Autor Wątek: MPP 2024  (Przeczytany 51407 razy)

Offline Mężczyzna globalbus

  • Wiadomości: 7335
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 03.05.2011
    • blog podróżniczy
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 09:37 »
Z kolei w niektórych chińskich piastach da się ściągnąć bębenek bez użycia narzędzi. Wtedy zabranie zapasu można rozważyć i na wyścigu.
W nich pada łożysko w korpusie, więc zapasowy bębenek do niczego ci się nie przyda.
Poza tym może jeszcze pęknąć oś, pierścień zapadek w korpusie itd.

My home is where my bike is.

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 12:12 »
Ja wiem, że to nie najtańsze rozwiązanie, ale czy słyszał ktoś o awarii bębenka DT na rachetach? Wydaje mi się to niemożliwe. Mam DT350 i 180 z rachet exp i nie wiem, co tam mogło by nie pyknąć. Bebenek dodatkowo schodzi bez użycia kluczy, więc wymiana szprychy w polu od strony kasety nie jest problemem.

Offline Mężczyzna Żubr

  • Wiadomości: 2479
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 03.11.2010
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 12:30 »
Ciekawe, bo mają bardzo dobre opinie. Nie znalazłem ani jednego przypadku nagłej awarii.

Generalnie ja nie narzekam. Do dnia awarii wszystko było ok. On do tego czasu miał wyjechane 15 tys. km ok. Także też nie jest tak, że to był nowy support :) Te Tokeny mają tę zaletę, że mają łożyska zewnętrzne (wykręcane). Są też dość ciche jak na press-fit. Pamiętam jak kilka lat temu na maratonach te press-fity i to w pełni zdrowe hałasowały innym. Chyba rok temu na RTP Wilk uznał od razu, "z zasady" że dziwne odgłosy to support i tak jechał cały maraton. Potem okazało się, że bodajże top była niedokręcona oś.
Także Token na tle innych press-fitów wygląda dobrze.

Ja wiem, że to nie najtańsze rozwiązanie, ale czy słyszał ktoś o awarii bębenka DT na rachetach? Wydaje mi się to niemożliwe. Mam DT350 i 180 z rachet exp i nie wiem, co tam mogło by nie pyknąć. Bebenek dodatkowo schodzi bez użycia kluczy, więc wymiana szprychy w polu od strony kasety nie jest problemem.

Ogólnie jest bardzo niebezpiecznie uznawać że coś jest niezniszczalne, niezatapialne itd. No, ale tak te piasty DT są pancerne i bębenki też. Ja mam w Grizlu od początku, i zero problemów. Ostatnio bębenek był przeglądany i jest w pełni zdrowy.

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 12:35 »
Ogólnie jest bardzo niebezpiecznie uznawać że coś jest niezniszczalne, niezatapialne itd.

Wiem, dlatego pytam, czy ktoś widział, żeby ten mechanizm padł. Na pierwszy rzut oka tam nie ma co się zepsuć.

Offline Mężczyzna rufiano

  • Wiadomości: 1980
  • Miasto:
  • Na forum od: 03.02.2014
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 12:58 »
nie jestem pewny jakie mam u siebie w kołach dandy horse wiem że na 6 zapadek..niby też dt
no i już drugi raz w ciągu 2 lat bębenek do wymiany

Offline Mężczyzna MaciekK

  • Wiadomości: 1710
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 14.07.2017
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 13:05 »
nie jestem pewny jakie mam u siebie w kołach dandy horse wiem że na 6 zapadek..niby też dt
no i już drugi raz w ciągu 2 lat bębenek do wymiany

System ratchet nie ma zapadek i występuje w modelach 350 i wyższych:
https://www.dtswiss.com/pl/kola/technologia-kol/technologia-ratchet

Offline Wilk

  • Wiadomości: 19871
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 13:17 »
Ciekawe, bo mają bardzo dobre opinie. Nie znalazłem ani jednego przypadku nagłej awarii. Może po prostu to nie wina suportu, ale montażu, wysunięcia się? Zrób przy okazji foty, bo to ciekawe z technicznego punktu widzenia. Zazwyczaj na suporcie ze zmielonymi łożyskami da się jechać, tylko słychać płacz ramy.

A ja miałem z ich suportami duże problemy, tylko ja używałem wersji ceramicznych. I miały bardzo słabą trwałość i właśnie dość szybko padały, 5tys potrafiły nie wytrzymać. Ale to raczej była kwestia ceramicznych łożysk, które nadają się IMO tylko do bardzo regularnie serwisowanych rowerów.

Offline Mężczyzna rufiano

  • Wiadomości: 1980
  • Miasto:
  • Na forum od: 03.02.2014
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 13:42 »
nie jestem pewny jakie mam u siebie w kołach dandy horse wiem że na 6 zapadek..niby też dt
no i już drugi raz w ciągu 2 lat bębenek do wymiany

System ratchet nie ma zapadek i występuje w modelach 350 i wyższych:
https://www.dtswiss.com/pl/kola/technologia-kol/technologia-ratchet

dzięki za wyjaśnienie... dla mnie to czarna magia

Offline Mężczyzna 4gotten

  • Wiadomości: 1831
  • Miasto: Stargard
  • Na forum od: 26.08.2012
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 14:09 »
Ja wiem, że to nie najtańsze rozwiązanie, ale czy słyszał ktoś o awarii bębenka DT na rachetach? Wydaje mi się to niemożliwe. Mam DT350 i 180 z rachet exp i nie wiem, co tam mogło by nie pyknąć. Bebenek dodatkowo schodzi bez użycia kluczy, więc wymiana szprychy w polu od strony kasety nie jest problemem.
Kilka lat temu był jakiś problem z nowymi piastami serii 240, gdzie trochę przekonstruowano ratchety. Firma przyznała, że problem jest i mieli to jakoś usprawniać.
dalej przed siebie... najlepiej po asfalcie ;-)

Offline Mężczyzna Żubr

  • Wiadomości: 2479
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 03.11.2010
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 14:18 »
Wiem, dlatego pytam, czy ktoś widział, żeby ten mechanizm padł. Na pierwszy rzut oka tam nie ma co się zepsuć.

Ja nie kojarzę. W Giancie miałem z tyłu kupioną jako używana 350-tkę i katowałem to długo. Nie było żadnych problemów.

A ja miałem z ich suportami duże problemy, tylko ja używałem wersji ceramicznych. I miały bardzo słabą trwałość i właśnie dość szybko padały, 5tys potrafiły nie wytrzymać. Ale to raczej była kwestia ceramicznych łożysk, które nadają się IMO tylko do bardzo regularnie serwisowanych rowerów.

Nie, to u mnie są klasyczne łożyska na pewno. Ceramika by nie przetrwała tyle.

Online Mężczyzna podjazdy

  • niech tak się stanie
  • Wiadomości: 3984
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 01.02.2011
Odp: MPP 2024
« 13 Wrz 2024, 21:40 »
Gdyby jutro był MPP, to wiatr 100% w plecy, do 80 km/h... Ciekawe, czy organizator dopuściłby SPINAKER przy rowerze? Albo dwie wielkie puste sakwy. Myślę, że 30 godzin by pękło.
"Mogło być gorzej. Twój wróg mógł być twoim przyjacielem." Stanisław Jerzy Lec.

Offline PABLO

  • Wiadomości: 3721
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 25.03.2011
    • http://www.klub-karpacki.org
Odp: MPP 2024
« 14 Wrz 2024, 09:47 »
Gdyby jutro był MPP, to wiatr 100% w plecy, do 80 km/h... (...) Myślę, że 30 godzin by pękło.

Dlatego porównywanie wyników rok do roku, nie ma sensu. To samo dotyczy jazdy w grupie vs real-solo.

Sprzyjający wiatr czy jazda w grupie dają więcej niż te, tak tu krytykowane, wsparcie z auta.

Offline Mężczyzna transatlantyk

  • Moderator Globalny
  • GM 2420
  • Wiadomości: 7932
  • Miasto: Annopol
  • Na forum od: 21.11.2007
    • Rowerem przed siebie.
Odp: MPP 2024
« 14 Wrz 2024, 11:04 »
tak tu krytykowane, wsparcie z auta.
Bo w przeciwieństwie do wiatru i jazdy w grupie jest to po prostu niezbyt etyczne delikatnie mówiąc.


Offline Wilk

  • Wiadomości: 19871
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Odp: MPP 2024
« 14 Wrz 2024, 12:11 »
Dlatego porównywanie wyników rok do roku, nie ma sensu. To samo dotyczy jazdy w grupie vs real-solo.

Sprzyjający wiatr czy jazda w grupie dają więcej niż te, tak tu krytykowane, wsparcie z auta.

Znowu piszesz Pablo znając wyścigi z opowiadań, nie doświadczeń. Grupa wcale nie jest wiele szybsza od solowca, najlepsze czasy na BBT mają właśnie solowcy. Tak realnie to grupy często są szybsze na pierwszych 300km, potem ich przewaga zaczyna zauważalnie spadać. Średnią prędkość netto najczęściej oczywiście mają większą, ale za to czas postojów dużo większy. Już samo to, że powiedzmy 6 osób z grupy musi zapłacić w sklepie generuje pewne straty, a jak jest dużo w nogach to się to zaczyna rozłazić - ten musi do kibla, ten coś poprawia w rowerze, tamten ładuje lampkę, do kolejnego przyjechała żona, więc zjeżdżamy na nieplanowany postój (przypadek z mojej grupy z tegorocznego MPP), wreszcie postoje na przebieranie się. Jedni w grupie mają możliwość zatankowania 3 litrów, inni zaledwie 1,5l - przez co ci z większą pojemnością muszą stawać w sklepach częściej niż by chcieli. Do tego dochodzą awarie, w grupie zawsze większa szansa, że coś się komuś skopie, a wtedy czekają wszyscy. I tak dalej...

Więc sumarycznie szybsza od solowca będzie jedynie świetnie zorganizowana grupa, doskonale współpracująca i trzymająca cały czas żelazną dyscyplinę postojową. A takie występują bardzo rzadko i to dotyczy raczej tylko ścisłej czołówki.

« Ostatnia zmiana: 14 Wrz 2024, 12:16 Wilk »

Offline Mężczyzna jedrucha

  • Wiadomości: 147
  • Miasto: Łomianki
  • Na forum od: 02.09.2021
Odp: MPP 2024
« 19 Wrz 2024, 19:13 »
Tym razem krócej i – co najważniejsze – z akapitami! Miłego czytania.

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Niecodzienność mających nastąpić wydarzeń zwiastował już sam dojazd na Hel. Najsampierw do cieszącego się złą sławą pociągu relacji Gdynia-Hel nie zostali wpuszczeni nie tylko pasażerowie z rowerami bez biletów na ich przewóz. Młody i pełen zapału konduktor silnym ramieniem, niemalże z hasłem „¡No pasarán!” na ustach nie wpuścił również całej rzeszy kłębiących się na peronie „zwykłych” pasażerów. Jako że osoby z biletami na rowery potraktował priorytetowo, zostałem jednym ze szczęśliwców których żelazny rumak poniósł hen na północ. Aha, jeśli już o rumakach mowa… W drodze na Hel pociąg zaliczył awaryjne hamowanie i nieplanowany postój , bowiem na tory wtargnięły trzy wierzchowce. Ruszyć mogliśmy dopiero wówczas, gdy konie – niczym mustangi na prerii – niespiesznie potruchtały w stronę zachodzącego słońca. Romantika!

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Po raz pierwszy nie wiedziałem przed startem czego się po sobie spodziewać, bowiem ostatni wyścig – a zarazem ostatnią dłuższą jazdę, w której pod względem intensywności wychodziłem ze swojej strefy komfortu – odbywałem w maju podczas Race Through Poland. Od tego czasu jeździłem głównie w trybie dojazdowo-krajoznawczo-rodzinnym. Moja forma była więc dla mnie zagadką.

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Pierwszy raz od startu zabrałem się w tak licznym peletonie, który nie rozerwał się nawet na podjeździe w Czymanowie. Jechałem w tej grupie ucieczkowej niespełna 200 km. Parafrazując słowa klasyka: jechałem, ale się nie cieszyłem. Nie cieszyłem się, gdyż tempo było dla mnie trochę za mocne i cokolwiek szarpane. Nie cieszyłem się, bowiem zbyt często – urzeczony pięknem kaszubskiego landszaftu – gubiłem koło i spawając, musiałem jeszcze bardziej szarpać tempo. Nie cieszyłem, bo czułem się trochę wyobcowany w tym towarzystwie starych peletonowych wyg, wiedzących jak oszczędzać siły w jeździe grupowej. Do dzisiaj zresztą staram się sięgać do głębi swojego człowieczeństwa, aby ucieszyć się z tego, że dołożyłem cegiełkę do dojechania w ścisłej (nawet bardzo ścisłej!) czołówce kolegi, który podczas moich dziesięciu zmian wyszedł na dwie (a biorąc pod uwagę ich czas – zapewne niecałą jedną). Jest to z drugiej strony moment wdzięczności za grupy w których dane mi było jeździć w poprzednich edycjach MPP (kudos to M. Czubkowski et al.). W pewnym momencie dociera do mnie, że jedyną motywacją trzymającą mnie w tym peletonie jest chęć utrzymania dobrej średniej. Gdy tylko sobie to uświadamiam, w moich myślach mimowolnie, acz dobitnie (mimo że nie lubię i zasadniczo nie używam wulgaryzmów) wybrzmiewa okrzyk na wzór operatora filmu Paweł Jumper: „C**j ze średnią!” i – bardziej volens niż nolens – strzelam z koła.

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Acz były też momenty i sytuacje zupełnie zwyczajne. Zwyczajne było choćby to, że – jak to zwykle w upale – nie byłem w stanie zjeść niczego w sensownych ilościach bez odruchu wymiotnego. W pewnym momencie, próbując od piętnastu minut żuć batonika, czuję się wręcz jakbym uczestniczył w czelendżu polegającym na napchaniu sobie do ust mielonego cynamonu. Zwyczajne było też to, że pomimo przyjmowania znikomej jak na panującą temperaturę ilości płynów, sikałem na potęgę. Jak to jest, cholera jasna, możliwe?

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Najbardziej jesienny z tych, w których brałem udział. Wiatr pędził po drogach liście wśród zrudziałych drzew. Niby ładnie – w końcu jesień to moja ulubiona pora roku – ale nie potrafię do końca ucieszyć się tym pięknem. Początek września? Nie tak to powinno wyglądać… Ale jesień poczułem też w sobie. Było to w momencie, gdy między Warlubiem a Wielkim Komorskiem minąłem ławeczkę, na której przed dwoma tygodniami odpoczywałem podczas eskapady z synem. Pomyślałem wówczas, że to nie teraz – podczas wyścigu, ale wtedy doświadczałem soli życia i i to takie momenty bardziej chcę w życiu celebrować. Czy po tej refleksji znajdę jeszcze motywację do pościgania się w ciągu kolejnych godzin? Chyba znalazłem.

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Dotąd bowiem zawsze po opuszczeniu zawiązanej po ostrym starcie grupy, do mety jechałem już w trybie solo. Tymczasem tej nocy podczas postoju na Orlenie w Kłodawie spotkało się kilku takich jak ja samotnych jeźdźców. Raz jeszcze zawiązała się nić współpracy (i tym razem była to współpraca bardzo dobra), która była moim udziałem przez następne niemal 100 km, kiedy to moi kompani zjechali na postój w Łasku, a ja pojechałem dalej, w budzący się dzień.

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Sklepy które miały być czynne w niedzielny poranek były zamknięte, a woda w moich bidonach się skończyła. Na szczęście znalazłem też taki sklep, który był otwarty, pomimo tego że miał być zamknięty. Akurat po porannej mszy św. zgromadziła się przy nim lokalna klientela, celebrująca spożywanie co najmniej piwa. Jednak z pełną kulturą. Od razu jeden z biesiadników mnie zagaduje i – jak to równie trafnie, co poetycko pisał Izaak Babel - „oplata mnie jedwabnymi rzemykami przydymionych swoich spojrzeń”. A ja przeżywam swój zwyczajowy w tego typu sytuacjach dramat: poddać się tej nieśpiesznie toczącej swój wątek rozmowie, czy – pomny na to, że to jednak wyścig – zabierać się do dalszej drogi. Po krótkiej walce górę bierze gen rywalizacji – ruszam dalej.

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Na pierwsze jurajskie pagórki czekałem z tęsknotą już od startu, a więc całą dobę, a tymczasem – gdy już się w nich znalazłem – jedzie mi się nader niesporo. Słońce praży jak na patelni, wiatr który dotąd wprawdzie nieco przeszkadzał, ale przynajmniej cokolwiek chłodził teraz jakby całkiem ucichł, a spożywanie pokarmów stałych niezmiennie kompletnie mi nie wychodzi. Juro, czemu to tak?

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Jako że jadłem mało, spodziewałem się spektakularnej bomby. Ale ona nie nadeszła. Wprawdzie na Jurze męczyłem się niemiłosiernie, ale jak tylko wjechałem w góry, poczułem że znowu lubię jeździć na rowerze! Zwłaszcza, że niebo się wreszcie lekko zachmurzyło i temperatura zrobiła się bardziej łaskawa. W Żabce w Makowie Padhalańskim po raz pierwszy z ochotą zamawiam panini (i cóż z tego, że okazało się być z sosem jalapeño – zjadłem i zapiłem ze smakiem). Nawet senność, która na każdych zawodach atakuje mnie wraz z nadejściem drugiej nocy teraz zupełnie się nie spieszyła. Tak zawsze bliski mi w tych momentach tekst piosenki zespołu Kim Nowak („gdy się nie wysypiam mam szczurzą twarz, wlewam różne płyny do mych sinych warg […] i chodzę przez sen, pracuję przez sen, setki kilometrów robię kiedy śpię”) jest teraz zupełnie nieadekwatny. Jest tak dobrze, że nawet kiedy sięgając po batona przed podjazdem na Gliczarów staczam się do rowu i robię spektakularnego fikołka nie tracę dobrego nastroju. Biodro wprawdzie mocno sobie obiłem, ale nic to! Gorzej jednak, że tylna przerzutka jakoś trefnie chodzi, a przy próbie zrzutu na największą koronkę zlatuje w szprychy. Na szczęście zachowuję czujność i natychmiast przestaję kręcić. Próbuję w zupełnie niezorganizowany sposób coś tym zrobić. Zatrzymuję się raz po raz i macam korpus przerzutki, by naprowadzić ją na właściwe tory. Nic z tego – znośnie chodzi tylko na mniejszej połowie. Mam wprawdzie zapasowy hak (okazało się, że to on się wygiął), ale zmiana w nocy, przy niewsypaniu, 20 km przed metą nie wydaje mi się trafionym pomysłem. Jadę więc na tym co mam, a w najstromszym fragmencie gliczarowskiego podjazdu uskuteczniam wypych.

Dziwny i niezwykły był to Maraton Północ-Południe. Jadąc końcowe kilometry byłem przekonany, że czas jaki osiągnę na mecie nieznacznie przekroczy 41 godzin. Jakież było moje zdziwienie po dojechaniu gdy się okazało, że jest to 40:12… Rąbnąłem się o godzinę! Gdybym miał tę świadomość wcześniej, to może bym zawalczył o zejście poniżej 40h. Czy by mi się udało? Nie wiem. Z drugiej strony przecież różnica między 39:59 i 40:00, a 40:00 i 40:01 jest dokładnie taka sama.
« Ostatnia zmiana: 20 Wrz 2024, 09:33 jedrucha »

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum