Autor Wątek: Jak Wilk uratował mi tyłek czyli STRAVA - RAPHA FESTIVE 500 A.D. 2024  (Przeczytany 948 razy)

Offline Mężczyzna zieluk

  • Wiadomości: 137
  • Miasto: Frankfurt am Main
  • Na forum od: 26.10.2019
Szczęść Boże,

w zimie mało kto intenswynie jeździ (oprócz Wilka ;-)) dlatego też postanowiłem podzielić się z Wami moimi wrażeniami z tegorocznego Rapha Festive 500.
Dla tych, którzy korzystają ze STRAVA wyzwanie na pewno jest znane. Dla tych, którzy nie znają, chodzi o przejechanie 500 km między 24. a 31. grudnia (w sumie 8 dni).

A czemu Wilk uratował mi tyłek? Posłuchajcie...

Z pozoru nie jest to trudne zadanie, jednakże w naszej strefie klimatycznej, może okazać się to nie lada wyzwaniem.
W sumie to już od kilku lat się do niego przymierzałem ale jakoś chęci albo/i czasu nie było. W tym roku przez przypadek wyskoczył mi na YouTube'ie filmik Velobird'a, https://www.youtube.com/watch?v=wmZXQDokb8U , że podejmue się on
w tym roku tego wyzwania i czy ktoś ma ochotę dołączyć. Pomyślałem czemu nie.
Drugą osobą, która mnie zainspirowała był oczywiście kolega Wilk, ze swoimi ultra, zimowymi wyjazdami. Oczywiście jego osiągi są poza moim zasięgiem ale na szczęście organizatorzy dali aż 8 dni na przejechanie tego dystansu :-)
Trzecią osobą był jakiś Niemiec, którego wyhaczyłem na STRAVA, który już pierwszego dnia wykręcił 501 km, w około 12 h ze średnią 41 km/h. Oczywiście na trenażerze.
I w końcu ostatecznym motywatorem była grupka Australijczyków, którzy również zrobili to wyzwanie na raz, no ale na zewnątrz, zapewnie z wiatrem nie tylko w plecy.

Pogoda nie stanowiła dla mnie przeszkody, jeżdżę na rowerze cały rok. Jedyne co nie było dla mnie jasne to rozplanowanie dystansu. Pierwszy lepszy link z Googla podał nasępującą propozycję:
24.12 140 km
25.12 pauza
26.12 80 km
27.12 100 km
28.12 100 km
29.12 pauza
30.12 80 km
31.12 50 km

Uprzedzając fakty, w moim przypadku rozkład kilometrów, postęp i cele na kolejne dni wyglądają następująco:



Postanowiłem nastawić budzik codziennie na godz. 5:30 żeby jak najwcześniej zaczynać, jak najwięcej przejechać, tak ażeby o rozsądniej godzinie wrócić do domu. Szczególnie, że chciałem zdążyć na stacjonarne msze (we wtorek i środę) do kościoła na godz. 13,
a zatem w domu musiałem się zjawić najpóźniej ok. godz. 12:20. Oczywiście, nic z tego wczesnego wstawania nie wyszło - tylko przez dwa dni mi się udało :-)
Tabelkę uzupełniałem, celem śledzenia postępów, każdego dnia wieczorem.

Na szczęście małżonka oraz w miarę duże dzieci nie robiły przeszkód. Oprócz tego odpuściłem bieganie. Normalnie od dwóch lat, regularnie biegam/trenuję z zegarkiem/trenerem Garmina 3 razy w tygodniu.
Postanowiłem, że dla tego wyzwania zrobię wyjątek, i skupię się li-tylko na rowerze. Z małym wyjątkiem w piątym dniu na ParkRun (5 km spokojnym tempem), na który oczywiście przyjechałem i wróciłem na rowerze.

A zatem krótki dziennik z poszczególnych dni.

Dzień 1 Tue, 24/12/2024   1:59:15   38.81 km, up 203 m   



Wystartowałem o godz. 7:00 było jeszcze ciemno. Taki rozruch, żeby zobaczyć jak się jeździ na kolarce w zimie. Nigdy tego jeszcze nie robiłem. Drogi czarne, lodu nie stwierdziłem.


Most nad Menem w Höchst

Letnie buty szosowe dały radę choć stosunkowo niewielki dystans 38 km
nie pozwolił na ostateczny test. Średnia temperatura powietrza wynosiła 2 stop. C. minimalna ok. -1. Trasa wokół komina, znana, płaska. Mało ruchliwymi drogami, większość ścieżek rowerowych. Zostało 461 km do przejechania.
https://www.strava.com/activities/13179123103

Dzień 2a Wed, 25/12/2024   Day 2 of 8; still more than 400 to go   2:25:37   52.32 km   up 277 m   



Start o 9:39 więc tyle z porannego wstawania o godz. 5:30. Dziś za długo nie można jeździć, bo najpóźniej o 12:20 trzeba być w domu, żeby zdążyć na mszę do kościoła. Cel na przedpołudnie prosty: pojechać trochę na północ, potem odbić na wschód a po przejechaniu ok. 25 km zacząć wracać.


Ciekawy mural w okolicy Bad Viebel

No i udało się, choć pod koniec, tak mniej więcej od godz. 11:30 wiedziałem, że będzie ciężko zdążyć na czas i musiałem jednak mocnej naciskać na pedały. Do domu dotarłem ok. 12:30 więc na mszę zdążyłem. Zostało 409 km do końca.
https://www.strava.com/activities/13186624362

Dzień 2b Wed, 25/12/2024   2:24:22   51.38 km    up 303 m

   

Pomyśałem po obiedzie, że 50 km z rana, to trochę za mało i trzeba się sprężyć i dorobić trochę kilometrów. Plan był chytry: podjechać na najwyższą górę w okolicy zbiorkomem i zjechać w dół, za darmo, nabijając kilometrów. Udało się połowicznie,
bowiem pierwszy kawałek podjechałem wprawdzie U-Bahnem (nasze metro) ale na autobus, który miał mnie wywieźć na szczyt, musiałbym czekać ponad 40 minut. To było trochę zbyt długo więc wsiadłem na rower i pojechałem wokół komina.
I to dosłowie bo w miejscowości Höchst jest małe centrum chemiczne, na terenie którego jest dużo kominów. Powrót przez nocne centrum miasta z ładnie oświetlonymi drapaczami chmur. Zostało 357 km do końca.
https://www.strava.com/activities/13188764833



Dzień 3 Thu, 26/12/2024   4:55:26   106.65 km, up 892 m



Można powiedzieć, że przełomowy. Być albo nie być tego wyzwania - 106 km i 890 m podjazdów. A o mało co, i by się nie udało. Posłuchajcie...
Tym razem zaczynam o 6:30 rano więc (uprzedzając fakty), to jedyny gdzień, w którym budzik spełnił swoje zadanie. Trasa idealna, podpatrzona na jednej z grup kolarzy z Frankfurtu i okolic https://www.strava.com/athletes/3533327. Pasuje idealnie 93 km, ok. 800 m podjazdów.
Chłopcy planują się spotkać o godz. 12 na obrzeżach miasta i pokonać tą trasę ze średnią prędkością ok. 28 km/h. Wiem, że to stanowczo za szybko jak na moje możliwości. Dlatego na miejsce startu docieram już ok. godz. 7 rano. Pogoda miała być idealna,
słońce i plus 8 stop. C. Może i tak było ale nie o siódmej nad ranem. No ale dałem radę, nawet na kolarce i w letnich butach bez ochraniaczy. Za to w dwóch parach grubych skarpetek. Trasę zaprojektowano bardzo dobrze, ruch niewielki, drogi czarne. Gołoledzi nie stwierdziłem.
Piękne widoki jak już wzeszło słońce. Asfalt gładki, bardzo często trasa prowadziła ścieżkami rowerowymi, które ciągną się wzdłuż lokalnych dróg (choć niemieccy rowerzyści i tak wolą jechać po drodze, bo wygodniej i mniej dziur). Małą wisienką na torcie był widok na zamek w Ronnenburg, który pojawił się niespodziewanie po pokonaniu jednego z licznych pagórków. Sam zamek, malowniczo położony na wzgórzu sobie odpuściłem - raz że już tam byłem, a dwa szkoda mi było czasu na zbaczanie z trasy i kolejny, stromy podjazd.


