Dzień przyjazdu, koleżanki z Poznania, był dniem wartkim. Od rana załatwiałem sprawy zakupowe na mieście i wydawało mi się, że szesnasta nigdy nie nadejdzie. Żyłem tymi odwiedzinami od kilku dni. Gdy wreszcie czas nastał, udałem się do stolicy. Na rotundę, dotarłem pierwszy, zaraz po mnie Fiołek a po nim Ciman. Pierwsza zabawna sytuacja jaka się wydarzyła, to było szukanie „forum”. Hotel forum przemianowany na Novotel stał od nas o jakieś 50m. Internet w telefonie Marcina nas uratował. Tak oto przyjazd gości powiększył nasza wiedze o naszym własnym mieście stołecznym
Z informacji Magdy, wynikało, że spotkanie szkoleniowe przeciąga się i że mamy nieomal godzinę jeszcze, do jej pojawienia się. Zdecydowaliśmy się wybrać na przejażdżkę. Po szybkim, nakarmieniu Cimana kebabem, ruszyliśmy na rundkę. Jakoś tak kręciliśmy się po okolicy aby wreszcie dotrzeć pod umówione miejsce. Magda przyjechała dosłownie kilka minut po tym jak zeszliśmy z rowerów.
Zwiedzanie warszawy było, z siodełka, udaliśmy się przez boczne uliczki na Nowy Świat, Krakowskie przedmieście, Rongo z Palmą, Pokazaliśmy kościół Św Anny, miejsce bitwy o krzyż, kolumne Zygmunta, i na końcu ruszyliśmy na zdobycie knajpki Krzysztofa. Udało się, dzieki rozeznaniu Marcina w tych rejonach. W cieple zjedliśmy i ogrzaliśmy się, rozmawiając i dyskutując.
Powrót do domu był już po nocnej Warszawie. Fiołek odłączył się za Mostem Grota, Ciman koło Mostu północnego a Ja i Magda pojechaliśmy do Jabłonny.
W domu Agnieszka zaserwowała, przepysznego kurczaka na „stojąco”. Po obiado-kolacji chwilkę rozmawialiśmy, ale szybko wszyscy padliśmy spać.
Dzień drugi Rozpoczął się wcześnie. O godzinie 8 z minutami wszyscy domownicy już krzątali się po domu. Każdy pracujący zrozumie, że zegara biologicznego i biologicznego budzika nie da się przestawić w jedną noc. Prognozy nie zachwycały, miało padać, jednak wieść o tym, że do grupy dołączy Kasia, bardzo wszystkich ucieszyła. Zdecydowaliśmy się za wszelką cenę poczekać na nią, gdyż jechała z Warszawy. Po zakupach w Kauflandzie i wizycie w Pałacu w Jabłonnie, dojechała koleżanka.
W maksymalnie feministycznej grupie 3 kobiet, ruszamy na trasę.
Kierunek Twierdza Modlin. Wiatr dość mały, a z nieba czasem coś kapało. Momentami nawet mocniej niż zakładaliśmy. Jednak gorące rozmowy i wesołe żarty powodowały, że nikt nie zwracał uwagi na pogodę.
W Nowym Dworze, spotykamy czekającego na nas od godziny Radka. Miał kapcia i jak to Radek, nie posiadał dętek. Magda całe szczęście miała na 28 cali, reszta bowiem grupy miała opony o mniejszej średnicy.
W pełnym składzie tego dnia, ruszamy na zdobywanie Twierdzy. Nie udaje nam się jednak pokonać największego przeciwnika – pogody. Twierdza jednak daje nam schronienie, i podczas, gdy następuje pogodowy szturm na mieszaną, Warszawsko-Poznańska grupę rowerzystów, my siedzimy w restauracji upajając się zupami i herbatami.
Rozmowy miały tak kwiecisty przebieg, i tak wiele fabuł iż nie będę ich tu przytaczał. Historia wdowy po Stefanie i ciepłych
kot-letów trudna jest bowiem do streszczenia w jednym opisie.
Gdy opuszczamy ciepłe pomieszczenie, z zadowoleniem zauważamy, że szturm nie powiódł się i pogoda na jakiś czas wycofała działa za mury twierdzy. Jechaliśmy więc dalej, szczęśliwi iż nie pada, lub przynajmniej nie leje!
Nie było lekko, gdy poprowadziłem trasę skrótem. Na celu maiłem bardziej krajoznawczą wycieczkę w głąb murów obronnych i nie spodziewałem się, że wewnątrz czerwono ceglanych obwarowań, nadal mamy zimę. Błoto woziło nas na wszystkie strony, koła uciekały a buty przypominały… sami się domyślcie co mogły przypominać bity utaplane w szarym ilastym mule. Wszyscy jednak doskonale bawili się i śmiechom nie było końca!
Za Modlinem, żegnamy się z Radkiem i Kasią, którzy pojechali na zachód. My w okrojonym zespole ruszamy do domu na przepyszna kolację! Powrót był szybki, mokry i zakończył się już po ciemku.
Dzień 3Poranek znów był wesoły, mimo lekkiego zmęczenia przy śniadaniu humory dopisywały. Zagadaliśmy się nieco i w błyskawicznym tempie, zaczęliśmy się pakować. Cel główny pociąg 9:38 - Warszawa Wschodnia. Wiało tego dnia pieruńsko mocno w kierunku na południe, a na niebie widniało błękitne niebo jakby na przekór temu co spotkało nas dzień wcześniej. Los sprzyjał! Plan mimo, że napięty, był możliwy do zrealizowania. Gdy jechaliśmy do stolicy, wlotówką, Agnieszka prowadziła prawie 30km/h. Na końcówce, wszyscy czuli już dynamikę jazdy i mimo, że czas był „na styk”, przekonani byliśmy, że się uda.
Nie udalo się. Dojeżdżając do dworca, zobaczyliśmy długi IC ruszający z peronu. Nieco zmartwieni zaprowadziliśmy Magdę na linię kas, gdzie nabyła bilet na inny pociąg TLK, za godzinę. W tym też czasie, zwiedziliśmy, Pragę. Robiąc to w co najmniej chaotycznym stylu udalo nam się przejechać kilkoma największymi ulicami tej dzielnicy, dwukrotnie wjechać w ślepą drogę (zamknięta przez budowę, lub na pętle tramwajową) i dotrzeć do stadionu narodowego. Mimo, że krótko, zwiedzanie było na wesoło. Ja starałem się umilać rozmową i komentarzami, mijane obiekty.
Około 11 spóźniony TLK dojechał wreszcie na dworzec i pożegnaliśmy się z Magdą. Szkoda było, że tak mało czasu, bo pogoda jak na złość zrobiła się piękna. Od rana święciło słońce a tyle jeszcze miejsc chcieliśmy jej pokazać.
Tego dnia nasze koła moje i Agnieszki potoczyły się dalej z wiatrem do Powsina. Odwiedziliśmy ogród botaniczny. Dzień spędzony aktywnie, a siła wiatru przytłaczająca. Jazda w innym, niż wiało, kierunku wymagała niewolniczej pracy nóg i ogromnej siły nie tylko woli! Wróciliśmy więc przez Kabacki las tylko do Metra i dalej już pojazdami szynowymi.
Galeria z wyjazdu:
https://picasaweb.google.com/101341840701285740459/MiniWyprawkaMazowieckaMój 3 dniowy licznik pokazał 187km - Było przemiło i naprawdę arcyfajnie!