Witam!Zamieszczam tutaj moją relację z wycieczki na Lubelszczyznę.
Dzień 1Pierwszy dzień mojej wycieczki na Lubelszczyznę. Celem na początku miały być Bieszczady, ale wyszło jak zwykle inaczej.
Wstałem o godzinie 7 rano. Wyjazd z domu o 9. Najpierw jechałem do Góry Kalwarii. 3 km drogą krajową 79, potem odbiłem w prawo na moją stałą dojazdówkę do tego miasta. Wiedzie ona polami, kawałek laskiem. Jest tędy o 4 km dalej niż gdybym miał jechać "79", jednak ruch jest tu znacznie mniejszy. O 10 dojeżdżam do Góry, gdzie na godzinkę udaję się do rodzinki. O 11 jadę dalej. Na rondzie w lewo, mostem nad Wisłą i skrótem na Dziecinów. Tu zaczynam jazdę na południe drogą wojewódzką 801. droga całkiem fajna, są odcinki z asfaltowym poboczem. Jednak najgorszy jest sześciokilometrowy kawałek drogi z płyt betonowych. Po samych płytach jedzie się dobrze, jednak najgorsze są łączenia. Rowerem trzęsie, wpadam w liczne dziury, na szczęście nie łapię gumy (w trakcie wyjazdu nie złapałem ani jednej). Od Wilgi droga się polepsza, teraz jest gładki asfalt i mały ruch. Do tego jadę przez pięknie pachnące lasy. Na skraju jednego z nich robię sobie półgodzinny postój. Jem jagodzianki kupione w Górze Kalwarii. Jadę dalej. Mijam Maciejowice. Przed Stężycą na polu (które swoją drogą byłoby idealną miejscówką na nocleg) robię sobie godzinną przerwę. Czasu mam dużo a do celu dnia dzisiejszego blisko. Po odpoczynku ruszam w dalszą drogę. Mijam Stężycę i dojeżdżam do Dęblina. Zajeżdżam na stację benzynową aby kompresorem dobić powietrza w opony. Następny krótki postój przypada na moście na Wieprzu. Mijam miejscowość Małygi i w Gołębiu skręcam w lewo na DW 846, którą dojeżdżam do przystanku PKP w Gołębiu. Asfaltową drogą jadę wzdłuż torów, szukając miejscówki. W końcu znajduję nieużywaną ścieżkę, zastawioną gałęźmi, widać, że nit tędy dawno nie chodził. Przenoszę oddzielnie wór z namiotem, wodą i śpiworem, oddzielnie rower i oddzielnie sakwy. Miejscówka jest bardzo dobra. W lesie, w ciszy, którą czasem przerywają pędzące pociągi (nie przeszkadza mi to, jestem miłośnikiem kolei). Robię zupkę i wyczekuję do nocy.
DST: 115km
Dzień 2Wstałem o godzinie 9 rano. Zagotowałem wodę na zupkę. Zacząłem zwijać biwak. Zauważyłem gościa z rowerkiem, który przedzierał się przez las, ale chyba nie widział mojego namiotu. Wyjechałem z miejscówki o 10, nie chciałem wracać się do drogi przy torach i postanowiłem jechać lasem. Mniej więcej orientując się jak jechać zacząłem przedzierać się przez zarośla starą ścieżką. Wyjechałem trochę nie tak jak myślałem że wyjadę, bowiem wyjechałem w Wólce Gołębskiej. Nadrobiłem jakieś 4 km. Do Puław dojechałem dość szybko, przejechałem to miasto bez zatrzymania i dojechałem do Biedronki w Bochotnicy gdzie zrobiłem zakupy. Dalej zaczął się ciężki etap tego dnia: dużo wzniesień i jazda pod wiatr. Kilkakrotnie w drodze do Nałęczowa stawałem na krótki odpoczynek. W Nałęczowie zatrzymałem się w parku zdrojowym. Jednak długo tam nie siedziałem, ruszyłem dalej w drogę na Lublin. Postoje ograniczały się na kilkuminutowe przerwy na dolanie napoju do bidonu. Przed Lublinem było kilka podjazdów, jednak zdołałem je pokonać. Dojechałem do Lublina. Zobaczyłem trolejbusy. Pojechałem na starówkę. Ludzi cała masa, rowerem ciężko się jedzie. Uciekam stąd. Trochę się w tym Lublinie pogubiłem. Zauważyłem znak do McDonald's gdzie się udałem. Zjadłem porządny obiad i ruszyłem drogą krajową 82 na Łęczną. Jednak droga ta mnie bardzo rozczarowała. Ruch ogromny, jak pod Warszawą, ludzie trąbią, spychają. Do tego ciągle pod górę. Tędy się nie da jechać. Zatrzymuję się na przystanku autobusowym i wyciągam mapę. Odbijam na Świdnik Duży. Ruch mniejszy, asfalt nie jest taki zły... Dojechałem do tego Świdnika Dużego i zgodnie z kierunkowskazem