Autor Wątek: MPP 2024  (Przeczytany 51429 razy)

Offline Mężczyzna marcinrzy

  • Wiadomości: 69
  • Miasto: Mazowsze
  • Na forum od: 24.07.2019
Odp: MPP 2024
« 11 Wrz 2024, 20:55 »
Dobra, ale może lepiej nie ciągnijmy tego żenującego tematu.
😁
 Chyba nie da się... Może w końcu sam zainteresowany wywołany do tablicy zaspokoi naszą ciekawość 😉

Offline Mężczyzna pit

  • Wiadomości: 10
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 22.02.2017
Odp: MPP 2024
« 11 Wrz 2024, 21:56 »
Dobra, ale może lepiej nie ciągnijmy tego żenującego tematu.
😁
 Chyba nie da się... Może w końcu sam zainteresowany wywołany do tablicy zaspokoi naszą ciekawość 😉

Ot i cały misterny plan ożywienia forum spalił na panewce, ale moż ktoś w końcu wrzuci np. jakąś realcję z MPP? 😁

Offline Mężczyzna Pyndalarz

  • Wiadomości: 379
  • Miasto: Katowice
  • Na forum od: 07.06.2020
Odp: MPP 2024
« 11 Wrz 2024, 23:46 »
No to proszę...

Jak może wiecie, moje relacje występują głównie w formie video i tak też będzie (film pojawi się za tydzień), ale dla całej społeczności naszego forum, pełen spoiler filmu (ale mam nadzieję, że i tak zobaczycie ;D), a zatem...

Jak się okazało cała przygoda z MPP nie zaczyna się w sobotę, a już w piątek w pociągu :) Mowa oczywiście o relacji Gdynia - Hel. Mimo około 16 miejsc na rowery, "legalnie" można przewieźć tylko 6. Ja bilet miałem na późniejszy pociąg, ale stwierdziłem, że zaryzykuje i spróbuję pojechać wcześniejszym. Były problemy, ale ściągnięcie kół wystarczyło, żeby konduktor uznał go za bagaż podręczny :D Teraz już wiem, po co inni uczestnicy mieli ze sobą folię stretech lub ogromny worek na śmieci  ;D Ale przejdźmy już do startu...

Piękny dzień, wysoka temperatura i ogromna grupa pasjonatów dwóch kółek. Jedeni nastawieni na walkę o zwycięstwo, inni na indywidualne cele, a jeszcze inni chcą po prostu zmieścić się w limicie czasowym.
Ja byłem w tej drugiej grupie. Moim celem było ukończenie maratonu poniżej 48h. Czuję się świetnie fizycznie, wyspany i mega zmotywowany.
Policja, która ma nas eskortować spóźnia się 15 minut, ale wreszcie się pojawiają i ruszamy!
Droga do Władysławowa mija bardzo spokojnie, a za rondem we Władysławowie zaczyna się gonitwa i każdy narzuca swoje tempo. Ja oczywiście chciałem trzymać się z przodu i tak też było. Warto zaznaczyć, że świetnie się czuję jeżdżąc w grupie, gdzie jest narzucane mocne tempo, gdzie nie ma czasu na myślenie o wszystkim dookoła tylko trzeba po prostu cisnąć. Wszystko układa się pięknie! Nogi świetnie podają, czuję moc, czuję świetną dyspozycję dnia. Na każdym podjeździe od początku idzie mocna selekcja i po kolei odpadają kolejni zawodnicy. Po kilku takich podjazdach, krystalizuje się grupa około 10 śmiałków, którzy są w stanie trzymać to tempo. I tak przemierzamy kilometry, jadąc po zmianach. Warto w tym miejscu wspomnieć, że te fatalne prognozy wietrzne wcale nie były takie złe. Wiatr nie sprzyjał, ale na pewno nie przeszkadzał. Mimo bardzo wysokiej temperstury jechało się bardzo przyjemnie.

Pierwszy zwrot akcji w moim wypadku wystąpił na około 120 km. Jeden bidon był już pusty, w drugim zapas był, do planowanego "pit stopu". Niestety źle włożyłem bidon do koszyka i na jednej z dziur mi on wypada... Widziałem, że tylko się sturlał do rowu i... Nie zatrzymałem się, pojechałem dalej, bez kropli picia.

To była decyzja, na którą miałem sekundę i została podjęta pod wpływem adrenaliny. Czując jak dobrze mi się jedzie i w jakiej jestem dyspozycji, nie chciałem tracić liderującej grupy, więc nie było opcji, żeby szukać tego bidonu bo powrót do tej grupy nie byl by już możliwy. Po prostu bym ją stracił. Ale to nie była dobra decyzja. To była głupia decyzja. Mając już na pewno nie małe doświadczenie, powinienem pomyśleć bardziej racjonalnie, ale cóż... To był po prostu fatalny błąd w moim wykonaniu. Postoj mieliśmy zaplanowany na Orlenie w Egiertowie na 160 km. Czyli jechałem 40 km bez kropli wody. Jak to się skończyło? W takiej temperaturze do przewidzenia. Byłem mega odwodniony, co organizm z kilometra na kilometr coraz bardziej sygnalizował. Na dodatek przez nieuwagę, na spowalniacz na drodze zareagowałem w ostatniej chwili przez co połowa żelu energetycznego wylała mi się na kokpit. Kleiło się dosłownie wszystko. Dodatkowo na ostatnim podjeździe przez postojem, zacząłem czuć kłucie po zewnętrzej stronie kolana. Już wiedziałem co się świeci... Nawrót ITBS (kolano biegacza), z którym walczyłem cały ubiegly rok. W tym roku nie bolało kompletnie w ogóle.

Pierwszą grupę straciłem na Orlenie, gdzie musiałem wyczyścić kokpit z żelu, po prostu nie wyrobiłem, biorąc pod uwagę, że jeszcze musiałem zrobić zakupy. A tutaj nie było patyczkowania się. Szybkie zakupy, 2 minuty i jazda dalej. Nikt na nikogo czekać nie będzie.
Ale wiedząc, że kolano zaczyna dawać pewne oznaki, stwierdziłem, "no dobra, takie życie, jedziemy dalej z tematem, będzie co będzie".

I tak sobie jechałem dalej solo, spotkałem jakieś 3 osoby, z którymi trochę jechałem, ale finalnie później jechałem jednak trochę wolniej. Kolano zaczęło boleć coraz bardziej, więc zacząłem "kurację" lekami przeciwbólowymi. Zmieniłem też swoją taktykę. Wiedziałem, że wynik nie będzie wymarzony. Chciałem po prostu jechać dalej, cieszyć się całym wydarzeniem i miło spędzać czas. Tak dojeżdżam do Grudziądza, czyli 300 km maratonu.

Tam robię pauzę na Orlenie, rzucam okiem gdzie są inni uczestnicy i czekam na grupkę, która jest za mną. Zawsze powinno mi być łatwiej niż samemu. W grupie jedzie Wilk, Marta Gryczko i jak się okazało, osoby z którymi miałem przyjemność przejechać całe BBT w 2022 roku.
Ekstra ekipa, bardzo fajnie i miło się jechało. Ale kontuzja rozwijała się coraz bardziej. Powoli docierało do mnie, że polegnę.

Jako przerywnik (nie wiem, który to był kilometr, na pewno kilkadziesiąt kilometrów przed Toruniem), niefajna sytuacja. Jedziemy idealna nawierzchnią i Wilkowi pęka dętka. Był wtedy na lemondce, więc zaliczył glebę i krew się polała. Szacun za determinację! Ja pewnie po czymś takim był zrezygnował z dalszej jazdy  :)

Po przyjęciu już kilku tabletek przeciwbólowych, ból jest coraz większy. Jadę już po prostu jedną nogą, bo naciskanie na pedał tą "chorą" co jakiś czas powoduje potworne ukłucie jakby, ktoś wbijał mi gwoźdź w kolano. Już wiem, że nic z tej jazdy nie będzie. Chciałem wrócić pociągiem z Tournia, ale nic niestety nie ma... Więc jadę dalej.

Jadę dalej jedną nogą. Cały czas na końcu grupy. Jest mi wstyd, że nie daje zmian, ale na szczęście ekipa to rozumiała. Problem jednak pogłębia się. Co jakiś czas tracę grupę (przez ukłucia w kolanie przez co muszę na chwilę przestać pedałować) i potem pokracznym stylem gonię peleton żeby do niego wrócić. I tak w kółko, nie zliczona liczba razy. Jakimś cudem dojeżdżam z grupą do Kłodawy (~480 km) I robimy postój na Orlenie.

