Autor Wątek: Wycieczki czesko-metalowe  (Przeczytany 9107 razy)

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 6 Sie 2023, 17:00 »
Dramat.
Te niekończące się próby ucieczki przed prawdziwą przygodą... Nie do zaakceptowania:)
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3469
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 7 Sie 2023, 17:30 »
Dramat.

Dramat, degrengolada itp. Piwo do rosołu? Kto to widział.


Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3469
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 10 Sie 2023, 12:22 »
Jeszcze wracając do Opolskiego



I z powrotem w Czechach. Widoki dawały radę





O ile nie padało. Ale miałem rezerwę czasową, więc trochę mogłem przeczekać przy łamigłówce



W kotlinie Kłodzkiej trochę odbiłem i nie chodziło o gminę.



A o grób dziadka zmarłego tragicznie 20 lat przed moimi narodzinami.

Z bardziej optymistycznych historii to cel wyjazdu osiągnięty.




Więc od wczoraj się dzieje, mocno i szybko, tak jak lubię.



Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3469
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 29 Sie 2023, 16:28 »
Tak żeby zebrać nieco bardziej w całość poprzednie chaotyczne wpisy.

Plan: start w piątek po południu w Krakowie, środa koło południa w Jaromerze (Czechy), a właściwie Josefov, Brutal Assault - 4 dniowy festiwal ciężkiej muzyki metalowej (typu death/thrash/black/hardcore/metalcore; bodaj największa tego typu impreza w tej części Europy) i dalej 3 dni jazdy. Może do Lubina, może do Głogowa.



Na trasie pewna ilość gmin - Rybnik i okolice (końcówka woj. Śląskiego), okolice Kłodzka, Wałbrzycha i Strzegomia, oraz ewentualnie coś na północ od Legnicy.



Oczywiście do tego kilka ciekawych miejsc i ciekawych dróżek. Kilometraż też nie porażający, aby nie zmęczyć się zbytnio dojazdem i pod scenę dotrzeć świeżym.

Kilka dni przed wyjazdem prognozy pogody jednoznacznie pokazały, że będzie lać. W związku z tym zmodyfikowałem trasę tak, aby na noclegi mieć zadaszenie - dwa pierwsze wypadły w opuszczonych obiektach wojskowych, trzeci pod wiatą w Czechach, czwarty w Kłodzku w opuszczonej części twierdzy (Owcza Góra), tam akurat nie dojechałem - nie miało to znaczenia, bo ulewa skończyła się przed nastaniem zmroku. Na ostatni nocleg nie miałem planu, w praniu wyszła wiata w Czechach nad miejscowością Nachod. Dzięki takim zmianom miałem dużo wygodniejsze noclegi, suchy namiot i mogłem nieco przesuszyć rzeczy mimo deszczu. Odpuściłem także trochę odcinków polnych.szutrowych, nie chcąc władować się w przesadne bagno (choć i tak to kilka razy zrobiłem).

Z Krakowa ruszyłem znanymi mi dróżkami.



Na zachód w tym roku wyjeżdżałem/przyjeżdżałem już parę razy, więc żeby było ciekawiej wybrałem nieco inny wariant przejazdu - przez Dolinę Mnikowską, Zimny Dół i Rybną zajechałem na Wiślaną Trasę rowerową, z której za Oświęcimiem zjechałem w leśne dróżki Śląska, na nocleg do dawnej bazy rakietowej. Część mocno stęchła, ale w garażach było znośnie.



Rano miało padać, w związku z czym zaplanowałem pobudkę po 8. Choć deszcz skończył się wcześniej, to byłem twardy i planów nie zmieniłem. Przez las przejechałem do Rybnika, zjadłem obiad i podjechałem pod Hałdę Szarlota. Nie sprawdziłem uprzednio jak się na nią dostać, ale jak się okazało główny wjazd nie był pilnowany, w związku z czym uczyniłem sobie krótką wycieczkę na szczyt (wysokość od podstawy ok. 100 metrów!).



Hałda w środku płonie, co jest odczuwalne na zewnątrz - w niektórych miejscach jest ciepła i unoszą się z niej kłęby pary.



Nieco nieoczekiwanie jałowa powierzchnia hałdy przywiodłą mi na myśl kamienne pustkowia grzbietów Uralu Polarnego; któż by pomyślał, że na swojskim Śląsku przypadkiem uda się odtworzyć krajobraz zza kręgu polarnego odległy o parę tysięcy kilometrów?

Nadmienię, że po drodze odwiedziłem Jejkowice - najmniejszą (niewiele ponad 7 km2) gminę w Polsce. Nie mam zasady, aby podjeżdżać po urzędy gmin, ale w tym wypadku wręcz trudno było o niego nie zahaczyć.



Na koniec dnia dojechałem do Kuźni Raciborskiej. Miałem plan aby poszukać śladów katastrofalnego pożaru z lat 90' , ale późna pora i nasilająca się mżawka mnie zniechęciły. Po wizycie w sklepie udałem się na wcześniej upatrzoną miejscówkę, niemal bliźniaczą do tej z poprzedniego noclegu.



Nadmienię, że przy okazji rozwaliłem sobie palnik gazowy - chodząc dookoła barłogu trąciłem kuchenkę, wyłamując jedno z ramion, na którym stoi naczynie. Niby dało się korzystać, ale w tym celu trzeba było dodatkowo wyłamane ramię podeprzeć, lub trzymać garnek wpół oparty; mało wygodne.

Tak jak poprzedniego dnia z rana nie spieszyłem się. Ulewny deszcz jednak nie odpuszczał, ruszyłem więc - na prom na Odrze,



potem kręciłem się nieco w poszukiwaniu zaznaczonych na mapie pałaców. Niestety, z czterech do zobaczenia był tylko jeden,



reszta na prywatnym terenie i w najlepszym wypadku na wpół widoczna z drogi. Jedyny 'zysk' to trochę czasu spędzone na deszczu. Bywa i tak.

Padać przestało dopiero w Głubczycach. Uliczny termometr pokazywał zawrotne 14 stopni, a przecież jeszcze nie zaczęły się góry. Fantastyczny sierpień.



Do Czech wjeżdżałem przez Pielgrzymów; nie omieszkałem zajechać pod ruinę kościoła, pod którą znajduje się 'wystawa' niemieckich płyt nagrobnych





Odwiedziłem również przygraniczną kapliczkę, która w wyniku żenującej pomyłki polskich żołnierzy w 2020 znajdowała się przez jakiś czas pod polską 'okupacją'. Faktem jest, że znaku granicznego nie ma, a w kapliczce wszystko po polsku - może stąd pomyłka? Mimo wszystko krótki rzut oka na mapę pokazuje, że granica przebiega wzdłuż strumienia, którego przekroczenia po mostku nie da się nie zauważyć.



Kiedyś na forum była dyskusja o wątpliwych walorach ludowej sztuki sakralnej; Matka Boska z kapliczki niewątpliwie by się do niego nadała.



Podjechałem na Graniczny Wierch, który, jak nazwa wskazuje, jest szczytem granicznym. Mieści się na nim wieża widokowa, osadzona efektownie na byłych wieżach telekomunikacyjnych.





W międzyczasie znowu się rozpadało, a wiata, choć niewielka przed deszczem chroniła całkowicie, więc pozostałem pod nią na noc (choć w planach miałem jeszcze przejechanie parunastu km). Z rana znowu lało, więc strzeliłem focha i przy kawce oraz łamigłówce posiedziałem aż do południa; w końcu nigdzie mi się nie spieszyło. Opłaciło się, bo wyszło słońce i przejazd do Vrbna pod Pradedem odbył się w słońcu. W Vrbnie odwiedziłem ten sam bankomat i tą samą knajpę, co dwa miesiące temu, kiedy to w trakcie wycieczki opisanej powyżej w wątku jechałem w drugą stronę.

Dalej, po drodze do Jesenika, miałem przejazd przez przełęcz troszkę ponad 1000 m, momentami stromy ale przyjemny odcinek, w większości wzdłuż strumienia.