Wzgórze z zamkiem Ronenburg

Mniej więcej na 50 km mały postój na stacji benzynowej, kawa, cola i crossaint z czekoladą.
Wiadomo, im mniej postojów, tym lepiej. Ruszyłem w dalszą drogę. Przy drogowskazie z napisem Wolf zatrzymałem się oczywiscie żeby zrobić zdjęcie dla naszego grupowego kolegi. Zaczął się powrót w stronę domu i stosunkowo stromy zjazd.
Niestety nie po gładkim asfalcie. Łańcuch zaczął mi widocznie skakać na dziurach, wpadł nie tam gdzie trzeba, nacisnąłem mocniej na pedały i... się zerwał. Oczywiście skuwacza nie miałem. Środek lasu, zero zabudowań wokół. Pokląłem sobie trochę cicho pod nosem i pomyśałem, że to koniec mojej przygody
z tym wyzwaniem. Przyjdzie mi iść kilka kilometrów z buta do najbliższej miejscowości, tam poczekam na autobus i wrócę na tarczy do domu. A tak pięknie się zapowiadało. I pogoda idealna jak na tą porę roku, i noga podaje. Na szczęśćie droga prowadziła w dół.
Zapakowałem łańcuch do torebki posiodłowej i kilometr albo dwa turlikałem się niesiony siłą grawitacji. Pod koniec odpychałe się jak na hulajnodze. Tak doturlikałem się do rzeczonej miejscowości Wolf.
Dotoczyłem się do pierwszego domu, przy którym jakieś małżeństwo pakowało rzeczy do samochodu. Spytałem czy w pobliżu nie mieszka ktoś, kto jeździ na rowerze.
Pani stwierdziła, że przecież 400 m stąd jest serwis rowerowy. Zadzwoniła, na szczęście mimo święta, mechanik powiedział, że mi pomoże. I faktycznie jakoś się dotoczyłem.
Pan mieszkał tuż obok serwisu. Na szczęście miał spiknę do mojego łańcucha. Raz dwa i było po wszystkim. Mogłem jechać dalej. Gdyby nie opieka opatrzności Bożej, to musiałbym czekać na autobus do Frankfurtu nie wiadomo ile.
Napisałem o tym pod jednym z filmów Velobird'a. I dostałem taki oto komentarz od użytkownika @-Road.Biker- "zerwac w trasie lancuch, a w najblizszej wiosce trafic na goscia co sprzedaje spinki...to iście świąteczno gwiazdkowa opowieść".

Można zatem powiedzieć, że mechanik z miejscowości "Wolf uratował mi tyłek".

Po dzisiejszej przygodzie zostało mi tylko połowa, 250 km do przejechania.
https://www.strava.com/activities/13192448703


bez łańcucha daleko nie zajadę

tu poratowali mnie spikną do łańcucha

Dzień 4 Fri, 27/12/2024   3:38:52   51.57 km, up 355 m   



Start o 6:43 więc, cofam co napisałem powyżej. Już dwa razy wstałem o wyznaczonej godzinie. Cel na ten dzień był ambitny: kolejne 80 a może więcej km, przejechać duży kawałek szlakiem okrężnym wokół Frankfurtu, do miejsca w którym Men wpada do Renu a następnie
wrócić wzdłuż Menu do Frankfurtu. Oczywiście, nic z tego nie wyszło. A dlaczego? Posłuchajcie...

Otóż popsuła się bardzo pogoda. Wystartowałem wcześnie więc było ciemno, do tego za miastem pojawił się mgła. Zmieniłem rower z kolarzówki na trekkinga, przy którym nie miałem mocowania na Garmina. Trasę mniej więcej miałem w głowie, jechałem nią ze dwa albo nawet trzy razy za dnia, w lecie.



No i zdałem się na oznakowanie a komputerek miałem w kieszeni. I tak mi się dobrze jechało w tej mgle, przy tych -2 stop. C że się zagapiłem i zgubiłem oznakowanie trasy. Co dobrze widać na śladzie na STRAVA. Zamiast na zachód, pojechałem na północ.
Ale nic to. Zrobiłem trochę podjazów a potem skierowałem się w stronę komina (Höchst) a następnie wzdłuż rzeczki Nidda, do domu. Mniej więcej na 33 km krótka przerwa na stacji, na kawę i drożdżówkę.

