Kiedyś też nie czułem strachu. Pewnego razu wygrzmociłem się na oblodzonej jezdni. Błyskawicznie sturlałem się na pobocze zabierając z sobą rower. Chwilę później obok mnie przetoczył się jakiś dostawczak na zablokowanych kołach. Gdybym nie uciekł z drogi, to by mnie rozjechał. Nie miał żadnych szans, żeby się zatrzymać. Po takich doświadczeniach człowiek nabywa respektu przed lodem na jezdni.
Jeszcze jedno zdarzenie mi się przypomniało. To nie była zima, a jesień w Alpach i zjazd z jakiejś przełęczy. Było mgliście i deszczowo. Nagle to wszystko siadło i przymarzło. Wyłożyłem się jak długi. Moja partnerka jadąc za mną widziała co się dzieje i celowo położyła rower. Nie byliśmy w stanie się zatrzymać. Zjeżdżaliśmy na tyłkach dobre 100 metrów. Całe szczęście żadne auta wtedy nie jechały, bo bym pewnie już tego nie był w stanie opowiedzieć.
Tutaj film z zawodów downhillowych na śniegu, przy tej liczbie zawodników upadki i zderzenia (i to poważne, na dużej prędkości) są zawsze, a jednak jedzie to masa ludzi. Na cos takiego już bym się nie pisał, to już jest poza moim poziomem bezpieczeństwa, ale doskonale rozumiem dlaczego ci co to jadą podejmują takie wyzwanie.
Bo są młodzi i pełni brawury.
Bo są młodzi i pełni brawury. Są trasy, którymi kiedyś bez problemu zjeżdżałem rowerem, a dziś tego nie zrobię. Doświadczenie? Pewnie mam większe niż kiedyś, ale świadomość ryzyka jeszcze większą. To właśnie doświadczenie na własnej skórze skutków podejmowanych ryzyk powoduje ostrożność w późniejszym wieku. Takie filmy, jak ten, co podlinkowałeś fajnie się ogląda, ale niejeden z uczestników powie kiedyś: "ale ja byłem głupi, cud, że przeżyłem, dzisiaj już bym w tych zawodach nie wystartował"
I też ktoś taki jak Ty zaraz mi powie "że jestem pełny brawury", a tymczasem w moim przypadku nie jest to brawura, po prostu organizm przyzwyczaił się do pewnej formy obciążeń, bo go ileś razy poddawałem podobnym próbom.
Ale pewnego ryzyka nie skompensujesz w żaden sposób, na przykład w piątek wieczorem silny wiatr zepchnął do rowu trzyosiowy autobus na drodze krajowej koło Wilkanowa - szosa Kłodzko-Międzylesie koło zjazdu z Puchaczówki. Gdybyś był tam wtedy na rowerze, to pewnie byłby nekrolog na forum.
Kiedyś zrobienie dwóch nocy na rowerze było dla mnie niemożliwe lub było już za dużym przesunięciem granicy bezpieczeństwa,
organizm przyzwyczaił się do pewnej formy obciążeń, bo go ileś razy poddawałem podobnym próbom.
A u mnie działa to odwrotnie. 20 lat temu zarwanie dwóch nocy pod rząd nie było problemem. Zarywałem je regularnie pracując nocami, często bez snu w dzień. A dziś po jednej zarwanej nocy nie mogę dojść do siebie. Śpię pół dnia i następną noc. Dopiero wtedy mogę powiedzieć, że się zregenerowałem. Mój organizm się nie przyzwyczaił, mój organizm się wyczerpał.Podobnie z ryzykiem. Dziś wiem, co mnie może spotkać i unikam niepotrzebnego ryzyka. Jak miałem 10 lat, to brałem Wigry-3 i zjeżdżałem po najdłuższych schodach na osiedlu. Dziś też zjadę, ale na góralu, z amorem i przyjmując właściwą pozycję. Gdybym dziś miał to zrobić na Wigry-3... O rany, jaki ja byłem głupi!
Bo wiem jak smakuje satysfakcja jak wjeżdżasz po tym lodzie na Okraj zacienioną doliną - i nagle otwiera się szeroki widok u góry w pełnym słońcu; wiem jak smakuje widok Tatr zimą przy wyżowej pogodzie. I uważam, że to pewne niewielkie ryzyko jest takich doznań warte.
Kukuczka to akurat miał rodzinę i dzieci. Obiecał żonie, że jak zdobędzie wszystko to skończy ze swoim sportem. Niestety słowa nie dotrzymał. Zachował się egoistycznie. Rozumiem jak ktoś nie ma rodziny, ale gdy ma się dzieci powinno się o nią zadbać.
Obejrzyj sobie ten filmik, który wrzuciłem z tym kolarzem o bajecznej technice. W pewnym momencie facet jedzie rowerem po poręczy o szerokości góra 10cm po skraju przepaści,
Wolą zginąć mając 40-50 lat, ale żyjąc pełnią życia,
Egoistycznie? Miał siedzieć w domu i się zapić jak wielu sportowców? Dlaczego się oczekuje, że ktoś zmieni swój charakter, porzuci pasję i będzie czerpał radość życia z niańczenia dzieci po założeniu rodziny?