Tuż przed Jesenikiem zmoczyła mnie krótka acz intensywna zlewa, poprawiłem więc jeszcze od środka.



Zaraz za miejscowością czekał mnie kolejny podjazd - pod Smerek, przez który umyśliłem sobie wjechać do Polski.



Te dwa podjazdy to były dwa największe podjazdy wyjazdu, każdy po części szutrowy, po części prowadzony po niskiej klasy asfalcie, którym standardowo wykładane są długie kilometry leśnych dróg w Czechach.



Na szczycie znowu zaczęło lać i w strugach deszczu lejących się na mnie zarówno z góry, jak i z dołu, przeprowadzając się przez Brousek - bliżniaczy szczyt Smereka - zjechałem całą, długą, fantastyczną doliną Białej Lądeckiej. Gdzieś po zmierzchu skończyło padać i lekko przeschnięty zajechałem do Stronia Śląskiego. Parę km dalej w Lądku był otwarty kebab, w którym zjadłem kolację przy dość hardkorowym bollywoodzie w telewizji.

Kolejnego dnia pierwszym celem było Kłodzko. Zajechałem najpierw na Owczą Górę, obejrzeć sobie zapuszczoną część twierdzy - powoli coraz mniej, bo zaczyna być odnawiana.





Główną twierdzę kiedyś zwiedziłem (z przewodnikiem), więc skierowałem się na obiad (flaczki!) na rynku



Z obiadu do Nowej Rudy



W Nowej Rudzie miałem poleconą kawiarnię 'Biała Lokomotywa', miejsce kameralne acz przytulne, którego właściciel, człowiek bardzo oryginalny acz sympatyczny i rozmowny, oferuje znaczną ilość oryginalnych kaw smakowych. Ja wypiłem jedną z ferementowaną pomarańczą i jedną z żołędziami. Kolejnym przystankiem był Jugów, gdzie pochowany leży mój dziadek (i pradziadkowie)



a także 151 górników, którzy w 1930 zginęli w wielkiej, nawet jak na dzisiejsze czasy, katastrofie górniczej.



Dalej zjechałem z powrotem do Nowej Rudy robiąc pętlę przez Ludwikowice Kłodzkie. Kusiło żeby pokręcić się po ruinach, pozostałości niegdyś potężnego przemysłu tego niewielkiego rejonu



ale było późno, a ja miałem jeszcze kawałek przed sobą.



Planowałem kolację w Karłowie. Dojechałem tam przed 20 i ku mojemu nieprzyjemnemu zaskoczeniu wszystkie knajpy były już pozamykane. Zmieniłem w związku z tym plan, zjechałem do Kudowej, zjadłem kolację i wziąłem prysznic na stacji benzynowej tuż przed przejściem. Pokontemplowałem którędy by teraz pojechać i gdzie się rozbić, aż na mapie znalazłem wiatkę nad czeską przygraniczną miejscowością Nachod. Położona na łące na pagórku nad miastem, idealnie. Miałem dzięki temu wieczorny i poranny widok, a także suchy namiot rano mimo nocnego deszczu.





Kolejnego dnia zaczynał się już festiwal a mi zostało ok. 40 km. Ze względu na deszcz z pobudką nie chciało mi się spieszyć. Koncepcja dotarcia na otwarcie festiwalu poszła w diabły; w gruncie rzeczy istotne dla mnie było żeby pod sceną być na zespół Immolation o 16:35; czyli spokojnie mogłem się ociągać. Z umiarkowanym entuzjazmem w końcu zwinąłem się w deszczu do Nachodu na śniadanie. Dalej zjechałem paręnaście km wzdłuż rzeki Metuje, bardzo ładny pusty odcinek, głęboko wcięty wąwóz i droga biegnąca tuż nad rzeką. Polecam. W Novym Meste nad Metuji w końcu przestało padać; można było podziwiać widoki pięknie położonego na wzgórzu starego miasta i jego uroczy rynek; mnie jednak najbardziej zainteresowało tanie acz solidnie karmiące bistro na rynku. Tu już zacząłem dostrzegać ludzi, z ubrań sądząc, udających się na tą samą imprezę co ja. Została godzinka jazdy, już na sucho, aczkolwiek w lekkim błocie. W końcu pokazało się słońce i zaczęło robić się cieplej.



