jednak u ludzi, którzy w dupie mają estetykę. Zwłaszcza ci starsi się uśmiechają i jakoś tak trwamy wspólnie w tym pozytywnym grymasie.

W Słupsku nawet długo nie czekam. Przysługuje mi "prawo IC", więc korzystam. Na rzeczony IC do Olsztyna (opóźniony tylko 10 minut) czekam niecałe pół godziny co wydaje się pierdnięciem  muchy w huraganie czasu, którzy ludzie spędzają w mrozach na dworcach z powodu akceptacji kartonowego państwa.
"Mój" IC na szczęście prowadzi wagon rowerowy, bo inaczej musiałbym czekać na kolejny albo się nie doczekać.



Kiedy tak w Kępicach maszerowałem po peronie tam i z powrotem o 17-tej zabiły dzwony w kępickim kościele. Do kebabu nie (mimo, iż na dworcu w tej samotności poczułem głód po raz pierwszy) ale w kościele bym przeczekał. Wierzący ze mnie jak z łosiowej wspomniany kaloryfer ale do wiary stricte mam szacunek. Coraz mniejszy do hierarchów, którzy idealnie wpisują się w kartonowe państwo, mają jednak wśród swoich szeregów, szeregowych apostołów, niosących wytrwale wiary kaganek. To im składam szacunek.

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna podjazdy

  • niech tak się stanie
  • Wiadomości: 4138
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 01.02.2011
Przygotowałem wstępnie palenisko do walki, mając spore zaplecze połamanych, konkretnych konarów sosny. Znawcy surwiwalu wiedzą (i ja też), że sosna w hierarchii jest na końcu rozpalania czegokolwiek w takich warunkach ale kiedy wokoło monukultura sosny, to nie masz wyboru.
Byłem pewien, że po kwadransie będę już ochoczo nucił: płonie ognisko w lesie itd.
No więc z całego, poprzedzającego zdania złożonego wycinam: Byłem... i zostawiam kropki.
Po godzinie nieustającej walki (o ogień), cały czas nie otwieram piwa. Godzina wystarczyła, by:
- zużyć papier toaletowy do sumy krytycznej,
- w wyniku mrozu rozprężyć, w konsekwencji zużyć cały gaz w zapalniczce.
Brakowało temperatury i czegoś co się pali mimo wilgoci. Zimą idealnie rozpala się na plastik, było wcześniej rozdziewiczyć czteropak, to byś miał folię - idealną podpałkę. Taka ilość folii jest wystarczająca, o ile nie zmarnujesz ognia, który generuje. Podobnie można użyć plastikową butelkę po napoju. Jak ją zapalisz, to jesteś w domu, zajara się wszystko oprócz kłody.
"Mogło być gorzej. Twój wróg mógł być twoim przyjacielem." Stanisław Jerzy Lec.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Doczytałeś do worka kartonu dnia następnego?;)
Rzeczywiście zabrakło energii do pokonania temperatury otoczenia i masy wody w drewnie, również o bardzo niskiej kaloryczności - vide sosna.
Będe musiał ten temat przećwiczyć, by uniknąc gotowania na benzynie czy gazie.
Latem, to duuużo mniejszy problem.

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline EASYRIDER77

  • Wiadomości: 4856
  • Miasto: INOWROCŁAW
  • Na forum od: 27.07.2010
podziwiam, że nie chciało Ci się wziąć kuchenki po prostu. Mimo wszystko wiesz.
W razie "W' jak z tą kawą którą na kartonach w końcu zrobiłeś.

Znam osobiście parę osób co w takich warunkach by rozpalili ognisko, zawsze podziwiam ich zapał i wytrwałość aby to zrobić, bo ja nie mam cierpliwości do takich zabaw z rozpaleniem. Wszystko przed Tobą abyś i Ty do tego grona co potrafi w tych warunkach rozpalać ogień.

Co do plamy po namiocie to owszem zgodzę się, ale weź pod uwagę jeszcze działanie w drugą stronę, czyli grzejesz ziemię ale ona i tak ciebie chłodzi, to działa w dwie strony. No i marnujesz ciepło.

Z praktycznego punktu widzenia patrząc na rower i na bagaż to jednak bagażnik by się przydał, choćby na nieplanowy karton, albo na drewno na opał.

Przy rowerze widzę stary poczciwy i najlepiej mi się sprawdzający amortyzator rock shox jett. Już go dawno nie mam, trochę szkoda przy starym mtb 26 cali by się sprawdził. Jego nic nie ruszało, był prosty i w miarę lekki oraz miał lekki wygląd (nie ociężały).

A i miejscówka bardzo ładna.


« Ostatnia zmiana: 9 Sty 2024, 09:24 EASYRIDER77 »

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum