Tylko 42 km, ale lekko nie było
Dzisiaj rano, po wczorajszych 18 godzinach pomiarów terenowych non stop i całych dwóch godzinach snu pojechałam rowerem na lotnisko, gdzie musiałam skosić trawę na naszej stacji meteo. Przed wyruszeniem w drogę przecięłam nożycami do trawy chwyty na kierownicy, które absolutnie nie nadawały się już do użytku. Całą drogę jechałam więc bez chwytów i choć nie było zbyt wygodnie, to jednak bez porównania lepiej niż wcześniej (guma widocznie się zestarzała i lepiła się jak klej - np. przyczepione od dołu monety nie odpadały:).
Ponieważ nożyce nie przeżyły przecinania chwytów, trawę musiałam wyrywać rękami
Było potwornie duszno, ala na szczęście w drodze na lotnisko kupiłam wodę - inaczej padłabym tam jak mucha. Wracając chciałam kupić kolejne picie, ale wszystkie sklepy były już zamknięte, bo dzisiaj święto. Jechało mi się dobrze, ale ostatni podjazd pod domem wykończył mnie do reszty
Dowlokłam się do domu, położyłam na łóżku i obudziłam kilka godzin później.