Autor Wątek: UKRAINA: Bieszczady + Krym 2011 Relacja  (Przeczytany 3412 razy)

Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
UKRAINA: Bieszczady + Krym 2011 Relacja
« 29 Lut 2012, 14:46 »
Witam, jestem tu nowy, ale chciałbym się podzielić ze wszystkimi moimi wrażeniami z zeszłorocznego pobytu na Ukrainie. Zachęcam do lektury, przesyłam również link do zdjęć i zmontowany filmik z wyprawy:

Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/107205037048024112380/201106260702UkrainskieKarpaty
https://picasaweb.google.com/rozpor5/201107020809Krym

Filmik:


Relacja:

Wraz z moim przyjacielem Michałem, mając nadmiar czasu w wakacje, postanowiliśmy wybrać się rowerem na Ukrainę. Wyjazd budził kontrowersje i obawy ze strony rodziny; w nas samych jednak z dnia na dzień rosło podekscytowanie – to pierwszy tak długi wyjazd rowerowy, tak daleko od domu. Postanowiliśmy wpierw pojeździć po ukraińskich Bieszczadach (ok. tydzień), potem, z Zakarpacia, przemieścić się pociągiem do Lwowa, skąd udać się na Krym. Plan zakładał objazd linii brzegowej całego półwyspu z ewentualnym oddaleniam od morza w celu zobaczenia interesujących miejsc, bądź zwiedzenia zabytków sakralnych i świeckich. Trasa nie była sztywna – mieliśmy kilkanaście punktów, które należało odwiedzić obowiązkowo, poza tym elastycznie dopasowywaliśmy ją do swoich chęci i możliwości. Na Krym daliśmy sobie dużo czasu (ok. miesiąc), aby móc co jakiś czas gdzieś się zatrzymać na dłużej, pozwiedzać, pobyczyć się na spokojnej plaży nad ciepłym morzem. Sumiennie przygotowani, dokładnie spakowani i gotowi na spotkanie z przygodą, dnia 26 czerwca – wyruszamy!
Pierwszy dzień jednak nie pozwolił nam rozwinąć skrzydeł – spędziliśmy go w większości w pociągach PKP wlokąc się z Warszawy do nie tak wcale odległego Przemyśla. W mieście ostatni polski obiad i ruszamy w kierunku granicy w Medyce. Na szczęście kolejka nieduża, po 20 minutach jesteśmy na ziemi wschodniej. Kilkaset metrów za przejściem zbaczamy z głównej drogi kierując się na południe. Mimo, że obaj byliśmy już na Ukrainie, nie mieliśmy okazji jeździć po drogach lokalnych... Wszystkie „legendy” krążące o tamtejszych dziurach w drodze należy włożyć między bajki – jest gorzej, niż standardowy Polak może sobie wyobrazić. Określenie asfalt z dziurami jest wysoce nietrafne – bardziej bym to nazwał dziury z asfaltem, albo i kratery. Nierzadko obok utwardzonej nawierzchni istnieje jedna bądź więcej szutrowych dróg przez czyjeś pole, po których jedzie się zdecydowanie wygodniej. Przed zmierzchem udaje nam się przejechać 30km i rozbić na łące. Kolejnego dnia zmierzamy cały czas w kierunku Bieszczad, w połowie dnia na horyzoncie zaczynają nieśmiało majaczyć zalesione pagórki. Po drodze mijamy Sambir, Drohobycz i Truskawiec – interesujące miasta (szczególnie to ostatnie, pełniące rolę uzdrowiska – przyjeżdża tu dużo Polaków). Pod koniec dnia, po zmaganiach z wymagającym podjazdem, rozbijamy się w miejscowości Schidnicja. Marzniemy – jak na koniec czerwca jest zdecydowanie za zimno. Rozpalamy ognisko, ale złośliwa aura jest dziś bezlitosna – zaczyna lać, a my zjadamy kiełbaski przywiezione z Warszawy na zimno w namiocie... Co najgorsze następnego