Witajcie!
Wczoraj zakończyliśmy naszą pierwszą dużą wyprawę i pora chyba napisać kilka słów. Drużynę stanowili: Agatka (Hipcia) i ja (Witek).
Z tym co widzieliśmy, opiniami, wrażeniami i wszystkich innych słowami na razie dam sobie spokój. W kilku zdaniach nie da się tego streścić, wszystko za to zostanie uwzględnione w relacji, która, mam nadzieję, niedługo zacznie powstawać. W każdym razie napisać mogę: było kapitalnie!
Spędziliśmy 17 dni w podróży, przejechawszy łącznie ok. 1760km. Z pogodą wstrzeliliśmy się idealnie: przez pierwsze 11 dni deszcz padał około godziny, a przy podjeździe na Aurlandsfjellet dwie godziny sypał śnieg, dopiero pod koniec zaczęło się robić coraz bardziej mokro, ale ciągle były to tylko przelotne deszcze. Noclegi udało się spędzić zgodnie z planem: wszystkie na dziko, większość w miejscówkach, które można śmiało określić jako bardzo przyjemne, tylko raz musieliśmy się ratować rozbijaniem się gdzieś niedaleko drogi (na nieużywanej szutrowej drodze); prawie wszystkie noclegi były legalne - raz tylko rozbiliśmy się na krzywy ryj w dalekim kącie punktu wypoczynkowego, a dwukrotnie niechcący (serio!) - było ciemno i nie zauważyliśmy: za pierwszym razem zakazu biwakowania (znak był przewrócony), za drugim razem - dachu domku letniskowego, który stał tuż pod nami. Co do ciemności, to latarek używaliśmy tylko w namiocie i tylko wtedy, gdy niebo bylo zachmurzone lub nocowaliśmy w lesie - rozbijanie namiotu o drugiej w nocy, przy świetle chyba już wschodzącego słońca, to coś, czego się szybko nie zapomni
Jeździliśmy trybem południowo-nocnym, czyli ruszaliśmy gdzieś między 9:00 a 11:00, a rozbijaliśmy się między północą a drugą w nocy.
W porównaniu z poprzednią wyprawą wybrzeżem Bałtyku mamy kilka postępów:
- lepsze przygotowanie przeciwdeszczowe
- lepsze zabezpieczenie przed zimnem (to akurat zasługa doświadczenia z wypraw górskich)
- lepsza organizacja sprzętowa (i szybkość rozkładania biwaków, tudzież rozmieszczenia bagażu w sakwach)
- większa ilość zdjęć: Bałtyk: 76; Norwegia: 2500.
Straty w ludziach i sprzęcie:
- Dziewiątego dnia przesilam potężnie prawe kolano. Nie mogę go prawie zginać, kolejnego dnia wlokę się poniżej 10km/h po płaskim. Przez kolejne trzy dni pod wszystkie podjazdy (a trasa wiedzie przez przełęcze 600, 700 i 900m n.p.m.) pcham rower, dopiero trzynastego dnia robię podjazdy już z siodła. Udało się opracować metodę pedałowania bez napinania kolana ale... przez chwilę miałem czarne myśli. Tu muszę dodać, że od tego dnia większość bagażu ciągnie ze sobą Agatka. A kolano mnie boli do dzisiaj.
- Piętnastego dnia, na podjeździe, zrywam wolnobieg. W sobotę, po południu. Udaję się do pierwszego domu, tam zaraz dostaję pomoc od sympatycznego Norwega, który zawozi mnie do sklepu rowerowego, dostaję nowe koło (7 zamiast 8 biegów, ale narzekać jakoś nie mam zamiaru) i mogę kontynuować podróż
- Ostatniego dnia, 13km od lotniska, zrywam linkę tylnej przerzutki. Naprawy dokonuję już na Okęciu.
Czego się nauczyliśmy?
- Co to są podjazdy, czym to się je, i że płaska jak stół, to jest Warszawa, a nie Norwegia.
- Że niesamowicie przyjemne jest katowanie takiego kilkugodzinnego podjazdu.
- Że nie goni się nikogo, gdy ma się gorsze przełożenie od tego kogoś, bo potem się robią problemy.
- Że kolana nie są aż tak potrzebne do jazdy.
- Że podjazdy wymagają jeszcze lżejszych przełożeń
- Że kapitalnie się jedzie, gdy z każdej strony drogi widzisz co najmniej jeden mniejszy lub większy wodospad
- Że są kraje, gdzie bardzo ciężko dostać alkohol (dobrze, że w godzinach zakazu sprzedawali chodziaż piwo bezalkoholowe)
- Że można przez siedemnaście dni czerpać wodę z potoków/jezior i nie pochorować się
- Że Norwegowie nie mają kompleksów na punkcie swoich przyrodzeń, albo rekompensują sobie je inaczej, niż wyprzedzając rowerzystę na żyletkę.
- Że Norwegowie nie mają problemów z końcowym odcinkiem przewodu pokarmowego, bo nikt, się, za przeproszeniem, nie zesrał, jak musiał poczekać kilkadziesiąt sekund na wyprzedzenie rowerzysty podjeżdżającego 6-7km/h
- Że istnieją ludzie uprzejmi i życzliwi, którzy potrafią pozdrowić i uśmiechnać się (ale bez zmian pozostaje zasada: w miastach ludzie głupieją)
- Że w sklepach może być tylko kilka produktów spożywczych do wyboru, a i tak mozna się nimi najeść
- Że można zostawić coś bez opieki, a to coś nie znika samo z siebie
- Że można nie dewastować toalet w środku bezludzia i że w nich może być ciepła woda, mydło, papier, ręczniki, suszarka, a w niektórych kaloryfery i podgrzewana podłoga
- Że jazda tunelami jest kapitalna!
- Że jak jest ograniczenie prędkości, to nie jest to tylko wskazówka, którą urzędnicy-idioci postawili bez sensu (a ja i tak wiem lepiej, ile można tu jechać).
Minus, jedyny, na jaki trafiliśmy, to zakazy dla rowerów na nowych odcinkach dróg (nie różniących się od tych, którymi przyjechaliśmy) i wyrzucanie rowerzystów z równych dróg na pagórkowate i z kiepskim asaltem, tudzież zabranianie im jazdy w krótkich, kilkusetmetrowych tunelach (np. dwustumetrowy tunel - wylotówka z Åndalsnes).
Podziękowania kieruję głównie do Agatki, za przygotowanie całej trasy, przeczytanie wielu relacji i stron o Norwegii, za cierpliwość w budzeniu mnie każdego ranka i bycie motorem napędowym i motywatorem całego wyjazdu, i za to, że na mnie cierpliwie czekała, gdy pchałem rower na podjazdach i gdy nie mogłem za Nią nadążyć. Poza tym, dziękuję wszystkim, którzy pisali relacje ze swoich wypraw, wypowiadali się w wątkach związanych z Norwegią, jak również dyskutowali ze mną na prv.