Początkowo wcale nie mieliśmy zamiaru wjeżdżać na Warszawkę, ale drogi na północy były tak słabe, że baliśmy się że do Kijowa będziemy jechać z miesiąc. Jednak okazało się, że jest remont i nie było tak źle, pomijając fakt, że droga omija niemal wszystkie miejscowości, jest prosta jak strzała, płaska jak stół i otoczona monotonnym krajobrazem. Także jak ktoś się nie śpieszy, to odradzam. Strata czasu.
Procedura importowania sobaczki w naszym przypadku wyglądała następująco:
Zadzwoniliśmy do Polski aby dowiedzieć się co jest wymagane na granicy. Były to: paszport, szczepienia, chip, świadectwo zdrowia. Oczywiście nie wiedzieliśmy gdzie to można załatwić, więc w jednym z miast weszliśmy do Wetapteki (taki zoologiczny). Tam kupiliśmy wymagane szczepionki i dowiedzieliśmy się, gdzie znajdziemy weterynarza. Weterynarz psa zaszczepił (wpisanie wcześniejszej daty szczepienia nie było problemem) i powiedział, że do paszportu potrzebne jest zdjęcie, więc musieliśmy znaleźć fotografa. Było już późne popołudnie i zanim zrobiliśmy fotki, weterynarz już się zamknął i trzeba było przeczekać do następnego dnia. Nazajutrz pan wydał nam psi paszport z wklejonym zdjęciem i szczepionkami, chipów nie miał, a świadectwa zdrowia wydają tylko w państwowych instytutach - to trzeba było zorganizować we Lwowie. Dzwonimy więc do Soli, poznanej wcześniej Ukrainki ze Lwowa, z pytaniem gdzie to załatwić. Do zachipowania udaliśmy się pod wskazany adres, ale tam chipy akurat się skończyły i wysłali nas do innego weterynarza, u którego na szczęście były. Następnie w państwowym instytucie weterynarii we Lwowie zgłaszamy się po świadectwo zdrowia. Pan się pyta:
-do czego nam potrzebne?
-na granicę, żeby psa do Polski przywieźć - odpowiadamy
-aha - i pan zaczyna wypisywać świadectwo; dokument w formacie A4, z hologramem i pieczęciami, dużo tekstu. Przy tym na psa nawet nie spojrzał. Płaciemy 50UAH i dokumenty mamy skompletowane.
Na granicy też było ciekawie. Psa nie odprawiają od razu celnicy siedzący w budce, trzeba najpierw iść do granicznego weterynarza.
-gdzie go znajdziemy?
-w dużym budynku, po drugiej stronie (czyli po stronie przejścia PL -> UA)
Więc idziemy, ale gdy jesteśmy przy furtce w płocie oddzielającym przejścia graniczne, dopada nas inna celniczka:
-stop! Gdzie idziecie? Tędy nie można przechodzić!
-jak to nie? Przed chwilą nas tutaj wysłano, idziemy do weterynarza.
-weterynarz jest w budynku po drugiej stronie (czyli UA -> PL)
Więc idziemy z powrotem, w poprzek stanowisk z wysokimi krawężnikami (a tandem ciężki) i tam podchodzi do nas celnik:
-ej, nie można chodzić w poprzek stanowisk!
-ale my idziemy do weterynarza.
-weterynarz jest po drugiej stronie (PL -> UA).
-jak to, chcieliśmy tam iść to nas odesłali tutaj.
-nie, nie. Weterynarz jest w tamtym budynku (po stronie PL -> UA)
Więc znowu zawracamy, przebijamy się przez te okropne krawężniki. Tym razem nikt nas przy furtce nie przyłapał i faktycznie okazało się, że weterynarz był po tej stronie. Wchodzimy do małego pomieszczenia, gdzie graniczny weterynarz sprawdza dokumenty.
-świadectwo zdrowia jest, paszport jest. O, a to co za naklejka?
-to numer chipa.
-o! Nawet chipa ma. - mówi wyraźnie zaskoczony, przewraca kartkę na tą ze szczepieniami - wścieklizna jest, (jakieś tam wirusy) są. Ale powinna być jeszcze naklejka od odrobaczania. Był odrobaczany?
(my zaskoczeni) - był, tak! dostał takie tabletki od weterynarza, no i zobacz, zapomniał dać nam naklejki do paszportu - improwizujemy, bo pies nic na robaki nie dostał.
Weterynarz spojrzał na nas, na pieska (wszyscy Ukraińcy na jej widok mówili takim miękkim głosem: oo, jaka maleńka sobaczka!) i widocznie się rozczulił i zechciał nam uwierzyć. Wbił pieczątkę i mogliśmy ruszać do normalnej odprawy, która poszła bezproblemowo.
Także piesek kosztował nas trochę czasu i pieniędzy, ale zdecydowanie warto było go zabrać ze sobą do domu.
Ciut wrażeń i adres strony wyprawy jest w tym wątku:
http://www.podrozerowerowe.info/index.php?topic=4314.0