Na temat samego festiwalu nie będę się rozwodził, bo z rowerem nie miał wiele wspólnego i mało kogo to chyba tutaj interesuje.







Ale sam Josefov już jest interesujący obiektywnie - miasto-twierdza zbudowane w XVIII wieku od zera o ciekawej historii. Specyficzna architektura, geometryczny układ urbanistyczny, fortyfikacje okalające w całości miasteczko i minimalne zaludnienie.







Czuć, że gdy rozgadany tłum zniknie z końcem festiwalu miasteczko (dziś formalnie dzielnica Jaromera) stanie się pustawym miastem duchów z trawą spokojnie porastającą nieuczęszczany bruk na chodnikach pomiędzy lekko łuszczącymi się ścianami niezamieszkanych, niskich kamieniczek.



Zdecydowanie polecam odwiedzić (tylko nie w terminie 7-10.08.2024 ;)) Wówczas nawet kwiaciarnie otwierają nocne okienko, w którego można kupić piwo i wypić na specjalnie w tym celu ustawionej ławeczce.



Po festiwalu miałem plan dojechać do Lubina albo nawet Głogowa. Jednak intensywność imprezy, doznane lekkie obrażenia, zmęczenie i nabyte 2 dnia przeziębienie sprawiły, że choć pierwsza godzina jazdy wypadła pozytywnie, to już zaraz po obiedzie w Nachodzie bezceremonialnie położyłem się na ławce nad rzeczką na drzemkę. Dalej choć udało się wycisnąć zakładane minimum na nocleg do nieczynnego kamieniołomu Kamyki nad Głuszycą (a rano wziąć kąpiel)



a także odbyć spacer na wychodnię Koruna w Broumowskich Stenach



było jasne, że taka padaka nie ma perspektyw. Jedyne co pozostało to motywacja gminna; więc z zerowym entuzjazmem, dodatkowo obniżanym przez każdy kolejny podjazd (ze względu na obolałe gardło unikałem oddychania ustami) i zwiększający się upał. Pooglądałem sobie wałbrzyskie ruiny,



zerknąłem na zamek Książ - punkt widokowy mi wystarczył, bliżej nie miałem ochoty zajeżdżać ze względu na tłum.



W upale przejechałem okolice Strzegomia; akurat nikt nie pracował, więc mogłem sobie popatrzeć na to i owo.



Ostatecznie na przedmieścia Legnicy dotoczyłem się już dobrze po zmroku.

Z rana zajechałem na myjnię zmyć w końcu błoto z festiwalowego kempingu (była tam sytuacja która nieco rozbawiła postronnych - jadąc na rowerze wyminąłem lekko zakopany, wypychany przez 3 chłopa samochód) i odwiedziłem znany urbex, pozostałość szpitala wojskowego Armii Czerwonej. Obiekt potężny i ciekawy, choć niestety mocno zdewastowany; w takim stanie długo nie pociągnie.





Stamtąd już prosto na dworzec na pociąg do Wrocławia. Dalszy powrót pociągiem do Krakowa również miał swoją brutalną stronę, ale nie będę narzekał, bo bilet dostałem jakimś sposobem na zajęte już miejsce; w samym pociągu było 8 rowerów na przepisowe 6 miejsc, choć wszyscy mieli bilety.


Offline Mężczyzna anu

  • Wiadomości: 1138
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.05.2009
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 29 Sie 2023, 17:46 »
Polecam niedawno wydaną książkę "Skóra i ćwieki na wieki", jest też audiobook - na pewno dostępna w Legimi. Historia metalu z perspektywy PRL. Nie tylko dla metali. Przede wszystkim lektura dla pokolenia, które dorastało gdzieś w latach 80., które dziś dobija do 50. Sporo smaczków. Młodsi nie zrozumieją zupełnie, natomiast starsi mogli nie zarejestrować już młodzieżowych kodów.   
 

