Na Scanuppie wjeżdżałem po ponad połowie wyprawy rowerowej z Polski, po tym jak wraz z Pawłem (współtowarzyszem wyprawy) zrobiliśmy wszystkie przełęcze drogowe powyżej 2000m w Dolomitach. Zmęczenie już dawało o sobie znać. Przyczepa i sakwy zostały na dole a atak był na luzaka. Bardzo chciałem Malgę zaliczyć na jeden raz, ale niestety udało mi się z trzeba postojami. Pewnie bym wjechał na raz jak bym był wypoczęty. Takie podjazdy to dla mnie sama radość.
Co do Nebelhornu do dla mnie jak to tej pory największa i podwójna porażka. Pierwsze, że nie udało mi się wjechać na sam szczyt z powodu śniegu. Zatrzymałem się na wskazaniu wysokościomierza na 2000m.npm na wspomnianym szutrze powyżej schroniska Edmund Probst H. A po drugie nie wiem czy zmęczenia czy niedyspozycji dnia kawałek niżej na asfalcie przeszedłem się kawałem z rowerem z braku sił i uciekającej do góry kierownicy;)
Tym większa porażka że to niebyła typowa wyprawa rowerowa z przyczepą tylko samochodowo-rowerowa z autem w Oberstdorfie.
Malge już raczej sobie odpuszczę do nie lubię po kilka razy atakować tego samego podjazdu... (nie liczę Stelvio bo tam mam sentyment-mój pierwszy alpejski podjazd)(...w to miejsce zawsze można zrobić inny wyższy), ale na Nebelhorn na pewno jeszcze wrócę do muszę być na szczycie i zrobić cały podjazd.