Trafiłam przypadkiem do belgijskiej wioski olimpijskiej, gdzie każdy mógł przejechać się na jednym z rowerów, podziwiając na ekranach belgijskie widoczki. Chciałam spróbować, bo nigdy nie jechałam na rowerze szosowym. Wypatrzyłam sobie jakiś fajny, ale gość spojrzał na mnie i powiedział, że dla mnie to raczej taki najłatwiejszy
. No więc dostałam jakiegoś starego grata z za nisko ustawionym siodełkiem i bez możliwości zmiany przerzutek - to pewnie to rzekome ułatwienie. Jechałam więc kręcąc pedałami jak szalona (bo przerzutka była potwornie niska) i chwilami prawie się o nie potykając - w spdach jeździ się jednak wygodniej niż w sandałach na obcasach... Ale i tak przejechałam całą trasę z prędkością 35-37 km/h, a ten głupi gość się zaśmiał, że zmęczyłam się na takim krótkim odcinku. Świnia.