Offline Mężczyzna rufiano

  • Wiadomości: 2027
  • Miasto:
  • Na forum od: 03.02.2014
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 29 Sie 2023, 20:01 »
smaka zrobiłeś... na czechy też ;)

też mi się zdarza spać po takich ruderach ale niezbyt radzę sobie z robakami wszelkimi..
raczej wybieram moskitere..

Offline Kobieta magdad

  • Wiadomości: 1500
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 17.08.2006
    • http://www.bajkers.com
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 29 Sie 2023, 23:24 »
Dobrze Iwo się to czyta :). Wiec pisz dalej

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3469
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 29 Sie 2023, 23:40 »
Młodsi nie zrozumieją zupełnie

Ja akurat do tych młodszych się zaliczam, także niby polecasz ale w sumie to nie :D O tej (i kilku innych, niedawno wydanych) książkach słyszałem, ale średnio mam teraz na nie ochotę, bo w połączeniu z koncertami zrobiło by się to dla mnie nieco monotematyczne.

raczej wybieram moskitere..

Ja też i na to się nastawiałem, ale jak siedziałem przy kolacji to nic do mnie nie podleciało więc nie chciało mi się rozstawiać i ostatecznie było spoko, może to dzięki ochłodzeniu które wtedy panowało.

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3469
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 29 Sie 2023, 23:40 »
Dobrze Iwo się to czyta :). Wiec pisz dalej

Dziękuję, ale kolejne takie wycieczki to dopiero w przyszłe wakacje  ;)

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3469
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 29 Sie 2023, 23:42 »
A, zapomniałem dodać, wrzuciłem też troszkę większą galerię:

https://www.flickr.com/photos/103427468@N03/albums/72177720310793396

Offline Mężczyzna Rowerownik

  • Wiadomości: 615
  • Miasto: Okolice Wrocławia
  • Na forum od: 18.05.2014
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 6 Wrz 2023, 20:33 »
Cytat: Iwo
Ale sam Josefov już jest interesujący obiektywnie - miasto-twierdza zbudowane w XVIII wieku od zera o ciekawej historii. Specyficzna architektura, geometryczny układ urbanistyczny, fortyfikacje okalające w całości miasteczko i minimalne zaludnienie.
Świetne miejsce, byłem kilka razy i pewnie jeszcze tam wrócę.
W sąsiednim Jaromierzu polecam odwiedzeniu skansen kolejowy zrobiony w starej lokomotywowni tuż przy stacji kolejowej.
https://pl.mapy.cz/turisticka?source=pubt&id=15211622&ds=1&x=15.9092095&y=50.3419245&z=17
 
Właśnie koukam co tam u Pepików się dzieje, jest duży wysyp koncertów i slavnosti, pogoda żyleta i do tego zaczął się czas burczaka!

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3469
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 6 Wrz 2023, 20:55 »
skansen kolejowy

No patrz, przejeżdżałem tuż koło niego jadąc z kempingu do sąsiedniego Lidla i nie zwróciłem uwagi. Jeśli w przyszłym roku się tam znowu wybiorę, a mam taki zamiar, to sobie obejrzę.

Offline Mężczyzna Rowerownik

  • Wiadomości: 615
  • Miasto: Okolice Wrocławia
  • Na forum od: 18.05.2014
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 6 Wrz 2023, 21:19 »
skansen kolejowy

No patrz, przejeżdżałem tuż koło niego jadąc z kempingu do sąsiedniego Lidla i nie zwróciłem uwagi. Jeśli w przyszłym roku się tam znowu wybiorę, a mam taki zamiar, to sobie obejrzę.

