Wyjechałem z Wrocławia 28.05.12 pociągiem do Katowic. Od razu miałem szczęście, na dworcu spotkałem Podjazdy i razem jechaliśmy jednym pociągiem. W Katowicach wpakowałem sie w busa Adamis Tours do Krosna, po czym przesiadka w Autobus i jazda na Skopje. Nie było problemów z rowerem, bus był dodatkowo wyposażony w przyczepę. W Skopje spędziłem 3 dni u znajomego, pozwiedzałem (kanion Matka, Góra Vodno), pojadłem burki, kebabchinja i kikiriki. Popiłem Skopsko i masę jogurtów.
2.06.12 wyruszyłem rowerem ze Skopje. Pierwszy cel Park Narodowy Mamrovo. Ujechałem jakieś 139km. Praktycznie zaraz za parkiem spotkałem grupkę rodaków na motorach, którzy zmierzali na Kosovo. Pierwszy nocleg tuż przed Debar. Ogólnie najważniejsze o czym trzeba pamiętać w Macedonii to lewo (lewo), prawo (prosto), desno (prawo). Znajomość niemieckiego też jest przydatna. No i miło jechać szerokim poboczem po płatnej autostradzie.
Następny cel w głąb Albanii. Drugiego dnia wyszło 147km, nocleg zaraz za Elbasan, które nie było imponujące. Kolejny dzień rozpoczełem od dużego podjazdu, później odpoczynek w Tiranie i hej w kierunku Czarnogóry. Kto rano wstaje temu... wyszło 162km... I ląduje się w Czarnogórze.
Ogólne spostrzeżenia, to Albania ładna, lecz jeszcze zaniedbana, biedna i tania. Przy głównej drodze można nieraz zobaczyć obdzieraną przez rzeźnika krowę, którą następnie "porcjuje". Podobnie jak w Macedonii, pełno długoterminowych inwestycji typu budynki - gołe ściany, puste i jeden sklepik bądź pensjonat lub mieszkanie tylko na parterze a reszta w ogóle nie ruszona.
W Czarnogórze tuż za granicą z Albanią rozbijam się na stacji benzynowej, gdzie mam miłe towarzystwo nocnej zmiany, a także toaletę i możliwość podładowania baterii. Pierwszy nocny deszcz i burza. Naszczęście rano trochę się poprawiło i zaczełem uciekać przed deszczem. Wyszło jakieś 137km. Zachaczyłem o Bar, Sventy Stefan, Budvę i Kotor. Kotor to chyba najpiękniejsze miasteczko mojej podróży. Nie poświęcałem co prawda godzin na te miasta, jakoś starałem się nie wciągać w turystyczne pułapki. W Czarnogórze trafiłem na sympatyczny kemping, gdzie miałem towarzystwo młodych Niemców, z którymi porozmawiałem i wypiłem piwo. Dotychczas wszystko mi się podobało, nawet tłok turystów wspominanych miasteczkach nie był przerażający, wszystko zmieniło się w Chorwacji..
Po drodze do Dubrownika zachaczyłem o Herceg Novi, po czym zwiedziałem stare miasto Dubrownika. Natłok turystów był dla mnie za duży, przez co odstraszyło mnie te miejsce. Troszeczkę się tam zasiedziałem. Postanowiłem że do Splitu podjadę autobusem, dam sobie dzień odpoczynku, ceny w Chorwacji trochę mnie powaliły, a na planowanej trasie trochę ciężko było o nocleg na dziko no i rzeczywiście ruch samochodowy był piekielny, więc stwierdzam że to była dobra decyzja. Jakoś udało mi się przekonać kierowcę że ma miejsce na rower i na wariata udało mi się dojechać do Splitu. I tam było jeszcze bardziej "wariacko". Ledwie zaczełem składać rower, zapinać sakwy a wszyscy wkoło zapraszali mnie na swoją kwaterę, inf. turystyczna poinformowała mnie że najtańsza opcja hostelu to 20e, jedyny kamping im znany jest w zupełnie nie odpowiadającym mi kierunku (jak się później okazało również w okolicach 20e). Zły na "polowanie na turystów" ceny, przeboje autokarowe, postanowiłem uciekać ze Splitu i przed 20 udało trafić mi się na kamping u polki i chorwata, gdzie para wczasowiczów z polski zaprosiła mnie do stołu na kolację a także towarzyszyła mi przez wieczór. Tego dnia wyszło tylko 80km, a zmęczony byłem jak po 140...
Kolejny dzień w Chorwacji to jakieś 100km. Niestety ale nie miałem humoru, wyczerpała mi się chyba motywacja i jakoś zniechęciła mnie Chorwacja. Ten kto pisał że droga nadmorska jest nudna i z dużym ruchem samochodów, autobusów i ciężarówek miał świętą rację. Dojechałem do Kniz. I postanowiłem uciekać z Chorwacji. Wsiadłem w autobus do Zagrzebia, przebyłem kolejną walkę o zabranie roweru, pomimo pustego autokaru..trzeba było dać w łapę..
I po tym złym zapoznaniu się z Chorwacją, złością na wszystko i siebie i opuszczenie Plitvickich Jezior.. (
) Wyjeżdżając z Zagrzebia w celu znalezienia noclegu, po wielkiej pomocy pewnego dobrego człowieka, wylądowałem w pokoju z dwuosobowym łóżkiem, łazienką, tv i lodówką! Od razu poprawił mi się humor i odzyskałem w wiarę w ludzi.
Następny dzień rozpocząłem od wyjazdu z Chorwacji. Szybko jechałem po sielskiej, wiejskiej Słowenii, z pięknymi drogami. Za Słoweńską Bystrzycą spotkałem grupkę miejscowych rowerzystów, którzy stwierdzili że jak tak mi idzie dobrze, to pewnie dziś dojadę do Austrii. I taki był plan. Poogladałem Maribor z siodełka i popędziłem na Austrię. I tu znowu zaczeły się schody, a nawet robienie kółek.. Od granicy nie mogłem naleźć nic sensownego. Jedynie dobrze brzmiał kamping przy Graz.. przez który zrobiłem rekord jazdy z sakwami (koło 185km), który okazał się kompleksem rekreacyjnym i kawałek trawy był za 25e.........
Naszczęście przypadkowo trafiłem na schronisko młodzieżowe, za 20e z tv i euro, szwedzkim stołem na śniadanie i kolacje w cenie. Więc pozwoliłem sobie na wygodę. Zarezerwowałem sobie bilet na PolskiegoBusa i poszedłem spać. Zaryzykowałem, z Graz do Wiednia miałem 170km i 24h na pokonanie.
Z planu zrobiłem zrobiłem jakieś 115km. Po 15minutowym zjeździe z góry, z prędkością 40-50km/h w deszczu i w wietrze dojechałem do Aspang Markt gdzie wsiadłem w pociąg i suszyłem się do Wiednia..
Podsumowując mój pierwszy taki duży wyjazd: samotny wypad ma swoje plusy ze względu na niezależność w podejmowaniu decyzji, np. o porze pobudki, a także w wyborze tempa i długości jazdy. Z drugiej strony jak widać, połykałem kilometry co i tak było miłe, ale z osobą towarzyszącą chętniej przystawałbym na przerwy, żeby jednak zobaczyć więcej, no i przy opcji rozbijania się na dziko człowiek nawet nie ma do kogo gęby otworzyć i raczej po tylu kilometrach dziennie, szybko idzie spać. Niby samotność można nadrobić na kempingach czy w hostelach, dzięki którym łatwo nawiązać i poznać ciekawych ludzi z różnych miejsc, lecz w momentach załamania motywacji jest ciężko.
Po drodzę spotkałem jeszcze paru ludzi. Trzy pary, jedna z Włoch, druga z Austrii i trzecia z Usa, dwóch Austriaków i Australijczyka ze Szwajcarii, wszyscy jechali osobno Grecji.
Niestety w sumie wszędzie spotykałem dużo zwierząt, niestety, bo już rozjechane. Ale naszczęście wiele było żywych, żółwie, jaszczurki, wiewiórki itd.
Z wyjazdu jestem zadowolony, pomimo że trochę mało zwiedzałem, podobało mi się tempo. Choć zrobiłem to tak szybko ze względu na samotność, jakbym z kimś jechał to bym pewnie powiększył trasę i wydłużył wyjazd. Choć z drugiej strony, mam teraz wreszcie trochę czasu na załatwienie wielu spraw. A także znowuż jeżdżę po swojej wyspie, więc dlatego tak mało mnie tu.
O kurde, trochę się rozpisałem, link do zdjęć:
https://picasaweb.google.com/118414159323726628297/BaKany2012 , narazie mapy nie ma bo jakieś błędy na bikemap.net.
Pozdrawiam!