Nie dzisiaj ale wczoraj podjechałem do Kotlina pociągiem. Z powrotem do Poznania wyznaczoną przez rwgps trasą którą zmodyfikowałem na tyle by odwiedzić Żerkowsko-Czeszewski PK. Na początek dobra (przynajmniej fotogeniczna) kładka na Lutyni
Na kładce przeprawa się kończy. Przy tym stanie wody musiałbym przez kilkadziesiąt metrów brodzić w takim "bagnie".
Wzdłuż walu i przyzwoitymi leśnymi drogami znajduję objazd do normalnego mostu. Po kolejnych kilkuset metrach wracam na wyrysowany ślad i zatrzymuję się nad szeroką rzeką. Dalej trzeba już korzystać z promu. Ten kursuje od godziny 9. Wystarczy poczekać ok. 7 tygodni do rozpoczęcia sezonu turystycznego przy przeprawić się na drugi brzeg.
Przez dłuższy czas przedzieram się wzdłuż dzikiego brzegu Warty. Wreszcie rezygnuję i postanawiam wrócić na stały ląd. Omijam starorzecze, manewruję pomiędzy licznymi powalonymi drzewami lub przeskakuję górą przeszkody.
Niby wszystko OK. Zapominam tylko o jednym, o rzeczce którą minąłem w drodze nad Wartę. Wkrótce mam tą przeszkodę przed sobą. Żadnego mostku czy kładki nie mam szansy znaleźć. Jest za to kilkanaście powalonych drzew, prawie dziesięć nadaję się do przeprawy. Wkrótce przeszkoda jest już za mną.
Ktoś mi mówił, że jestem optymistą. Po kilkudziesięciu metrach lasu przed oczami ukazuje się prawdziwa przeszkoda. W pobliżu ujścia niepozorna wcześniej rzeczka ma prawie 10 metrów szerokości. Jest też jedno leżące w poprzek drzewo. Niby mam wybór, mogę jeszcze zawrócić i stracić kolejne pół godziny nieprzyjemnej trasy. No ale po pierwsze nie lubię wracać, po drugie powalone drzewo dokładnie się przeciwległego brzegu. Najłatwiej byłoby je pokonać przechodząc górą. Gdyby nie było oślizgle, gdyby to była inna pora roku, gdybym nie mial roweru, gdyby był ze mną fotograf który uwiecznił by sukces lub niepowodzenie w przeprawy. Ponieważ spełniony jest tylko pierwszy warunek siadam na pniu okrakiem i centymetr po centymetrze posuwam się do przodu. Rower nie jest pomocny przy tej czynności.
Wszystko co interesujące w końcu się kończy. Kładka była za nisko albo nóżki były za długie bo z przeprawy wychodzę lekko zmoczony. Spodnie wyschną jeszcze w czasie powrotu (zostało ok. 50 km), buty wyschną do rana.
Po koronie wałów docieram do mostu kolejowego. W miejscu w którym wchodzę na most nie widzę żadnego zakazu przejścia - zresztą i tak bym go zignorował - przedostaję się na przeciwległy brzeg. Jakoś na sprawdzenie czy kursuje znajduący się kilkaset metrow dalej prom w Dębnie nawet nie przychodzi mi do głowy.
Pozostaje tylko płaski, nudny powrót, asfalty, polne drogi i wiatr dość mocno ułatwiający jazdę.