dnia pogoda nie pozwala nam wyruszyć w drogę. Okolicę spowiła gęsta mgła i co chwila pada. Postanawiamy więc zostać, ja jadę tylko do sklepu po jedzenie i piwa na osłodę. Kolejnego dnia niewiele lepiej – na przekór wszystkiemu jednak ruszamy. Po  kilku kilometrach zza chmur nieśmiało wygląda słońce.... a my po zmaganiach z makabrycznie dziurawą i górzystą trasą robimy przystanek w restauracji z regionalnymi przysmakami w miejscowości Uricz. Posileni wspaniałym posiłkiem ruszamy w drogę, podziwiamy piękne widoki. W Skole pod ratuszem przeczekujemy urwanie chmury, tego dnia mimo przelotnych opadów udaje nam się zrobić 80km i dojechać za miejscowość Sławskie. Kolejnego dnia, za radą miejscowych, podjeżdżamy kawałek elektriczką, bo okazuje się, że naszej drogi wzdłuż linii kolejowej po prostu nie ma – wbrew temu co twierdzi mapa. Od Wołowca do Kołoczawy nawierzchnia się poprawia, w związku z tym Michał łapie pierwszą dętkę ;) Przed celem dzisiejszej podróży mamy do pokonania jeszcze jedną wymagającą przełęcz, która trudy jej zdobycia rekompensuje nam cudnymi widokami. W Kołoczawie bierzemy nocleg w Gospodzie – wreszcie porządna kolacja, ciepły prysznic i kołderka... no i horiłka na lepszy sen :) Nazajutrz od rana nie opuszczają nas obawy – czeka nas pokonanie przełęczy ok. 1000m.n.p.m. słynną drogą T0728 – po relacjach z internetu wiemy, że mimo swojej rangi, droga nadaje się tylko dla rosyjskich ciężarówek jeżdżących po wycinkę drewna, nawet dobra terenówka nie da rady. Na początku spokojny szuter, jednak wraz z końcem zabudowań Kołoczawy droga pnie się ostro pod górę po luźnych kamieniach. Podejście z pewnością przekracza 20%, ledwo udaje się wtargać cały dobytek na górę... Podejście zajmuje nam 3 godziny, z góry widzimy zmierzające ku nam ciemne chmury. Nie ma czasu na podziwianie widoków – schodzimy. Burza dopada nas w połowie zejścia – na szczęście znajdujemy chatkę robotniczą i chowamy się w niej. Deszcz ustaje – ruszamy dalej. Droga w pewnym momencie łączy się z potokiem – to co się tu dzieje, jest nie do opisania. Schodzimy i schodzimy brodząc w lodowatej wodzie. Później w błocie Michał gubi buta... Na szczęście po chwili znajduje ;) Dochodzimy w końcu do Komsomolska – tu zaczyna się cywilizacja – czyli drogą da się poruszać ;) Zakładamy ciepłe skarpety, zmieniamy buty, rozmawiamy z lokalną ribiatą. Wieczorem grzejemy się przy ognisku... Rano jednak znowu leje :( Postanawiamy ewakuować się na Krym – wszak zaplanowanej trasy po górach zostało już niewiele. Dojeżdżamy do oddalonego o 40km miasta Tiachiv, okazuje się, że na najbliższy pociąg do Lwowa nie ma już miejsc... Udaje nam się jednak zabrać za łapówkę do wagonu bagażowego. Śpimy w przedziale konduktorskim, nad ranem jesteśmy we Lwowie. Tu natomiast dowiadujemy się, że na bilety do Chersonia trzeba czekać.. 25 dni! Ten kraj przeczy wszelkiej logice... Wiemy już, że musimy się tam dostać nieoficjalnie. Owijamy rowery streczem i koczujemy na dworcu cały dzień, jednak nikt nas nie chce zabrać mimo proponowanej sporej sumy... W końcu, do ostatniego tego dnia pociągu, udaje się! Jesteśmy szczęśliwi, bo już rozważaliśmy dojazd na Krym pociągami podmiejskimi – co by zajęło kilka dni...

