No to trochę więcej o mojej wycieczce. Wszystko przez to, że w zeszłym roku po pierwszym dłuższym dystansie było tak:
Cytuj
przyszłym roku czekamy na czterysetkę!
Kto wie...
Więc trzeba było spróbować
Do wyjazdu nie przygotowywałem się jakoś specjalnie. Jeśli już, to raczej tylko nastawiałem się mentalnie
. Gdy zauważyłem, że prognoza pogody na pierwszy weekend września zapowiada się wyjątkowo dobrze, to zdecydowałem się jechać. Żeby mieć jakiś cel, który motywował by mnie do jazdy wymyśliłem, że pojadę do miejscowości o takiej samej nazwie jak ta w której mieszkam. A, że odległość do tego drugiego Ogrodzieńca była odpowiednia i była też możliwość powrotu pociągiem z pobliskiej Iławy, to nie było nad czym się dłużej zastanawiać.
Wyruszyłem ok. 17.00 w piątek po pracy. Trasę
http://www.bikemap.net/route/1238672# opracowałem i opisałem sobie wcześniej, tak żeby nie tracić czasu na błądzenie i szukanie drogi. To okazało się bardzo dobrym pomysłem, bo znakomicie ułatwiło przejazd. Na drogę zabrałem trzy kanapki, dwa banany snickersa, czekoladę i litrową coca colę. Kanapki zjadałem w nocy, a czekoladę przywiozłem z powrotem do domu
. W nocy jechało mi się całkiem dobrze - nie męczyła mnie senność i nie byłem zmęczony. Do oświetlania drogi używałem mocnej latarki z diodą cree (latarka kupiona w zeszłym roku w Lidlu). Oświetlała drogę bardzo dobrze a zużyła zaledwie jeden komplet baterii. W Zgierzu wjechałem na drogę nr 1. Dość szybko po zachodzie słońca zrobiło się zimno. Temperatura spadła najpierw do 8 st. a nad samym ranem nawet do 6. Świt zastał mnie na szosie nr 1 kilkadziesiąt kilometrów przed Włocławkiem ale ruch samochodowy był dość umiarkowany, a pobocze na tej drodze jest w większości szerokie i równe. W Włocławku przejechałem przez tamę i miałem okazję zobaczyć miejsce gdzie w 1984r zamordowany został ksiądz Popiełuszko.
Jadąc dalej trochę zgłodniałem więc kupiłem sobie dwie bułki z jagodami i litr mleka (tak jakoś mnie naszło
). Na obiad zatrzymałem się w Golubiu Dobrzyniu.
Obiad był smaczny (tradycyjny schabowy z frytkami i surówką) ale wyjeżdżając z miasta pomyliłem kierunki i pojechałem w przeciwnym niż powinienem. Zorientowałem się dopiero po ok. 14 km i musiałem zawrócić. Kosztowało mnie to dodatkową godzinę i zacząłem martwić się czy zdążę na pociąg w Iławie. Wyliczyłem jednak, że jeśli utrzymam średnią w granicach 24 km/godz. to powinienem się wyrobić. No i zaczęła się gonitwa. Ja niestety nie potrafię jeździć tak szybko jak Waxmund więc utrzymanie takiej średniej było dla mnie sporym wyzwaniem
. Niewiele brakowało i byłbym zdążył na zaplanowany pociąg o 21.25, bo spóźniłem się ok. 15 minut
. Końcówkę trasy znowu jednak pokonywać musiałem po ciemku i mocno spowalniały mnie niewielkie ale częste podjazdy. Jak człowiek jest zmęczony, to każda górka robi się wielka
. Oczywiście dojechałem do tego drugiego Ogrodzieńca. Choć było już ciemno i do samej wioski nie wjeżdżałem więc tylko sfotografowałem tablicę z drogowskazem
.
Iława to chyba bardzo ładne miasto z wielką sadzawką pośrodku (z pięknie podświetloną w nocy fontanną
). Niestety dworzec PKP jest nieczynny, a kasy biletowe w tymczasowych kontenerach zamykane są na noc. Groziło mi więc czekanie na mieście do rana na następny pociąg
. I tu zaczyna się niesamowity (jak na warunki polskie) splot wydarzeń. Pani w kasie jest bardzo uczynna i stara mi się pomóc jak tylko może
. Doradza żebym spróbował dostać się do expressu intercity, który akurat był opóźniony o 15 minut i dojechał nim do Tczewa gdzie powinienem (jeśli będę miał szczęście i zdążę) przesiąść się na pociąg pośpieszny z Gdyni do Bielska Białej (przez Zawiercie). Dzwoni nawet na stacje do Tczewa upewniając się czy takie połączenie będzie możliwe
. Kierownik expressu inrecity bez większych problemów pozwala mi wsiąść z rowerem do ostatniego wagonu. W expressach intrercity normalnie nie wolno przewozić rowerów! Mało tego, ponieważ nie może mi wypisać biletu na przewóz roweru to jadę dwie stacje całkiem za darmo
. W Tczewie zdążam na "styk" na mój pociąg ładując z trudem rower tym razem do pierwszego wagonu, który ma miejsce do przewozu rowerów. W przedsionku stoi już kilka rowerów ale jakoś udaje mi się zmieścić jeszcze mój. Zgłaszam konduktorowi chęć zakupu biletu i tu "zonk"
okazuje się że nie mam wystarczającej kwoty na bilet. Wyskrobałem wszystkiego 53 zł. Sporo za mało by starczyło. Mam kartę ale można nią płacić tylko w pociągach intercity, a w TLK już nie
. Na prawdę nie wiem co mam robić
. Najpewniej powinienem wysiąść na tej stacji do której starczy mi pieniędzy na bilet.
Konduktor (starszy człowiek) kombinuje dłuższą chwilę z przenośną kasą i wręcza mi wypisany bilet za 61 zł biorąc tylko 53 zł. Nic nie mówimy o rowerze
. I tak szczęśliwie dojechałem do domu
.
Jeszcze tylko ta historia z wcześniejszym wysiadaniem po to by "dokręcić" do "pięćsetki" i już
. W domku dobre śniadanie, kąpiel, krótka drzemka i fajna popołudniowa wycieczka z żoną po Jurze - 82 km pętelka do Szczekocin.
Statystyki:
Niestety nie wiem jaką miałem średnią prędkość
bo mój licznik (VDO 1) w pewnym momencie zresetował się i zaczął liczyć wszystko od nowa
. Już drugi raz to zauważyłem i nie wiem czemu tak się dzieje. Na szczęście wyjeżdżając z domu załączyłem opcję "navigator" i ta nie została wyczyszczona więc przynajmniej wiem ile kilometrów przejechałem.
W sumie cała wycieczka trwała ok. 28,5 godz. z czego powinno być ok. 22-23 godz. czystej jazdy.
Wypiłem: 2,5 l coca coli, 1 l mleka, dwie kawy i jednego Pawerada
Zjadłem: trzy kanapki (bułki z szynką i serem), dwie bułki z jagodami, dwa banany i jednego snicersa no i na obiad schabowy z frytkami i surówką.
Zarówno w czasie jazdy jak i po powrocie do domu nie odczuwałem żadnych poważniejszych dolegliwości (bólów kolan, mięśni, pleców itp.) Nawet ręce nie cierpły mi specjalnie, a zwykle tak się u mnie dzieje podczas dłuższej jazdy. Jedynie siedzenie ucierpiało najbardziej i na razie nie bardzo wyobrażam sobie jak mógłbym przejechać natychmiast jeszcze raz taki dystans
Ale wszystko jest do sprawdzenia