Też bym tam w życiu nie trafił bo miejsce jest mocno zakamuflowane ale wyczytałem gdzieś o przejeździe pociągu retro ciągnionego młynkiem kawowym zajebsitą starą lokomotywą no i punktem stratowym była lokomotywowania.
Takie cudo:
https://karkonoszego.pl/artykul/pociagiem-retro-po-czeskim/1335233

A na stacji jest też fajna knajpa dworcowa:) piweczko sobie tam kupiłem  ostatnio siadłem na peronie i oglądałem przejeżdżające pociągi. Siedzę se siedzę a tu jakiś kolejarz umundurowany idzie kuka na mnie, myślę będzie mandat albo przynajmniej opr a ten się uśmicehnął powiedział smacznego i poszedł dalej :)

Offline Mężczyzna Kamilek

  • Pół legenda, pół prawda, pół nieprawda.
  • Wiadomości: 310
  • Miasto: Szczecin
  • Na forum od: 01.05.2014
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 24 Wrz 2023, 22:22 »
Dzięki Iwo, to było świetne 90 minut lektury z super zdjęciami, w sam raz na koniec urlopu do wieczornego Žateca!

Swoją drogą nigdy bym nie pomyślał że za nasza południową granicą tak mocno grają, a pomysł żeby dojechać tam na taki festiwal rowerem nie wpadł by mi do głowy podwójnie :D



Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3469
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 4 Lis 2023, 21:09 »
Wycieczka do trzech młynów.

Wyjazd o mały włos czeski. Pierwotnie miałem jechać do Ostrawy, a ostatecznie wylądowałem w Warszawie. A to dlatego, że tuż przed moją decyzją o zakupie biletu na koncert Destruction wpadło info, że trasa koncertowa odwiedzi również Polskę. Choć do stolicy dalej, to mogłem przy okazji objechać trochę mazowieckich gmin i odwiedzić brata, a kierunek Ostrawa-Kraków jechałem już z grubsza 3 razy w tym roku (i nie jest on prawdę mówiąc zachwycający). Trasę zaplanowałem tak, aby objechać dwie duże 'dziury', z grubsza mówiąc - okolice Radomia i Garwolina. Miałem ok. 500 km i 4.5 dnia, przewaga asfaltów, ale ok. 30% trasy po różnorakich innych nawierzchniach (w tym piachach, które po kilkakroć skłaniały do zejścia z siodełka). Przy czym ostatniego dnia wolałem zakończyć jazdę rano, żeby na koncercie wieczorem być wypoczętym.



W większości jechałem mało interesującymi, pustymi polami południowego Mazowsza. Wioski senne po zakończeniu prac polowych, jesienne lasy wilgotne i ciche, złota jesień w pełni. Grzybów mnóstwo, sporo grzybiarzy; ja akurat nie nastawiałem się na gotowanie w trasie, a szkoda, bo co dzień mógłbym co nieco chrupnąć.



Jakoś tak ogólnie wyszło, że większość interesujących miejsc odwiedzonych w czasie wyjazdu było poprzemysłowych, taki urok rejonu. Najpierw pod Starachowicami odwiedziłem niewysoką hałdę, z której widać Góry Świętokrzyskie, ale czy długo? Już teraz drzewa zasłaniają część widoku.



Kilka gmin później zajechałem nad urocze jeziorko w byłej kopalni Wierzbica. Jak na tego typu obiekt przystało, pozostało ono pod zarządem firmy wydobywczej i jest obłożone zakazem wstępu, którego nikt nie respektuje. Co ciekawe, na zdjęciach na Google Maps wykop jeszcze nie jest zalany.



Po drodze w miejscowości Skaryszew rozbawił mnie pewien dość oryginalny obiekt; zresztą sami oceńcie.



Wkrótce potem pojawił zupełnym przypadkiem wpadłem na pierwszy młyn. Osobliwe, że dotychczas nie zwracałem uwagi na takie obiekty, a w tym roku odwiedziłem trzeci - chylący się ze starości, wypełniony drewnianym sprzętem i porozrzucanymi kamieniami młyńskimi.







Niespodziane znalezisko zajęło mi trochę czasu, co w połączeniu z nasilającym się deszczem skłoniło mnie do rozstawienia namiotu jeszcze o zmierzchu. Rozbity z dala od zabudowań w nieużytku porastającym samosiejkami, szybko zasnąłem prze dźwięku kropel pukających o tropik namiotu.


