To nie dziś, a w sobotę ale napiszę, ku przestrodze.
Jeśli dwa dni z rzędu temperatura ciała oscyluje w okolicach 37-38 stopni, pojawia się pomysł na wycieczkę i pomimo ostrzeżeń organizmu podejmujesz „rękawicę”.
Jeśli masz około szóstego krzyżyka i część ciebie mówi „tak, a druga część – ta rozsądniejsza – „nie”, posłuchaj tej drugiej.
Jeśli ci się wydaje, że wystarczy zjeść cokolwiek (nie jedząc śniadania przed wyjazdem) w napotkanym sklepie (unikaj podejrzanie wyglądającego garmażu).
Jeśli podjazd jest zbyt twardy, a ty czujesz się nie najlepiej, zdecyduj się na wypych.
Skutków swojej niefrasobliwości szybko doświadczyłem
Powrót pod „zefirek” (trochę u nas na Żuławach wiało), spadek mocy do zera, totalna bomba.
Nie miałem siły zatrzymać się by coś zjeść, bo bałem się, że skończy się to telefonem i prośbą o pomoc.
Czekolada w „Żabce”, „dzwon” z dostawczakiem zaparkowanym na ulicy wzdłuż chodnika (byłem półprzytomny, kiedy w niego trafiłem).
W zasadzie gdyby nie wspólny powrót z Przyjacielem Sławkiem, który nie pozwolił bym sam wracał, choć z uwagi na moje zamulanie – nalegałem, dotarłem do bezpiecznej przystani - domu.
Gorąca kąpiel, ciepłe łóżeczko i dwa dni wyrwane z życia.
Totalne osłabienie, wymioty, wysoka temperatura (w okolicach 39 stopni), zaburzenia równowagi.
Organizm walczył. Ryżowy kleik z trudem przełknięty...
Nie dawałem mu żadnego medycznego wsparcia.
Teraz jest lepiej, ale jeszcze wracam do siebie.
Patrząc z perspektywy, to mogło znaczenie mieć też wcześniejsze usunięcie „ósemki”, antybiotyk, „Ostrołęcka Księżycowa” i utrzymujący się stan podziębienia.