pojechałem na Świdnik, by po dojeździe do lotniska odbić w lewo na Mełgiew... Ale. No właśnie. Lotnisko jest w przebudowie, droga zamknięta. Lipa. Trzeba jechać naokoło przez Świdnik. Więc jadę. Droga fajna, z poboczem. Dojechałem do Świdnika i tam się trochę zagubiłem. Trafiłem do jakiejś obskurnej dzielnicy przemysłowej. Droga prowadziła w pole. Cholera miałem problem. Pamiętałem, że za Świdnikiem Dużym jest las. Więc postanowiłem się tam wrócić aby znaleźć miejscówkę w tym lesie. Pojechałem kawałek troszkę inną drogą, tak dla odmiany. Dojechałem do lasu i co zastałem - ziemia w lesie nasiąknięta wodą. Skręcam w jedną ścieżkę - lipa, kilometr dalej - to samo. Nie dobrze... Godzina 19 a ja nie mam noclegu... Wyjechałem z lasu i wyciągam mapę. Wiocha nazywa się Janowice. Stąd wiedzie droga do Łęcznej. 14 km. No to jedziem, może po drodze coś się znajdzie... Niestety było to marzenie ściętej głowy. Wszędzie domki. Kawałek lasu i w nim domek... Dojeżdżam do Łęcznej przed 21. wg. mapy powinno tu być schronisko młodzieżowe czynne sezonowo. Szukam go i szukam ale nie ma. W końcu robi się ciemno, jadę na komisariat zapytać, gdzie to schronisko jest. Na Policji dowiaduję się, że żadnego schroniska nie ma. Natomiast jest hotel - 3 gwiazdki. Nie, nie, to nie na mój budżet. Włączam lampkę i jadę DK82 na Włodawę. Szukam noclegu na polach. Pierwszy strzał - pudło. Trochę drzewek ale wśród nich domek. Potem staję przy polu z wysoką trawą. Miała jakieś półtora metra, skubana. Widzę drzewka. Nic nie jedzie - wbijam. Dociągnąłem rower do tych drzewek - elegancko. Zostaję. Godzina była jakoś po 22:30. Ciemnica. Na szczęście księżyc w pełni więc namiot rozłożyć nie problem. Rower przypinam do drzewa i... Dobranoc.
DST: 120km
Dzień 3Noc nie była najlepsza. Ziemia strasznie nierówna. Miejscówka nie pewna. Psy w nocy szczekały, traktor jeździł nieopodal. Ktoś lub coś kręciło się koło namiotu...
Wstałem o godzinie 5:30. Rosa wszędzie, ruch na drodze dość duży. Wywlekam się z namiotu - rower - jest. Miejscówka wcale nie była taka zła. Wysoka trawa powodowała, że namiot w nocy był niewidoczny. Do tego drzewa od tyłu, gdzie droga skręcała i biegła bliżej mnie. Składam mokry namiot do wora. Wyjeżdżam bez śniadania przed 6. Jadę na wschód 82-ką. Droga na Włodawę. Na mapie to wygląda jak miasto na końcu Polski... Ale może nie będzie tak źle...
Puchaczów, zjazd na Bogdankę. Jechać czy nie jechać... W planach było żeby zobaczyć tą jedyną na Lubelszczyźnie kopalnię węgla. Jednak nie wyspany, głodny i trochę już zmęczony nie chciałem nadkładać kilometrów. Jadę na Cyców. Droga średniej jakości, ruch dość duży. Dojeżdżam do Cycowa. Za wiochą asfalt się poprawia, ruch maleje z każdym kilometrem. Są tu nawet oznakowane szlaki rowerowe. Skręcam w leśno-polną drogę oznaczoną takim szlakiem w celu zrobienia śniadania. I to poniekąd był błąd. Śniadanie niby zrobiłem i zjadłem ale nie tylko ja jeden. Stado komarów namierzyło mój pobyt i przybyło na ucztę. Odpędzić się od nich nie dało. Założyłem kurtkę rowerową i w pośpiechu jadłem zupę. Uciekam stąd...
Droga pod odbiciu na północny wschód skierowała mnie na jazdę pod wiatr. Niestety. Trzeba jechać. Więc jadę, wolnym tempem (jakieś 15 km/h). Spotykam parę sakwiarzy jadących w przeciwnym kierunku. Mężczyzna i kobieta. Mieli sakwy Crosso Expert czerwone. Pozdrowiliśmy się.
Jadę cały czas drogą na Włodawę. Ruch niewielki, asfalt dobry, lasy i torfowiska dookoła. Piękne okolice. Cisza i spokój. Zupełne przeciwieństwo wielkiego zatłoczonego miasta jakim jest Warszawa.
W lesie za Kołaczami robię postój na zupkę. Komarów jest ciut mniej.
Do Włodawy blisko. Aha - nie pisałem tego - moim celem na dziś jest Okuninka, gdzie mamy jezioro Białe - tam znajdę pole namiotowe i odeśpię ostatnią noc.
Dojeżdżam do Włodawy. Trochę podjazdów i jestem w centrum. Trafiam pod Biedronkę gdzie robię zakupy. Teraz kieruję się na południe, DW 812 na Okuninkę. Jest nawet ścieżka rowerowa. Nie taka zła... Dojeżdżam nią aż do samego jeziora, gdzie czeka na mnie niespodzianka...
Nie spodziewałem się, że będzie tu TYLE ludzi. Masa ludzi. Tłoczno jak we Władysławowie nad morzem. Jednak znajduję pole namiotowe. 16 zł za nocleg. Ok.
Rozbijam namiot pod drzewem, w słońcu. Szacuję, że za 2-3 godzinki będzie tu cień. Po rozbiciu namiotu najpierw idę pod prysznic a potem do jeziora. Woda ciepła, jednak ludzi tam jest multum. Wracam na pole. Posiedziałem trochę w namiocie, powyciągałem i poprałem trochę rzeczy. Później poszedłem na kebaba i do sklepu po Colę. Dobrze się rozbiłem, bo cień się pojawił koło 15. Na polu byłem o 13. Siedzę w namiocie. Wieczorem wyskoczyłem jeszcze na kebaba. Na polu stoi masa przyczep kempingowych. Przyjechała następna. Ludzie... wieszają... ANTENĘ SATELITARNĄ ! ! ! Mało się nie udusiłem ze śmiechu jak z samochodu wyciągnęli... 37 calowy telewizor !!! Normalnie śmiech na sali... Zaczyna grzmieć... Gość ma nawet specjalistyczny przyrząd do ustawienia anteny. Gdy wychodziłem aby wziąć prysznic zauważyłem, że druga przyczepa też ma antenę. hahaha.
Koło 22 niebo pokryte było chmurami, grzmiało i błyskało, jednak nie padało.
W nocy spać nie dali ludzie wracający z imprezy, darli ryja na cały regulator do jakiejś 2 w nocy.
DST: 71km
Dzień 4Wstałem o 10, wyspany, choć już trochę obolały po trzech dniach jazdy. Dzisiaj jedziem na Chełm. Z pola namiotowego
wyjechałem o 11. Asfalt na drodze do Chełma był w stanie bardzo dobrym, do tego ruch nie wielki. Spodobały mi się piękne przystanki
autobusowe. Duża zatoczka i drewniana, pokryta blachą wiata. Na Mazowszu takich nie ma.
Na parkingu leśnym, pod daszkiem zrobiłem śniadanie. Zupka i kawa. Zjadłem, wypiłem, ruszyłem dalej. Zaczynają się górki.
Moje zmęczone nogi coraz gorzej sobie z nimi radzą. W końcu mam kryzysik. Muszę się zatrzymać. Robię postój 30 minutowy. Po nim
siły powracają - jadę przed siebie swoim tempem (20 km/h). Spotykam dwóch rowerzystów, którzy jadą z Włodawy do Krasnystawu.
Jedziemy pod wiatr. Podjazdy coraz większe... W końcu dojeżdżam do Chełma. Miasto całkiem ładne, jednak drogi dziurawe.
W Chełmie się trochę pogubiłem. W końcu udało się znaleźć drogę na Hrubieszów. Jest straszny skwar, słońce praży ostro.
Jadę na Białopole, gdzie mam się spotkać z kumplem. Do Białopola dojeżdżam o 17. Dalej jadę do Dubienki gdzie zostałem ugoszczony
przez rodzinę kolegi. Zanosi się na burzę. Spać idę koło 2 w nocy...
DST: 105km
Dzień 5Z Dubienki wyjeżdżam o 15.30. O 16.40 mam mieć pociąg do Lublina. Do Dorohuska dojeżdżam o 16.30, pakuję się z niskiego peronu do pociągu, kupuję bilet po czym kierowniczka karze wysiadać i iść na koniec. Wkur... wkurzyłem się trochę ale przeniosłem rower na koniec jednostki. Do Lublina dojechałem o 18.20. Pociąg TLK do Warszawy miał być o 19. Kupiłem bilet i wpakowałem rower do przedziału dla rowerzystów. Spotkałem tam sakwiarzy wracających z wyprawy na Ukrainę.
Do Warszawy dojechaliśmy o 21.30. Po trochę nerwowym wypakowaniu rowerów na dworcu Warszawa Wschodnia ruszyłem w stronę centrum. Pewnie ktoś zapyta - czemu nie wysiadłeś na centralnym ? Ano dla tego, że na wschodniej wsiadała masa rowerzystów. Byłby sajgon ogromny. A po Warszawie jeździ się w nocy całkiem dobrze. W domu byłem przed 24.
DST: 45km
Dystans łączny: 460 km
Zdjęć dużo nie robiłem, kilka wrzuciłem na facebooka -
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.1840182816372.2085488.1594603312&type=1 resztę może jeszcze wrzucę np. na picasę.
Pozdrawiam.