Drugiego dnia w mżawce udałem się w kierunku Pionek (nie Pionków). Przed wjazdem do miasta pokręciłem się po terenie byłych zakładów chemicznych Pronit. Dzisiaj stanowią one specyficzną, pociętą rozebranymi torowiskami i na wpół stojącymi ogrodzeniami mieszankę działających przedsiębiorstw i zaśmieconych, rozpadających się ruder. Odwiedzone pozostałości zakładów przemysłowych i obiektów powiązanych ze zbrojeniami nie były zbyt imponujące. Dodatkowo sporo czasu straciłem na nie do końca jasnej infrastrukturze drogowej.







Jakbym miał jak, to bym szabrował.



Ale pod koniec natrafiłem na petardę, nie dosłownie, ale











na budynek byłej elektrowni; czyli drugiego młyna.



Na urbeksowaniu zeszło mi tyle czasu, że choć w Pionkach miałem zjeść drugie śniadanie, zjadłem obiad.



Pizza o średnicy 40 cm to danie dość wygodne, ok. 2/3 zjadam, resztę biorę na wynos na śniadanie.

Puszcza Kozienicka była ciekawsza, niż się spodziewałem; poza kilometrami różnej jakości dróg wiodących głównie sosnowym lasem gospodarczym bardzo spodobały mi się rezerwaty - Krępiec (ze źródłem wody pitnej; za rekomendację posłużył mi miejscowy, który niósł baniaki ze świeżo nabraną wodą do samochodu) i Źródło Królewskie, ten drugi z kładką wiodącą wzdłuż mokradeł.



Puszczę skończyłem objeżdżać już po zmroku i straciłem w niej sporo czasu - głównie dzięki leśniczym, którzy doszczętnie zniszczyli nawierzchnię drogi leśnej, którą biegnie szlak rowerowy. Tutaj jeszcze nie było źle...



W Radomiu - ostatnim tak dużym mieście nieodwiedzonym przez mnie dotychczas na rowerze - zjadłem kolację



i odjechałem trochę ponad godzinę na nocleg. Wypadł w samosiejkach niedaleko torów, które niestety były znacznie bardziej uczęszczane, niż bym sobie tego życzył, przez co pociągi raz po raz fundowały mi pobudkę.

Druga połowa trasy niestety była już znacznie mniej interesująca. Główną ciekawostką był przejazd promem przez Wisłę z widokiem na elektrownię w Kozienicach.



Miałem również okazję sprawdzić, czy faktycznie Garwolin istnieje tylko na mapie; na szczęście tak nie jest i zjadłem tam obiad u 'chińczyka'. Wysoka dostępność dalekowschodniego żarcia jest, nawiasem mówiąc, specyfiką województwa mazowieckiego – często w niewielkich miasteczkach jest po nawet kilka knajp orientalnych (dla przykładu w Garwolinie są cztery). W pozostałych częściach kraju jest ich zdecydowanie mniej.



Na koniec jeszcze zahaczyłem o Otwock. Ruina szpitala wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiła. Spodziewałem się większego obiektu, choć zwiedzana po ciemku miała klimat.



Resztę trasy do centrum Warszawy przejechałem rano, na tyle na ile się dało, ścieżkami, wpierw wzdłuż Świdra (te spowodowały mi się bardzo), potem wzdłuż Wisły.



W okolicy Mostu na S2 ścieżki niestety mocno zniszczone przez offroadowców. Mimo tego w centrum



pojawiłem się w zadowalającym czasie i wkrótce skorzystałem z oferty jednego z warszawskich barów mlecznych.



Sam koncert był niewątpliwie udany. Whiplash, grający jako suport, wlał takie szaleństwo w publiczność, że jak dla mnie przyćmił główną gwiazdę wieczoru. Grzechem było by nie ruszyć się do – trzeciego i ostatniego na wycieczce – młyna (pod sceną); niestety, wciąż czułem lekkie obniżenie maksymalnej wydolności po oddaniu krwi 2 tygodnie temu.



Droga powrotna, z pamiątkami,



wypadła następnego dnia pociągiem. Łącznie wpadło 43 gmin.

Kilka zdjęć więcej:

https://www.flickr.com/photos/103427468@N03/albums/72177720312421146

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum