Skromna taka, że aż nie wiem, czy wypada to rzezią nazwać. Miało być ambitniej, a wyszło jak wyszło
Wypad zaplanowany był jeszcze zimą i jakoś tak odwlekał się trochę. Zmobilizowałem się jednak. Niestety nie udało się wyjechać zaraz po pracy w piątek, bo pracy było znacznie więcej niż ustawa przewiduje. No to w takim razie sobota rano. Jeszcze wieczorem przygotowania,
Rano śniadanie, coś tam, coś tam, znoszę rower po schodach – kapeć w tylnym kole. Najwyraźniej od wczoraj jeszcze. Wnoszę rower po schodach
. Zmieniłem dętkę, wypiłem jeszcze kawę – zrobiła się godzina dziewiąta. Jadę .Opatów, Sandomierz – górek troszkę, ale nic to. Pogoda może nie tak rewelacyjna jak media odtrąbiły, ale nie pada. Fajnie. Stalowa Wola – durna ścieżka rowerowa. Zakończą toto gdzieś tak znienacka i nikt nie zastanowi się jak ten rower ma się na jezdni znaleźć. Znalazł się jednak. Mijam Nisko, skręcam na Janów, przejeżdżam remontowany most na Sanie i za chwilę skręt na Biłgoraj. Od tego momentu jestem już w klimacie Roztocza. Fajne drogi, dużo lasów – tylko jechać. Mijam Harasiuki – coś szumi…. a, to przecież Tanew
. Mijam kilka następnych wiosek – coś mi rzuca tylnym kołem. Kapeć!
Dopompowałem – wystarczyło na półtorej godziny. Nie jest źle – będę naprawiał dopiero na postoju. W tak zwanym „międzyczasie” znacznie poprawiła się pogoda. Rozchmurzyło się, pięknie zaświeciło słońce – babie lato w całej swej krasie. Tak już będzie do końca tego wyjazdu.
Co ciekawe – wszędzie zielono; do złotej jesieni jeszcze kilku dni brakuje.
Dojechałem do Zwierzyńca, zrobiłem zakupy, nabrałem u ludzi wody do butelek żeby herbaty sobie gdzieś tam wieczorem ugotować i byłem w pełni gotów do noclegu. W Bondyrzu znalazłem miejsce „u gospodarza”. Rozbiłem namiot, po półgodzinie trzy(!) psy się przyzwyczaiły i przestały ujadać
. Wyły jednak w nocy do księżyca ze trzy razy. Pełnia.
Gospodarze bardzo gościnni – zaprosili na kolację. Potem pogadałem trochę z gospodarzem – strażak zawodowy, społecznik, rowerzysta.
Jakoś tak planując ten wyjazd nie zauważyłem, że dni są już wyraźnie krótsze niż miesiąc temu i plan na pierwszy dzień był bardzo ambitny –
250 chciałem przejechać. Tyle samo jutro, w poniedziałek skromne dwie setki i będę w domu. Niestety, niestety – jeszcze na dodatek od powrotu z Mazur prawie roweru nie używałem i ubytki w formie gołym okiem widać. Co robić? Wstawać wcześniej rano? Eee, nie uda się
.
Już wiem – jutrzejszą noc spędzę na rowerze !!!
Poranek wstał piękny. Zmieniałem dętkę, ale okazało się, że ostatni zapas jest dziurawy
, więc skleiłem wszystkie trzy dziurawe dętki, odczekałem aż klej wyschnie i zrobi swoje.
Pani się na mnie prawie obraziła, że już śniadanie zjadłem i nawet herbatę sam sobie ugotowałem. Dla ratowania sytuacji poprosiłem o kawę.
Znowu zrobiła się dziewiąta. Słońce jednak nastrajało pozytywnie. Zapuściłem się pod samiutką granicę ukraińską, trochę krążyłem po okolicznych gminach, zbliżyłem się do Zamościa ponownie. Wyjazd z gminy Komarów prowadził pięknie z górki. Dziura w asfalcie była jednak znaczna. Nie zdążyłem zahamować … i tzw. „snejk” - w przednim kole tym razem. Jakże przewidująco pokleiłem wszystkie dętki z rana.
Żeby historię z kapciami jakoś optymistyczne podsumować, wymyśliłem sobie, że trzy na jeden wyjazd to już musowo wyczerpany limit. Tak też było w rzeczywistości. Nadszedł wieczór, znowu piękna pełnia – twardo jadę. Gminy czekają – tylko brać. Psom się coś nie spodobałem. Co chwila jakiś doskakiwał ujadając wściekle. Jeden to wcale nie żartował. Zerwał się ludziom z łańcucha, a raczej z łańcuchem, słyszałem jak za nim krzyczeli. Jak wbiegł na asfalt, to ten łańcuch tylko dzwonił. Pod górkę akurat było – szybciutki podjazd mi wyszedł . Na szczęście piesek przegrał
.
Zwyciężył rozsądek. Zmęczenie dawało się coraz bardziej we znaki i po dojechaniu do Skierbieszowa znalazłem agroturystykę (25 zł). Gorący prysznic cieszył jak mało kiedy.
Następny dzień to już tylko jedna gmina do kolekcji (Izbice) i powrót do domu cały czas w pięknym słońcu, za to 170 km pod wiatr .Och, jaki byłem zadowolony z podjętej wczoraj decyzji o skróceniu trasy
Tyle razy czytałem tu wychwalanie bocznych dróg. Jednym z najlepszych odcinków jaki na tym wyjeździe przejechałem to krajowa 17 pomiędzy Krasnystawem a Zamościem. Idealna nawierzchnia i odcięte od jezdni ciągłą linią pobocze. Super warunki do sprawnej i bezpiecznej jazdy.
Zdjęć niestety nie ma – akumulatorki w aparacie popsuły się całkiem. A były piękne śliwki i fantastyczne maliny do fotografowania. Na szczęście do degustacji żadne akumulatorki nie były potrzebne.
Aha, 22 gminy do kolekcji.
http://www.bikemap.net/route/1250437