Nad ranem jesteśmy już w Chersoniu – zdejmujemy bluzy – 29C :) Wreszcie ciepło! W mieście kupujemy nowe klocki hamulcowe i przecinając Dniepr jedziemy szosą w kierunku półwyspu. Wieczorem podjeżdżamy kawałek pociągiem unikając ruchliwej szosy. Następne 2 dni to żmudna jazda przez płaski step, niestety centralnie pod silny wiatr. Kierujemy się na rezerwat klifów skalnych Tarchankut, dojeżdżamy na jego skraj wieczorem. Rozbijamy się na kilkudziesięciometrowym klifie i pijemy, oszołomieni pięknem okolicy. Następnego dnia jedziemy przez rezerwat i podziwiamy jego dziewiczy charakter. Po drodze spotykamy Polaków odpoczywających w jednej z urokliwych zatok. Rozbijamy się nad morzem i pieczemy nad ogniem chlebek z majonezem. Kolejnego dnia jedziemy w kierunku Eupatorii. Z jednej strony morze Czarne, z drugiej rozciągający się po horyzont wyschnięty step. Co jakiś czas niewielkie, zwarte miejscowości, a w nich sklepy, pozwalające uzupełnić zapasy płynów. W Mołocznym pod Eupatorią rozbijamy się i kąpiemy w niewiarygodnie słonym jeziorze, w którym nie da rady utonąć :) Następnego dnia dojeżdżamy do Eupatorii, gdzie zatrzymujemy się na 2 dni. Mieszkamy w bardzo ubogich warunkach, wydaje się mniej miejsca niż w namiocie. Połaziliśmy po mieście sanatoriów, zobaczyliśmy komercyjne atrakcje plażowe. Podczas wyjazdu mieliśmy już dosyć turystycznego zgiełku, podjechaliśmy do Symferopola pociągiem. Stamtąd kierujemy się na Bakczysaraj – dawną stolicę Chanatu Krymskiego. Niesamowicie położone wśród skał miasteczko robi duże wrażenie. Zwiedziliśmy dokładnie Monastyr Uspeński – świątynię wykutą w skale i skalne miasto Czufut – Kale. Dalej kierowaliśmy się na Sewastopol na południowo-zachodni skraj półwyspu. Nie opuszczały nas wysokie góry i cudne widoki. Po dwóch dniach dotarliśmy do portowego miasta, tu także wzięliśmy kwaterę – na trzy dni. Snuliśmy się po mieście, zwiedzając port i nabrzeże, oraz Chersonez Taurydzki. Jednego dnia pojechaliśmy marszrutką do Jałty i dalej na szczyt Aj-Petri, skąd rozciągała się niesamowita panorama na miasto i morze. We wcześniejszych założeniach mieliśmy tu wjechać na rowerze, jednak 23km podjazdu na wysokość ponad 1200m skutecznie nas zniechęciło ;) Kolejnego dnia ruszyliśmy w kierunku Jałty, ale tym razem już na rowerach. Po drodze wpadliśmy do Bałakławy – miejscowości położonej nad majestatyczną zatoką. Dalej rozpoczęliśmy przemierzanie riwiery krymskiej – po prawej błękitna tafla morza – po lewej wysokie, skaliste, groźne masywy górskie... W takiej scenerii jechaliśmy kilka dni, ostatniego dnia droga stała się wybitnie męcząca – trzeba było pokonać kilka pasm których przewyższenie wymagało niemałego wysiłku. Do tego żar lał się z nieba, temperatura przekraczała 35C w cieniu, którego nie było prawie wcale. Gdy dojechaliśmy do miasta Sudak, postanowiliśmy zrobić dzień pół dnia odpoczynku nad morzem, aby naładować akumulatory i nawodnić skórę w ciepłym morzu... Nazajutrz wypatrzyliśmy interesujące miejsce na mapie, w którym można by się rozbić na dłużej – był to wystający cypel w miejscowości Ordżonikidze. Miejsce okazało się przepiękne, choć trzeba było zejść kilkadziesiąt metrów w dół na plażę. Rozłożyliśmy namiot nad samym morzem co przypłaciliśmy zalaniem drugiej nocy ;) Po dwóch dniach odpoczynku i wygrzewania się na słońcu ruszyliśmy w drogę – kierunek: Teodozja. W tym mieście pożegnaliśmy się ostatecznie z górami. Przed nami znów step, zmierzamy w kierunku morza Azowskiego. Tego dnia odjechaliśmy na dobre od morza, odczuliśmy brak przyjemnej bryzy chłodzącej podczas upałów. Jadąc wzdłuż kanału rozpoczęliśmy serię dętek – 3 przez 30km, od tego dnia średnio co drugi dzień któryś z nas łapał gumę. W miasteczku Lenino posilamy się stołówkowym obiadkiem i pedałujemy do Szczołkina, od którego już blisko do malowniczego rezerwatu Kazantyp nad morzem. Po drodze zbaczamy, aby ujrzeć z bliska obowiązkowy punkt programu – opuszczoną elektrownię atomową. Podobno nigdy nie została ukończona z powodu katastrofy w Czarnobylu i od 25 lat betonowy szkielet straszy w okolicy. W Szczołkinie robimy zakupy i wśród niewielkich zabudowań szukamy bocznego wjazdu do rezerwatu – niestety na próżno. Po dłuższym czasie krążenia pasujemy, dopiero po powrocie do domu dane nam będzie się zorientować jak blisko byliśmy. Rozbijamy się na plaży i kąpiemy w zupie – temperatura płytkiego morza Azowskiego przekracza 25C. O poranku pedałujemy wzdłuż linii brzegowej przez letniskowe miejscowości mijając grupy kolonistów podążające na plaże. W ekspresowym tempie dojeżdżamy do ostatniej wioski przed końcem asfaltu – dalej aż do samego Kercza klimaty podobne, jak na Tarchankucie – szutrowe dróżki, klify skalne i urokliwe zatoczki. W jednej z nich rozkładamy się na całe popołudnie – to chyba najpiękniejsze miejsce, w którym było mi dane przebywać. Wieczorem po sąsiedzku zawituje do nas grupka rowerzystów z Charkowa. Następny dzień to już zmaganie się z bezdrożami nadmorskich dróg i piekielnym upałem. Zostaje jeszcze trochę sił na podziwianie krajobrazu – bezkresnego, surowego stepu i na wpół wyschniętych słonych jeziorek. Pod Kerczem odwiedzamy błotne jeziorka, z których niestety nic nie zostało. Musiały pięknie wyglądać wiosną... Cóż, trudno. Wjeżdżamy do miasta, sprawdzamy pociąg, aby nie wracać przez cały płw. Kerczański tą samą drogą. Jest jutro... Do tego czasu relaksujemy się przy piwku. Następnego dnia po raz kolejny pani konduktor inkasuje od nas śmieszną łapówkę – przywilej bycia niestandardowym pasażerem :) Wysiadamy w niewielkiej wiosce, skąd kierujemy się na północ. Przed nami mierzeja Arabacka – ponad 100km wąskiego paska lądu między morzem Azowskim a wielkim jeziorem Siwasz.  W większości jest niezamieszkała, a przez całą długość biegnie kilka szutrowych dróg łączących się ze sobą. Obładowani jak nigdy, z ogromnymi zapasami wody i żywności, telepiemy się po szutrowej tarce, która towarzyszyć nam będzie przez prawie całą mierzeję. Czasami trzeba zwalniać do 8km/h... Nie przekroczywszy połowy rozbijamy się na plaży. Jest pięknie, jak okiem sięgnąć nie widać żywego człowieka, raz na 1-2h przejeżdża terenowy samochód z turystami żądnymi zaliczyć mierzeję. Zostajemy tu cały jeden dzień, napawając się spokojem i wsłuchując w szum fal. Sen z powiek spędzają jedynie małe szczypawki występujące w nadmiernej ilości, które w dzień chowają się w cieniu (pod namiotem, butami, rowerem), a w nocy wyłażą z kryjówek i nie pozwalają spokojnie posiedzieć przy ognisku. Michałowi wlazły nawet w kask, o czym się przekonał nazajutrz ;) Przez kolejne 60km Arabatki mocno nas wytrzęsło, ale, całe szczęście, rowery wytrzymały. Po drodze spotkaliśmy Ukraińca a następnie Szweda, tak jak my przemierzających mierzeję na rowerze. Tego dnia żegnamy się z morzem Azowskim, następne dwa dni to odbicie ostro na zachód w kierunku Chersonia. Otoczenie zrobiło się wybitnie nieciekawe – same pola... Toteż jednego dnia przy pomyślnych wiatrach udaje nam się wykręcić ponad 160km. Przystanek nad morzem Czarnym w turystycznym Lazurnoje – tu widzieliśmy największe meduzy w życiu – wielkości jamnika. Po kolejnych dwóch dniach dotarliśmy do Chersonia, gdzie po kombinacjach i udanych próbach dogadania się z kasjerkami na dworcu udaje nam się kupić bilety na pociąg z Krzywego Rogu do Lwowa. To tylko 250km od Chersonia, na rowerze 3 dni jazdy, a pociąg mamy za tydzień. Sukces! Już myśleliśmy, że będziemy musieli wracać te 1000km na rowerach. Uszczęśliwieni, podjeżdżamy pociągiem do nieodległego Mikołajewa, gdzie odwiedzamy znajomego, który nocuje nas na działce. Spędzamy 2 dni na rozmowach i łażeniu po mieście. W końcu wyjeżdżamy w kierunku Krzywego Rogu – im dalej od Krymu, tym drogi coraz gorsze. Do bieszczadzkiego “ideału” jednak ciągle daleko ;) W Krzywym Rogu jesteśmy dwa dni przed czasem – wykorzystujemy to na realizację drugiego wspólnego hobby – komunikacji miejskiej – jeździmy zdezelowanymi tramwajami i trolejbusami, a rowery spokojnie stoją w przechowalni bagażu :) Jedyne 20h podróży i jesteśmy we Lwowie – to już prawie jak w Polsce. Został tylko kawałek do przejścia granicznego, odprawa i powrót z Przemyśla do Warszawy. I wyjazd się zakończył...
Przez 46 dni poznawaliśmy inny kraj, tak bliski, a tak odmienny od naszego. Na każdym kroku spotkaliśmy się z zainteresowaniem, pomocą i zaangażowaniem, bez których z pewnością nie zrealizowalibyśmy planów i nie zobaczyli tylu urokliwych miejsc. “Udaczno Wam” (Powodzenia) – te słowa słyszeliśmy kilka razy dziennie od różnych ludzi. Dane nam było radzić sobie w różnych sytuacjach, gdzie bariera językowa nie zawsze była jedyną przeszkodą.  Mogę śmiało stwierdzić, że była to najbardziej spektakularna przygoda w moim życiu.
www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Offline Dream Maker

  • Wiadomości: 2851
  • Miasto: Baile Uí Mhatháin
  • Na forum od: 11.06.2011
Fajna relacja
Przydałyby się jeszcze opisy pod zdjęciami  :)

Ps. proszę o podanie utworów z "soundtracku"  :)
Ps. 2. Modern Talking po ukraińsku wymiata  :D
« Ostatnia zmiana: 29 Lut 2012, 15:39 Dream Maker »
Do you have a dream? I'll make this dream come true. I'm... the Dream Maker

Offline miki150

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 6706
  • Miasto: Jeteborno
  • Na forum od: 05.07.2010
Widzę, że zrobiliście klasyczną trasę przez Zakarpacie, łącznie ze słynną drogą z Kołoczawy do Niemieckiej Mokrej. Fantastyczne tereny na rower. Gratulacje.

Ps. Oprócz Bieszczadów Wschodnich, również jechaliście przez Gorgany ;)


Offline Kobieta magda

  • Wiadomości: 3335
  • Miasto: Tröjmiasto
  • Na forum od: 19.12.2011
    • Przejażdżkowe zapiski
Ale tam pięknie! Swojsko i pięknie :)
Filmik mimo długości bardzo ciekawy :)


Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
Bardzo wszystkim dziękuję za miłe słowa :) Oto lista użytych piosenek, chronologicznie:
І.Попович Карпатський край
Nightwish - Gatekeeper
? - Сопілочка
Потап и Настя - Мы отменяем К.С.
Минаев Сергей - Ты мой хлеб моя соль
Чи-Ли - А может быть
София Ротару - Небо ето Я
Чи-Ли - Можно всё
Чи-Ли - Лето
Евгения Отрадная - Я тебя очень
Здоб ши Здуб - ВИДЕЛИ НОЧЬ
НеАнгелы - Убей Меня

@miki150: Tak, zaliczyliśmy słynną drogę w Kołoczawie, też tam byłeś? :) Na nasze nieszczęście trafiliśmy tam po burzy, co znacznie utrudniło "jazdę" - przejście całej przełęczy zajęło nam niemal cały dzień.
www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Offline miki150

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 6706
  • Miasto: Jeteborno
  • Na forum od: 05.07.2010
Oczywiście, prawie 1/4 forum tam była ;)

Offline Mężczyzna paweł.70

  • Marin
  • Wiadomości: 3323
  • Miasto: Ciepłe Łóżeczko
  • Na forum od: 28.11.2011
Gratuluję wyprawy.
Nie wiem dlaczego ale "ciągnie" mine w te strony, może  w przyszłości wybiorę się.
I oczywiście klimaty pt. auta (wołga, zaporożec i nawet nasz rodzimy produkt), jeszcze nie tak dawno jeździły po naszych drogach.
Pozdrwiam

Dom jest tam, gdzie rozkładamy obóz
Liczy się podróż, a nie cel.

Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
To dziwne, że nikogo po drodze nie spotkałem, skoro to tak uczęszczany rejon ;) W najbliższe wakacje też mam w planach wycieczkę w Karpaty, coś na ten wzór http://www.bikemap.net/route/1355993#lat=48.68915&lng=24.03809&zoom=9&type=0

@paweł dmitriuk: Dokładnie, auta które się spotyka na ukraińskich drogach dają ogromny klimat. Już któryś raz byłem na Ukrainie i tak się zakochałem w Zaporożcu, że aż sobie identycznego sprawiłem :)
www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3448
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Łał, fajna ta wasza planowana trasa... chcecie się na Popa Iwana wbijać z sakwami i rowerami, czy to tylko zgrubny zarys? Te ścieżki na bikemapie z dużą dozą fantazji zostały zaznaczone ;)

Myślę, że z Rakhiva da się dostać do Zelenego z rowerami bezpośrednio większość trasy jadąc, ale to bardziej na południe, gdzieś między szczytem Vaskul, pewnie przez połoninę Hropa (swoją drogą, stoi tam dobrze utrzymana bacówka), a granicą rumuńską, od dawna mam ochotę spróbować...

Nie macie ochoty na jazdę przez dolinę Białego Czeremoszu albo grzbietem Czywczynów? Możecie próbować uzyskać pozwolenie w Szibenem (trzeba, bo jest strefa przygraniczna), tam jest posterunek pograniczników, czasami wydają na miejscu, a czasami każą się wynosić ;)

Offline Mężczyzna arkadoo

  • Wiadomości: 2767
  • Miasto: Łódź
  • Na forum od: 22.11.2006
    • http://www.rower.fan.pl
Watch out where the huskies go,
And don't you eat that yellow snow

Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
@lwo: Nie wiem, nie sprawdzałem tej opcji wzdłuż granicy. Napaliliśmy się trochę na tego Popa Iwana, a wiem, że ktoś tam był już na rowerze (gdzieś czytałem relację) - czyli jeśli pogoda dopisze, da radę przy odpowiednich chęciach :D

@arkadoo: Niestety elektrowni nie zwiedzaliśmy, w jej okolicy kręcili się jacyś robotnicy, zresztą było już dość późno. Po powrocie zobaczyłem, że jednak ktoś tam był po dogadaniu się z ochroniarzem i wręczeniu datku ;)
www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Offline miki150

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 6706
  • Miasto: Jeteborno
  • Na forum od: 05.07.2010
czyli jeśli pogoda dopisze, da radę przy odpowiednich chęciach

Od zachodniej strony to nawet chęci nie pomogą, spróbujcie raczej grzbietem ;)

(no i żeby Was tu przeciwnicy wnoszenia rowerów zaraz nie pojechali ;))

Offline Mężczyzna Dawid_2248

  • Wiadomości: 103
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 22.11.2011
    • Moja galeria Picasa
Wchodziłeś może tam? W takim razie którą dokładnie drogą wg Ciebie najłatweij dotrzeć na Popa?
www.gdzielosponiesie.pl

"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi"

Offline Mężczyzna furman

  • Wiadomości: 2257
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 02.09.2010
    • http://www.szybkitowar.pl
Czarnohora to nie Tatry Wysokie. Dużo pojeździć się nie da ale jak ktoś się uprze to te kilka minut na siodełku może spędzić :)
Z tego co byłem pieszo kilka lat w okolicy Pietrosa fajne trawersy są, na rower jak najbardziej.
Rowery i kobiety to moje podniety
Podjazdy i dziewczyny to moje dyscypliny

Offline miki150

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 6706
  • Miasto: Jeteborno
  • Na forum od: 05.07.2010
Wchodziłeś może tam? W takim razie którą dokładnie drogą wg Ciebie najłatweij dotrzeć na Popa?

Byłem tam z 8 lat temu, ale też spojrzałem na mapę topograficzną i Wasza trasa idzie z doliny prosto na szczyt. Najlepiej z grzbietu od strony Howerli, albo od południa, tak zresztą chyba idzie szlak turystyczny. Ale z tego co pamiętam, fragmentami jest tak stromy, że załadowanego roweru na pewno bym nim nie wepchał. Może lepiej, tak jak mówi Iwo, przekroczyć grzbiet z rowerami na południe od Popa i podejść sobie na niego pieszo?

Tagi: ukraina krym 
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum