Witamy,
Gość
.
Zaloguj się
lub
zarejestruj
.Czy dotarł do Ciebie
email aktywacyjny?
21 Lis 2024, 10:53
Strona główna
Tagi
Zaloguj się
Rejestracja
Forum :: podrozerowerowe.info :: wyprawy, trasy, sprzęt
»
Wyprawy i wycieczki rowerowe
»
Podróże i Wyprawy
»
Pamir długo odkładany
Strony: [
1
]
2
Następna >>
Wszystkie
Do dołu
Drukuj
Autor
Wątek: Pamir długo odkładany (Przeczytany 2552 razy)
walsodar
Wiadomości: 163
Miasto: Łańcut/Ząbki
Na forum od: 11.03.2013
Pamir długo odkładany
«
12 Wrz 2024, 18:07 »
Uszanowanko!
Niedawno udało mi się przejechać wraz z tatą przez Pamir Highway. Historia naszego wyjazdu liczy już kilka lat: chyba w 2019 r. któryś z nas natknął się na youtubową relację z wyjazdu do Kirgistanu. Ot relacja jakich wiele, ale rozpaliła naszą wyobraźnię. Mnie zawsze w te strony ciągnęło, jednak zawsze coś. Zaczęliśmy snuć delikatne plany na 2020 r., ale wiosną wiadomo co się stało. Kolejny rok również odpuściliśmy, zbyt dużo niepewności z lotami i ogólnie przekraczaniem granic. 2022 r. zapowiadał się obiecująco, to znowu pewnemu dyktatorkowi zachciało się robić bajzel. 2023 też jakoś tam przeleciał, ale za to LOT ogłosił, że od 2024 r. będzie latał do Taszkentu. Lot bezpośredni bardzo kusił, dodatkowo okazało się, że stamtąd w sumie blisko już w Pamir. Męska decyzja podjęta i voila, lecimy!
Mieliśmy do dyspozycji 17 dni. Wylądowaliśmy w Taszkencie. Pociągiem podjechaliśmy do Samarkandy, stąd do granicy z Tadżykistanem rowerami. Zza granicy do Duszanbe jedziemy taksówką. Tam rzutem na taśmę wyrabiamy pozwolenie na wjazd do GBAO, w ten sam dzień również załatwiamy taksę do Chorogu. Kolejny dzień to siedemnaście godzin jazdy Toyotą Land Cruiser. W Chorogu wreszcie faktycznie wsiadamy na rowery. Najpierw Korytarz Wachański, następnie właściwa M41: Aliczur, Murgrob, przełęcz Akbaitał zwana obecnie Hushangiem, Karakul. Granicę z Kirgistanem przekraczamy przez Kyzyl Art co chwila zerkając na olbrzymi masyw Piku Lenina, by skończyć naszą jazdę w Osz. Z Osz, a właściwie już z Uzbekistanu kolejną taksą wracamy do Taszkentu. Wszystko zagrało tak jak planowaliśmy, sprzęty dały radę, my też
Chociaż było troche problemów z wysokością. Ludzie życzliwi, pomocni, krajobrazy nie do opisania. Postaram się na dniach wrzucić trochę bardziej szczegółowy opis, ale to powolutku. Na zachętę kilka fotek.
rmk
Wiadomości: 840
Miasto: Poznań
Na forum od: 12.01.2013
Odp: Pamir długo odkładany
«
12 Wrz 2024, 18:18 »
Obym nie musiał czekać za długo na ciąg dalszy.
Nie odkładaj marzeń. Odkładaj na marzenia.
qbotcenko
Wiadomości: 3037
Miasto: Tomprofa Gbórnicza
Na forum od: 17.03.2018
Odp: Pamir długo odkładany
«
12 Wrz 2024, 20:08 »
Co to za miesiąc, że tam tak suchotnie?
Wilk
Wiadomości: 19859
Miasto: Warszawa
Na forum od: 09.07.2006
Odp: Pamir długo odkładany
«
12 Wrz 2024, 20:55 »
Bajeczka, piękne krajobrazy!
I świetny skład, bardzo niewiele jest takich par, gdzie rodzice jeżdżą z dorosłymi już dziećmi, fajnie mieć tak mocno rowerową rodzinę, a wspólne spędzanie wakacji takie więzi rodzinne na pewno spaja.
http://wyprawyrowerowe.neostrada.pl
http://wilk.bikestats.pl
Iwo
leniwy południowiec
Wiadomości: 3447
Miasto: Kraków
Na forum od: 20.09.2010
Odp: Pamir długo odkładany
«
12 Wrz 2024, 20:59 »
Cytat: qbotcenko w 12 Wrz 2024, 20:08
Co to za miesiąc, że tam tak suchotnie?
Dowolny
http://www.flickr.com/photos/103427468@N03/sets/
rufiano
Wiadomości: 1977
Miasto:
Na forum od: 03.02.2014
Odp: Pamir długo odkładany
«
12 Wrz 2024, 21:09 »
czekam z niecierpliwością ..robisz świetne zdjecią .. pozytywnie zazdroszczę
magda
Wiadomości: 3334
Miasto: Tröjmiasto
Na forum od: 19.12.2011
Odp: Pamir długo odkładany
«
13 Wrz 2024, 06:58 »
Piękny wstęp, czekamy na więcej!
wojtek
Użytkownik forum
Wiadomości: 5172
Miasto:
Na forum od: 02.03.2010
Odp: Pamir długo odkładany
«
13 Wrz 2024, 11:00 »
Lubię ten kierunek i te spłowiałe widoki.
I miejscówka z drugiego zdjęcia jakby znajoma.
«
Ostatnia zmiana: 13 Wrz 2024, 12:11 wojtek
»
PABLO
Wiadomości: 3716
Miasto: Warszawa
Na forum od: 25.03.2011
Odp: Pamir długo odkładany
«
13 Wrz 2024, 13:49 »
Cytat: rmk w 12 Wrz 2024, 18:18
Obym nie musiał czekać za długo na ciąg dalszy.
Relacja i zdjęcia są na Stravie.
wojtek
Użytkownik forum
Wiadomości: 5172
Miasto:
Na forum od: 02.03.2010
Odp: Pamir długo odkładany
«
13 Wrz 2024, 14:37 »
Otworzyli się trochę, czy nadal zajawki trzech dostatnich wpisów dla niezarejestrowanych?
walsodar
Wiadomości: 163
Miasto: Łańcut/Ząbki
Na forum od: 11.03.2013
Odp: Pamir długo odkładany
«
17 Wrz 2024, 17:14 »
A szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia jak to wygląda na Stravie dla niezalogowanych.
To zaczynamy.
W niedzielny wieczór meldujemy się ze spakowanymi rowerami na Okęciu. Po udanym nadaniu rowerów i bagażu dowiadujemy się, że nasz lot jest opóźniony o kilkanaście minut. W międzyczasie opóźnienie wzrasta niemal do dwóch godzin - z czego kolejne kilkanaście minut siedzimy w samolocie, niby oczekując, aż zwolni się miejsce w węgierskiej przestrzeni powietrznej. A przynajmniej tak nam sprawę przedstawił kapitan. Niemniej jednak przed 2 w nocy startujemy. Świt zastaje nas gdzieś nad Kaukazem, kolejne godziny lecimy nad stepami Turkmenistanu i Uzbekistanu.
W Taszkencie lądujemy chyba coś koło 10 lokalnego czasu, a może nawet to już było bliżej 11? Jeszcze na lotnisku kupujemy kartę SIM i szybko kontaktuję się z gościem, który miał odebrać na przechowanie nasze kartony. Wytaczamy się przed terminal, na szczęście facet cierpliwie czeka. Pakujemy kartony do jego auta, sami zaś w niemal trzydziestopięciostopniowym upale skręcamy rowery. Poszło nam to całkiem sprawnie, etap pierwszy za nami. Teraz krok drugi - zdobycie kartusza gazowego. Takowy zarezerwowałem sobie przez Internet w jakimś sklepie turystycznym i właśnie tam się kierujemy, próbując się przyzwyczaić do dość luźnych interpretacji przepisów drogowych przez Uzbeków. W sklepie zostawiam dodatkowo trochę śmieci, które przydadzą nam się jako wypełnienie kartonów w drodze powrotnej.
Dalej jedziemy prostą drogą na południowy dworzec kolejowy, gdzie mamy pociąg do Samarkandy. Dworce są strzeżone niemal jak lotniska: na wejściu kontrola, skaner. Trochę się przez nas zrobiła kolejka, bo to nie takie proste na szybko pościągać wszystkie sakwy i wrzucić je na taśmę. Panów kontrolerów szczególnie zaintrygowała uprząż na kierownicy i co w niej jest. Po chwili jesteśmy oficjalnie na dworcu. Nasz baardzo długi pociąg już czeka. W sumie nie wiemy, czy uda nam się przewieźć rowery - idziemy trochę na żywioł. Znajdujemy nasz wagon, tata od razu uderza do kierownika wagonu i przedstawia sprawę. Pan kierownik wagonu jest najważniejszą osobą w wagonie, zatem dobrze zrobiliśmy, zwracając bezpośrednio do niego - maszyny możemy postawić na drugim końcu wagonu. Znów chwila zamieszania i jesteśmy w środku. Pociąg to zwykły regionalny z plackartami. Wspominam o tym, bo na tej trasie jeżdżą również ekstra szybkie klimatyzowane a'la Pendolino, jednak na te nie było już miejsc. Tutaj co prawda nie ma klimatyzacji, ale za to jest bardzo klimatycznie.
Po około czterech godzinach jesteśmy w Samarkandzie. Od razu kierujemy się do naszego hostelu. Po zmroku wybieramy się jeszcze na Registan, czyli główny plac miasta. Niestety odbywają się tam jakieś przygotowania do festiwalu kulturalno-muzycznego i pod same medresy nie można podejść. Szkoda trochę, no ale co zrobić - chwilę obserwujemy show, po czym udajemy się na kolację i wracamy do hostelu.
walsodar
Wiadomości: 163
Miasto: Łańcut/Ząbki
Na forum od: 11.03.2013
Odp: Pamir długo odkładany
«
17 Wrz 2024, 21:18 »
Rankiem ruszamy w stronę granicy z Tadżykistanem. Wyjeżdżając z Samarkandy kręcimy się trochę po mieście i odwiedzamy dwa mauzolea, które z bliska robią niesamowite wrażenie. Już sam widok kopuł wyłaniających się zza drzew długo zostanie w mojej pamięci.
Do granicy jest zaledwie 50 km, ale jedziemy dość powoli, głównie ze względu na drogę. Jak to zwykle bywa na drogach do granicy - jest bardzo duży ruch, Uzbecy jeżdżą jak jeżdżą i po ktorymś kolejnym minięciu nas dosłownie na gazetę stwierdzamy, że lepiej jechać rozwalonym poboczem. No i tak toczymy sie powolutku w upale. W połowie drogi spotykamy rowerowych Włochów. Jeden z nich się zatrzymał i krzyczy, czy aby czasem nie potrzebujemy tadżyckiej karty sim, bo jemu już nie jest potrzebna. No pięknie! Pyta nas o plany, wspominam o Korytarzu Wachańskim. Okazuje się, że może być problem, bo gdzieś tam, na samym końcu Korytarza jest rozwalony most i nie ma przejazdu. Na końcu patrząc od nas, z ich strony było to na początku. Ale jeszcze rekomenduje zasięgnąć języka gdzieś bliżej tamtych rejonów, co planuję uczynić. Decyzję będziemy musieli podjąć najpóźniej w Chorogu, bo tam jest do wyboru albo Wachański, albo od razu M41.
Dojeżdżamy do granicy około południa, kolejek nie ma jakichś wybitnych, ot kilka osób. Wchodzimy do obskurnego pomieszczenia śmierdzącego świeżą farbą: jeden facet leniwie maluje ścianę, trzech z pędzlami stoi obok i nadzoruje. Schemat znany i lubiany. Szybka kontrola, pieczątka do paszportu, dalej sprawdzanie sakw. Celnik ze dwa razy się upewniał, czy nie mamy drona ze sobą (za wwiezienie drona do kraju grozi kara więzienia i Uzbecy nie żartują pod tym względem). Trochę mnie zdziwiło, że pytają o to na wyjeździe z kraju, no ale widocznie tak mają.
Po kilkunastu minutach stajemy na tadżyckiej ziemi. Za lekko ponad godzinę drogi rowerem jest Pandżakent, skąd moglibyśmy znaleźć taksówkę do odległego o dwieście kilometrów Duszanbe. Próbujemy złapać kogoś na granicy. Jakoś wielkiego ruchu o tej porze tu nie ma, ale trafia się gość, który za sto dolarów nas zawiezie. Drogo, podejrzewam że normalna cena to tak przez pół. Ale szybka kalkulacja - jeżeli wyruszymy teraz, to jest szansa że do stolicy dojedziemy przed 17 - a biuro które wydaje pozwolenia do GBAO jest czynne do 17 właśnie, zatem będziemy o jeden dzień w przód, a to już było warte tej ceny. Zgadzamy się i zaznaczamy, że dobrze byłoby być tam przed 17. Kierowca wziął sobie to do serca. Pakujemy sprzęt do Opla Zafiry i ruszamy w szaleńczą podróż. Przez kolejne cztery godziny mamy pokaz tadżyckich umiejętności kierowców: wyprzedzanie na trzeciego i spychanie na bok tego na właściwym pasie, wyprzedzanie tirów z każdej strony, wchodzenie w zakręty na pełnej itp. Mam wrażenie, że nasz kierowca mógłby więcej i bardziej, ale trochę hamował go stan drogi. Wisienką na torcie był przejazd przez pięciokilometrowy nieoświetlony tunel: oczywiście na pełnej, wyprzedzając wszystko inne, każdy jechał na długich. W środku zapylenie chwilami takie, jakby jechało się w gęstej mgle. Tu przyznam, zwątpiłem po raz pierwszy i z ulgą przywitałem koniec tunelu.
Niestety, do stolicy docieramy o 17, a przy urzędzie jesteśmy o 17.30, bo mimo wszystko postanowiliśmy tam podjechać. Szczęście się do nas uśmiechnęło, bo ktoś tam jeszcze pracował. Tata - jako znający podstawy rosyjskiego - rusza do akcji, trochę na ładny uśmiech, trochę na litość że my wielocipedem jedziemy i zmęczeni i czy da się jeszcze permit wyrobić. Młoda dziewczyna wyraźnie zmęczona, ale zgadza się. Super! Podajemy paszporty i z zadowoleniem czekamy. Po chwili zrobiło się ciemno - wywaliło prąd. Zrezygnowana oddaje nam paszporty i zaprasza jutro, dziś już nic nie zdziała. Eh, tak było blisko! Stoimy kilka minut pod urzędem, ja przeglądam Booking w poszukiwaniu jakiegoś hostelu. Przez wciąż otwarte drzwi widzimy, że właśnie włączono prąd. No to jeszcze raz, ładne oczy i może tym razem? Kobitka naprawdę miała cierpliwość, bo mogła sprawę olać, ale zgodziła się. Po chwili mamy najważniejszy dokument wyjazdu, czyli pozwolenie na przebywanie w Górskim Badachszanie. Skoro tak dobrze idzie, to lecimy jeszcze szybciutko na postój taksówek, może uda nam się zarezerwować coś na jutrzejszy przejazd do Chorogu - większość taksówek odjeżdża stąd rano. Ze znalezieniem kierowcy nie było problemu, trafił się nam nawet całkiem nieźle mówiący po angielsku. Ustaliliśmy cenę na - o ile dobrze pamiętam - 80 albo 100 dolarów (cena początkowa to było 150), odjazd jutro. Na spokojnie jedziemy do hostelu, po drodze zatrzymując się na jakąś kolację. Przy okazji wymieniamy trochę dolarów na lokalną walutę: nie znaleźliśmy kantoru, pieniądze można było wymienić w supermarkecie po normalnym kursie. Ja wieczorkiem robię sobie jeszcze spacer po okolicy. Centrum wygląda bardzo reprezentacyjnie: nowe wieżowce (deweloperka też tam szaleje), eleganckie osiedla z placami zabaw, zadbane i szerokie ulice, na drogach całkiem niezłe samochody. Sporo elektryków, szczególnie taksówki - no i zdecydowana większość nowych samochodów pochodzi z Chin.
To był intensywny dzień, ale wszystko się zgrało, zatem jutro ruszamy w Pamir!
walsodar
Wiadomości: 163
Miasto: Łańcut/Ząbki
Na forum od: 11.03.2013
Odp: Pamir długo odkładany
«
29 Paź 2024, 14:14 »
W końcu mam czas na nadrobienie relacji, więc leci ciąg dalszy.
Na drugi dzień pojawiamy się na postoju taksówek o umówionej godzinie. Nasz kierowca - Misza - mówi, że chwilę musimy poczekać, żeby zapełnić cały samochód. Klasyka gatunku, w międzyczasie ściągamy sakwy i rozkręcamy rowery, które za chwilę wylądują na dachu. Niedługo później mamy już dwie dodatkowe pasażerki i po chwili dołącza jeszcze jeden facet. Wypytuje nas o plany, z zaciekawieniem ogląda nasz sprzęt. Pyta jak u nas z robotą w Polsce, bo tutaj poza stolicą to kiepsko - młodzi jeżdżą do Moskwy albo na Zachód. Ogólnie kiedyś za
sowietów
to było jak było, ale robota jednak była. Po chwili nasz cały dobytek jest już ładnie zapakowany, chociaż jak widziałem z jaką siłą to wszystko było dociskane to zastanawiałem się, czy w Chorogu nie będzie trzeba czegoś naprawiać. Ruszamy chwilę po dziewiątej.
Siedzimy z przodu, obok kierowcy. Co prawda nie do końca jest to wygodnie, bo przednia kanapa została zaprojektowana na półtorej osoby, ale przynajmniej mamy dobry widok. Kiedy Misza odpalił swoją playlistę i zobaczyłem że leci pierwszy utwór z czterystu osiemdziesięciu siedmiu to już wiedziałem, że to będzie długa podróż. Według niego powinniśmy jechać około 12-15 godzin, no chyba że coś się stanie po drodze, to może kilka godzin więcej. Pierwsza część naszej drogi to w miarę spokojna jazda jak na warunki tadżyckie: całkiem niezły asfalt, umiarkowany acz chaotyczny ruch. Co chwila mijamy portrety
prezydenta
naczelnika
Rahmona. Tu
naczelnik
zbiera pomidory, maszeruje z uśmiechem, tam znów pociesza płaczącą babuszkę. Aż chciałoby się mieć takiego wodza, można sobie pomyśleć.
Kierujemy się początkowo na południe, pod granicę z Afganistem, gdzie odbijamy na północny wschód. Tu już jedziemy wzdłuż granicy aż do miejscowości Kalaikhum, gdzie asfalt się kończy, a zaczyna się przygoda. Już za wyjeździe z miasteczka napotykamy problem: na drogę osunęło się kawałek zbocza i trzeba poczekać, aż ekipa uprzątnie i zabezpieczy teren. Ile to potrwa nie wiadomo, może godzinę, może dwie, może siedem. Obserwujemy żmudną pracę koparek wywożących skalny urobek. W międzyczasie znów posypały się kamienie, była to iście syzyfowa praca. My zaś znaleźliśmy sobie atrakcję: obserwujemy życie Afgańczyków po drugiej stronie rzeki, która w tym miejscu była dość wąska.
Po naszej stronie zrobiła się już spora kolejka aut, natomiast z drugiej jakieś pojedyncze jednostki pojedynczo przejeżdżały. Logiczna jazda to nie jest mocna strona tamtejszych kierowców: wszyscy pchali się jak najbardziej do przodu, przez co samochody z drugiej strony nie mogły przejechać i tak sobie to wszystko stało w dźwiękach klaksonów i okrzyków. Po jakichś dwóch godzinach robotnicy puszczają ruch. Wszyscy momentalnie ruszają, powoli mijając to osuwisko. Akurat jak podjechaliśmy pod to wąskie gardło to zaczęły osuwać się kolejne kamienie. Coraz więcej i więcej... No nie, zmarnujemy tu kolejne godziny! Jednak pan Misza to zawodowy kierowca, gaz do dechy i po chwili byliśmy pod drugiej stronie. Uff, udało się, ciekawe czy tym za nami również.
Kolejne godziny jazdy to zdecydowanie więcej wrażeń: sama droga chwilami biegła kilkadziesiąt metrów nad Padżem, który złowrogo szumiał w dole. Mijanie się na wąskiej drodze przede wszystkim z tirami dostarczało nam sporo emocji - a szczególnie tacie, który siedział przy drzwiach i doskonale widział, ile centymetrów brakuje abyśmy popływali w Pandżu. Momentami asfalt się pojawiał, jednak na krótko. Ogólnie to za kilka lat jazda tą drogą będzie nieco wygodniejsza, bo Chińczycy ostro przy tej drodze pracują - minęliśmy kilka tuneli w budowie. My jednak wciąż jedziemy, na playliście Rammstein przeplata się z afgańsko-tadżyckimi rytmami. Do Chorogu dojeżdżamy coś koło 1 w nocy. Szczerze podziwiałem naszego Miszę, objechał całą trasę bez widocznego zmęczenia. Teraz będzie miał dwa-trzy dni odpoczynku i wraca do stolicy. Meldujemy się w hotelu i idziemy spać.
Iwo
leniwy południowiec
Wiadomości: 3447
Miasto: Kraków
Na forum od: 20.09.2010
Odp: Pamir długo odkładany
«
30 Paź 2024, 14:51 »
Jeden dwugodzinny postój to nieźle, trochę farta mieliście bo mogło być znacznie więcej. Asfalt, no cóż, dla mieszkańców to wielki zysk (łatwiej będzie wyjeżdżać do roboty w Moskwie), ale jak go ukończą to trasa sporo swojego uroku straci. Miłośnikom przygody pozostanie przenieść na stronę afgańską.
http://www.flickr.com/photos/103427468@N03/sets/
walsodar
Wiadomości: 163
Miasto: Łańcut/Ząbki
Na forum od: 11.03.2013
Odp: Pamir długo odkładany
«
30 Paź 2024, 17:54 »
Zgadza się, gdzieś natknąłem się na relację w której gość wspominał, że jechał prawie trzydzieści godzin. Więc nasz czas był całkiem niezły
Wstajemy rano, ale nie jakoś przesadnie wcześnie. Idziemy na krótkie zakupy, zjadamy smażone jajka na śniadanie w lokalnej knajpce i ruszamy. Najpierw kierujemy się do innego hostelu w którym spodziewamy się zasięgnąć informacji odnośnie zerwanego mostu w Korytarzu Wachańskim, za radą Włocha spotkanego za Samarkandą. Na miejscu spotykamy parę motocyklistów, którzy potwierdzają info o moście. Według nich da się jednak przejść, szczególnie rano, kiedy wody z topniejących lodowców jest jeszcze mało. Za ich namową ściągam również aplikację iOverlander, która – jak się wkrótce okaże – będzie bardzo pomocna na wielu płaszczyznach. Decydujemy się na wariant Wachański – najwyżej będziemy improwizować na miejscu.
Kawałeczek za Chorogiem mamy pierwszą kontrolę wojskową. Sprawdzane są nasze paszporty i oczywiście permity, wszystko w przyjaznej atmosferze. Posuwamy się na południe wzdłuż Pandżu i Afganistanu po prawej, ten widok będzie nam towarzyszył przez kilka dni. Mijamy niewielkie wioski, których jest tu całkiem sporo. Pandż chwilami jest wąski na tyle, że z Afgańczykami po drugiej stronie można by sobie było pokrzyczeć. Z ciekawością zerkamy na drogi i wioski po „tamtej” stronie. Chociaż wioski to może za bardzo na wyrost, bo zwykle było to kilka chałup sprawiających wrażenie rozpadających się ruder. Czasem nawet ktoś pomachał, odwdzięczaliśmy się tym samym. Spotykamy pierwszych (i jak się okaże na długo, ostatnich) sakwiarzy. Czwórka Włochów plus pies w przyczepce. Jadą sobie powoli chcąc się załapać na afgański targ w Iszkaszim, który będzie pojutrze.
Pogoda się lekko psuje, niebo jest zachmurzone i chwilami mamy bardzo silny wiatr, który w połączeniu z unoszonym piaskiem robi nam na twarzach peeling. Jedziemy cały czas konsekwentnie pod górę, ale mimo wszystko jedzie się całkiem dobrze. To dopiero pierwszy dzień, a widoki już nas absolutnie zachwycają. Po południu trochę się wypogadza i mamy spektakl światła i cieni w dolinach. Pod wieczór na horyzoncie ukazuje się nam pasmo Hindukuszu. Ośnieżone pięcio i sześcio tysięczniki pięknie wyglądają oświetlone ciepłym popołudniowym słońcem. Kawałek za jakąś większą wioską, tuż poniżej drogi rozbijamy namioty, już prawie po ciemku. Zasypiamy przy odgłosach osiołków niosących się z afgańskiej strony. Swoją drogą wtedy mnie olśniło, czym chyba kierował się Lucas przy odgłosach Ludzi Pustyni na Tatooine. Przejechaliśmy 84 km i zrobiliśmy prawie 1200 w pionie – całkiem nieźle.
Ranek wita nas bezchmurną pogodą. Hindukusz lekko ginie w zmętnieniu, niestety nie widać Noszaka (drugi najwyższy szczyt), który powinien być stąd widoczny. Podczas śniadania podchodzi do nas trzech żołnierzy patrolujących drogę. Kontrola dokumentów, kilka pytań. Po ostrzeżeniu by nie przekraczać granicy oddalili się. Takich kontroli będziemy mieli jeszcze kilka, bo teren przygraniczny jest mocno obsadzony wojskiem. Chwilę później ruszamy i my. Widoki są coraz lepsze, nam nami górują szczyty pokryte wiecznymi śniegami. Zapatrzony w górę czuję, że coś za miękko mi się jedzie. Szybka kontrola koła – wbity kolec, zapewne z noclegu. Takie uroki rozbijania się na skrawku zieleni, gdzie rośliny są zwykle uzbrojone w kolce. Robię głupią rzecz – wyciągam kolec i powietrze momentalnie mi schodzi. No cóż. Tata pojechał mocno do przodu, a ja na polance zabieram się do wymiany dętki. Moje ruchy są uważnie śledzone przez dwie tadżyckie dziewczynki, które przystanęły w bezpiecznej odległości. Załatwione, jedziemy dalej. Przed południem docieramy do Iszkaszim. Tutaj jest przejście graniczne z Afganistanem, to tutaj rozpoczyna się Korytarz Wachański i to tutaj jest cotygodniowy afgański targ, jednak dopiero jutro. W związku z tym, że czas mamy wyliczony trochę na styk plus niewielki zapas, nie możemy zostać. W miasteczku zatrzymujemy się na obiad: pilaw, mięso z frytkami, piwko. Szukamy sklepu, jakiś napotkany jegomość prowadzi nas do takiego i po chwili rozmowy mówi, że może nam dać worek jabłek ze swojego sadu. Niestety nie bardzo mamy jak to zabrać, więc grzecznie dziękujemy. Robimy niewielkie zakupy i ruszamy dalej. Tu odbijamy na wschód. Jeszcze przez jakiś czas widać oznaki cywilizacji: jest asfalt, w różnym stanie no ale jest. Jest też Internet z sieci komórkowej i chwilami całkiem nieźle działa.
Pogodowo też nie mamy co narzekać – jest ciepło, ja bym powiedział że nawet wręcz chwilami gorąco, ale co najważniejsze – cały czas mamy wiatr w plecy. Na tym odcinku Pandż rozlewa się bardzo szeroko, chwilami dolina na nawet kilka kilometrów szerokości. Po prawej stronie co chwila pojawiają się ośnieżone szczyty Hindukuszu, które wczoraj widzieliśmy z daleka.
Zatrzymujemy się na chwilę przy ruinach fortecy Khakha. Po chwili znikąd podchodzi do nas facet i mówi, że on tutaj ma taki mały biznesik… i otwiera swój niewielki kiosk, w którym ma mnóstwo regionalnych pamiątek i ubrań. Od razu ubiera nas w nie ubiera. Tata wygląda jak rasowy Talib: gdyby w takim stroju poszedł na targ w Iszkaszim, to za bardzo by się z tłumu nie wyróżniał. Facet był bardzo sympatyczny, kupujemy więc u niego wachańskie i afgańskie nakrycia głowy.
Chwilę później znów czuję miękko pod tyłkiem – kolejny kapeć. Trochę poirytowany zabieram się do kolejnej naprawy i zużywam drugą (ostatnią, mamy jeszcze łatki) dętkę. Po jakimś czasie znów mi powietrze powoli schodzi, chyba jednak został jakiś kolec, chociaż wydawało mi się, że dokładnie sprawdziłem oponę. Co jakiś czas podpompowuję koło, nie chce mi się znów z tym grzebać. Nocleg znajdujemy na przyjemniej, zielonej i miękkiej polance kawałek przed jakąś wsią. Dodatkowo nie jesteśmy tak łatwo widoczni z drogi. Podczas kolacji podziwiamy ciemne niebo. Księżyc jeszcze nie zdążył wstać, dzięki czemu Drogę Mleczną widać jak na dłoni – przyznam, że nigdy w życiu nie widziałem tak ciemnego nieba, a często bywałem na obserwacjach w Bieszczadach. Zasypiamy. Dziś 68 km i 840 w górę.
Chyba już spałem, kiedy wybudza mnie dźwięk osuwających się kamieni, słyszę też jakieś głosy. Sprawdza się najgorszy koszmar biwakujących pod namiotem – ktoś do nas idzie. Okazuje się, że to wojsko. Wychylam się ze swojego namiotu i widzę, że tata coś tam z nimi rozmawia. Wyciągam paszport i bez proszenia im podaję, bo wiem że to zaraz nastąpi. Trochę im się nie podoba że tu śpimy, bo tu obok zaraz jest granica i dlaczego w ogólnie nie śpimy we wiosce. Na ich narzekanie jesteśmy obojętnie nieugięci. Po chwili jeden z nich wykonuje niby-telefon i oznajmia nam, że jednak możemy tu zostać. Podejrzewam, że ta cała gadka skończyła by się od razu, gdyby dostali stówkę, ale nie daliśmy się.
Kolejny ranek, kolejny kapeć. Tu już łatam dętkę i mam nadzieję, że to pomoże. Jedziemy sobie w kierunku północno wschodnim. Wciąż mamy zasięg, asfalt coraz częściej zanika, za to widoki – choć trudno to sobie wyobrazić – są coraz lepsze. Góra, dół, góra, dół. W dolinkach intensywnie działa rolnictwo, co umożliwia szeroko rozlewająca się rzeka. W jednej wsi spotykamy mało sympatycznego marynarza z Murmańska, który rozmowę kieruje na wojnę w Ukrainie i z nieukrywaną dumą opowiada o Putinie. Swoją drogą zastanawiamy się, jak się tu znalazł. Nucimy sobie Andrusa: „Nazywali go marynarz, bo opaskę miał na oku…”. Lokalni mieszkańcy za to są bardzo życzliwi: pan w sklepie nie chce pieniędzy za coca-colę (wiadomo, towar pierwszej potrzeby), a na pytanie gdzie kupimy lepioszkę odpowiada żebyśmy poszli sobie do którejkolwiek chałupy, to nam dadzą. Za chwilę jakiś inny staruszek zaprasza nas na czaj, my jednak jedziemy dalej. Niestety taki urok napiętego grafiku. Cały czas z wiatrem w plecy mkniemy doliną. Powietrze mi znów schodzi powoli, co zaczyna mnie trochę wkurzać. Chcemy dojechać do Langar, ostatniej miejscowości w cywilizowanej części Korytarza. Powoli mamy przedsmak tego co nas czeka: pojawia się tarka, gruz i piach. Kilka kilometrów przed wioską zatrzymuje się przy na samochód, z którego wyskakuje młody chłopak i z płynną angielszczyzną oznajmia nam, że jego rodzina prowadzi homestay i wręcza nam wizytówkę. Zapewniamy, że skorzystamy, tak się zdobywa klientów. Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Jest łazienka, jest prąd, jest kolacja i śniadanie – słowem wszystko, czego potrzebujemy. Wszystko w cenie – o ile dobrze pamiętam 400 som, czyli niecałe 40$.
Drukuj
Strony: [
1
]
2
Następna >>
Wszystkie
Do góry
Tagi:
Forum :: podrozerowerowe.info :: wyprawy, trasy, sprzęt
»
Wyprawy i wycieczki rowerowe
»
Podróże i Wyprawy
»
Pamir długo odkładany
Organizujemy
Partnerzy
Patronat
Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:
CDN ....
Mobilna wersja forum