Rajd którego relację zamieszczam poniżej odbył się w ramach ruchu aktywności ludzi z portalu
www.niegramy.pl. Jest to portal, który stanowi grupę wsparcia dla ludzi wychodzących z uzależnienia od gier, Internetu i przesiadywania przed komputerem w ogóle.
Przez kilka lat byłem uzależniony od gry internetowej co wpłynęło na moje życie. Obecnie od 2 lat udaje mi się pozostać w realu. Kiedy zorientowałem się ze w grze trzymają mnie tylko relacje z innymi graczami jako ludźmi stworzyłem portal gdzie moglibyśmy dalej mieć kontakt ze sobą ale już nie poprzez platformę gry. Chodziło też o motywowanie się do odejścia od komputera. Z czasem zaczęło przybywać coraz więcej osób z różnymi uzależnieniami: od czatu, od czytania forów, nawet od zwykłego siedzenia przed kompem. Na portalu niegramy.pl tworzymy coś w rodzaju grupy wsparcia dla ludzi którzy chcą uwolnić się od nałogu siedzenia przed kompem. Staramy się motywować nawzajem do różnych czynności, podróży, jazdy na rowerze, fotografii, czytania książek, wszystko byle nie tracić czasu na gry, nadmierne przesiadywanie przed kompem.
Dla wielu z Was takie "uzależnienie" może się wydać błahostką, śmieszne, proszę byście tego nie oceniali. Dla wielu to jest poważny problem.
Moim sposobem na uwolnienie się od uzależnienia był między innymi rower i podróże. Wrzucam na portal fotorelacje ze swoich wypraw. Choć są to zwykłe małe rzeczy wiem, że motywują one innych do tego żeby wyjść chociaż na spacer. Brakuje jednak na portalu ludzi którzy uwolniliby się na tyle od kompa by mieć trwałą motywacje do uprawiania sportu czy podróżowania dlatego brakuje relacji i osób które motywowały by swoim spędzaniem wolnego czasu. Dlatego jeśli ktoś z Was chciałby pomóc innym zmotywować ich do działania w realnym świecie zachęcam do przyłączenia się do portalu. Oczywiście nie trzeba być uzależnionym ze by do nas dołączyć ten portal ma pomagać wychodzić z z uzależnienia, więc każdy z pasją życia jest tam mile widziany.
To tyle sorki za przydługawy wstęp poniżej już relacja z rajdu Poznań- Kołobrzeg :-)
Dnia 20-22.04.11 odbyłem swoją pierwszą dłuższą podróż na rowerze. Przez 3 dni pokonałem trasę 344, 73 km. Była to trasa z Poznania (gdzie obecnie mieszkam i pracuje) do Kołobrzegu (gdzie się urodziłem). Drogę z Poznania do Kołobrzegu od lat pokonywałem pociągiem jak również samochodem. Kiedy stanąłem przed wyborem trasy dla pierwszej „wyprawy” rowerowej pomysł pokonania jej rowerem wydał mi się atrakcyjny. Warunek był tylko jeden jak najmniej dróg krajowych jak najwięcej dróg lokalnych. Nie żałuje było wspaniale. Zapraszam na krótka relację z wyprawy!
Poniżej mapka z potencjalnie najwierniejszym odwzorowaniem trasy rajdu. Oczywiście w praktyce kilometrów wyszło dużo więcej ponieważ w praktyce gubiłem drogę wielokrotnie między innymi w Sycewie, ale o tym więcej w relacji:
mapa (dzięki Olo, najprostsze rzeczy są najskuteczniejsze)
Wyruszyłem nie tak rano jak planowałem bo dopiero o 10. Oczywiście w pośpiechu strzeliłem największą gafę z możliwych...zapomniałem sprawdzić czy w aparacie jest karta pamięci, którą poprzedniego wieczoru czyściłem przed podróżą. Oczywiście karty nie było, ale o tym zorientowałem się dopiero w Żydowie gdzie chciałem zrobić zdjęcie okazałemu kościółkowi. Cóż począć w takiej sytuacji, najlepiej zdać się na pomoc przyjaciół w tym miejscu chciałem podziękować Krzychowi i Lili z Lubasza, którzy nie tylko pożyczyli mi kartę ale również przenocowali mój zmęczony tyłek po pierwszym dniu zakończonym dystansem dokładnie 100 km.
Niestety z wiadomego powodu nie dysponuje żadnymi zdjęciami z dnia pierwszego a szkoda bo z najciekawszych atrakcji wymienić należy przekraczanie Warty przez stary nieczynny już most kolejowy w okolicy Stobnicy. Balansowanie z rowerem z sakwami na strzępach desek w zdezelowanej konstrukcji mostu na wysokości kilku metrów nad ziemią – w przypadku upadku cena do zapłacenia spora...ale - wrażenia bezcenne ;-). Miło wspominam również spory odcinek szosy w lesie podczas przekraczania fragmentu Puszczy Noteckiej. Rower to wolność znamy to.
Dzień drugi zaczął się od wyzwania jakim było pokonanie sporawego odcinka drogi krajowej z Czarnkowa do Trzcianki. Nie było sensu atakowanie tej trasy drogami lokalnymi, na szczęście ruch na krajówkach był znośny. Pogoda wspaniała. Właściwie przez cały rajd pogoda dopisała choć o szczegółach później.
Wyjazd z Trzcianki w kierunku miejscowości o wdzięcznej nazwie Wołowe Lasy zabiera człowieka w inny wymiar...zaczyna się naprawdę piękna droga przez leśne ostępy. Szosa ale bardzo mało uczęszczana, prawdziwa wolność rowerowa. Pędzisz środkiem jezdni po długich łagodnie pagórkowatych odcinkach porządnej szosy w otoczeniu lasu...i tak przez dobre 2h! (oczywiście im szybciej pędzisz tym krócej trwa inny wymiar - morał, czasem warto nie pędzić, lub jak kto woli ;-). Ten rowerowy sen dla niektórych może zostać przerwany gdy zorientuje się że nie uświadczysz tu znaku informującego Cię że właśnie przekroczyłeś granicę między województwem wielkopolskim i zachodniopomorski. Jaka szkoda nie będzie można się pochwalić na zdjęciu. Dla mnie jednak piękno leśnych szos rekompensuje brak tego foto. Las się przerzedza i tak docierasz do miejscowości Tuczno, a tam o dziwo przy wyjeździe z miasta zakaz jazdy rowerem po drodze...ale za to ładnych parę kilometrów jedziesz sobie ścieżką rowerową. Ścieżka się kończy i żegnamy gminę Trzcianka.
Dalej w kierunku Mirosławca przed którym w leśnych ostępach natrafiłem na największe piaski na trasie.
Jak dojechałem z Mirosławca do Złocieńca do dziś nie mogę sobie przypomnieć dlatego na tym odcinku trasa na mapie jest raczej wytyczona na chybił trafił...jedno jest pewne ze zdjęć wynika, że jechałem odcinkiem drogi przystosowanym pod awaryjne lotnisko dla samolotów. To był jedyny moment kiedy czułem się na krajówce bezpieczny z tak szerokim poboczem J
Do Złocieńca dojechałem grubo po południu. Stało się oczywiste że należy się rozglądać za miejscem na nocleg. Nocleg pod namiotem, nie mogło być inaczej skoro tyle kilometrów targam ten namiot na rowerze. Ustawiony twarzą na północ po prawej stronie Złocieńca miałem szerokie tereny Drawskiego Parku Krajobrazowego biwakowanie tam przy ognisku mogło skutecznie podnieść budżet mojej podróży. Dlatego zdecydowałem się odbić trochę na zachód w kierunku miejscowości Darskowo gdzie po 40 minutach rozpocząłem poszukiwania dogodnego miejsca w lesie na nocleg. Znalazłem takowe nieopodal strumienia, na lekkim podwyższeniu terenu w dole znajdowały się mokradła...czyli dziki w nocy J.
Nie myliłem się dziki przyszły jak tylko się ściemniło...nie przejmując się ich obecnością paliłem sobie malutkie ognisko i popijałem...jedyną butelkę piwa lokalnego z Czarnkowa, które przytachałem na grzbiecie roweru. Warto było, piwo po całodniowym wysiłku w ciemnościach przy ognisku smakowało wyśmienicie. Przed snem spojrzałem na licznik pokonany dystans 133km (mój dotychczasowy rekord w ciągu jednego dnia). Choć w lesie śpię czujnie...to zawsze wstaje wypoczęty. Tak było i tym razem. Patrząc na dystans jaki pokonuje w ciągu dnia byłem pewien że dziś dotrę do Kołobrzegu. Początkową sądziłem ze będę potrzebował aż 4 dni. Ucieszyłem się na myśl, że przede mną chyba najpiękniejszy pod względem krajobrazu odcinek rajdu ...pojezierze drawskie...wówczas nie wiedziałem jeszcze jak bardzo pagórkowaty to teren J.
Piękne jeziora, czysta woda...wolność rowerowa. Brak słów by to opisać.
Kiedy odbiłem już od Drawskiego Parku Krajobrazowego na zachód w kierunku Świdwina krajobraz stał się mniej lesisty ale nie mniej pagórkowaty. Co rusz mozolny podjazd i szaleńczy zjazd maksymalną prędkość jaką odnotowałem przy zjeździe to była 54km/h. Zjeżdżając w szaleńczym pędzie z kolejnego pagórka oczom moim ukazał się piękny widok dziesiątki koni pasących się na zboczu...zatrzymałem się z „piskiem opon” i spędziłam tam dobre 15 minut po prostu się im przyglądając...
Potem już do samego Sławoborza towarzyszyły mi jeszcze piękne zjazdy i podjazdy dołączył również przyjaciel który został ze mną już do samego Kołobrzegu. Wzmagający się silny wiatr z północnego-wschodu, który przypominał że zbliżam się do morza. Przed Sławoborzem dostałem telefon od siostry że wyjeżdżają na święta i jeśli uda mi się dziś dostrzec do Kołobrzegu do godz. 19 to jest jedyna szans żebyśmy się spotkali. Wobec tej informacji zmieniłem plan trasy. Drogami lokalnymi mogłem nie zdążyć, zdecydowałem się ze Sławoborza walnąć 35km do Kołobrzegu drogą krajową nr 162.
Nie wspominam miło tego odcinka...szosa wąska, kierowcy bez komentarza...i naprawdę silny wiatr w twarz lub bok, na przemian. Jednak udało się w Grzybowie pod Kołobrzegiem gdzie mieszka moja siostra byłem 18:20. zdążyliśmy zjeść pogadać...o 20 byłem w domu. Tabliczkę z napisem Kołobrzeg ominąłem zajeżdżając przez Grzybowo...więc na dobrą sprawę można mi w ogóle nie uwierzyć, że przejechałem te trasę ;-)