Zlot się zbliża więc może w końcu napiszę coś o tym, jak to sobie pojeździłem po ubiegłorocznym
Schematycznie plan, z takich i innych względów, składał się z kilku szerokich zawijasów:
Planowana trasa udała się w 96.3% - niespełna 30 km zamiast dróżkami wzdłuż Narwi ściąłem DK 64 na odcinku Wizna - Jeżewo Stare; na szczęście, ruch był znikomy. Skrót ze względu na zepsuty bębenek ostatniego dnia (pęknięta sprężynka dociskająca pieski; po wymianie jeszcze jakiś czas działał), dzięki któremu jechałem na upośledzonym ostrym kole zmajstrowanym poprzez przywiązanie kasety do szprych zapasową linką do przerzutki. Gdy przestawałem pedałować łańcuch napinał mocno tylną przerzutkę i spadał z przedniej tarczy. A gdy na zjeździe wymusił pierwszeństwo dostawczak przez co gwałtownie musiałem zahamować, naprężony łańcuch rozerwał na strzępy przednią przerzutkę. Po 70 km takiej jazdy, gdzie rzutem na taśmę zdążyłem na powrotny pociąg z Łap (i dodatkowych 10 km dojazdu z dworca do domu) linka była w strzępach i pewnie wiele więcej by już nie wytrzymała. Nabrałem natomiast pewnego szacunku do ostrokołowców, jazda bez przerw w pedałowaniu sporo sił ze mnie wyssała.
Z mykologicznego punktu widzenia było słabo - w trakcie wycieczki zlotowej po Kampinosie minąłem kilka ładnych stanowisk grzybów; niestety, później na nic ciekawego nie trafiłem. Trudno się mówi.
Zlotu nie będę wspominał, jak było to każdy wie. Po zakończeniu w niedzielę dość ospale potoczyłem się w stronę Warszawy, odbijając jednak wpierw do Fortu VII Twierdzy Modlin. Usatysfakcjonował. Przez miasto przeleciałem wzdłuż Wisły, zjadłem obiad z bratem i strzeliłem kawę na bulwarach, która niewiele pomogła - przed definitywnym opuszczeniem obszaru miejskiego zaliczyłem jeszcze drzemkę z widokiem na wieżowce. W sam raz na oczekujące piachy Mazowieckiego Parku Krajobrazowego.
O umiarkowanie interesującym krążeniu po mniejszych i większych zadupiach Mazowsza, Kurpiów, Mazur i Podlasia szczegółowo rozpisywał się nie będę, bo w sumie nie ma o czym (choć zaznaczę, że bardzo lubię taki spokojny, pustkowaty wiejski klimat). Odnotuję tylko, że jak na maj, było całkiem zimno i momentami dość solidnie wiało mi w pysk. A na nogach tylko sandały, no cóż.
Z zaplanowanych atrakcji główną była ruina fabryki płyt pilśniowych w Rucianej-Nidzie, którą to miejscówkę polecał mi Połciu - niestety, spóźniłem się kilka miesięcy; teren był otoczony płotem i ruina w większości wyburzona.
Swego rodzaju pocieszeniem był niedokończony i zapuszczony hotel w niedalekim Wiartlu, który spostrzegłem (co trudne nie było) jadąc przez miejscowość. Połowa zasadniczo wykończona, druga bez dachu i gnije. Co tu się stało, czemu nie został choć prowizorycznie zabezpieczony - nie wiem. Obiekt duży i dostępny, można chodzić do woli.
Spontanicznie zwiedziłem prześwietny rozległy skansen kurpiowski w Nowogrodzie. Spóźniłem się na zwiedzanie wnętrz, ale dzięki temu większość czasu nie było innych gości i momentami czułem się jak w jakiejś wiosce duchów z dawnych czasów.
Przypadkiem również wpadłem na obiekt nazywany przez internet Wytwórnią Chemiczną nr 18 w Prostkach - na noclegu przeglądałem mapkę na jutro i zauważyłem nietypowe zabudowania w lesie między Grajewem a Ełkiem. Odbiłem trochę z planowanej trasy i był to dobry krok, zwiedziłem porozrzucane na dużej przestrzeni składy otoczone solidnymi nasypami i opuszczoną remizę zaśmieconą tysiącami pustych butelek po wodzie mineralnej z nieczynnego już ujęcia. Szczegółów co tam było w internecie nie znalazłem, ale były to raczej składy, a nie fabryka, budynków produkcyjnych brak. Zapewne broni albo materiałów wybuchowych, sądząc po zabezpieczeniach.
A do tego oczywiście Parki Narodowe, Biebrzański i Narwiański (choć ten drugi raczej z doskoku, spieszyło mi się na pociąg). Poszwendałem się po łąkach, posiedziałem nad bagnami i rzeczkami a w Czerwonym Bagnie spotkałem rysia (słabo widoczny na zdjęciu).
Kulinarnie nic niezwykłego, smaczny sandacz w barze w Nowogrodzie ("Przy moście", polecam)
w tym samym barze kupiłem tam również fantastyczny napój fermentowany a'la kwas, tylko z dodatkiem jałowca (bezalkoholowy, wbrew nazwie). Tak mi zasmakowało, że kupiłem 2 litry na wynos.
I pofolgowałem sobie w knajpie w pałacyku w Kolnie, tatar
i żeberka
Rozruch po tym wypadł dość ciężko.
Dobrze też wspominam drugie śniadanie w Olecku w barze Koala, bardzo przytulna miejscówka. Aż się ruszać nie chciało, choć po prawdzie mogła to być kwestia kilku dni jazdy i piachu w nogach.
Dodatkowo, ostatniego dnia narwałem sobie pędów sosnowych z polnych samosiejek, od paru lat co roku majstruję z tego syrop na zimę, dobrze mi robi na gardło.
Łącznie 7.5 dnia jazdy, 52 gminy.
Z grubsza wierna trasa
https://en.mapy.cz/s/lageraduvoReszta zdjęć
https://www.flickr.com/photos/103427468@N03/albums/72177720308191305