Zostało 199 km do końca.

https://www.strava.com/activities/13198889200

Dzień 5 Sat, 28/12/2024   5:05:42   74.97 km, 379 m   



Poranek ropoczynam nietypowo, bo od przebiegnięcia w parku 5 km podczas ParkRun. Biegnę spokojnie, stosunowo wolo, robiąc zdjęcia uczestnikom oraz nagrywając krótkie filmy. Sceneria jest bajeczna, bo cały park spowity jest we mgle (https://www.strava.com/activities/13205812159)
Dojazd do parku oczywiście na rowerze, powrót do domu także. W domu lekkie śniadanie. Następnie wyznczyłem mniej więcej trasę do miejsca docelowego, miasta, ok. 25 km od domu. Postarałem się zapamiętać trasę, nie wgrywałem jej do Garmina.
Tym razem błędu nawigacyjnego nie popełniłem, skupiłem się na znakach, choć gęsta mgła mi w tym nie pomagała.



 Również i dziś było zimno, w okolicach -1 stop. C. W miejscowości Hanau (tu urodzili się bracia Grim) liczyłem na McDonalda ale znalazłem tylko KFC.
Dobre i to, żeby się ogrzać i coś przekąsić. Powrót zaplanowałem standardowy, wzdłuż Menu. Prościej się nie dało. Wracając wstąpiłe do polskiego sklepu po kiszkę. W centrum mgła, nawet szczyt EBC tonie we mgłe. W niektórych miejscach nie widać drugiego brzegu Menu (a jest on
szeroki jak Wisła w Warszawie).

Zostało już tylko 124 km do przejechania. Dam radę! (albo i nie, jak się rozchoruję)

https://www.strava.com/activities/13209389996

Dzień 6a Sun, 29/12/2024   2:38:38   34.13 km, up 202 m   



Start po śniadaniu, koło godz. 9:30. Dziś, z premedytacją podzieliłem dzień na pół. Z rana proste 30 km, a po obiedzie się zobaczy. Wg tabelki wystarczy jak do końca będę robił po 41 km i ukończę wyzwanie. Więc wybieram znaną trasę wokół komina
i powrót do domu wzdłuż rzeki Niddy. Jedynym utrudnieniem (oprócz mgły, na którą już przestałem zwracać uwagę) jest śnieg i wiatr, które w okolicach Höchst walą mi w twarz, odbierając przyjemność z jazdy.



Zostało poniżej 100 km do końca.

https://www.strava.com/activities/13214722243

Dzień 6 b Sun, 29/12/2024   1:14:01   23.04 km, up 23 m   



Po obiedzie podejmuję szybką decyzję, że jednak trochę oszukam :-) Widzę, że za kilka minut mam idealne połączenie zbiorkomu i mogę z jedną przesiadką wyjechać na najwyższy szczyt w okolicy. Przebieram się w trymiga i pędzę jak szalony na przystanek.
Wybieram bilet na U-Bahn'a, na autobus dokupię u kierowcy. Przykładam kartę, automat mieli, mieli, mieli... do przyjazdu metra została minuta... automat wiąż myśli i w końcu pokazuje komunikat, że jest nieczynny. Dokładnie wtedy przyjeżdża U-Bahn. Następny będzie za jakieś 20 min
ale wtedy nie zdążę na autobus. Wsiadam więc bez biletu do wagonika. O dziwo razem ze mną wsiada pracownik zbiorkomu. Upewniam się, co w takiej sytuacji trzeba zrobić. Dobrze pamietam, że można jeden przystanek przejechać na gapę, na najbliższym trzeba wysiąść i kupić bilet.
No ale jak wysiądę, to nie zdążę kupić biletu i wrócić do tego samego składu. Klnę więc pod nosem, rzucam, że gówniana firma. Niemiec, który to słyszy mówi, żebym się nie przejmował i pojechał na gapę. A w razie czego, to on powie, że jadę na jego bilecie.
Tak można ale tylko w weekendy i nie na każdy bilet. Trochę mnie zdziwiło, że proponuje mi jechanie na czarno, no ale zdeterminowany jestem, w końcu Rapha FESTIVE 500 to wyzwanie.
W razie czego, jak wejdą kontrolerzy to szybko wysiądę [tu uwaga: dwa razy zdarzyłą mi się kontrola biletów PO wyjściu z metra.
Więc nie zawsze takie manewry są opłacalne; zdecydowanie lepiej wydać te kilka euro na bilet. Dziwne to ale takie są tu lokalne przepisy]. Obawiając się tego wysiadam na przedostatnim przystanku, bo wiem że zdążęna autobus.
Faktycznie, autobus przyjeżdża o czasie, kupiuję bilet u kierowcy, który ma problemy z automatem. Czyżbym zarażał w jakiś sposób te urządzenia, myślę sobie :-) W końcu się udaje i wyjeżdżam na szczyt. Na górze piękna pogoda, słońce już wprawdzie
zaszło ale piękne barwy są widoczne na horyzoncie wraz ze smugami kondensacyjnymi dwóch przelatujących samolotów.



