Wielcy podróżnicy. Kazimierz Nowak (1897-1937) - samotnik na Czarnym Lądzie
Przez pięć lat pokonał 40 tys. km na rowerze, konno, pieszo, łodzią i na wielbłądzieDo niedawna mało kto słyszał o Kazimierzu Nowaku i jego szalonej podróży po Afryce. Wszystko się zmieniło, gdy pod koniec listopada ubiegłego roku na dworcu PKP w Poznaniu Ryszard Kapuściński odsłonił tablicę poświęconą niezwykłemu cykliście, mówiąc m.in.: "Kazimierz Nowak zasługuje na to, by jego nazwisko wymieniane było wśród nazwisk największych podróżników świata, by trafiło do wszystkich encyklopedii i słowników". Kilka miesięcy wcześniej w ręce legendarnego reportażysty trafiła książka "Kazimierz Nowak. Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936". Po lekturze napisał do poznańskiego wydawnictwa Sorus: "Przejęty jestem lekturą książki Kazimierza Nowaka (...). Rewelacyjna to rzecz, którą włączam jako stałą pozycję do swoich wykładów, rozmów, refleksji na temat reportażu zagranicznego; oby zajęła ona stałe miejsce na listach klasyki polskiego reportażu - czego zresztą jestem od tego momentu sam gorącym zwolennikiem". Tablicę w kształcie kontynentu afrykańskiego Kapuściński odsłonił dokładnie 70 lat po tym, jak Kazimierz Nowak powrócił z samotnej pięcioletniej (1931-36) podróży po Afryce. A 14 maja w Muzeum im. Arkadego Fiedlera w podpoznańskim Puszczykowie odsłonięto replikę poznańskiej tablicy i otwarto pierwszą w Polsce wystawę fotografii z wyprawy - niezwykłego dokumentu ilustrującego samą wyprawę i życie codzienne Afryki lat 30. XX w.
***
W jednym z listów z wyprawy pisał: "Poruszanie się pieszo, na rowerze, konno, łodzią i wielbłądami dało mi możność omijania dróg turystycznych, będących pewnego rodzaju wystawą, na której znajdzie się tylko to, czym wystawca pragnie przybysza oczarować".
Na samotną wyprawę do Afryki zdecydował się w latach Wielkiego Kryzysu w Polsce. W 1925 r. rzucił pracę w towarzystwie ubezpieczeniowym i postanowił zarabiać na utrzymanie żony i dwójki dzieci, podróżując po świecie, pracując jako korespondent prasowy i fotograf. Na wyprawę ruszył rowerem, bo tylko na taki środek lokomocji było go stać. Najpierw przejechał całą Europę Zachodnią i Południową, by trafić do ogarniętej wojną Trypolitanii (dzisiejsza Libia) w Afryce Północnej. To tam "zachorował" na Afrykę. Postanowił ją poznać i zgłębić. Skończyły mu się pieniądze, więc wrócił do kraju, trochę zarobił i przeczytał wszystko, co było dostępne o Afryce. Potem z siedmioletnim rowerem (ostatecznie rozsypał się w Afryce Południowo-Zachodniej) w listopadzie 1931 r. znów pojawił się na Czarnym Lądzie.
Łukasz Wierzbicki, podróżnik, który w 2000 r. zebrał i opublikował listy Nowaka: - Mało kto wówczas wierzył w pomysł szaleńca, który zapragnął przejechać Afrykę z północy na południe na rowerze. Bo nikt na tego typu wyprawy się wtedy nie porywał. Dziś takie wyczyny podróżnicze już nikogo nie dziwią, nie budzą takich emocji. Bo stały się powszechne, ludzi podróżujących jest coraz więcej. Wtedy było inaczej.
Kazimierz Nowak samotnie przejechał Afrykę z północy na południe i z powrotem - pokonał ponad 40 tys. km. Spotykał się z miejscowymi, gościł na dworze ówczesnego króla Ruandy i na arabskim weselu, handlował z Beduinami, by zdobyć coś do jedzenia. A wszystko opisywał w listach i na pocztówkach przesyłanych do rodziny, w relacjach-reportażach pisanych dla polskiej i zagranicznej prasy.
W oazie Ghat zatrzymali go włoscy żołnierze, biorąc za szpiega obcego mocarstwa kolonialnego. Zabrali do samochodu i zawieźli do dowództwa regionu. "Nikt, przy biurku siedząc, pojąć nie mógł, jak ktoś rowerem, bez żadnej eskorty, bez karawany wielbłądów mógł dotrzeć od południa do odległej Maradah, tej szmaragdowej wyspy rzuconej na bezkres Pustyni Libijskiej" - zanotował po spotkaniu z żołnierzami.
Przesłuchali go, a gdy okazało się, że jest niegroźnym reporterem z Polski - puścili wolno. Wtedy Nowak zażądał, by odwieźli go dokładnie tam, skąd go zabrali - nie chciał przejechać ani jednego kilometra samochodem. Wiele razy zdarzało się, że ludzie chcieli go podwozić, także Polacy, których spotykał w Południowej Afryce. Jeden z nich zaprosił go do domu, ale chciał go tam zabrać samochodem. W odpowiedzi usłyszał: - Dobrze, jedź, a ja dotrę rowerem. Będę jutro.
***
Na wielu odcinkach rower pchał lub niósł na plecach, bo musiał przedrzeć się przez bagna, mokradła, rozlewiska Nilu. Każdy przebyty kilometr dokumentował fotografiami i pisanymi na gorąco, barwnymi relacjami. Był wnikliwym obserwatorem. Życzliwym, ale nie bezkrytycznym: "Tutejszy Murzyn to duże dziecko. Wystarczy przypatrzeć się, co robią z pieniędzmi w dzień wypłaty. Idą do sklepów i cokolwiek zobaczą kolorowego kupują bez specjalnej potrzeby (...). Żyją w kapanach z chrustu, jak przed wiekami, tak samo jak ich praojcowie nago chodzą, a dziś, gdy warunki się trochę polepszyły, kupują biżuterię kauczukową i trwonią pieniądze".
Poznaje Tuaregów, egipskich fellachów, dumny lud Watussi, Pigmejów, Burów z Transwalu, Hotentotów, Buszmenów, karłów Babinga, Murzynów Haussa. Samotny biały człowiek na dziwacznym wehikule nie wszędzie wzbudza szacunek: "Z mieszkańców Egiptu najmniej ufam Beduinom, z którymi wiele bójek i utarczek miałem na olbrzymim stepie nadmorskim między Es Sollum a Aleksandrią".
***
Pozdrowienia i życzenia świąteczne z kolejnych etapów wyprawy pisze na "odwrotach" biało-czarnych fotografii, których w Afryce zrobił blisko trzy tysiące: herbatka w obozie Arabów, samotny rejs łodzią "Maryś" po rzekach Lulua, Kassai i Kongo, tu wizyta u Murzynów ze szczepu Szilluk nad Białym Nilem... Na odwrocie zdjęcia z obozu w puszczy podrównikowej w Sudanie napisał: "Poza mną ciekawe drzewo, którego owoce przypominają salami".
Wśród pamiątek przechowywanych przez rodzinę jest także kartka wysłana do... fabryki Goplana w Poznaniu: "Fabryce Goplana S.A. w Poznaniu, której wyroby zajadałem z apetytem na mej drodze wodnej pod równikiem - tą fotografią przesyłam życzenia pomyślnego sezonu w okresie zbliżających się Świąt Narodzenia".
***
W maju 1934 r. osiąga południowy kraniec Afryki - Przylądek Igielny - spełnił swoje marzenie. Stąd mógłby spokojnie popłynąć statkiem do kraju. Ale on postanowił inną trasą, ale raz jeszcze przez całą Afrykę, wrócić do domu. Wybiera drogę przez Kapsztad, Windhoek, Leopoldville, Fort Lamy. "W końcu polskie stomile [opony do roweru, które w czasie wyprawy dosyłała mu poznańska firma Stomil], napełnione świeżym kapsztadzkim powietrzem, potoczyły się raźno asfaltową jezdnią w stronę dalekiej Północy, w kierunku ziemi ojczystej".
Wydaje się. że po trzech latach podróżowania po Afryce nic już nie mogło go zaskoczyć. Tymczasem pisze: "Osiedla ludzi białych składają się z pięknych will z zadbanymi ogrodami (...), obok zaś znajdują się rezerwaty dla tubylców - skazanych, by zginąć śmiercią głodową. Anglicy zwą je location, a wyraz ten wymawiają z taką jakąś pogardą, którą trudno powtórzyć. Ludzkie śmietniska, dom wariatów, szpital trędowatych, dożywotnie więzienie (...).
Łukasz Wierzbicki: - Nowak na własne oczy przekonał się, jak kolonizatorzy traktują problemy Czarnego Lądu, widział zaniedbania w infrastrukturze, zdrowiu, oświacie. Ale w tych obserwacjach był osamotniony. Podobnie jak w swoim myśleniu o Afryce - nie kolonialnym łupie, ale miejscu, gdzie też żyją ludzie, gdzie jest olśniewająca przyroda. To był zapewne jedyny wówczas taki » kolonizator «z Polski w Afryce. Ale w związku z tym nie mógł liczyć na żadne wsparcie finansowe od państwa. Jedynie poznański Stomil wysyłał mu co jakiś czas zapasowe opony.
Przedostatni etap podróży - Saharę - Nowak pokonuje na wielbłądach. Francuzi nie chcieli go przepuścić na rowerze przez pustynię - uważali, że samotnie poszedłby na stracenie. Poza tym obowiązywał wówczas przepis, który pozwalał przebywać ją tylko karawanom. - No dobrze, czy jak kupię jednego wielbłąda to już będzie karawana? - zapytał Francuzów. - Nie - odpowiedzieli. - To w takim razie kupię dwa wielbłądy, najmę poganiacza i stworzę własną karawanę. Wówczas mnie puścicie? - nie poddawał się. - Pewnie tak - przyznali zaskoczeni Francuzi. I rzeczywiście - własną karawaną z własnymi wielbłądami przeszedł Saharę.
***
W listopadzie 1936 r. dotarł do Algieru: "Czuję już niesiony przez bryzę zapach Europy, mimo woli jednak nie cieszy mnie w tej chwili zwycięstwo, to jest przebycie dwukrotnie całej Afryki na przestrzeni Trypolis - Kapsztad - Algier".
Pokonał 40 tys. km rowerem, konno, pieszo, łodzią i na dromaderze. Podróżował pięć lat: "Tak! Całe pięć lat - długi okres, ale gdy dziś myślę o minionych latach, zdaje mi się, że były one jedynie snem krótkim. Snem o dżungli, o pustyni, o wolności... i gdyby nie te tysiące zdjęć, które zrobiłem w Afryce, może uwierzyłbym nawet, iż był to tylko cudowny sen".
Pod koniec listopada wraca do Poznania. W kinie Apollo wygłasza kilka odczytów o Czarnym Lądzie, pokazuje zdjęcia. Planuje wydanie książki o Afryce i kolejną wyprawę - tym razem do Azji Południowo-Wschodniej. Tych planów nie udało mu się jednak zrealizować. 13 października 1937 roku, niespełna rok po powrocie do Polski, umiera w swoim domu przy ul. Lodowej w Poznaniu. Przyczyna: wycieńczenie organizmu i zapalenie płuc.
Dziadek Łukasza Wierzbickiego, który bywał na odczytach w kinie Apollo, wspominał, że Nowak przez cały czas siedział na krześle, nie mógł stać. Przerzucał slajdy, zwięźle opowiadał, co przedstawiają. Widać było, że jest bardzo zmęczony.
Profesor Tadeusz Perkitny (w latach 1926-30 odbył podróż dookoła świata) napisał po śmierci Nowaka: "Proste, skromne nazwisko szarego człowieka (...). Nie stawiano mu bram triumfalnych, gdy wracał, nie wygłaszano mów wielkich, nie wznoszono gromkich wiwatów. Powrócił Kazimierz Nowak! - szepnęła sobie tylko tu i ówdzie mała garstka ludzi i to jak gdyby na ucho, bo wrócił cicho, spokojnie, niemal po kryjomu, jak wracać potrafi jedynie prawdziwy bohater".
Cytaty pochodzą z książki "Kazimierz Nowak. Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936", wydawnictwo Sorus, Poznań 2006. Listy zebrał i opracował Łukasz Wierzbicki, który przygotowuje wznowienie książki uzupełnione o dotąd niepublikowane zdjęcia i relacje z podróży Kazimierza Nowaka, a także ilustrowaną wersję książki dla dzieci.
Autor: Sylwia Wilczak
Źródło:
www.gazeta.pl