Autor Wątek: Vätternrundan  (Przeczytany 4075 razy)

Offline Mężczyzna Robert

  • Wiadomości: 4821
  • Miasto: Konin
  • Na forum od: 03.12.2007
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 01:59 »
Byłem zadowolony ze swojego wyniku w Radlinie, dopóki nie przeczytałem Twojej relacji... dzięki za kompleksy ;)

P.S. Freud pobił rekord liczby postów na kilometr jazdy, ja pobiję chyba rekord długości relacji
Jakby Freud zaglądał na shouta, to pewnie byś go zawstydziła, bo dość często pisałaś że:
nie dasz rady
będziesz ostatnia
z pociągiem jest problem
nie trenujesz i będziesz ostatnia
nie wiesz jakie opony założyć
chcesz zdjąć bagażniki bo bez tego nie dasz rady
będą przystojni masażyści, albo masarze, nie pamiętam ;)
chcesz zdjąć bagażniki, ale serwisowanie w Szwecji jest drogie
będziesz ostatnia, bo nie wiesz jak zdjąć bagażniki
nie masz narzędzi do zdjęcia bagażnika
co to za śrubki?!
jedziesz, ale nie dasz rady
itp. ;D

Więc w formie tematu też zabrałoby się sporo stron :D


A już całkowicie na serio - gratuluję świetnego wyniku! :)



Offline Mężczyzna hose morales

  • Wiadomości: 1223
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 06.01.2009
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 04:53 »
Widzę,że nie było lekko. Niezła zaprawa przed wyprawą swoją drogą ;) Gratulować!

Offline Kobieta Janus

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 3598
  • Miasto: Goteborg
  • Na forum od: 20.06.2010
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 05:54 »
Jakby Freud zaglądał na shouta, to pewnie byś go zawstydziła, bo dość często pisałaś że:
nie dasz rady
będziesz ostatnia
(...)
chcesz zdjąć bagażniki bo bez tego nie dasz rady
będziesz ostatnia, bo nie wiesz jak zdjąć bagażniki
itp.

No to przecież dojechałam do mety (i to nie ostatnia!) właśnie (i tylko) dlatego, że ostatecznie udało mi się zdjąć te nieszczęsne bagażniki :)

Offline Mężczyzna Waxmund

  • Moderator Globalny
  • Ironman
  • Wiadomości: 11154
  • Miasto: Baszowice k/Kielc
  • Na forum od: 07.06.2007
    • www.waxmund.pl
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 09:04 »
Wielkie gratulacje Janus! Świetnie napisana relacja, bardzo dobrze się czytało ;)
współczuję tego deszczu i zimna... coś podobnego przeżywałem jadąc na Hel, tzn też trzęsienie się z zimna, deszcz i do tego wiatr w pysk :P więc wiem dobrze co przeżyłaś. Tym większe gratulacje za zaparcie, za super średnią, za pojechanie mimo pół rocznego gderania o tym że nie dasz rady.... ;) a dobra, kończę bo Ci sodówa uderzy :P

Jesteś gigant!  8)
Czasami na drodze spotykam prawdziwych rowerowych szaleńców, pędzą na złamanie karku i wbrew rozsądkowi... naprawdę... aż ciężko ich czasem wyprzedzić...

www.waxmund.pl

Offline Kobieta Janus

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 3598
  • Miasto: Goteborg
  • Na forum od: 20.06.2010
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 12:07 »
Dzięki za gratulacje i nawzajem :) Mieliśmy nawet dokładnie taki sam czas - ja całkowity, Ty czas jazdy - co prawda Ty na dystansie o 150 km dłuższym, ale co za różnica :P

współczuję tego deszczu i zimna... coś podobnego przeżywałem jadąc na Hel, tzn też trzęsienie się z zimna, deszcz i do tego wiatr w pysk  więc wiem dobrze co przeżyłaś.
No halo, przecież Ty miałeś tam długie spodnie, jakąś ciepłą warstwę pod kurtką, ochraniacze na buty i rękawiczki! A ja byłam ubrana odpowiednio na Wasz Radlin... ::)

Offline Mężczyzna transatlantyk

  • Moderator Globalny
  • GM 2420
  • Wiadomości: 7932
  • Miasto: Annopol
  • Na forum od: 21.11.2007
    • Rowerem przed siebie.
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 12:11 »
No to przecież dojechałam do mety (i to nie ostatnia!) właśnie (i tylko) dlatego, że ostatecznie udało mi się zdjąć te nieszczęsne bagażniki
Jak to? Tak bez żelków?  :D


Offline Mężczyzna yoshko

  • Administrator
  • Kto smaruje ten jedzie.
  • Wiadomości: 15533
  • Miasto: Strzelce Opolskie - Biała Podlaska
  • Na forum od: 11.06.2009
    • Blog Yoshkowy
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 12:16 »
Na kiślu jechała :D

Offline Mężczyzna Waxmund

  • Moderator Globalny
  • Ironman
  • Wiadomości: 11154
  • Miasto: Baszowice k/Kielc
  • Na forum od: 07.06.2007
    • www.waxmund.pl
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 12:33 »
No halo, przecież Ty miałeś tam długie spodnie, jakąś ciepłą warstwę pod kurtką, ochraniacze na buty i rękawiczki! A ja byłam ubrana odpowiednio na Wasz Radlin... ::)

toż to napisałem że 'coś podobnego' ;) oczywiście mieliśmy sporo lepiej, choć mnie dopadły takie warunki już po 200km w nogach z perspektywą kolejnych 350km przede mną ;) a i tak się z zimna cały trząsłem na stacji benzynowej mając ubrane na siebie wszystko co miałem... ;)

Dzięki za gratulacje i nawzajem :) Mieliśmy nawet dokładnie taki sam czas - ja całkowity, Ty czas jazdy - co prawda Ty na dystansie o 150 km dłuższym, ale co za różnica :P

 ::)
Czasami na drodze spotykam prawdziwych rowerowych szaleńców, pędzą na złamanie karku i wbrew rozsądkowi... naprawdę... aż ciężko ich czasem wyprzedzić...

www.waxmund.pl

Offline Kobieta Janus

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 3598
  • Miasto: Goteborg
  • Na forum od: 20.06.2010
Odp: Vätternrundan
« 19 Cze 2012, 12:53 »
Jak to? Tak bez żelków?
Miałam oczywiście dwie paczki żelek w torbie na kierownicy. Zdążyłam zjeść pół paczki zanim zaczęło padać... Później miałam tak skostniałe ręce, że nie mogłam w czasie jazdy wyjąć ich z torby, a w czasie przerw torbę na kierownicę zostawiałam przypiętą do roweru. W ten sosób półtorej paczki żelek przetrwało do mety :) Może dlatego tak szybko (jak na mnie) jechałam – przed samym nosem miałam tyle pysznych żelek...

Offline Kobieta magda

  • Wiadomości: 3334
  • Miasto: Tröjmiasto
  • Na forum od: 19.12.2011
    • Przejażdżkowe zapiski
Odp: Vätternrundan
« 20 Cze 2012, 15:09 »
Dzięki magda za nieustanne motytowanie mnie do wzięcia udziału w maratonie!
eee?
Ale na tą Islandię to nie jedź :P

Szacun za średnią na takim dystansie. Gratuluję


Offline Kobieta Janus

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 3598
  • Miasto: Goteborg
  • Na forum od: 20.06.2010
Odp: Vätternrundan
« 14 Cze 2015, 18:16 »
Wczoraj po raz 50. zorganizowano Vätternrundan, największy (pod względem łącznej liczby kilometrów przejechanych przez zawodników) wyścig rowerowy na świecie. Moja relacja z edycji 2012 była bardzo długa, tym razem ominę więc wstęp i postaram się nie rozpisać :)

Mój tegoroczny start różnił się od poprzedniego trzema rzeczami. Po pierwsze, tym razem nie jechałam sama, a z koleżanką z wydziału - ja na moim góralu z oponami 2.0", koleżanka na dwa razy lżejszej kolarce. Nigdy nie przejechałam na rowerze szosowym więcej niż kilkadziesiąt metrów (a i to tylko kilka razy), więc nie wiem, czy rower rzeczywiście ma tak duże znaczenie, jak można odnieść wrażenie na tym wyścigu - spośród 20 000 zawodników na głównym dystansie (ok. 5 000 jechało na krótszych trasach) widziałam może 10 osób bez roweru szosowego, w tym tylko dwie na szerokich oponach. Tak czy inaczej po pierwszym krótkim treningu z koleżanką wiedziałam, że o ile na płaskim bez większego problemu mogłam trzymać jej tempo, o tyle na podjazdach momentalnie zostawałam z tyłu. Dlatego tym razem, w odróżnieniu od poprzedniej edycji maratonu, postanowiłam trochę potrenować. Niestety skończyło się na planach i od zeszłej jesieni, kiedy to zapisałam się na wyścig, wyszłam na rower zaledwie kilka razy, w tym tylko dwa razy na dłuższy dystans (100-150 km) :P Regularnie (4-7 razy tygodniowo) chodziłam za to na karate - między innymi przez to nie miałam czasu na rower.

Drugą różnicą było to, że - dowiedziawszy się, że organizatorzy nie są w stanie zapewnić posiłków innych niż "mięcho" i "wege" (makaron, którego nie mogę jeść) - zabrałam ze sobą własne jedzenie, w tym kluski śląskie :) Nie byłam więc głodna, wręcz przeciwnie - mam wrażenie, że więcej kalorii zjadłam niż spaliłam :)

I wreszcie trzecią różnicą była pogoda. O ile trzy lata temu było lodowato i padał deszcz, o tyle wczoraj trafił się najcieplejszy dzień w roku - w Göteborgu temperatura przekroczyła 20 stopni (szaleństwo!), a w Motala, gdzie zaczynał i kończył się wyścig, było chyba nawet cieplej (napisałabym "gorąco", ale słyszałam, że w Polsce było ostatnio 35*C:). W nocy było prawie bezwietrznie, rano trochę wiało w twarz, jednak i tak nie mogłam marzyć o lepszej pogodzie. Widoki - zachód i wschód słońca, jezioro - były cudowne i żałuję, że nie zrobiłam żadnego zdjęcia. Trasa jest przepiękna, w dodatku na czas wyścigu albo cała droga jest wyłączona z ruchu samochodowego, albo (rzadziej) jeden-dwa pasy są odgrodzone dla rowerzystów, jedzie się więc bardzo przyjemnie.

W drodze do Motala, gdzie zaczyna i kończy się wyścig, mój pociąg się zepsuł i stał przez dwie godziny w polu. W przedziale było 27 stopni, ciężko więc było odpocząć. Z powodu opóźnienia przegapiłyśmy naszą godzinę startu (19:38), powiedziano nam jednak, że możemy zacząć kiedy tylko chcemy. Przed startem musiałam podjąć decyzję, jakie ubrania zabrać, a jakie zostawić - poprzednim razem straszliwie zmarzłam i obiecałam sobie, że na przyszłość będę bardziej roztropna i zabiorę coś ciepłego. Doszłam jednak do wniosku, że przecież 10 stopni w nocy to upał i nie będę potrzebować rękawiczek ani tym bardziej polarka. Wzięłam więc dokładnie te same ubrania co poprzednio - na siebie krótkie spodenki z pieluchą i zwykłą bawełnianą koszulkę z krótkimi rękawkami, a w torbie na kierownicy, na wszelki wypadek, cieniutką kurtkę Gore. Przez prawie cały wyścig, aż do 10 rano, nie widziałam ani jednej osoby jadącej bez kurtki, prawie wszyscy mieli też długie spodnie i rękawiczki, a wiele osób - pokrowce na buty, ocieplacze na nogi i inne wynalazki - nawet w ciągu dnia. Ja zakładałam moją cieniutką kurtkę tylko na postojach - gdy raz postanowiłam jechać w kurtce, już po chwili musiałam zdejmowałać ją w czasie jazdy, bo umierałam z gorąca. W czasie nielicznych treningów z koleżanką zauważyłyśmy, że praktycznie zawsze miałam na sobie o dwie warstwy mniej niż ona - jeśli ja zakładałam kurtkę czy polarek, ona miała na sobie cztery warstwy, w tym trzy z długimi rękawami. Nie umiem sobie wyobrazić, jak można jechać mając na sobie tyle warstw, ale sądząc po ubraniu innych zawodników i ich komentarzach na mój widok, to ze mną jest coś nie tak :)

Pierwsze 100 km jechało się bardzo dobrze, choć nie udało nam się znaleźć żadnej grupy odpowiadającej nam tempem - wszyscy jechali albo za szybko, albo za wolno. Na pierwszym postoju zatrzymałyśmy się na dłużej, bo rodzina koleżanki przyjechała nam kibicować. Na następnych postojach żadnych kuzynów już nie było, jednak przerwy zajmowały nam strasznie dużo czasu - a to mój rower piszczał i musiałam podejść do serwisu, a to byłam głodna i musiałam zjeść 20 ogórków kiszonych, a to chciało mi się siku po zjedzeniu 20 ogórków kiszonych... Zmarnowałyśmy na przerwach strasznie dużo czasu, w sumie prawie 3.5 godziny.

Po 80 kilometrze zaczęły się górki (oczywiście pikuś w porównaniu z MP). Jechało mi się bardzo dobrze aż do ok. 130 km, gdy nagle zaczęło mnie bardzo boleć lewe kolano. Podczas jazdy pod górkę, przy prawie każdym obrocie pedałami czułam, jakby ktoś wbijał mi igłę w bok kolana. Co ciekawe, po płaskim mogłam jechać bez problemu, niestety prawie nie było tam płaskich odcinków :) Po jakimś czasie kolano przestało boleć, ale gdy przed samym punktem kontrolnym znowu zaczęło, uznałam, że podejdę do punktu pierwszej pomocy. Tam odesłano mnie do masażysty. Byłam dość sceptycznie nastawiona do tego pomysłu - nie sądziłam, że może to coś pomóc na ból kolana. Masaż przypominał tortury i sam masażysta śmiał się, że to specjalnie - ponoć jego zadaniem było przekonać mnie, że jazda na rowerze to przyjemność. Masaż trwał prawie 40 minut i moja biedna koleżanka cały czas na mnie czekała, również wcześniej i pod sam koniec, gdy ledwo wczołgiwałam się na kolejne górki. Ale pomogło, ból zniknął!

Wielokrotnie próbowałyśmy dołączyć do innych grup, ale denerwował nas sposób jazdy większości ludzi - rwanie do przodu i wypluwanie płuc na podjazdach, a potem odpoczynek na zjazdach - jakby celem było utrzymanie identycznej prędkości niezależnie od nachylenia drogi. Moim zdaniem o wiele większy sens ma w miarę spokojna jazda pod górę, żeby nie skatować nóg, a potem pedałowanie przy jeździe w dół, gdy można zyskać trochę czasu bez najmniejszego wysiłku. Przez większość drogi, poza krótkimi odcinkami, jechałyśmy więc albo same, albo na przedzie grupy. Czasami ciągnął się za nami ogon kilkunastu czy kilkudziesięciu osób, prawie samych facetów, z których oczywiście nikt nie kwapił się do zmiany nas na przedzie. Im bliżej było do mety, tym częściej prowadziła moja koleżanka - pod koniec zaczęło wiać w twarz i może przez to obie nogi zaczęły odmawiać współpracy.

Najtrudniejszych było ostatnich 40 km. Droga prowadziła bez przerwy w górę i w dół, w górę i w dół. Nie wiedziałam, co mnie bardziej boli - zmęczone kolana, szyja czy tyłek. Siły dodawali niezliczeni kibice, od kilkuletnich dzieci do staruszków. Choć trasa ma 300 km, a większość wyścigu jechałam w nocy, przez całą drogę mijałam ludzi kibicujących kolejnym zawodnikom. W większości przypadków byli to po prostu miejscowi ludzie, którzy razem z sąsiadami urządzali całonocny piknik przy drodze połączony z kibicowaniem. Byli też jednak ludzie, którzy ewidentnie przyjechali po prostu kibicować - m.in. grupa starszych ludzi siedząca o 2 rano na środku ronda, na totalnym odludziu, krzyczących "heja, heja!" :) Najwięcej oklasków i słów otuchy dostawałam pod koniec, gdy powoli toczyłam się pod kolejne pagóreczki. Było to bardzo miłe, raz nawet popłakałam się ze wzruszenia ;)

Ostatecznie dojechałyśmy do mety z czasem 14:47, z czego czas jazdy to 11:25, a czas postojów - 3:22. Średnia prędkość - trochę ponad 26 km/h. Mimo problemów z kolanem jechałam więc szybciej niż trzy lata temu, za to jeszcze więcej czasu straciłam na postojach. Prawie godzinnego masażu zdecydowanie nie uważam jednak za stratę czasu - bez niego pewnie w ogóle nie dojechałabym do mety. Podejrzewam, że problemy kolanem wynikały z braku treningów na dłuższych dystansach.

Do mety dojechałyśmy w sporej grupce, więc niestety nie wyczytano przez głośniki nazwy naszej grupy rowerowej ("Chrząszcze ze Szczebrzeszyna"). Po otrzymaniu medali poszłyśmy odpocząć nad jezioro. Nawet nie czułam się bardzo zmęczona, po prostu wszystko mnie bolało. Najbardziej bolały mnie... uszy, których nie posmarowałam kremem z filtrem ;D Uszy jednak nie są potrzebne do chodzenia, natomiast nogi jak najbardziej, a te były jak z waty. Co kilka kroków same się pode mną uginały i prawie się przewracałam, nie byłam w stanie się schylać czy chodzić po schodach. Gdy postanowiłyśmy podjechać powolutku na rowerze do punktu odbioru ubrań, nieszczęsne lewe kolano zaczęło mnie tak boleć, że szybko porzuciłam ten pomysł. Od razu po odebraniu ubrań wzięłam więc prysznic, mając nadzieję, że dzięki temu trochę odżyję. Dalej jednak ledwo się ruszałam, a kolano bolało nawet przy lekkim dotyku, więc postanowiłam jeszcze raz skorzystać z usług masażysty. Czekając w kolejce dowiedziałam się, że standardowy masaż trwa 15 minut. Mój trwał prawie godzinę :) Pani masażystka wezwała koleżankę-specjalistkę od kolan, więc jednocześnie miałam robiony masaż szyi, pleców i nóg. Znowu przypominało to tortury, jednak pani specjalistka nie przejmowała się moimi nieśmiałymi uwagami, że zaraz umrę z bólu. Po skończonym masażu podniosłam się ze stołu... i mogłam normalnie stanąć, podnieść nogi do góry i przejść 2 km do stacji kolejowej! Zawsze myślałam, że prywatni masażyści, z których usług korzystają sportowcy, to jakieś fanaberie, ale wczoraj zmieniłam zdanie :) Do wieczora nic mnie nie bolało, podejrzewałam jednak, że rano dopiero się zacznie. Gdy przed 5 rano wracałam rowerem z dworca do domu, nagle odniosłam wrażenie, że coś jest nie tak... Nic mnie nie bolało! W domu przespałam jeszcze z trzy godziny - dalej nic nie bolało... Przed południem poszłam więc na karate - bolała tylko szczęka, w którą oberwałam od brązowego pasa :)

Zwycięzcy tegorocznej edycji ustanowili nowy rekord - 6:33, co oznacza średnią brutto (mówi się tak?) ponad 45 km/h. Trzech zawodników wzięło udział w wyścigu po raz 50., czyli ukończyli wszystkie dotychczasowe edycje.

Mam nadzieję, że uczestnicy MP bawili się równie dobrze jak ja, mieli równie dobrą pogodę i lepszy czas - choć ja jestem ze swojego bardzo zadowolona :)





I mapka:


PS A jednak się rozpisałam :)

PS2 Przez cały wyścig wypiłam niecałe 1.5 litra wody. Pamiętam, że na Islandii czy w Nowej Zelandii potrafiłam wypić przez cały dzień tylko pół butelki 0.5 l. Podejrzewam, że nie jest to najzdrowsze, ale po prostu nie chce mi się pić... Macie jakieś pomysły, jak pić więcej wody? Mam ustawiać sobie budzik co dwie godziny?
« Ostatnia zmiana: 14 Cze 2015, 23:01 Janus »

Bitels

  • Gość
Odp: Vätternrundan
« 14 Cze 2015, 18:55 »
No i fajnie że się rozpisałaś. Gratuluję. Nie wiem kiedy ja zrobię swoje pierwsxe 300 w tym roku :(

Offline Mężczyzna globalbus

  • Wiadomości: 7334
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 03.05.2011
    • blog podróżniczy
Odp: Vätternrundan
« 14 Cze 2015, 19:15 »
Wielokrotnie próbowałyśmy dołączyć do innych grup, ale denerwował nas sposób jazdy większości ludzi - rwanie do przodu i wypluwanie płuc na podjazdach, a potem odpoczynek na zjazdach - jakby celem było utrzymanie identycznej prędkości niezależnie od nachylenia drogi.
Ja właśnie tak robię. Uzasadniam to sobie tym, że dokręcanie na szybkich zjazdach daje nieproporcjonalnie mały zysk czasu w stosunku do wysiłku. Dobre ułożenie się na kierownicy i prędkość wzrośnie o kilka kilometrów/h bez ruszania kończynami.
Za to pod górę lubię jechać na wysokiej kadencji. Mniejsze górki, typu szwedzkiego, można brać z rozpędu.

Nawet nie czułam się bardzo zmęczona, po prostu wszystko mnie bolało. Najbardziej bolały mnie... uszy, których nie posmarowałam kremem z filtrem
Ja uszy notorycznie przypalam. W zeszłym roku na wyprawie spaliłem je już na początku trasy, a potem w wietrze i zimnie miałem spory problem z gojeniem się ran na nich. Zaleczyłem dopiero w domu, po jakimś miesiącu.

Gratulacje z udanego przejazdu i dobrego wyniku. Tak zawsze narzekasz, że wolno jeździsz i się wleczesz ;)

My home is where my bike is.

Offline Kobieta Janus

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 3598
  • Miasto: Goteborg
  • Na forum od: 20.06.2010
Odp: Vätternrundan
« 14 Cze 2015, 19:22 »
Ja właśnie tak robię. Uzasadniam to sobie tym, że dokręcanie na szybkich zjazdach daje nieproporcjonalnie mały zysk czasu w stosunku do wysiłku. Dobre ułożenie się na kierownicy i prędkość wzrośnie o kilka kilometrów/h bez ruszania kończynami.
Jadąc samemu można jechać jak komu wygodnie, ale będąc na czele dużej grupy to trochę niebezpieczne - wszystkie osoby jadące za Tobą muszą wtedy hamować, żeby nie wpaść na tych przed nimi. Ostatnio na jednym z treningów z koleżanką dołączyłyśmy na chwilę do peletonu i była to jedna z wskazówek, którą otrzymałyśmy.

Poza tym nie chodzi mi o rozpędzanie się nie wiem jak jadąc z górki - chodzi mi o trzymanie mniej więcej równej kadencji niezależnie od nachylenia drogi, a nie hamowanie w dół, potem toczenie się bez pedałowania na płaskim, potem szalona jazda do góry, znowu hamowanie w dół... Taka jazda wydaje mi się mało ekonomiczna i dla mnie jest zdecydowanie męcząca.

Offline Mężczyzna globalbus

  • Wiadomości: 7334
  • Miasto: Warszawa
  • Na forum od: 03.05.2011
    • blog podróżniczy
Odp: Vätternrundan
« 14 Cze 2015, 19:30 »
Jadąc samemu można jechać jak komu wygodnie, ale będąc na czele dużej grupy to trochę niebezpieczne - wszystkie osoby jadące za Tobą muszą wtedy hamować, żeby nie wpaść na tych przed nimi.
Korzystając z cienia aerodynamicznego i tak musisz co jakiś czas odpuszczać, bo osobę prowadzącą wyhamowuje powietrze, a Ciebie nie. Na zjazdach często zjeżdżam z kolumny trochę w bok, by mnie przyhamowało. Jechanie na kole przy niektórych zjazdach też zbyt rozsądne nie jest :)
Wiadomo, trochę inaczej jest w peletonie z "losowych osób", a inaczej z osobami, których styl jazdy zdążyło się poznać. W tym pierwszym wypadku nie zdejmuję rąk z klamek.

My home is where my bike is.

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum