Najsampierw przepraszam za ew. bledy ort. i inne niechlujstwa
(a juz widze, ze byly w poprzednim poscie).
Uff... Ukruszylem sobie zeba, jestem mocno przeziebiony, dzisiaj spotkalo nas najwieksze oberwanie chmury w okolicy od pewnie roku, wczoraj prawie caly dzien wspinalismy sie po skalach oby doswiadczyc nieodnowionego Wielkiego Muru, a Kasi rower powinien wyladowac prosto z linii produkcyjnej na smietnik.
Ale w kolejnosci.
W poniedzialek wczesnie rano, kolo 11, zerwalismy sie z lozek bo ktos zapomnial zmienic godzine w tel. i nas nie obudzil. W tri migi do 12 z hostelu sie musielizmy zebrac, pozwolili nam na placu sie poskladac do kupy, bo do po 14 skladalem rowery. Oczywiscie nie obylo sie bez niespodziewajek i prowizorki - na ten przyklad otwory mocujace pod bagaznik w Labedziu maja wieksza srednice niz bagaznik, itp.
Ale w koncu ruszylismy !
Kupilismy po drodze dziwaczne suszone owoce, ktore okazaly sie kwasno-slone, mialy mocna pestke, od ktorej odpadl mi kawalek zeba. Jak na razie nie boli, mam nadzije, ze nie zacznie do konca lipca...
Z postojami, perypetiami w pierwszej jezdzie pozamiejskiej, przejechalismy 56km, spalismy przed Huairou.
Kolejnego dnia krazylismy po okolicy szukajac wsi, z ktorej mozna sie dostac na nieodnowiony mur, o ktorej to nam wspominal Niemiec.
Coz, dogadac sie z Chinczykami to spore wyzwanie – czasem trudno o spojne wersje
W kazdym badz razie okazalo sie, ze w pewnym miejscu jak bylismy rzut beretem od muru, to nas skierowali w odwrotnym kierunku....
Czyli lekcja nr 1 : nie ufaj wyjasnieniom Chinczykow
Spalismy z musu u pewnego jegomoscia, za 150rmb (70pln) za pokoj (chcial 200), okazal sie
cwaniakiem.
Wtorkowo 51 km krecenia sie po okolicznych gorach tam I na zad…
W srode krecimy sie po okolicy szukajac muru, jedna sympatyczna pani z baru rybnego (gdzie klient moze sam sobie zlowic rybe I ja potem zjesc – maja specjalne baseny) doskonale operujaca jezykiem gestow goraco odradzala nam Jinkou.
Ale jednak tam pojechalismy, zgodnie z zaleceniem LonelyPlanet.
Dosyc ciezka trasa wspinaczki samonoznej stamtad prowadzi, ale mysmy sprawi sobie w ogole hardkor. Nie zauwazylismy w pewnym momencie strzalki w lewo, poszlismy prosto trasa chyba lokalsow-alpinistow, bo jak sobie przypomne, gdzie mysmy lazili w sandalkach z 0.7l wody na leb to mnie zimny pot oblewa....
Mur tam to krociutki odcinek faktycznie ruiny, konczacy sie prawie pionowymi skarpami.
Pelne rozczarowanie.
Czyli lekcja nr 2: ufaj wyjasneiniom Chinczykow.
Jedziemy w dalsza droge, juz w kier. Mongolii Wewnetrznej.
Znalezeinie miejsca na namiot jest bardzo trudne, nawet w srodku gor ani troche niezagospodarowanego miejsca – w koncu rozbilismy sie w czyims ‘sadzie’. Oblezeni robactwem (tylu skazcacych owadow w zyciu nie widzialem na raz), jakos po kilku godz. meczenia sie zasypiamy.
Sroda cale 27km przejechane
Dzisaj budzi nas deszcz, to czekamy, czekamy, azesmy przeczekali prawie do poludnia
Jedziemy gorami w ponura pogode – boskie widoki, ktore niestety mgla przeslania…
Zatrzymujemy sie na przystanku w jakiejs miescinie i robimy obiad, bedac spora atrakcja dla mieszkancow. Jeden, starszy natret cos uporczywie gadajacy, nie bardzo potrafiacy pokazac gestami, potem przyszedl jesze razz e szmata i w koncu umyl nia nam ‘siedzisko’ przystanu, bo bylo cale w piachu.
Potem sie okazalo, ze za pierwszym razem chyba chcial nas zaprosic do siebie na jedzenie, a nie gotowanie na paniku w menazce, a za drugim chcial nas zaprosic do siebie bo wiedzial o nadchodzacej nawalnicy !
A przyszpilila nas na 90minut na tym przeciekajacym przystanku, gdzie woda z okolicznych budynkow splywa wlasnie pod niego, momentalnie robiac jezioro.
Wielki zal, ze nie mamy z nim fotki, potem juz go nie znalezlismy. Najmilsza rzecz – facet prosty jak najbardziej sie da, a bezinteresownoscia wypelniony po brzegi.
Przedzieramy sie przez gory, gdzie jestem pelen podziwu dla Kasi, bo Bialy Labedz to w rzeczywistosci potworny kulawiec. Padaka. Jak to sie mowi ‘chytry 2 razy placi’, celowo jedziemy do Chengping, gdzie szukamy sklepu aby kupic 2 opony (ktore to wraz z ostro zdecentrowanymi obreczami obarczam wina za wyjatkowo ciezka jazde Bialym Kulawcem). Trafiamy do sklepu Trek-a, gdzie przemila obsluga za 10PLN wymienia obie opony wraz z centrowaniem obu bardzo wykoslawionych obreczy. Plus ponad 100 za 2 nowki wysokiej klasy opon.
Na wieczor trafiamy do hostelu, bo mokrzy i wkurzeni jestesmy.
Czwartek 36km…
I finalnie, po ponad 170km ladujemy ok. 35km od Pekinu.
Fatalnie, nastroje osiagaja niziny.
Jutro jedziemy na zachod, prawdopodobnie przeskoczymy zurbanizowane regiony pociagiem.
Pozdrowienia
P.S.
Kilka fotek :
Bialy Labedz i Czarny Mustang
Obydwa stojace przy cudzie chinskiego budownictwa (zerknijcie, gdzie prowadzi podjazd)
Oraz wymeczona Kasia na ruinach Muru Chinskiego