Wiem już, że ten maraton się dla mnie kończy. Lewa noga już całkiem wysiadła, a prawa jest totalnie zgruzowana przez to, że mogę używać tylko jej. Prawa noga jest już pusta, nie mam z czego jechać. Kończę na 530 km trasy maratonu i kulam się do Łodzi na pociąg.

Co mogę powiedzieć. Jeżeli mam być z Wami w pełni szczery to załamałem się jak jechałem na pociąg do Łodzi (żeby dojechać do Katowic). A cios ostateczny dla mojej głowy przyszedł jak otworzyły się drzwi pociągu i dojechałem do domu. Wtedy uświadomiłem sobie, że to koniec tej przygody. Jeszcze dodatkowo dobijało mnie to, że śledziłem kropki znajomych, a moja kropka stoi w miejscu z napisałem DNF.
To nie jest tak, że nie umiem przegrywać. Ale tutaj na wszystkie negatywne rzeczy nie miałem wpływu, to był po prostu pech, przez co mam ogromny żal do losu, żeby akurat teraz mnie to spotkało. Akurat teraz gdy tak świetnie mi się jechało, kiedy moja forma dawała nadzieję na fenomenalny dla mnie wynik, kiedy co jest wręcz nieprawdopodobne... Nie miałem kryzysu sennego, a mam go zawsze przynajmniej przez chwilę.
Dziś jest już lepiej. Otrząsnąłem się, emocje opadły, a życie toczy się dalej. 
Widocznie tak miało być. Może to jakaś lekcja dla mnie. Nie wiem, ale na pewno między sezonami bardziej zadbam o to, aby ITBS już do mnie nie wróciło w nowym sezonie.

Tyle ode mnie. Mistrzem w pisaniu na pewno nie jestem, ale przekazałem co chciałem.
Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie maratonu to śmiało  ;)




Offline Mężczyzna PATYN

  • Wiadomości: 41
  • Miasto: Smolec
  • Na forum od: 21.09.2021
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 00:42 »
Wrzucam też moją relację, na całe szczęście w tym roku bez dziwnych przygód, chociaż z drugiej strony to one nadają smaku przy czytaniu :)


W tym roku postawiłem wszystko tylko na tą wyprawę, w sumie dlatego że uważam tą imprezę za najlepszą, z wielu przyczyn takich jak miejsce startu oraz sam start wspólny w eskorcie policji przez cały półwysep Helski, ogólną atmosferę i wspaniałych uczestników a na koniec metę w najpiękniejszym miejscu w Polsce schronisko Głodówka z kapitalnym widokiem na panoramę Tatr.

  No dobra na tyle tego dlaczego MPP...  Najtrudniejszy moment całej imprezy czyli: Dostać się na Hel..  Tutaj jako jeden z nielicznych szczęsliwców posiadałem bilety z miejscami na rower, i do pociągu zarówno z Wrocławia do Gdyni , jak i z Gdyni na Hel udało mi się wejść bez problemu, jednak wiele osób odbilo się od Pociągu i musiało jechać o własnych siłach, ponieważ konduktor wpuszczał tylko 6 osoborowerów, pomimo dwunastu haków na rowery relacja Gdynia>Hel. Sama podróz w przetłoczonym pociągu polregio mineła w miarę płynnie chociaz nie obyło się bez przygód, gdzie maszynista musiał hamować awaryjnie, bo na torach spacerowały 3 konie XD widok raczej niespotykany. Po dotarciu na Hel razem z Rafałem, i Radkiem z Wrocławia meldujemy się jak zwykle w Muszelce, odbieramy pakiety, później łapiemy się jeszcze z Witkiem i Kubą i udajemy się na relax na plaży do wieczora. W tym roku na szczęscie udaje mi się przespać całą noc, i nie mam takich problemów żołądkowych jak w poprzednim roku(możliwe że pomogła zmiana knajpy :) ).

 Rano ogarniamy się i ruszamy na start.   W tym roku nasz konwój się spóznia pierwszy raz w historii MPP i zaliczmy poslizg 15minut na starcie.  Całość przejazdu przez Hel jest płynna jedziemy ze średnią 30km/h nikt nie goni nie ma napinki....  aż w końcu ten moment  rondo we Władysławowie.  Cały luz nagle znika i zaczyna się sprint który w sumie trwa już do mety. Odcinek między Władysławowem a Egiertowem na 161 km jest chyba najszybszy z całej trasy,  tutaj mam chyba najwyższe tętno podczas całej wyprawy. pracujemy cały czas równo na zmianach, ale niektórzy jak co roku korzystają i wiozą się na kole ;). Po dojechaniu każdy szybko uzupełnia zapasy część ucieka wcześniej chcę gonić grupę i nagle zaczynam się zastanwiać gdzie dałem portfel, sprawdzam w koszulce nie ma.... zatrzymuje się  żeby sprawdzić w torbach.. uff naszczęscie jest, ale patrzę przed Siebie i chłopaków ani śladu, tak więc zaczynam gonić solo. Wcześniejsze 160 km bez postoju, oraz upał który się zaczynał odwoniło mnie na tyle że bidony (2l) starczają tylko na kolejne 50km i szybko muszę znaleźć sklep żeby uzupełnić wodę, udaje się po chwili,  bomba znika i ruszam dalej, po drodze mijam Jędrzeja którego złapał lekki kryzys, dojezdzam na Orlen  w miejscowości Skórcz, odrazu łapie mnie kasjerka że jeden z kolarzy wczesniej zostawił okulary, które zabieram ze sobą żeby oddać koledze za niecałe 50 km :)  uzupełniam zapasy, po chwili dociera Jędrek, chwila rozmowy, niestety zaczynają się problemy z żołądkiem hot dogi nie wchodzą. Ruszam dalej.

 Kolejne kilometry w dalszym ciągu przemierzam sam, cały czas ścigam grupę , kolejny postój żabka w Chełmży 348km, kumpel pisze smsa że grupa jest  przedemną jakieś  2km tak więc szybka kawa, jogurt proteinowy(pokarmy wchodzą tylko płynne) uzupełnienie wody  i ruszam dalej. Szybko łapie mnie kryzys robię szybki pitstop na Orlenie przy wyjezdzie  z Torunia, znów wciągam jakieś płynne owsianki/jogurty  i ruszam...  dojezdzam do 400 może 410 km i nagle z tyłu wyjezdza Witek, Paweł, Mariusz, Wojtek i Przemek, grupa którą gonię od Egiertowa okazuje się że jedzie za mną już od Torunia :) minelismy sie gdzies na pitstopach. Teraz już całą noc równo po zmianach bez kryzysów jedziemy na kolejny pitstop w Kłodawie 483km>Łask 580km po drodze odłącza się od nas Przemek, jedziemy bez zadnych większych przygód cały czas równym mocnym tempem. W łasku zdajemy sobie sprawę że kolejne pitstopy które planowaliśmy będą pozamykane, ponieważ zakładliśmy dużo gorszy czas przyjazdu, w Łasku robimy większe zapasy ponieważ kolejny pitstop robimy dopiero na Jurze na około 720km.

 Jest godzina 10 i znowu zaczyna się robić upał co na otwartej Jurze jest jak dla mnie najgorsze... Ruszamy dalej do Olkusza zaczynają się sztajfy, jest coraz ciężej  jakieś 20 km przed Olkuszem Witek mówi że jedzie swoje i tak dojezdzamy w czwórkę na Orlen w Olkuszu.  Zamawiam pizzę którą udaje mi się wciągnąć w całości pomimo problemów żołądkowych, pada pytanie ścigamy się czy wjezdzamy razem?  I odrazu podejmujemy wspólną decyjzę że współpraca od początku jest dobra tak więc nie ma innego wyjścia :) Dalsze kilometry mijają bardzo szybko atmosfera jest kapitalna, tyle co z tą ekipą, to na ultra nie uśmiałem się nigdy :)  kolejne pitstopy robimy szybkie 5/10 minut na uzupełnienie wody(w dalszym ciągu upały mocno przeszkadzają) i tak dojezdzamy do Marcyporęby pierwszego wymagającego podjazdu który wchodzi jeszcze gładko, pózniej Lanckorona(nie znałem podjazdu z tej strony)  bardzo wymagajacy podjazd Skawinki, i na deser Maków... bylismy o 16:30 o tej godzinie jet jakiś dramat, dorga wąska a ruch samochodowy jak na ekspresówce, cały czas kierowcy trąbią na Nas. Żabka Maków meldujemy się 17:00. Wcześniej mówiłem do kolegów że super jak się uda dojechac na 19:00, już wiemy że czas będzie świetny :)  dalej kilka mniej wymagających podjazdów jak Wieprzc czy Skomielna, aż w końcu docieramy do najgorszej ścianki tej edycj.... Rdzawka. nic mnie nie zniszczyło tak jak ten podjazd, ponad połowę wpychałem rower, niestety przy wadze ponad 90kg po tylu kilometrach nie daję rady. Zaraz na szczycie mamy pitsotp w Circle K tak więc udaje mi się złapać chlopaków, uzupełnienie wody i lecimy na ostani odcinek.  Trasa mija szybko  w końcu dojeżdzamy do kolejnego wyzwania Scianki Bukowina.  niestety kolejny raz w najbardziej stromym momencie spadam z roweru i  ile sił w nogach podbiegam ten kawałek, wskakuję na rower i zaczynam Gonić Chłopaków, cały czas widze że się do nich zbliżam, a na zjezdzie szybko udaje mi się złapać grupę. zostały dwa ostatnie delikatne podjazdy które w miarę szybko pokonujemy,


 Widzimy już Głodówkę ustawiamy się wszyscy równo w rzędzie, i tak wjezdzamy na finisz  z czasem 37:03!!! o godzinie 22:18 w niedzielę.  Niesamowity czas.  Moje główne założenie na tą edycję to było poprawienie najlepszego(42:25), oraz próba z przebiciem 40h, nie spodziewałem się że wynik uda się poprawić o ponad 5 godzin.... dodatkowo w takich warunkach, upały bardzo mocny wiatr.  Dalej tak jak co roku jedzonko/piwko oczekiwanie na pozostałych kolegów i rozmowy do późnego popołudnia :)

Na koniec mam nadzieję że zobaczymy się na MPP za rok :)

« Ostatnia zmiana: 12 Wrz 2024, 15:38 PATYN »

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 08:26 »
Dzięki za super relacje Panowie. Przez chwilę cofnąłem się w czasie i aż zrobiło mi się gorąco ;D

Offline Mężczyzna czupki

  • Wiadomości: 39
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 16.09.2022
    • Blog: czupki.pl
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 09:27 »
@Pyndalarz współczuję, też raz nie ukończyłem MPP. Wygląda na to, że przyczyna była podobna i czułem się z powodu DNF podobnie. A przyczyną była nie sama kontuzja, a doprowadzenie do niej. Doprowadzenie przez zbyt mocną jazdę. Ja też wtedy jechałem z mocną grupą i czułem się świetnie i też "była szansa" na świetny wynik. Wszystko było zajebiście, aż nagle mi plecy umarły. Tak to jest, jak nas emocje niosą. Jedziemy ponad to co możemy i wszystko wydaję się super, tak długo jak jest super, mamy najlepszą dyspozycję życia. Jednak jak przestaje być super, to już nas nie ma :) Zmiotło Cię wcześnie i brutalnie, ale z opowiadań kolegów na mecie, to pierwsza czwórka wykończyła wszystkich. Każdy dostał mocno w kość jadąc z nimi, ty miałeś pecha, że ujawniła się kontuzja.

Offline Mężczyzna Pyndalarz

  • Wiadomości: 379
  • Miasto: Katowice
  • Na forum od: 07.06.2020
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 11:58 »
Za dużo turystyki było w tym sezonie, a za mało ścigania. Pewnie dlatego "kolano" nie wytrzymało (bo zespół ITBS leży poza kolanem, a tylko tam pojawia się ból).
Pora na wyleczenie, ćwiczenia, fizjoterapię.
I w kolejnym sezonie trzeba trochę więcej się pościgać, żeby organizm był na to gotowy  ;)

Offline Mężczyzna Żubr

  • Wiadomości: 2479
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 03.11.2010
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 21:20 »
Ja wrzucam, taką krótką relację, napisaną na szybko w emocjach.

Jak do tej pory w MPP startowałem 4 razy. Dojechać do mety udało mi się 2 razy. Przy czym drugi finisz w tamtym roku to miał charakter cudowny, i tak patrząc zupełnie zdroworozsądkowo to powinno być jak z Austrią na ostatnim Euro czyli 1:3.

To był start piąty, i była szansa by wyjść na prowadzenie. Koło Ultra wprowadziło w tym roku na plakietkach startowych informację ile dany ktoś skończył edycji. I ta sucha informacja, że ukończyłem dwie jednak dodawała otuchy. U większości zawodników, których rowery oglądałem na mecie, w miejscu moich 2 edycji nie było nic.

Na Hel przyjechałem w piątek późnym wieczorem. To jest tryb, który prawie zawsze stosuję na Maratonie Podróżnika. Przyjazd w piątek, wieczorem, zameldowanie się, posiłek, i długi sen i start. Bez długiej bezczynności i niepotrzebnego siedzenia na Helu.

W tym roku przy okazji startu w eskorcie Policji doszło do nowej sytuacji. Policja się spóżniła 15 minut. Wobec tego start był o 915.
Przejazd w eskorcie przez półwysep Helski był bezproblemowy. Tempo nie było jakiś mordercze, ani za wolne, co nie było standardem w ostatnich edycjach. Jadę w środku peletonu. Za Władysławowem czołówka od razu odrywa się od reszty peletonu, generalnie tempo wzrasta. Sam wyprzedzam grupę kilku osób. W międzyczasie jestem wyprzedzany przez Wilka. Po chwili ruszam za nim w pościg, bo w sumie czemu nie? Po chwili widzę w oddali jak Wilk z większą grupą oddala się. Mi kończą się baterie, tętno podchodzi pod 180, więc tutaj odpuszczam. Za chwilę, (chyba) na światłach dogonia mnie kilka osób. Formuje się większa grupa. Absolutnie nie pamiętam kto w niej jechał, i nie wiem czy był tam ktoś znajomy. Jedzie tak wspólnie jakiś czas, do pierwszego dużego podjazdu na Kaszubskie Oko, czyli gdzieś do 70 km. Na tym podjeździe grupa rozbija się i zaczyna się moja jazda solo, która trwa do 250 km. Gdzieś na 100 km zjeżdżam do sklepu po picie. Rok wcześniej jechałem bez zatrzymania aż do Orlenu w Egiertowie, ale nie był to dobry pomysł. W tym roku było by to kompletnie bez sensu, ze względu na upał który już od 10-11 mocno męczy. Przed Egiertowem mijam wypadek samochodu i motocyklisty. Motocyklista ucierpiał mocno. Pytam czy jakoś pomóc, ale już udzielona mu pierwszej pomocy, jest przy nim grupka osób i karetka w drodze. Jadę dalej. W Egiertowie staję na Orlenie. Kupuję picie, jakiś jogurt, coś na drogę (bo w planach dłuższy postój mam w Warlubiu) i jem hot-doga.

Za Egiertowem mija mi chyba najprzyjemniejszy fragment jazdy. Odcinek do Skarszew jest bardzo urokliwy. Wzdłuż drogi rosną drzewa, więc jest cień i przyjemny chłód. Droga jest w umiarkowanie pagórkowatym terenie, czyli tak jak lubię.

Na 250 km spotykam większą grupę zawodników, do których podłączam się i będę z nimi jechał do 485 km (do Kłodawy). Podpowiadam, że na ok. 280 km będzie Orlen. Tam robimy dłuższy postój. Tutaj muszę napisać, że jedzie się nadal dobrze. Nastrój mam dobry. Co ważne problemy żołądkowe mnie nie zmiotły jeszcze z planszy. W ogóle się jeszcze nie pojawiły. Ok, trochę ze względu na upał muszę wmuszać w siebie te pyszności na ciepło serwowane przez Orlen. Poza tym jest ok. Ruszam z grupą, następny postój planujemy w Torunie na 360 km. Jest ok, z trudem bo z trudem ale daje radę jechać w nocy z grupą trzymając koło. Tempo jest takie umiarkowane raczej. W Toruniu jest pierwszy kryzys, ale to wynika po prostu z bomby energetycznej. Udaję się ją skasować hot dogiem i zapiekanką. Po jakiś 30 minutach ruszamy. Przed kolejnym postojem na 430 km Kolega z grupy łapie dętkę. Trafia się gorszy fragment asfaltu i uderza przednim kołem w dziure. Na szczęście zniszczeniu ulega tylko dętka. Całą grupą stajemy i pomagamy w załataniu. Pomagamy jak zazwyczaj na polskich budowach się taka pomoc odbywa. Jeden pracuje, a reszta patrzy. Trwa to ok. 15 minut. W trakcie o czymś rozmawiamy, ale jest już grubo po 2 w nocy i nie pamiętam o czym. Chyba o serwisowaniu rowerów. Na tym 430 km stajemy. Postój miał być tylko żeby kupić picie, ale ktoś kupuje kawę, ktoś idzie do toalety i czas mija. Tempo spada. Do kolejnego postoju w Kłodawie cała grupa już toczy się wolno, łapie senność.

W Kłodawie dłuższy postój, większość grupy śpi na fotelach na stacji benzynowej. Natomiast mnie senność nie łapie. Jestem już dość zmulony, tak, ale oczy się nie kleją. W międzyczasie zażyłem żel energetyczną z kofeiną, przygotowaną na momenty senności i zaczyna powoli działać. Niewiele myśląc, wstaję i wychodzę i ruszam dalej sam, solo.

I tutaj jest tak. Włączam mi się zdecydowanie nieśmiertelność. Na kolejnych 50 km tempo wzrasta, średnia brutto trochę rośnie. Jadę zdecydowanie depcząć korbę. Odżywają nadzieję, że może uda się poprawić wynik (54 H 17 M). Może nawet uda się zejść poniżej 50 godzin. Jest to realne, mało prawdopodobne ale realne. Na przejechanie kolejnych 500 km mam 26 godzin. Wtedy zejdę poniżej 50. Czas mija mi na takich rozmyślaniach. W tamtym momencie do Orlenu w Łasku pozostawało ok. 40 km. I wtedy "jeb, pizd' kilka prób zakręcenia normalnie korbą i już widzę że coś jest nie tak. Po oględzinach stwierdzam, że nie ma już sprawnego supportu. Łożyska łapią duże luzy, tak że łańcuch ma problem z trzymaniem przełożenia. Prawe łożysko zaciera się, więc ciężko jest kręcić korbą. Po jakimś czasie dochodzą do tego dziwne metaliczne odgłosy. Do Łasku toczę się niemiłosiernie wolno. Ze względu na te odgłosy, boję się używać napędu. Później jeszcze odkryty zostaje fakt, że śruba mocująca hak przerzutki odmówiła posłuszeństwa. Wykręciła się częściowo i zaczęła trzeć (stąd odgłos) o kasetę, frezując ją na kilka mm.

Sprawdzam serwisy. Serwis w Łasku jest, ale czynny od poniedziałku. Nie wiadomo też czy w poniedziałek będą to w stanie ogarnąć. W Łodzi też serwisy otwarte w poniedziałek.

Czyli realnie, w najlepszym razie na trasę wróciłbym w poniedziałek około południa. To jest 480 km, więc uznaję że ukończenie maratonu w limicie jest praktycznie nierealne. Wycofuję się w Łasku na 585 km.

Offline Mężczyzna podjazdy

  • niech tak się stanie
  • Wiadomości: 3984
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 01.02.2011
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 21:44 »
Co to za suport? Aż strach czytać, że tak szybko poległ. Ja zwykle jeździłem 2-3 TYSIĄCE km po terenie z trzeszczącym i luźnym suportem, bo zawsze uważałem tę część napędu za bardzo powolnie umierającą. Piasta potrafi walnąć w ułamku sekundy, ale suport?
"Mogło być gorzej. Twój wróg mógł być twoim przyjacielem." Stanisław Jerzy Lec.

Offline Mężczyzna Żubr

  • Wiadomości: 2479
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 03.11.2010
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 21:52 »
Token Ninja, press-fit. Natomiast nie wiem dokładnie jaki model.


Offline Mężczyzna podjazdy

  • niech tak się stanie
  • Wiadomości: 3984
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 01.02.2011
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 22:13 »
Token Ninja, press-fit. Natomiast nie wiem dokładnie jaki model.
Ciekawe, bo mają bardzo dobre opinie. Nie znalazłem ani jednego przypadku nagłej awarii. Może po prostu to nie wina suportu, ale montażu, wysunięcia się? Zrób przy okazji foty, bo to ciekawe z technicznego punktu widzenia. Zazwyczaj na suporcie ze zmielonymi łożyskami da się jechać, tylko słychać płacz ramy.
"Mogło być gorzej. Twój wróg mógł być twoim przyjacielem." Stanisław Jerzy Lec.

Offline CYNIG

  • Wiadomości: 10
  • Miasto: Łaziska Górne
  • Na forum od: 30.12.2023
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 22:37 »
...bo zawsze uważałem tę część napędu za bardzo powolnie umierającą. Piasta potrafi walnąć w ułamku sekundy, ale suport?

UPS, sorry pomyliłem z tylną piastą :) chyba muszę jednak iść już spać :)

Też tak myślałem, aż do chwili gdy pedały zaczęły się kręcić luźno w obydwu kierunkach.
15 km z buta na stację pkp i koniec podróży. A wszystko sprowadziło się do sprężynki (sprężystego drucika przytrzymującego zapadki) za przysłowiowe 5 groszy.
P.S. Żaden serwis do którego się dodzwoniłem nie chciał się podjąć naprawy.

Offline Mężczyzna podjazdy

  • niech tak się stanie
  • Wiadomości: 3984
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 01.02.2011
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 22:46 »
UPS, sorry pomyliłem z tylną piastą :) chyba muszę jednak iść już spać :)
Na tylnej piaście to nawet Wilk poległ na tarczy w Alpach :lol: Na to nie ma dobrego rozwiązania, mi raz w życiu padła, ale zimą blisko dworca PKP, jeszcze przy planowanym noclegu w schronisku w Szczecinku, raptem kilka godzin pociągiem od Poznania.

W odblokowaniu tzw. piesków pomaga zrzucanie wyjętego koła ośką na metal, kamień, ale w temperaturach dodatnich, nawet wysokich (+20, +30 stopni C., im więcej tym lepiej). Jest ryzyko uszkodzenia na amen. Odblokowałem tak kilka razy, ale to dojazdówka kilkaset km. Wymiana jak najszybciej.
"Mogło być gorzej. Twój wróg mógł być twoim przyjacielem." Stanisław Jerzy Lec.

Offline CYNIG

  • Wiadomości: 10
  • Miasto: Łaziska Górne
  • Na forum od: 30.12.2023
Odp: MPP 2024
« 12 Wrz 2024, 22:52 »
problemem była niestety pęknięta sprężynka,
uderzanie kołem nie skutkowało :)

Offline kobert

  • Wiadomości: 7
  • Miasto:
  • Na forum od: 16.06.2023
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 09:24 »
Na tylnej piaście to nawet Wilk poległ na tarczy w Alpach :lol: Na to nie ma dobrego rozwiązania, mi raz w życiu padła, ale zimą blisko dworca PKP, jeszcze przy planowanym noclegu w schronisku w Szczecinku, raptem kilka godzin pociągiem od Poznania.
W realiach wyprawowych ewentualnie zapasowa piasta, dobry kluczyk do szprych i trochę czasu. Miałem raz taką przyjemność w Azerbejdżanie, w środku niczego.

Z rozwiązań awaryjnych (na dojazd do cywilizacji) to zębatka przykręcana zamiast tarczy hamulca i odwrócenie tylnego koła.
Jak ktoś używa hamulca obręczowego, to może tam być na stałe.

Dla kompletnych paranoików - ten sam rozstaw i standard przedniego widelca co tylnych widełek i jazda na dwóch kołach tylnych.

Cytat: podjazdy
W odblokowaniu tzw. piesków pomaga zrzucanie wyjętego koła ośką na metal, kamień, ale w temperaturach dodatnich, nawet wysokich (+20, +30 stopni C., im więcej tym lepiej). Jest ryzyko uszkodzenia na amen. Odblokowałem tak kilka razy, ale to dojazdówka kilkaset km. Wymiana jak najszybciej.
Warto wiedzieć.

Z kolei w niektórych chińskich piastach da się ściągnąć bębenek bez użycia narzędzi. Wtedy zabranie zapasu można rozważyć i na wyścigu.

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum