W kwietniu pierwszy raz przekroczyłem 300km (przejechałem 400km :p), przyszedł czas na 500km. Tym razem wystartowałem w zorganizowanej imprezie, dzięki czemu miałem szansę sprawdzić swoją formę na tle innych i zakwalifikować się do BB-Tour.
O 5:20 pobudka. Na śniadanie tradycyjnie paczka makaronu i z Rybnika od siostry ciotecznej Adrianny u której nocowałem, ruszam w stronę Radlina.
Jadę z pełnymi sakwami, z plecakiem, jedzie się dobrze ale bardzo powoli, szczególnie że po drodze jest nawet 10% ścianka. Po drodze mija mnie samochodem Symfonian trąbiąc jak najęty... :p
Po ~20minutach docieram do Radlina, spotykam Symfoniana i zapisujemy na listę żeby razem jechać. Czekając na oficjalnie rozpoczęcie żremy bułki. Bo przecież co to jest paczka makaronu na śniadanie....
Po krótkim przemówieniu Pani Burmistrz, wspólnym zdjęciu, startujemy w trzeciej grupie. Grupy były puszczane co 5 minut, więc wyruszamy o 8:10.
Pierwsze ~500m bardzo niemrawo, przy pierwszej okazji źle skręcamy..
Ale i tak bardzo szybko dopadamy pierwszych maruderów z poprzedniej grupy.
Jedziemy szybko ale dość spokojnie. Dużo przetasowań w grupie, wyprzedzania wolniejszych osób, szukania drogi...
Niestety kartka na której była rozpisana trasa była bardzo niezrozumiała i mieliśmy z tym kilkukrotnie małe problemy.
Po kilku kilometrach wyklarowała się już grupka. Było w niej 3 gości w strojach z BB-Tour, kilku równie groźnie wyglądających a również nie znanych mi typów, i na doczepkę ja i Symfonian. Tempo wzrosło, szczególnie na podjazdach mocno cisnęliśmy. Mając w pamięci relacje Wilka z zeszłorocznego BB-Tour zastanawialiśmy się czy im nie odpuścić... ale postanowiliśmy spróbować naszych sił i powalczyć.
Na pierwszym postoju w Głubczycach (56km) podbijamy pieczątki na kartkach kontrolnych. Ja chciałem się tradycyjnie poprzeciągać, wysikać, napełnić bidony.... grubo się myliłem licząc na takie luksusy.
Na stacji zabawiliśmy chyba niecałą minutę i pojechaliśmy dalej.
W okolicach Ucieszkowa wypadł mi jeden z bidonów. Po chwili namysłu, zawróciłem po niego. Grupa oczywiście zniknęła mi w moment z oczu i przez dobre kilka kilometrów sukcesywnie ich goniłem.
Wyczyn ten (też po zgubieniu bidonu) powtórzyłem jeszcze raz na tej pętli, ale tym razem Symfonian poprosił żeby na mnie chwilę poczekali zwalniając do tych 30km/h na prostej, co zdecydowanie ułatwiło mi dogonienie grupy.
Kolejny punkt kontrolny niemalże omijamy. Przy nawrocie na żwirze wywracam się lekko bez żadnych strat w sprzęcie. Podbijamy karty, tym razem zdążyłem napełnić bidony i napchać kieszenie batonami, i po chwili jedziemy dalej. Poza mną i Symfonianem nie zauważyłem żeby ktoś uzupełniał w większych ilościach swoje zapasy żywieniowe...
Jurek Tracz np na punkcie poprosił jedynie o kubek Coli... Na czym oni jadą? :/
~10km odcinek od Kotlarni do Sośniowic jedziemy po niesamowicie dziurawym asfalcie, co przy liczącej w tym momencie około 7 osób grupie jest sporym zagrożeniem. Jedziemy rozproszeni całą szerokością jezdni, dają się słyszeć tylko złowiesze mruknięcia
W Sośniowicach niestety nie zauważamy skrętu i dojeżdżamy do Gliwic. Nadrobiliśmy przez to jakieś 11km. Kolejny punkt kontrolny przy Plichowicach na drodze nr 78. Podbijamy karty w Żabce, wypiłem pół litra kupnego soku w 10 sekund, resztę wlałem do bidonu, i lecimy dalej.
Dopytałem czy w Radlinie (160km) jest przewidziany jakiś dłuższy postój. Odpowiedź brzmiała: tak, jakieś 3-5 minut.
Zdążyłem zjeść trochę żurku i się wysikać chociaż
Lecimy dalej już w bardzo okrojonym składzie. Tj ja, Symfonian, Jerzy Tracz, Jacek Kozioł i jeszcze jeden gość którego godność nie jest mi znana.
Po zbyt długim dla chłopaków postoju, od razu ruszyli z kopyta. Na podjeździe odpuszcza Jerzy Tracz, na drugim podjeździe zostaje ja z Symfonianem. Dalsza jazda z Jackiem jest poza naszym zasięgiem, szczególnie biorąc pod uwagę że jeszcze ponad 300km przed nami.
Robimy krótki postój, dopada nas Jurek, i we trzech lecimy całą pętle. Jurek też okazuje się dla nas za szybki na podjazdach... (które uważałem za swoją dość mocną stronę
heh...). Szczęśliwie doganiamy go na wypłaszczeniach i tak się ganiamy nawzajem na górkach. Jurek praktycznie całą pętle nas wiózł na kole o ile górek nie było...
Tym razem na punktach kontrolnych na spokojnie napełniamy bidonu i uzupełniamy zapasy jedzenia (jedliśmy głównie w trakcie jazdy...). Ba! Nawet głowę na tej pętli podniosłem i okolicy się co nieco przyjrzałem. Zauważyłem że np Odrę przekroczyliśmy.... Z 1. pętli nie pamiętałem nic a nic :p
Dopytujemy się też Komandora (organizatora) rajdu jak mamy jechać przez Sośnice, żeby tym razem nie nadkładać zbędnych kilometrów. Odcinek drogi który poprzednio ominęliśmy, okazuje się mieć beznadziejną nawierzchnię, co w połączeniu z poprzednim odcinkiem, daje nam około 15km po niesamowitych dziurach. Niezbyt optymistyczna opcja do jazdy nocą...
W okolicach 300km mam lekki kryzys, ale przemówiłem sobie do rozsądku batonem i pomogło
W Radlinie spotykamy już dużą grupę osób która kończy tu swoją trasę (300km). Jurek który planował zrobić 500km, stwierdził że jedzie na grilla i piwo...
Wyciągam bluzkę z długim rękawem (cały czas jadę w nogawkach i krótkich spodenkach) którą schowałem po pierwszej pętli, i ruszamy dalej w trasę we dwóch.
Jedziemy spokojnym tempem, trochę zaczynamy marznąć, ubieramy się. Na punkcie na stacji w Głubczycach (370km) robimy dłuższy postój na kawę. Dogania nas tu Jacek Kozioł, który wcześniej zgubił drogę nadrabiając 30km.
Znając jego mocne tempo, ruszamy pierwsi.
Na stacji wyciągam moją tajną broń - mp3'ójkę
Oczywiście Jacek dość szybko nas dogania na podjeździe. Na zjeździe i prostej my doganiamy Jacka... Na podjeździe ucieka jeszcze raz... a później mu się osłabło.
Włączyłem mp3 bo trochę mi się nudziła jazda w ciemnościach i zacząłem cisnąć. Chłopaki szybko siedli mi na kole.. Licznika swojego nie widziałem, ale Symfonian mówił że koło 40km/h jechaliśmy na prostej.
Na punkcie przy restauracji w Kędzierzynie (400km) dopadamy grupkę. Dowiadujemy się, że przed nami jest jedynie samotnie jadący Raptor.
Wciskamy w kieszenie batony i bułki, uzupełniamy bidony. Grupka już ruszyła, Symfonian kręcił nosem żebyśmy ich nie gonili, ale dał się namówić na gonitwę. Po kilku zakrętach wyprzedzam całą ekipę, ale nie ma chętnych do ciśnięcia za mną, więc chowam się za kolegą który ma bardzo dobrą lampkę....
Przynajmniej mam teoretyczne szanse ominąć dziury... Moja lampka przy większych prędkościach takich szans nie daje.
Na dziurawym odcinku mocno zwalniamy chowając się za dwoma gościami z dobrymi lampkami, którzy oświetlają oba pasy. Na jednym z podjazdów pocisnąłem trochę (nikt nie gonił...) co dało mi możliwość spokojnego wysikania się i jechania dalej z grupą.
Na punkcie kontrolnym (435km) podbijamy karty.
Do mety zostało ~75km, siły mam dużo, zapasy batonów po kieszeniach, bidony prawie pełne. Postanawiam uciec grupie.
Zauważył to oczywiście Jacek Kozioł i zaczął mnie gonić. Jak się później okazało, sytuację wykorzystał też Symfonian siadając mu na kole...
Symfonian mimo to odpadł, a Jacek gonił mnie przez dobre 10km. Widziałem że mu nie ucieknę, więc zwolniłem trochę (i odpocząłem), i jak już czułem jego oddech na plecach, spróbowałem uciec jeszcze raz. Zwiększyłem przełożenie na podjeździe, pocisnąłem na maxa skracając całkowicie zakręty na zjeździe i uciekłem mu znowu na 200m.
Dalej chyba minimalnie szybciej jechałem. Na punkcie w Radlinie (25km od początku ucieczki) wbiegam po schodach po pieczątke, ładuje 4 batony w kieszenie, uzupełniam bidony, zmieniam baterie w przedniej lampce i jadę z powrotem do Plichowic (ostatnie 50km).
Mijam po drodze Jacka który szacuje że ma jakieś 3 minuty straty. Malo.
Z nowymi bateriami wreszcie coś widzę przed sobą, co pozwala mi na zdecydowaną jazdę. Po około 15km mijam jadącego z naprzeciwka Raptora, który to wygrał wyścig. Ma ~godzinę przewagi nade mną. Jego to już na pewno nie dogonię....
Ale jadę drugi, więc i tak jestem z siebie niesamowicie usatysfakcjonowany.
Licznik pokazuje 500km (uwzględniając poranny dojazd do Radlina i nadłożenie drogi jadąc przez Gliwice). Średnia powyżej 30km/h...
Czyli około 4km/h szybciej niż zakładałem. Czyli dużo szybciej dla niezorientowanych (:
Tu zaczynają się problemy....
Tuż po skręcie z drogi nr 78 do Plichowic wpadam w potężną dziurę (dobrze że OTB nie było...) i łapie 2 kapcie na raz. Co uwzględniając to że mam tylko jedną dętke, a pompkę wiózł tylko Symfonian nie jest zbyt dobrą nowiną....
Na piechotę cisnę do punktu kontrolnego.
Po ~3km marszu dopada mnie Symfonian z Jackiem. Symfonian rzuca mi dętke i pompkę i cisną we dwóch dalej. Robię co trzeba, i jak się okazuje ze stratą 12minut jadę już powoli za nimi. Nie ma szans żebym ich dogonił z ledwo napompowanymi kołami na 25km odcinku.
W Rybniku łapie kolejną gumę. Tym razem to się już naprawdę zdenerwowałem. Napisałem sms'a Symfonianowi z prośbą o podrzucenie mi dętki jak już dojedzie na metę i na piechotę idę przez prawie godzinę. Symfonian w końcu dojeżdża z dętką pożyczoną od Raptora, zmieniam pana, i po kilkunastu minutach udaje mi się dotrzeć do mety.
Dystans: 532,96km
Średnia (bez marszu): 30,12km/h
Średnia (z marszem): 28,71km/h
Od razu widać nieścisłość co do zajętego przeze mnie miejsca...
Otóż klasyfikacja była jedynie dla 450km... czyli jeszcze przed moimi problemami
dowiedziałem się o tym dopiero jak dojechałem do końca...
500km przejeżdżaliśmy jedynie w ramach bicia rekordu klubu Sokół, który to był organizatorem tegoż maratonu.
Krótkie podsumowanie:
zjadłem:
niewiele. nie było czasu
z grubsza:
rano paczkę makaronu, około 15 małych batonów z czekoladą/musli, 4 grześki, ~8bułek z salami i serem, ~8 bananów.
wypiłem (mniej więcej):
5L isostaru
1L soku tymbark
4L wody
0,5L Coli
1 kawę
czyli około 11L picia.
krzaków szukałem 5 krotnie [;
Średnia po 200km: 32,5
po 300km: 31,3
czyli jechaliśmy coraz wolniej.... :p
Czas jazdy z postojami dla 450km: 17h 20 min.
Był to mój pierwszy występ w maratonie rowerowym. Trochę mnie nauczył pokory, chłopaki pokazali mi jak się powinno jeździć... Na pewno sporo dobrego z tego wynikło. Z wyjazdu jestem bardzo zadowolony. Teraz ostrzę sobie zęby na BB-Tour......
Zasłużone piwo
Trasa:
http://www.bikemap.net/route/997166?130790108918708#lat=50.23535&lng=18.21533&zoom=11&type=0Jak pakowaliśmy mój rower do samochodu, okazało się przy okazji że pękł mi hak od przerzutki, a sama przerzutka trzymała się dzięki zaciskowi koła.... dobrze że nie odpadła
Wielkie podziękowania dla Jacka Kozioła i Jurka Tracza którzy pomogli mi uzyskać taki wynik, i oczywiście dla Symfoniana który powinien dostać dodatkowo jakąś nagrodę fair play (ale niestety nie przewidzieli takiej :p)
edit: poprawione błędy [;
edit2:
Galeria:(nr 42 to Symfonian, nr 41 to ja)
https://picasaweb.google.com/waxmund/IISlaskiMaratonRowerowy24h2Miejscehttp://www.facebook.com/media/set/?set=a.2177174626027.2127702.1146706977Filmik:wozimy się:
&feature=player_embedded#t=02m54s
&feature=player_embedded#t=03m42s
wozimy się na drugiej pętli
&feature=player_embedded#t=05m42s