Serwus !
Garść informacji na start - z urodzenia w przepięknym Bielsku-Białej, aktualnie na emigracji w nie-do-końca-tak-pięknej Warszawie. (obywatele stolicy - wybaczcie szczerość
)
Tło sytuacyjne : roweruję od małości, choć tylko lokalnie;) Ojciec za komuny szukał części i składał nam (trójka pociech) rowery, i tak sobie rodzinnie jeździliśmy to tu, to tam w okolicach Bielska.
Mam na imię Romek, i pierwszy raz po sakwy sięgnąłem 2 lata temu.
Było tak przyjemnie...
Ale wiedziałem, z czym igram, i próbowałem się bronić, szukałem jakiegoś innego hobby, zajęć.
Na nic, w końcu znów poddałem się, spakowałem i wsiadłem na rower...
'Tylko na tydzień', mówiłem sobie, 'potem wrócę do normalnego życia, wyrzucę sakwy, znajdę dobrze płatną pracę, założę rodzinę co by mnie na pokuszeni nie brało' !
Prawie się udało. No, w sumie nic z tego się nie udało...
Znów niecały rok minął, i jeszcze nie wyniosłem lodówki na targ co by mieć na bilet do ameryki południowej, ale jestem blisko... Gdyż tudzież ponieważ w środku czerwca jadę na miesiąc do Chin.
Poważnie, to jak piszę złapałem bakcyla 2 lata temu, choć zawsze to we mnie siedziało. Na razie tylko na liczniku dwie tygodniowe wyprawy po PL, jedna w parze, druga samotnie.
W tym roku na głębszą wodę - w końcu raz się żyje ! - czyli wspomniane Chiny.
Jadę z towarzyszką, tę samą, z którą pierwszą wyprawę popełniłem.
Postanowienie o 'większej rzeczy' zapadło właśnie 2 lata temu, po pierwszej w ogóle z sakwami. A dokładnie zaraz po niej
Wstępnie miała być Japonia - mam jakąś nieokreśloną słabość do niej - ale eee, ten, no - zmieniłem zdanie, i jadę do Chin !
...
No dobra, baba nie chciała do Japonii i kazała do Chin...
Pozdrowienia