Kolejna majówka, aż nudno się zaczyna robić
28.IV
Startujemy z bratem porannym pociągiem w którym wpadamy przypadkiem na
vooyów.maciejów. Wysiadamy dwie stacje przed Rzeszowem, w Świlczy - żeby gminę zaliczyć
i już od rana w konkret upale mykamy zupełnie pustymi asfaltami, szutrówkami i gruntówkami - na kilku leśnych drogach trafiło się nawet pchanie przez piach. Gładko docieramy pod lasy janowieckie, niestety ze względu na brak czasu nie dobijamy do wieży widokowej. Pośpieszając się przed zmrokiem wjeżdżamy do Biłgoraja, gdzie spotykamy
Dudecka, który nas nocuje, a następnego dnia rusza razem z nami.
29.IV
Z rana jedziemy do miejscowości Lipowiec, zabawiając się po drodze pchaniem po piachu. Wyciskamy w upale kawałek asfaltowego podjazdu, a następnie objazdu przez gruntówki po bardzo sympatycznych pagórkach w Szczebrzerzyńskim Parku Krajobrazowym. Trochę pośpieszając przez czekającą na nas w Zamościu magdę do zjeżdżamy Szczebrzeszyna i łapiąc trochę wiatru w plecy ciśniemy chyba najmniej ciekawe 20 km krajówką. W mieście na rynku dołącza się do nas
magda, którą ratujemy kremem z filtrem. Dalej jedziemy do Zwierzyńca już w czwórkę - pierwszy odcinek przez pola mocno pod wiatr, na szczęście dalej w lesie jest już spokojnie. Po drodze robimy postój nad źródełkiem w Obroczu, przysłuchując się fascynującym rozmowom miejscowych, których stan wskazuje, że świętują weekend już od samego rana
Kolejna przerwa w Zwierzyńcu, gdzie napotykamy dosyć konkretną porcję turystów - w zasadzie poza tą jedną miejscowością reszta Roztocza pusta. Przez Roztoczański Park narodowy dojeżdżamy do Górecka, gdzie odbijamy na szlak pieszy prowadzący przez rezerwat Szum, kawałek niesamowicie bajer trasy. Parę miejsc trzeba było przepychać, np. mostek, w którym brakowało części desek, a jedna pękła pod tylnym kołem mojego roweru
. Potem objeżdżamy Józefów lasami od zachodu i noclegujemy się w puszczy Solskiej. Wieczór i noc bardzo ciepła, aż trochę się napociłem w śpiworze.
30.IV
Z rana, zaliczając po drodze pranie, mycie i picie w przygodnej rzeczce, jedziemy przez Puszczę Solską. Słońce dociska, wszyscy mamy przypieczone ręce, na szczęście większość trasy prowadzi w cieniu przez las. Sporo wygodnych, pustych asfaltów i szutrówek, a następnie dla odmiany zapiaszczony szlak walk partyzanckich, było trochę pchania. Obijamy się na chwilę nad rzeką Tanwią, gdzie trochę miejscowych twardo popija mimo panującego upału, potem po drodze do miejscowości Narol wpadamy w -niespodzianka -
W miasteczku obżeramy się przed sklepem, zaliczając ciekawostkę kulinarną - bułkę drożdżową nadziewaną kaszą. Dalej planowaliśmy przbijanie się do bunkrów kawałek na wschód, ale antypiaskowy strajk magdy nas powstrzymuje. Obieramy więc bardziej asfaltowo/dziurowo/szutrowy kierunek na Łówczę, gdzie napełniamy sie ze źródła i wpadamy na
globalbusa. Po pogaduchach uderzamy w stronę Radruża przez Horyniec Zdrój, oglądając po drodze cerkwie we wszystkich możliwych stadiach: utrzymane, opuszczone i rozpadające się. Noclegujemy w lesie, dość blisko granicy, całkiem sporo komarów latało.
1.V
Rano jedziemy dość ciekawymi drogami, zgodnie z moją mapą dobrymi, ale ktoś rozsypał na nich niewiadomo po co potężną ilośc dziur i piachu
W Wielkich Oczach robimy postój przy sklepie, gdzie przy okazji otrzymywania relacji z
łatania dętek moja także nie wytrzymuje, robi psyk i łatam
po załataniu znowu robi psyk i teraz już wymieniam, siłując sie dobrych kilka minut z badziewiem z Decathlonu, które za nic nie chce się sensownie ułożyć z oponą ze względu na szeroką stopkę wentyla. Po załatwieniu się z awarią
magda odmawia jechania skrótem, jedziemy więc dobrą drogą - której nie ma i mostem, którego też nie ma
na szczęście wody tylko po kolana, ale na przeprawie w upale przez chłodną rzekę prawie dwie godziny zeszły. Po dojechaniu pod Korczową
magda daje nam wycisk, ciesząc się z ostatnich chwil po płaskim
. Za Medyką odbijamy w stronę fortów okalających Przemyśl, objeżdżając miasto od południa i dojeżdżamy do Pikulic, gdzie trochę czekamy na
magfę z Czarkiem, którzy przez przypadek wysiedli troszkę przed Przemyśem
. W końcu pojawiają się, eskortowani przez
martwąwiewiórkę z martwymjackiem. Podjeżdżamy jeszcze kawałek do lasu pikulickiego i o zmierzchu zaczynamy się rozstawiać. W trakcie namiotowania się mija nas sześcioosobowa ekipa piesza (w tym jeden o kulach!), której gdzieś zassało dżipa i w ogóle nie wiedzą, gdzie sie znajdują - kierujemy ich w stronę jakiejś wsi, do której mają koło 1,5 godziny marszu. Później rozbijamy ognisko, przy którym zostaję mianowany Kierownikiem Wyprawki i przy pogaduchach siedzimy do późnej nocy.
