Miałem nie wstawiać opisu tylko link do zdjęć w grupie Mazowieckiej, ale po prostu uważam, że to za mało i że skoro należę do forum powinienem wrzucić wszystko a nie tylko zasłaniać się linkami do Bikestatsa!Weekend zapowiadał się zmianą pogody i wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, to jest ten czas kiedy siedzi się w domu a łańcuch rdzewieje. Nikt by jednak nie pomyślał, że poza tymi co pognali na Skandię ścigać się w lasach, do Białegostoku zawitamy także i my – ludzie z płaskich nizin centralnego Mazowsza.
Wyjazd zorganizowała mi Agnieszka. Od kilku ładnych dni mówiła, że szykuje dla mnie niespodzianke i że w sobotę mam spakować sakwy i być gotowym do drogi. Do ostatnich chwil przed wyjazdem nie wiedziałem gdzie i dokąd jadę. Najpierw SKM potem metro Polski BUS i… Białystok – przygoda nabrała kształtu!
Gdy wysiadaliśmy na dworcu PKS, nie było zbyt ciepło, wiatr przeszywal a na niebie kłębiły się szaro bure chmury. Jednym słowem, coś się kroiło, zanim dobrze złożyliśmy rowery po podróży z nieba zaczęło padać. Wybraliśmy więc moment na przeczekanie opadów w pizzerii Paradiso.
Gdy opuszczaliśmy ją jakąś godzinę później. Deszcz padał dość umiarkowanie, choć zauważalnie a na ulicach było dośc mokro. Przebijamy się więc mozolnie przez miasto lekko zagubieni, bo plan miasta jaki posiadamy to tylko wydruk z jakiejś strony i mało która ulica da się dopasować do tego co fizycznie mijamy jadąc na siodełkach. Całe szczeście pomagają na lokalni i wyjeżdżamy po kawałku z centrum.
Samo centrum to jeden wielki korek spowodowany Maratonem Skandia MTB Maraton. Podziwiam organizatora za logistykę, odcieli po jednym pasie dwupasmówki wlotowej do miasta, zatrudnili armie policji na motorach i radiowozach. Czuło się klimat gigantycznej imprezy nieomal tak wielkiej jak Tour De Pologne. Sam pan Lang swoą drogą organizuje również i tą imprezę;)
Opuszczamy Białystok w trudach, zimnego wiatru, deszczu przelotnego i pogody spekulującej pomiędzy „dowalić im” i „lekko przycisnąć”. Kierunek obraliśmy na Wasilków i Sanktuarium w Świętej Wodzie.
Dalej odbijamy szlakiem szutrowym na Studzianki i przez przepiekne wioski przemieszczamy się w kierunku Puszczy Knyszyńskiej, która jest tego dnia naszym celem. Jedzie się wolno, z lekka leniwie. Pogoda wyprostowała się nieco, nie pada aczkolwiek przeszywające zimno jest odczuwalne. Robimy dużo zdjeć sporo postojów zaglądamy w każdy zakamarek.
Za Supraślem po wjechaniu przepiękną drogą do Puszczy i zagłębieniu się w nią nieco, orientujemy się przerażeni która godzina. Była 16:50 a do noclegu wciąż kawał drogi. Smutni, decydujemy się zawrócić na Supraśl i wrócić inna drogą. Zaaferowani trasami, widokami i urokiem tych terenów totalnie nie pilnowaliśmy czasu… Wyjazd 14 z Białegostoku był jednak zbyt późny i to dało się odczuć.
Nie zrażeni tym, że omijamy terenowy przepiękny odcinek do Puszczy, przecinamy ją na siodełku w inny sposób. Mianowicie trasą na Krynki. Zaraz za puszczą po przejechaniu mostku i wdrapaniu się na pagórek w miejscowości Sokołda udajemy się w lewo.
Tu niestety znów szczęście nas opuszcza. W poszukaniu szlaku przez Puszczę do Strych Lipin, totalnie gubimy orientację a na domiar złego, we wsi w której droga się nagle kończy, naprzeciw nam stają trzy osobniki: Kundel, owczarek niemiecki i babcia w chustce. Z całej trojki ten ostatni jest najbardziej przyjazny, kundel nieco ujada a wilczur niepewnie na nas patrzy. Poinformowani przez lokalną panią na temat trasy wracamy w kierunku przeciwnym, starając się nie wzbudzić większego zainteresowania. O ile kundel nie stanowi zagrożenia, to owczarek zdawał się być jeszcze nie zdecydowany, co by chciał z nami zrobić tego popołudnia.
Nawigacja, nazwijmy ją, prowadzona przez lud tamtejszy w osobie kobieciny w chustce, nie doprowadziła do rozwiązania naszego problemu lokalizacyjnego. Po wykonaniu wszelkich rad pani:
„tamoj wy wrócą i zakręcą na lewo w tako leśniczówkę i potem tamoj w prawo, bo można i przez ten las takoło ale tamoj chiba ni ma dali drogi.”
Pozycja nasza nie zmieniała się, lub raczej zmieniała w bliżej nieokreślonym kierunku. Dopiero wyjazd w miejscowości Podłazińsko, uświadomił nam prawdę ludową. Tamoj chiba drogi ni ma… a nawet jak była to już nie wracamy! Kropka koniec null!
Jedziemy więc tym co mamy pod kołami. Wiejskie asfalty nie są tu w tych okolicach przykładem kunsztu budowlanego, jednakowoż można uznać, że swoją żywotnością przetrwają niejedna autostradę, czy drogę ekspresową.
Przez Pawełki, Bilwinki, Słojniki i Planteczkę, docieramy do jakże urokliwej miejscowości Janowszczyzna a dalej przez Straż do miejsca noclegu Ostrówka. Urokliwe miejsce z dala od szumu, do ktroego wiedzie przepiękna, lub po prostu piękna, szutrówka. Nocleg mamy w obitym „sajdingiem” domku rodem z chłopów z piecem kaflowym i o wnętrzu o takim ekstra klimacie wsi, że czuje się jak u swojej babci. Ciesze się tymi izbami jak małe dziecko i przypominam sobie dzieciństwo. Zapach lekko starego zmurszałego już drewna i zdobione drzwi, czy wielki piec kaflowy. To wszystko sprawia, że przemiło kończymy dzień! Padamy zmęczeni ale szcześliwi!
[big]
Pełna galeria zdjeć z dnia pierwszego: [/big]
[big]Trasa dnia pierwszego: [/big]
http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=abkipdoaxtcwchszDzień 2.
Dzień drugi jest w swojej prostocie bardzo podobny do pierwszego. O poranku budzimy się nieco zmęczeni, jednak założenia są proste, nie poddamy się pogodzie! Ruszamy z kwatery o 8:30 i atakujemy na szlak!
Jedziemy do Czarnej Białostockkiej a stamtąd po śniadaniu w Tesco, udajemy się szlakiem wzdłuż torów. Czasem jest on asfaltowy, czasem pokrywa go bruk. Czasem znów znika w lesie i to tam najtrudniej się jedzie.
Znów rozterka czy to napewno ta droga na mapie;) Szutrówka miejscami jest nieco piaszczysta i na slickach ostro nas rzuca. Do tego dodać trzeba, że pogoda bawi się z nami w kotka i myszkę, co jakiś czas przechodzi nad głowami, mini ulewa. Po prostu, znienacka pojawia się ściana wody złożona z małych kropelek, ale tak gęstych, że musimy chować się pod wielkimi świerkami. Im bardziej w lesie tym droga bardziej falista i pagórkowata. Momentami trudno powiedzieć, czy to jeszcze nasz szlak. Jedynym oznaczeniem jakie jest są kropki pomarańczowe na białym tle namalowane na drzewach świadczące o tym, że jeszcze nie zgubiliśmy drogi. ‘
Tu czy nie tu?Gdy opuszczamy las pogoda się poprawia. Zmienia się krajobraz diametralnie! Słonce, przepiekne szutrówki i soczysta zielen. To jakby inny świat, inny rejon inna rzeczywistość. Wstępują w nas nowe siły i przemy na przód.
Odwiedzamy po drodze w Jurkowcach, park Dinozaurów. Zawsze to miła odmiana, od tego co mamy u siebie.
ostatnio zbyt wiele mam na głowie... Z geologicznego punktu widzenia nie mam pojęcia jednak, co ów park ma wspólnego z tym rejonem kraju. Cóż komercjalizacja nas zje;)
Do Białegostoku wpadamy leniwie. Mamy sporo czasu. Zjadamy obiad we wcześniej poznanej już pizzerii a potem ruszamy zwiedzać rynek i okolice pałacowe. Zarówno sam pałac jak i ogrody są przepiękne!
Dzień kończymy pakując się do Polskiego Busa i wracając do domu. Ostatni odcinek z Metra Wawrzyszew pokonujemy już „bez emocji”.
[big]
Pełna galeria dzień drugi[/big]