A ja? Ja... no sami wiecie - bezrobocie zobowiązuje:
Z premedytacją wpisuje sobie 51 km w terenie. A co! Niech mi tylko ktoś tu wyskoczy, że oszukuje, to go wyślę na ulicę niech brnie w tym brejo-śniegu. Nie, żeby mnie ktoś przymuszał, ale o swoje będę walczył, jak jamnik o terytorium pod blokiem!
Od wielu dni szukałem "tego czegoś" takiego natchnienia, które mnie pchnie w otwarte ramiona zimy. Nie szło mi nic. Jazda podmiejska, przyprawiała mnie o ziewanie a leśne przepychanie się przez śnieg, wzbudzało desperację i frustrację jednocześnie. I tu nagle, dziś rano zobaczyłem
wpis: Łukasza 78.
Pierwsze zdjęcie tylko sprawiło, że zaczytałem się głębiej...
Po tym i kolejnych z jego kolekcji zapragnąłem i ja sprawdzić sie w tych trudnych warunkach. I eksplodowałem zapałem. Bo do wyjazdów w takich warunkach jak dziś trzeba mieć zapał co najmniej taki, jaki pcha, gdy planuje sie 200km wiosną. Ni mniej ni więcej no - musi się chcieć.
Spraw rowerowych nie można jednak przedkładać nad rodzinne - więc pojechałem rano z Agnieszką na zakupy i po powrocie z miasta z dwoma sakwami, oraz po ich skrupulatnym wyładowaniu, udałem się na
próbę zimową.
DO NDM jechało się zacnie, wiatr nie przeszkadzał za bardzo, jednak organizm nie mógł przywyknąć do wysiłku i troszkę miałem problemy z parowaniem.
Od Rajszewa zdjąłem okulary, chwile wcześniej przeszła śniezyca nade mną i zanim dojechałem do przystanku, już były (okulary) całe we śniegu. Do tego parowały niemiłosiernie, toteż od tamtej pory jechałem bez nich.
Drogę umilały mi kawałki takich zespołów jak: Enej, Poparzeni Kawą Trzy i fragmenty Musicalu Les miserables.
Za Nowym Dworem Mazowieckim zrobiłem dłuższy postój na Bułkę słodką i Kofeiniaka Power Be. 2zł w Biedronce za cały litr. Dobrze działał, czułem, że sama cola by tu nie pomogła - kofeina dobrze mi zrobiła przed "nawrotką".
Okazało się - niestety gdy już ruszyłem - że mam wiatr w twarz, lub boczny w twarz. Do tego drogą powotna przez miejscowość "Góra" jest potwornie dziurawa. Całe szczęśćie dalej już jest lepiej.
Snuję się więc 16-17km pod wiatr, wijącą się jak pijany królik, trasą. Mijają mnie auta i wielkie tiry. W sumie odcinek mogę zaliczyć do tych o których mówi się, że niewiele sie z nich pamięta. Podczas prawdziwych Bike to Hell, takie momenty trasy najlepiej by się wycięło. Jechało mi się po prostu źle, wiało w twarz, zawiewało drobnym padającym śniegiem, z samochodów które mnie wyprzedzały kurzyło się jak podczas zawiei na Syberii. Odśnieżanie Dachów powinno być obowiązkowe!!!
Dla zainteresowanych jazdą tylko po ścieżce - po Prawej jest ciąg pieszo rowerowy, to to takie to, pod śniegiem. Wreszcie Olszewnica i skręt na Chotomów, tu odwracam się plecami do Wiatru i mkne 23-24 do Jabłonny. Ostatni odcinek Bajkowy, tak mógłbym jechać i 100km. Może za jakiś czas wybiorę sie właśnie na trase z wiatrem? Hmm zdecydowanie inna bajka jak nie wciska nam śniegu w twarz.
Było zacnie - zmęczyłem się a mały klocuszek do dłuższych dystansów, dołożony.