W zimie utrzymanie higieny bywa kłopotliwe. "Mycie" się w śniegu strasznie wychładza, a na normalną kąpiel brakuje wody, bo topienie śniegu trwa strasznie długo. W takich sytuacjach dobrze jest się odwołać do doświadczeń polarników z początków XX wieku. Otóż okazuje, że można całkiem porządnie umyć się, mając do dyspozycji mniej niż litr wody. Potrzebna jest do tego gąbka (lub gałganek) i ręcznik (chociaż ja zwykle używam gąbki i terowej pieluchy). Najpierw gałganek moczy się w wodzie, wyciska i przeciera nim całe ciało zachowując kolejność: twarz i szyja -> tors ->ręce -> uda i podudzia -> okolice pasa ->stopy. Oczywiście wymaga to kilkakrotnego wykręcenia i przepłukania gałganka (gąbki?), które robi się polewając go w dłoni - żeby nie zabrudzić reszty wody. Potem namydla się mokry gałganek i ciało w opisanej kolejności. Następnie (również gałgankiem) spłukuje się mydliny a potem wyciera ciało do sucha. Dla pełnej higieny dla każdego cyklu można używać osobnego gałganka. Gąbka nie musi być duża - ja standardową gąbkę pociąłem na 3 cześci.
To, co napisał Olo, brzmi rozsądnie.
nie trzeba nawet robić dziur w nakrętce, wystarcy ją poluzować i woda się będzie sączyć ładnie