Opony oponami, tylko gdzie ten śnieg? Udało Ci się wykorzystać tę odrobinę zimy, jaka nas zaszczyciła (chociaż bez słońca), ale co dalej? Wróci?
Mieszkańcy północno- wschodniej i północnej Polski będą w pewien sposób uprzywilejowani, bo śnieg zobaczą już dzisiaj i poleży nawet do Wigilii. Okres może mało wygodny na wyjazdy rowerowe, ale chociaż nacieszą oczy. Reszta kraju też będzie miała śnieżenie, ale mniej efektowne. Co ciekawe, fura śniegu spadnie w Sudetach i w okolicy, ale w niedzielę błyskawiczna odwilż, do +14 stopni. Może to się skończyć powodzią roztopową. Aktualnie na rzekach w Sudetach są przekroczone stany alarmowe, więc dokładanie kolejnych porcji wody nie pomoże.
No i gdzie c.d.n.? Czekam niecierpliwie, bo fotki i opowieść fajne
c.d.n. już jest...
Noc była wietrzna, ale na mnie nie wiało, bo wieża tym razem miała szczelne ściany z ciasno przylegających desek. Na dobrą sprawę mogłem spać bez namiotu, ale nie chciałem żeby mi niesiony wiatrem śnieg padał na śpiwór. Czwartego dnia wstałem nieco wcześniej, bo przede mną był długi dystans – około 70 km do pociągu. Wadą wieży było to, że słychać było pociągi jadące do i z Tucholi, a te wbrew pozorom jeżdżą do północy i od 3 w nocy. Wszak do linii kolejowej tylko 4 kilometry wzdłuż doliny Stążki, więc dźwięk się dobrze niesie. Poranek jak zwykle był pochmurny, ale niezamarznięta jeszcze rzeka ładne kontrastowała z bielą śniegu leżącego w tej bagiennej dolince.
Trzeba pamiętać, że ta dolinka to klasyczne zastoisko mrozowe. Podczas bezchmurnych nocy przy pokrywie śnieżnej temperatura może tu spaść o 10-15 stopni niżej, niż wartości prognozowane dla okolicy. Teraz miała być i była noc pochmurna i wietrzna, więc było ciepło jak w lesie. Zrobiłem też zdjęcie wieży, żeby było widać, że była to solidna konstrukcja, która może dać schronienie podczas kiepskiej pogody.
Na szczęście nie musiałem iść znowu po schodach, bo z tej doliny da się wyjechać drogą dojazdową do wieży, która przeprowadza przez most nad starym korytem Stążki. Nota bene okolice mostku zimą są bardzo urokliwe (oczywiście jeśli jest odpowiednio gruby śnieg oblepiający gałęzie i konary).
Krótkim podjazdem opuściłem dolinę tej rzeczki i zagłębiłem się w lasy położone nad Brdą. Zagłębiłem wręcz dosłownie, bo zjechałem nad samą rzekę licząc na przejazd szlakiem pieszym przez urokliwy meander. Niestety meander zabrał część zbocza wraz z rzeczonym szlakiem, więc zrobiłem zdjęcie tego urokliwego miejsca i wróciłem na drogę leśną.
Okolica była ładnie ośnieżona, widać że nocny wiatr jeszcze nie zdołał strącić śniegu z gałęzi. Delektowałem się tą bielą i jedynie brakowało trochę słońca do pełni szczęścia. Słońce miało nadejść, ale dopiero po południu.
Ze skarpy podziwiałem widoki przez las na rzekę (latem zasłaniają je liście). Wkrótce, niedaleko Rudzkiego Mostu, przekroczyłem używaną w ruchu kolejowym linię nr 208 Działdowo-Chojnice. W ten sposób minąłem przedostatnią możliwość awaryjnego, wcześniejszego powrotu z trasy.
Ogólnie jechałem na południe trzymając się wschodniego brzegu Brdy, zaglądając od czasu do czasu na ciekawsze miejscówki widokowe. Jednym z takich miejsc jest Piekło, gdzie rzeka płynie efektownym przełomem rzeźbiąc głęboki wąwóz. Dno jest tu kamieniste, przy niskim stanie wody widać wielkie głazy. Powalone drzewa dodają grozy temu miejscu, zaś wartki nurt z wirami wokół głazów stwarza trudności nawigacyjne.
Trafiałem na w miarę wyjeżdżone drogi, więc jazda szła relatywnie sprawnie. Często towarzyszył mi widok na rzekę (aczkolwiek za drzewami), zaś śnieg ubierał elementy infrastruktury poprawiając przy tej szarości walory widokowe tego odcinka.
W końcu, już po pół godzinie jazdy wzdłuż Zalewu Koronowskiego, zza chmur zaczęło się przebijać słońce. Wpierw niemrawo, delikatną poświatą doświetlając czubki drzew…
Nad jedną z zatok w końcu chmury rozstąpiły się na tyle, że ukazała się pełna tarcza. Od razu zrobiło się jakoś cieplej i przyjemniej, mimo że temperatura jeszcze raczej nie uległa zmianie…
Chmury nie dawały za wygraną i przez kolejną godzinę toczyła się walka o dominację na niebie. Momentami było dość nastrojowo, zwłaszcza w rejonie Wielonka. Tutaj lód został przełamany, aby umożliwić wypłynięcie rybakom na pełne, otwarte jeszcze wody.
Wjechałem wkrótce na wysoki brzeg i zacząłem oddalać od Zalewu. Odcinkami jechałem po dziewiczym śniegu, ale nie stwarzał on dużych oporów, bo go było relatywnie niewiele.
Ostatnie 30 km biegło już niemal wyłącznie po nawierzchni utwardzonej, szutrowej lub asfaltowej. Z Koronowa do Samociążka jechałem z pewnymi obawami, bo znaki informowały o rozebranym moście na Kanale Samociąskim, byłby wtedy spory wycof i objazd przez Okole. Na szczęście rozebrano tylko drogową nitkę mostu, zaś kładka dla rowerów pozostała nietknięta. Z mostu był ładny widok na wspomniany kanał, wypełniony wodą po same brzegi.
Dzięki zamknięciu mostu szosa do Bożenkowa była niemal zupełnie pusta, mogłem więc delektować się jazdą bez ryzyka, że załapię się na festiwal letnich opon. Przy okazji wypłoszyłem ptaszory wygrzewające się na słoneczku.
Słońce niewątpliwie podbiło walory widokowe tego odcinka. Delektowałem się kolorami, które w miarę obniżania się tarczy słonecznej były coraz cieplejsze.
Interesująco prezentował się w tamtym momencie las sosnowy, podświetlony na pomarańczowo. To jednak oznaczało, że nieuchronnie zbliża się zachód słońca…
Na szczęście byłem już blisko Bydgoszczy. Gruntową drogą z betonowym mostem przekroczyłem drogę S5, która stanowi obwodnicę Bydgoszczy o promieniu 9-10 kilometrów. Nawierzchnia była w idealnym stanie, ale nietrudno o takie warunki jak jest sucha pogoda.
Do miasta wjechałem dokładnie o zachodzie słońca, oglądając ten majestatyczny moment zatrzymując się na chwilę przy ulicy Smukalskiej. Idealnie w kadr „wkomponował się” miejski autobus…
Na dworcu kupiłem bilet na najbliższy pociąg (intercity), którym w półtorej godziny dojechałem do Poznania.
Jeśli chodzi o galerię na google plus to trochę potrwa…