Ubieram czepek z GoreTexu, czapkę, rękawiczki, zakładam lampki i w drogę... Zjazd jest wyzwaniem samym w sobie. Zimno, mgła, wilgotno a do tego szczyt jest dość popularnym celem wycieczek. Więc po drodze mija mnie dużo aut. Jadę z duszą na ramieniu, na szczęście droga
jest dobrze utrzymana, gołoledzi nie ma. W związku z tym rozgrzeszam się z tego małego naciągnięcia.

Do końca niecałe 70 km, wystarczt robić po 34 km dziennie żeby ukończyć wyzwanie.

https://www.strava.com/activities/13217950723


Dzień 7a Mon, 30/12/2024   3:42:29   52.27 km, up 346 m   



Wczoraj wyznaczyłem sobie ambitną trasę, ok. 90 km i dwa główne cele, w końcu mają to być też wycieczki krajoznawcze. A zatem Darmstadt i wieża Ludwigsturm oraz ujście Menu do Renu. Jak myślicie, udało się? Posłuchajcie...

Start o 9:20 więc stosunkowo późno ale zjadłem co nieco na śniadanie a ponadto stwierdziłem, że nie ma się co męczyć po ciemku i na zimnie. Już samo zimno wystarczy. Zatem kierunek Darmstadt a potem się zobaczy. Tym razem montuję już Garmina
prowizorycznie na kierownicy, bo tej trasy dobrze nie znam a w końcu po coś kasę wydałem, więc niech się do czegoś przyda. Trasę wyznaczyłem w Komoot. Przy okazji przejechał się autostradą rowerową łączącą dwie aglomeracje: Frankfurt z rzeczonym Darmstadt'em.
Swego czasu czytałem w gazecie o tym projekcie, który miał ułatwić komunikację rowerową. Ale chyba mało kto, jest w stanie dojeżdżąć po 30 km w jedną stronę do pracy na rowerze. Co innego turyści rowerowi. Choć z przykrością muszę stwierdzić,
że podczas jednego postoju na siusiu, stwierdziłem, że wandale są też w Hesji. Jak widzicie na zdjęciach z zestawu serwisowego ostały się li-tylko łyżki do opon. Pozostałe klucze zniknęły a końcówka do wentyli wyparowała.
Koniec końców docieram do pierwszego celu mojej wycieczki. Wieża ładna, zamknięta na zimę spowita jest we mgle więc żadnego ładnego widkoku na miasto nie ma. Mimo to odpalam drona, no bo co kurcze blade. Wożę go ze sobą od dwóch dni i wypadałoby go
jednak wyciągnąć.



Podejmuję też decyzję, że do domu wracam pociągiem. Zrobiłem 50 km, ze stacji do domu będzie jakieś 10 km
więc do końca nie zostanie już dużo.

Faktycznie, zostało niecałe 15 km.

https://www.strava.com/activities/13223790002



Dzień 7b Mon, 30/12/2024   39:50 10.67 km, up 46 m   



Nie ma co tu dużo pisać. Wysiadam na drugiej z możliwych stacji we Frankfurcie i jadę mniej więcej najkrótszą drogą do domu ale tak, żeby było ponad 10 km.

Do końca zostało tylko 5 km! Dam radę.


Dzień 8 Tue, 31/12/2024 2:41:59 32.07 km, up 514 m   



Chwilę się zastanawiałem, bo w końcu żeby ukończyć to wyzwanie wystarczyło pojechać po bułki nie do tej najbliższej piekarni, tylko tej trochę dalej. Ale nie, to byłoby zbyt proste. Prawie jak ukończenie tego wyzwania w domu, na trenażerze :-) A jak było w rzeczywistości? Posłuchajcie...
Dlatego też wyznaczyłem szybko trasę w Komoot do wieży widokowej Hardbergturm, którą już od kilku lat omijałem, pomimo, że wielokrotnie byłem w jej pobliżu. Licznik znów prowizorycznie zamontowałem na kierownicy. Będzie łatwiej.
Biorę też wysłużone GoPro (nr. 5) celem nagranie kilku filmików. A nuż coś ciekawego się nagra.
Tuż po wyjechaniu z miasta zaczęły się drogi między polami. Przez noc pojawiła się na nich cienka warstwa lodu. Jadę więc znów z duszą na ramieniu. Tylne koło fajnie się ślizga, jak mocniej naciskam na pedały. Staram się jechać wolno, przednie koło tylko dwa razy mi uciekło
i raz musiałem salwować się ucieczką, jak mi się rower przewrócił. Te newralgiczne odcinki nie były na szczęście długie, większość trasy prowadziła po drogach posypanych solą, piaskiem albo takich bez lodu.
Kolejnym wyzwaniem było samo położenie tej wieży. Wiadomo, musi być usytuowana gdzieś wysoko. Stąd, to co oszukałem w szóstym dniu, musiałem dziś nadrobić z nawiązką. Ale taki był plan. Wiedziałem też, że mniej więcej w połowie
dystansu jest stacja benzynowa. Tam się zatrzymałem, kupiłem kawę, colę i drożdżówkę. Podładowełem troszeczkę tablet. Colę postanowiłem wypić na szczycie wieży.
Po wyruszeniu ze stacji benzynowej trochę mi się ślad urwał i zrobiłem małe kółko w lesie, wokół wzniesienia, na którym umiejscowiona jest wieża. Bajkowo wygląda w zimowej sceneri. Zbudowano ją stosunkowo niedawno, w 2021 r.
Ma nawet własną stronę internetową https://www.hardtbergturm.de/ Górna platforma wznosi się na wysokość 26,6 m nad poziomem ziemi. Zapewne, przy dobrej widoczności, rozciąga się z niej niezapomniany widok. Mnie niestety nie było się dane
nim delektować, bowiem wokół rozciągała się mgła. Widać było tylko szczyty pobliskich drzew. Dobrze, że wieża wznosie się ponad ich szczyty. Ponieważ i dziś zabrałem drona, postanowiłem nim polecieć trochę wyżej niż zwykle.
A nuż uda się przebić ponad warstwę mgły. O ile ponad wieże udało się dolecieć bez przeszkód, o tyle lot w lodowatej mgle nie był najlepszym pomysłem. Po osiągnięciu ok. 70 m nad ziemią dostałem komunikat, że jeden z siników
się nie obraca i że trzeba natychmiast lądować. Zacząłem obniżać pułap lotu ale chyba faktycznie coś wysiadło bo dron zaczął niekotrolowanie obniżać wysokość. Po chwili straciłem go z oczu, zniknął gdzieś między drzewami.
Pomyśałem, o choroba, 300 EUR w plecy poszło, zawisnął gdzieś na gałęziach. Ale w podglądzie z kamerki dronoa widzę jakieś zielone gałązki przypruszone śniegiem/szadzią. Idę zatem w miejsce gdzie prawdopodobnie mógł spaść dron. I... jest, leży na plecach
w śniegu, na kołderce z sosnowych igieł. Biedak stracił jedno śmigło. No ale to się da wymienić.





Pakuję manatki do sakwy i ruszam w dalszą drogę.
Pech chciał, że tuż za wieżą jest stosunkowo krótki ale stromy zjazd. Stwiedziłem, że warto go nagrać na kamerce. Zaczynam jazdę i po chwili czuję, że przednie koło traci przyczepność. Zatem lecę na ziemę, a raczej oblodzony i pokryty zmrożonym śniegiem dobrze ubity żwir, zarówno ja, jak i mój rower.
Na szczęście nic poważnego się nie stało ale dało mi to do myślenia, że nie był to najszczęśliwszy wybór trasy. Trzeba było jeździć po bulwarach, tam i z powrotem :-) Resztę tego kilkumetrowego zjazdu sprowadzam rower, bokiem gdzie nie ma lodu.
Do domu docieram bez żadnych przygód. Koniec, udało się!

https://www.strava.com/activities/13233788229

Podsumowanie:

Wg. moich obliczeń podczas 11 wycieczek zrobiłem 517 km; wg informacji ze STRAVA, przejechałem aż 528 km, zrobiłem 3540 m przewyższeń i zajęło mi to 31h26min11sec.

Warto było, poznałem nowe zakątki Frankfurtu i okolic, choć byłe też w dobrze znanych miejscach. Na pewno aura zimowa sprawia, że wyglądają inaczej niż w lecie.
Na początku nie wierzyłem, że się uda. Dopiero po trzecim dniu, jak przejechałem połowę (250 km), to zobaczyłem światełko w tunelu, że cel jest realny, w moim zasięgu. I, że nie muszę już robić po 100 km dziennie.

Na pewno ważne jest planowanie i dobre rozłożenie sił. W naszych warunkach rozsądne wydaje się startowanie jak najwcześniej, jeszcze jak jest ciemno. Przejechanie ok. 50 km, nawet ze średnią prędkością 15 km/h zajmuje ok. 3,5 h więc obiadek można zjeść w domu.
Potem sjesta i można zrobić drugie 50 km, choć wróci się już o zmroku. No ale od czego są dobre lampki (i baterie), o których można poczytać w osobnym wątku.
Mocny początek jest ważny, wtedy na koniec zostaje mniej kilometrów na dzień (patrz moja tabelka powyżej). Oczywiście, jeżeli ktoś ma silną nogę (jak wspomniany kolega Wilk), to nawet w zimowej Polsce zrobi to na raz, ewentualnie na dwa.
Pogoda też ma niebagatelne znaczenie, bo inaczej się jedzie przy -10 w ładnym słoczeczku a inaczej przy -2 gdy wiatr i śnieg sypie Ci w twarz.
Ja trzy pierwsze dni przejechałem na kolarce (pogoda pozwalała) ale potem zrobiło się za za zimno, ślisko i niebezpiecznie. Przesiadłem się więc na na trekkinga, ubrałem turystyczne buty i było trochę lepiej. Ale mimo wszystko, dwa ostatnie dni
do najbezpieczniejszych nie należały. Na polnych drogach, tam gdzie nikt nie sypał ani piaskiem ani solą było ślisko i dwa razy było niebezpiecznie, jak się wywróciłem.
Starałem się tak wybierać/wyznaczać trasy żeby było jak najmniej podjazdów - nie chciałem się za bardzo zmęczyć, bo nie jest to Everesting, no i wiedziałem, że przy mojej marnej średniej prędkości każdy podjazd będzie wyzwaniem.

Warto, szczególnie dla tych ze słabszą kondycją, prowadzić tabelkę i uzupełniać ją codziennie. Proste formuły w arkuszu kalkulacyjnym pozwolą na wyliczenie ile km musimy robić dziennie żeby sprostać wyzwaniu. Mnie to pomogło w planowaniu dystansów na kolejne dni.

Moim marzeniem na przyszłość jest wyjechać, gdzieś gdzie jest w miarę ciepło, np. na Teneryfę, do Calpe zaraz po Wigilii i tam podjąć to wyzwanie na kolarce. Sądzę, że wtedy poszłoby to znacznie szybciej i, co najważniejsze, bezpieczniej.

Co mi się nie podoba w tym wyzwaniu?
1. Można jeździć na elektrycznym rowerze,
2. Można jeździć na trenażerze i jest to traktowane na równi z jazdą na zewnątrz,
3. Nie ma fizycznej odznaki z materiału. Kiedyś była ale teraz "eko-terroryści" stwierdzili, że takie odznaki są nieekologiczne. Przecież można je wyprodukować z materiałów odnawialnych, z recykingu.
4. Wiadomo ile osób się zapisało na to wyzwanie, natomiast trudno dociec ilu osobom się to udało.

Na dzień 25.12.2024 r godz. 01:42 moje miejsce na STRAVA 15 292 na 132 742 uczestników, którzy się zapisali.

Zdjęcia (i krótkie filmy) są wprawdzie na STRAVA, ale nie każdy ma do niej dostęp, dlatego tu macie galerię ze wszystkimi zdjęciami, które zrobiłem podczas tego 8-dniowego wyzwania. W sumnie nieco podand 200 zdjęć, dużo ale wiem, że są tu osoby, które lubią oglądać zdjęcia. Uwaga spoiler: jest tam dużo tabliczek ostrzegających przed psami (które zbieram do kolekcji), grafitti oraz popularnego we Frankfurcie PENG'a.

https://www.zieluk.pl/galeria/wy2024_Rapha_500/index.html

Zdjęcia robiłem smartfonem, Motorola Moto g (osiem) power oraz dronem DJ Mavic Mini 2.
Rowery były dwa: stara kolarzówka Romet Sport oraz trekking firmy KTM.

A jakie są Wasze wrażenia? Jaką Wy obraliście/obralibyście strategię na wykonanie tego wyzwania? Na STRAVA nie widziałem, żeby ktoś z naszej grupy w tym roku podjął się tego wyzwania.

Pozdrawiam najpiękniej, niech Wam noga podaje. I do siego roku!

Edit: dodałem mapki i profile wysokości z każdego dnia.
« Ostatnia zmiana: 1 Sty 2025, 11:53 zieluk »

Offline Mężczyzna Cokeman

  • Wiadomości: 608
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 24.05.2013
Szacun za typową niemiecką wytrwałość, zaplanowanie i systematyczność ;)

Skoro można tam na elektrykach, trenażerach to rzeczywiście trochę kiepsko.

Mnie Wilku zmotywował do zmierzenia się z zimowym ultra podczas najdłuższej nocy w roku.
Uznałem, że zamiast bawić się w 500 metodą dobieraną, zrobię 400 ale jednym razem.
Generalnie najważniejsze to stawiać sobie samemu ambitne cele i je realizować zamiast robić to co modne i popularne

Offline Mężczyzna zieluk

  • Wiadomości: 137
  • Miasto: Frankfurt am Main
  • Na forum od: 26.10.2019
Szacun za typową niemiecką wytrwałość, zaplanowanie i systematyczność ;)

Dziękuję ale jednocześnie prostuję. Jestem wciąż Polakiem i nic nie wskazuje żeby się to miało zmienić w najbliższym czasie  ;) Choć może faktycznie już zbyt długo przebywam wśród Krzyżaków.

Offline Wilk

  • Wiadomości: 20314
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 09.07.2006
    • Wyprawy Rowerowe
Gratulacje ukończenia, nie jest łatwo się zmobilizować do solidnej jazdy o tej porze roku. Ta Rapha 500 to dobrze pomyślane wyzwanie, oczywiście mówię tu o jeździe na powietrzu, trenażera zupełnie w to nie wliczam, bo całą trudnością jest zrobienie tego w wymagającej grudniowej aurze.

I bardzo miło być dla kogoś inspiracją, właśnie po to wrzucam na forum wiele swoich relacji - by pokazać, że to wcale nie jest takie trudne jak się wielu osobom wydaje, wystarczy duża motywacja i samozaparcie.

Offline Mężczyzna WujTom

  • Administrator
  • Wiadomości: 2311
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 17.10.2016
    • Wuj Tom w podróży
Wspaniała przygoda miło się przeczytało.
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem ...


Offline Mężczyzna transatlantyk

  • Moderator Globalny
  • GM 2420
  • Wiadomości: 8035
  • Miasto: Annopol
  • Na forum od: 21.11.2007
    • Rowerem przed siebie.
Mnie wilk motywował do zimowej jazdy już w 2008 roku, ale mu się nie udało i z każdym rokiem szanse na to maleją.
Dzisiaj co prawda pojeździłem trochę, ale zima jaka jest każdy widzi, a i dystans wielkością nie powala.


Offline Mężczyzna zieluk

  • Wiadomości: 137
  • Miasto: Frankfurt am Main
  • Na forum od: 26.10.2019
Szczęść Boże, raz jeszcze,

Zebrałem wszystkie filmiki, które nakręciłem podczas tego wyzwania, dodałem mapki, które już znacie i powstało takie coś:

https://youtu.be/WfRHWqBPkBo

Wprawdzie pierwszy recenzent filmu, moja żona, powiedziała, że jest za długi, ale żal mi skracać.

Tylko w ostatnim dniu miałem GoPro, więc wtedy nakręciłem najwięcej materiału. W tym spektakularny upadek na oblodzonej, leśnej drodze. Na szczęście oprócz zadrapania pod kolanem nic więcej nie ucierpiało. Reszta filmów kręcona była smartfonem.

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum