Ruszamy z małym, 15-minutowym opóźnieniem. Większość skręca w lewo i mknie w kierunku PK8, ja jadę prosto. Wolę najpierw zaliczyć PK2, a poza tym nie lubię jeździć w tłumie.
Po zjeździe z asfaltu dogania mnie Marcin, jedzie trochę szybciej, więc zostaję z tyłu. Spotykamy się w Dobrzycy Małej, gdy obaj przegapiamy właściwy skręt.
W lesie znowu zostaję z tyłu, ale na punkt jakimś cudem dojeżdżam kilka minut wcześniej jako pierwszy.
12:52
PK2 (Rozwidlenie dróg, gruby buk ok. 10m na NW), 37 minut od startu
Teraz na wschód. Wiedzie tam świetna żwirowa droga, więc jedzie się szybko. Po obu stronach wykoszone szerokie pasy lasu - to chyba granica pobliskiego poligonu.
Po skręcie ku Zalewom Nadarzyckim spotykam innych uczestników. Tak dobrze mi się jedzie, że zapędzam się za daleko i muszę trochę wrócić. Ścieżka wiodąca do punktu bardzo symboliczna - gdyby nie wydeptana trawa, chyba zupełnie nie byłoby jej widać. Punktu szukać nie muszę, bo sporo ludzi przede mną i za mną.
13:44
PK1 (Przesmyk), 52 minuty od poprzedniego PK.
Ruszając z punktu orientuję się, że wypadła mi butelka coli. No ładnie... Mam o litr picia mniej, a nie wiadomo, gdzie trafi się jakiś sklep. Słabo.
Teraz jadę na północ, ku PK8. Droga kiepska, mocno zapiaszczona, poza tym sporo samochodów, bo odbywa się tu jakaś impreza.
Punkt jest w bunkrze, ale tu co krok jakiś bunkier.
Pierwszy strzał nietrafiony, ale przy okazji lokalizuję się na mapie i jadę jeszcze dalej na północ. W spodziewanym miejscu jest drugi bunkier, a w środku punkt.
14:36
PK8 (Bunkier - w środku), 52 minuty
Teraz długi przelot do PK19. Po drodze były poligon czołgowy, więc trochę obawiam się piachów, ale nie chce mi się jechać naokoło asfaltem.
Obawy jak najbardziej uzasadnione, bo po kilkuset metrach zaczynam tonąć w piachu, a w dodatku droga zupełnie nie zgadza się z tymi na mapie. Kiedy już bliski jestem powrotu na asfalt, znajduję w końcu drogę pasującą do mapy, a za chwilę wyjeżdżam na twardą kamienistą drogę pożarową.
Z wiatrem w plecy jedzie się przyjemnie, dodatkową atrakcją są ładne widoki w rezerwacie Diabelskie Pustacie.
Za szosą pokonuję rozsypujący się most i zagłębiam się w las.
Mijam ukryte między drzewami bunkry. Będzie ich dzisiaj sporo.
Punkt zlokalizowany na szczycie najwyższego wzniesienia w okolicy, więc znaleźć łatwo.
15:57
PK19 (Szczyt góry), 81 minut
Z punktu zjeżdżam na północ, by jak najszybciej znaleźć się na asfalcie. Początkowo jest on całkiem dobry, jednak za chwilę wyjeżdżam na coś, co trudno skategoryzować.
Dziura na dziurze, miejscami zupełnie nie widać asfaltu. Widać, jak roślinność powoli pochłania szosę.
Za leśniczówką skręcam nad rzekę, gdzie przy zwalonym pniu spotykam dwie uczestniczki.
16:32
PK7 (Mostek z pnia, drzewo ok. 20m na S, wschodni brzeg), 35 minut
Kończy mi się picie, muszę więc koniecznie upolować jakiś sklep. Dlatego jadę trochę naokoło z nadzieją, że w Kręgach coś będzie. I jest, chociaż jechanie naokoło potrzebne nie było.
Z pełnymi bidonami ruszam dalej. Kawałem krajówką na zachód i skręt na północ (na szczęście jest droga, której nie ma na mapie).
Punkt zlokalizowany jest we wnętrzu wielkiego bunkra na Górze Śmiadowskiej. Najpierw jednak trzeba znaleźć właściwe wejście, bo to najbliżej drogi - oczywiście - jest zamknięte na głucho.
Punkt (nietypowo) ma obsadę, a obsada ma nawet wodę dla zawodników. Moje bidony pełne, więc nie korzystam.
Żeby nie było za łatwo, lampion ukryty jest we wnętrzu bunkra, więc trzeba zejść po drabince i pokonać kilka tuneli. Bez latarki tego punktu się nie zaliczy.
17:35
PK4 (Bunkier - w środku), 63 minuty
Wracam do Kręgów i jadę dalej krajówką na zachód. Zastanawiam się, czy nie za szybko zjeżdżam z asfaltu, ale szutrówka po drugiej stronie torów ma świetną twardą nawierzchnię. Po drodze mijam kolejne bunkry.
Punkt odnaleziony bez problemu. No, może z jednym problemem, którym są komary. Wcześniej nie narzekałem, ale przy tym punkcie dosłownie obsiadła mnie chmara i sporo się najadły, zanim udało mi się przerysować lokalizacje punktów z lampionu.
Jeszcze nie wiem, że to będzie standard dzisiaj.
18:34
PK24 (Szczyt górki), 59 minut
Do PK24 łatwo, sporo po asfalcie. Odcinek z Trzesieki do Parsęcina znany mi z zeszłorocznego Grassora, ale wtedy byłem tu w nocy. Po drodze wizyta w sklepie i mijanie się ze słupskimi Trollami. Na punkt dojeżdżamy razem.
19:25
PK18 (Granica lasu, sosna na skarpie ok. 5m na E od drogi), 51 minut
Teraz kawałek wzdłuż rzeki na północ, potem chwilę poznaną rok temu dróżką i przedzieram się do asfaltu w Nowym Chwalimiu. Wprawdzie najpierw ląduję komuś na podwórku, ale pretensji nie słychać.
Z Nowego Chwalimia dłuższy odcinek ładnym asfaltem, aż ląduję w Ostrowąsach.
Odbijam na północ i zmagam się z piaskownicą, dopiero przed samym punktem robi się trochę bardziej twardo.
W końcu znajduję zniszczony most, przy którym ma być lampion. I jest:
Na odprawie Daniel mówił, że przy jednym punkcie trzeba będzie wejść do wody, ale nie wiedziałem, że będzie to aż taki problem.
Brzegi rzeki raczej niedostępne, mimo "wody po kolana" sporo przegłębień, więc nie bardzo wiem jak się zabrać do rzeczy. W dodatku mnóstwo pokrzyw, a najgorsza jest towarzysząca temu wszystkiemu ogromna chmara bardzo upierdliwych much. Obsiadają, włażą do uszu, oczu i jeszcze gryzą. Masakra.
W końcu udaje mi się wejść do wody korzystając z przerzuconego przez rzekę pnia.
20:45
PK14 (Zniszczony most, drzewo na południowym brzegu rzeki, wody po kolana), 80 minut
Jak najszybciej podbijam kartę i ubieram się. Muchy wciąż obłażą i gryzą - trzeba stąd uciekać.
W planie mam położony na zachód PK20, więc przebijam się zanikającą drogą do Sulikowa.
Po dotarciu do wsi zmieniam jednak plany i na zapadającą właśnie ciemność wybieram bardziej asfaltową trasę - PK11, PK22 i PK20 (jeśli go nie odpuszczę).
Przed Barwicami robi się ciemno. Nie tak zupełnie, bo księżyc w pełni.
W Barwicach ostatnia przed nocą wizyta w sklepie i pogawędka ze zgromadzonymi tu tubylcami. Pytają, po co my tak jeździmy po nocach, więc tłumaczę, na czym zabawa ta polega. Nie wszyscy uwierzyli, że to nie dla pieniędzy i nie dla nagród.
Na PK11 spotykam kilku szukających tu od godziny punktu chłopaków i dołączam do poszukiwań. Kilkanaście ładnych minut tracę, zjeżdża się nas tu coraz więcej i tyralierą przeczesujemy las.
W końcu odnajduje się najpierw jedna, potem druga pasująca do mapy zarośnięta droga, a wreszcie Grzesiek odnajduje właściwe drzewo.
22:58
PK11 (Drzewo na górze skarpy na S od drogi), 133 minuty
Jadę ładnym asfaltem na północ do Piasków. Szybko odnajduję właściwą boczną dróżkę i jadę w odmierzone miejsce. Punkt wydaje się być łatwy, ale po drodze spotykam Trolli, którzy już zrezygnowali po godzinnym poszukiwaniu. Wierzą w moje świeże spojrzenie i jadą ze mną szukać ponownie.
Świeże spojrzenie nie pomaga - kręcimy się tu i tam, przeczesujemy las w poszukiwaniu "niewielkiej górki". Dupa. Trolle w końcu dają za wygraną, ja poddaję się trochę później. Nie wiem, ile tu czasu marnuję,ale na pewno bardzo, bardzo dużo.
Jadę na PK20, muszę znaleźć jakiś punkt, bo bez tego nie odsłoni mi się zachodnia część mapy.
Długi asfaltowy przelot, tuż przed skrętem w las spotykam
Tomalosa. Pytam go, jak to było z tym PK22 i uzyskuję kilka wskazówek.
W lesie straszna piaskownica, w dodatku mocno pod górkę. Na zmianę próbuję jechać, prowadzę i klnę. Myślę sobie, że jednego punktu nie znalazłem, następnego pewnie też nie znajdę, a wcześniej zmarnuję kupę czasu na pchanie roweru po piachu. Mam dosyć. Gdy z lasu zaczyna dobiegać głośne szczekanie, znajduję sobie "doskonały" powód do wycofania się - szczekający "dziki" pies w środku nocy w środku lasu nie może wróżyć nic dobrego.
Podejmuję zaskakującą (nawet dla mnie) decyzję, żeby wycofać się i pojechać z powrotem szukać szczęścia na PK22. To, co mi przekazał Tomalos, powinno przecież pomóc.
Zjeżdżam więc do asfaltu i wracam te kilkanaście kilometrów.
Na miejscu znowu dokładnie się odmierzam, i szukam po wschodniej strony drzewa na górce. Szukam i szukam... I nic. W dodatku, z lasu zaczyna dobiegać znowu coraz głośniejsze szczekanie... Kurde, ten pies mnie prześladuje.
W końcu, gdy już prawie drugi raz rezygnuję z tego punktu, trafiam na przerysowującego z lampionu lokalizacje punktów Pawła Brudło. No - przynajmniej, ta bezsensowna decyzja o wycofaniu się spod PK20 zaowocuje zaliczeniem PK22.
3:04
PK22 (Niewielka górka, drzewo na północnym skraju), 246 minut (!)
Ponad cztery godziny zajęło mi zaliczenie jednego punktu. Masakra. Wiem, że to nie będzie udany (pod względem punktowym) start.
Jadę do Połczyna Zdroju, uzupełniam picie na stacji, wyjeżdżam z miasta w niewłaściwym kierunku, zawracam i - już dobrą drogą - jadę na PK13.
Tuż przed punktem spotykam
Wikiego, który szukał, szukał i nie znalazł, ale postanawia jeszcze raz spróbować ze mną.
Teren mało się zgadza z mapą, punkt ma być po zachodniej stronie drogi, nad potokiem. Przeczesujemy potok - nic.
Nadjeżdżają posiłki - szukamy, szukamy i nic. Dupa.
Jadę w górę strumienia, wyjeżdżam na drogę pożarową, najpierw w prawo, potem zawracam, ale coś nie mogę znaleźć ścieżki, z której wyjechałem. Patrzę na kompas - hmmm, zawsze wydawało mi się, że czerwona strzałka pokazuje północ, ale przecież północ nie może być TAM.
Jadę dalej, ale coś nie widać, bym zbliżał się do miasta... Dziwne. W końcu wyjeżdżam na asfalt, gdzie spotykam Kamilę i Roberta. Okazuje się, że do miasta bym nie trafił, bo pomyliłem kierunki o 180 stopni! Zaćmienie jakieś.
Żeby było lepiej, podejmuję kolejną bezsensowną, marnującą czas decyzję, żeby wrócić na punkt z Kamilą i Robertem. Jadę więc z nimi trochę, potem się jednak rozmyślam (!) i ruszam na PK6, definitywnie rezygnując z PK13.
Dopiero w domu patrzę na mapę w większej skali i okazuje się, że ścieżynki, którą braliśmy za drogę nie było na naszej mapie, a tej oznaczonej - nie zauważyłem. I punktu trzeba był szukać mniej więcej tam, gdzie szukaliśmy, tyle, że po drugiej stronie ścieżki.
Droga w okolice PK6 w miarę prosta, wydaje mi się, że wiem, gdzie jestem. Wszystko się niby zgadza, jest droga, zakręt i przecinka. Jednak przecinka coraz bardziej zarasta, aż mniej więcej 300 m od spodziewanego punktu znika zupełnie. Przedzieram się przez chaszcze w kierunku punktu, ale tam jest bagienko i ani śladu przecinki.
Próbuję objechać bagienko od północy, szukam punktu po drugiej jego stronie - nic.
Wracam na skrzyżowanie dróg i próbuję innego wariantu. Dojeżdżam ponownie do miejsca, w którym kończy się przecinka - czyli to musi być tu! Znowu przedzieram się przez chaszcze, jednak tym razem nie zatrzymuję się na skraju bagienka, lecz brnę wyimaginowaną przecinką dalej. Obsiadające mnie chmary komarów doprowadzają mnie do pasji, ale w pewnym momencie widzę coś pomarańczowego... Jest, jest punkt! Ufff.
7:14
PK6 (Skrzyżowanie przecinek), 250 minut (rekord!)
Przy punkcie rozglądam się dookoła, próbując znaleźć te przecinki - nie znajduję.
Odsłania się położony na zachodzie PK15 i przez chwilę planuję tam właśnie się udać. Jednak po kalkulacji uznaję, że małe szanse, żeby go zaliczyć i zdążyć dojechać o rozsądnej porze (pociąg!) do bazy. Jadę na PK3.
Po skręcie na Rzepowo trafiam na wyjątkowo wredny bruk. Telepania nie wytrzymuje mapnik i urywa mi się blat.
Żeby było mało, za chwilę, na skręcie w boczną drogę, zakopuję się w piachu i zaliczam glebę! Na szczęście podczas wywrotki udaje mi się przejść płynnie w przewrót, więc wszystko całe.
Po głupich decyzjach, komarach, muchach, brakiem punktów, zgubieniem coli teraz przyszła jeszcze kolej na awarię i wywrotkę... (W bazie okaże się, że to nie wszystko - na starcie zapomniałem włączyć logger, więc nie będę miał śladu i nie przeanalizuję swojej pokręconej trasy.)
A punkt odnaleziony bez problemu.
8:07
PK3 (Most, skupisko trzech drzew na SW), 53 minuty
Czas biegnie coraz szybciej i już wiem, że dobrze zrobiłem nie jadąc na PK15. Po drodze mam jeszcze dwa potencjalne punkty. Najpierw PK9. Tu (na szczęście) znowu spotykam Tomalosa, ale nawet mimo jego wskazówek zajeżdżam za daleko, nad sam brzeg jeziora.
Wracam więc pod górę i dopiero od tej strony widzę rzucający się w oczy lampion. Zaliczone.
9:11
PK9 (Polana, PK na skraju skarpy), 64 minuty
Teraz długi powrót rynną i piachami do szosy.
Na dojeździe do Czaplinka kalkuluję, czy jest sens uderzać na PK5. W Czaplinku najpierw skręcam na północ, potem jednak stwierdzam, że nie zdążę, zawracam i jadę prosto do bazy, gdzie melduję się prawie dwie godziny przed limitem czasu.
10:32
META, 81 minut
Szybko prysznic, makaron, pakowanie i za chwilę jadę obładowanym rowerem w stronę Szczecinka.
Swoją drogą co za głupi pomysł z zaplanowaniem wyjazdu pociągiem ze Szczecinka niespełna dwie godziny po zamknięciu mety. Przecież muszę się doprowadzić do porządku, zjeść, spakować i przejechać 30 km z sakwami... bez sensu.
PALIWO:- śniadanie przed startem
- 7 kanapek
- 5 batoników musli
- 1 mars
- 3 mini marsy
- jabłko
- 8.5l napojów (3.5l wody + 3l izotonika + 1l coli + 0.5l nestea + 0.5l sprite)