Mój syn (16l), "wyszedł na trochę na rower z koleżankami". Zadzwonił po 30 minutach, że miał wypadek na rowerze i się rozłączył. Ziemia usunęła mi się spod nóg. Finał taki że w końcu dotarłam do niego... Jechał z górki asfaltem 40-45 km/h z posesji wyjechał inny rowerzysta i syn przeleciał nad kierownicą upadając na plecy. Był bez kasku. Nie uderzył głową. Tym razem nic sie poważnego nie stało, ale nie wiem czy syn ma świadomość, że mógł nawet tego nie przeżyć. Zabrałam go na SOR. Nie jest połamany, tylko potłuczony i ma zdartą skórę na plecach etc. Młodszy (12l) jeździ w kasku, ja nie wsiadam na rower od 10 lat bez kasku. Nie wiem co musi się stać aby starszy zaczął myśleć. Myślałam że go spiorę na kwaśne jabłko jak już emocje opadły i było wiadomo że nie ma poważnych skutków wypadku.
Kilka razy walnałem, całkiem solidnie o asfalt i... kaskowi nic się nie stało, a ja obiłem sobie szczękę albo policzek. Pomógł mi jak umarłemu świeczka.
Zakomunikował że nie będzie jeździł w kasku
P.S. Gdyby moi synowie robili to co ja w ich wieku, to chyba bym ich przywiązała do kaloryfera.
Cytat: emonika w 18 Maj 2016, 21:31P.S. Gdyby moi synowie robili to co ja w ich wieku, to chyba bym ich przywiązała do kaloryfera.Może robią, tylko się nie zwierzają:) Ty mówiłaś rodzicom co wyprawiałaś? Bo ja np nie.