2.V
Z rana po obekaniu przez jelonka ruszamy w drogę, martwiaki na północ, my już w szóstkę na południe. Na zjeździe do Brylińca
magfa odciąża rower o karimatę, fundując sobie dodatkowy podjazd i zjazd, niestety na zgubę nie trafiła. W międzyczasie reszta się nie obija, ponieważ w poprzek drogi są wykopane kilkumetrowe rowy i trzeba się przeprawić dookoła krzakami przez strumień, aż przydałaby się jakaś długa lina żeby zrobić przeprawę
. Następnie jedziemy na Rybotycze, pokonując z dużymi oporami pagórek, zaraz za którym dogania nas burza, zmuszając do objadania się przed sklepem, pod którym przewija sie kilka innych ekip rozwerzystów. Tutaj się rozdzielamy na chwilę, my bardziej podjazdowo przez Kalwarię Pacławską i bajer drogi przez Połoninki Kalwaryjskie oraz lasy Pogórza Przemyskiego, a magda przez trasę, która gdyby nie odrobina błądzenia byłaby krótsza i łatwiejsza
Na koniec dnia spotykamy się na całkiem stromej przełęczy nad miejscowością Ropienka i biwakujemy blisko drogi.
3.V
Z rana zjeżdżamy do Olszanicy, potem podbijamy na Solinę - tłum w gęstości i jakości niczym na przysłowiowych Krupówkach. Kawałek jedziemy wojewódzką wzdłuż jeziora, zaraz potem odbijamy na znacznie przyjemniejszą drogę do Berezki, skąd jedziemy drogą o prawie zerowym natężeniu ruchu na Bereźnicę Wyżną i przełęcz pod Markowską, po drodze spotykamy paru rowerzystów, którzy wiozą dzieciaki na siodełkach na rowerach MTB. Zjeżdżamy do Baligrodu, odbijamy na Rabe i uderzamy na najsroższy podjazd całej wyprawki, przełęcz Żebrak. Po podjeździe/podejściu zjeżdżamy niewygodnym asfaltem - mnóstwo żwiru, na zakrętach śmierć w oczach
, nawet gleba się trafiła, na szczęście niegroźna. Sklep w Woli Michowej zastajemy zamknięty, odbijamy więc jeszcze na zakupy do Smolnika i przed zmierzchem meldujemy się w chacie w Łupkowie.
4.V
Tego dnia następują rozstania - my i
Dudeck zostawiamy graty w Łupkowie i jeździmy po okolicy,
magfa z młodym wycofują się do Żmigrodu do
Senesa,
magda jedzie jeszcze gdzie indziej, może napisze gdzie była, bo ja nie wiem
Michał jedzie na Słowację, my uderzamy przez Cisną do Łopienki, zaliczając po drodze fantastyczny kozi ser. Obracamy jeszcze przełomem Wetliny i zjeżdżamy do Kalnicy, gdzie w trakcie postoju pod sklepem przysiada się do nas porządny, bieszczadzki włóczęga z gitarą, który w zamian za drobne na piwo raczy nas piosenkami własnej roboty. W drodze powrotnej zaliczamy jeszcze deszcz w Cisnej - ani w Łupkowie ani w Kalnicy nie padało, natomiast nad Cisną szła burza za burzą - zmoczyło nas w obydwie strony
5.V
Z rana Michał odjeżdża do Rzeszowa, zaś my jedziemy na pociąg pod Tarnów. Pogoda dobra, lekkie zachmurzenie, wprawdzie przed Gorlicami trafiła się krótka, jakaś 10 minutowa ulewa, ale jedzie się lepiej niż w poprzednich upałach. Po drodze odwiedzamy Senesa, który karmi nas pizzą - wielkie dzięki! - i jedziemy do Ciężkowic. W Ciężkowicach okazuje się, że kolejny pociąg jedzie za 2 godziny, zmuszam więc brata do jazdy - mówiąc, że w takim razie jedziemy na pociąg do Tarnowa. Była to ściema - na pewno nie dotoczylibyśmy się tam wcześniej, moim celem było zdobycie podtarnowskiej gminy Pleśna, gdzie też wsiedliśmy do pociągu, ale taka motywacja mogła wywołać bunt na pokładzie, którego dzięki drobnej manipulacji uniknąłem
. Na sam koniec, już na dworcu w Krakowie, gdy wyprowadzam rower z pociągu niespodziewanie znajduję flaka w tylnym kole - jego pochodzenie jest dla mnie zagadką. Rozłożyłem się do łatania pod tablicą z odjazdami, co było dość kiepskim pomysłem, bo nadawane na okrągło zapowiedzi bardzo utrudniały znalezienie przebicia, ale jakoś sobie poradziłem i tuż przed północą doturlałem się do domu.
Wycieczka wyszła dość spontanicznie, ustalanie trasy dokonywało się mocno na bieżąco. W kulminacyjnym biwaku pod, a raczej nad, Przemyślem wzięło udział 8 osób (5 z forum, 3 stowarzyszone), ponadto wpadliśmy na znanych nam 4 innych forumowiczów i sporo innych sakwiarzy. W sumie był to mój pierwszy dłuższy wyjazd w większym towarzystwie, przyznam że trochę się obawiałem o moje nerwy, ale nie było źle
No i brawa należą się magdzie, która mimo chwili słabości dotoczyła się twardo do końca wycieczki
Trasa ->
tutajZdjęcia -> będą jak
magda wrzuci, bo mój aparat się popsuł i nic nie mam