Autor Wątek: Rowerem po Indiach  (Przeczytany 3299 razy)

Offline Mężczyzna DamianD

  • Wiadomości: 162
  • Miasto: Jelenia Góra
  • Na forum od: 08.12.2009
    • http://www.DamianDrobyk.pl
Rowerem po Indiach
« 29 Cze 2012, 07:34 »
Pozdrowienia z trasy w Indiach. Nie mam zasięgu z komórce ale WiFi jest:) 43st. w cieniu. Do miasta Shimla mam jakies 70km. Tam zrobię nocleg. Wszyscy strasznie trąbia, to trochę wkurza i przeszkadza. Ja też mam trąbkę więc odpowiadam na zaczepki :). Krowy i małpy na ulicach to już dla mnie norma.  ;D
« Ostatnia zmiana: 29 Cze 2012, 07:44 arkadoo »

Offline Mężczyzna furman

  • Wiadomości: 2257
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 02.09.2010
    • http://www.szybkitowar.pl
Odp: Rowerem po Indiach
« 29 Cze 2012, 08:02 »
Powodzenia.
Rowery i kobiety to moje podniety
Podjazdy i dziewczyny to moje dyscypliny

Offline Mężczyzna Cieciek

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 125
  • Miasto: okolice Poznania
  • Na forum od: 16.01.2012
Odp: Rowerem po Indiach
« 29 Cze 2012, 11:50 »
Krowy i małpy na ulicach to już dla mnie norma.  ;D

Uważaj na te drugie. Te z Shimli lubią atakować turystów, żeby zajumać im z nosa okulary.
Na obiad wstąp do knajpki Tara Bhoynalya - tanio, smacznie i dużo.

Powodzenia na tamtejszych drogach. Skoro drogi krajowe wyglądają jak po ciężkim bombardowaniu, to aż strach pomyśleć, co się dzieje na lokalnych ścieżkach.

Na nocleg możesz wybrać Hotel Classic - cena średnia (900 rupii za trzy osoby, więc powinno być 300 za jedną), ale z okna jest widok na odległe Himalaje :)

PS. Do klaksonów trzeba się przyzwyczaić, a najlepiej kupić sobie swój, im głośniejszy tym lepszy, żeby wtopić się w tubylców :)
« Ostatnia zmiana: 29 Cze 2012, 11:56 Cieciek »

Offline Kobieta Marta

  • Wiadomości: 2744
  • Miasto: Edynburg/Lodz
  • Na forum od: 18.09.2008
    • Historie z rowerem w tle
Odp: Rowerem po Indiach
« 29 Cze 2012, 12:06 »
Rowniez zycze powodzenia, uwazaj na malpki, podziwiaj krajobrazy i rob zdjecia  :D
The bicycle is just as good company as most husbands and when it gets old and shabby a woman can dispose of it and get a new one without shocking entire community.

Offline Mężczyzna marekjan767

  • Wiadomości: 13
  • Miasto: Wieliczka
  • Na forum od: 24.06.2012
Odp: Rowerem po Indiach
« 30 Cze 2012, 16:07 »
Cześć,
Ta temperatura pewnie daje w kość , uważaj na siebie, a po powrocie  podziel się wrażeniami.
Szerokiej i bezpiecznej drogi.

Offline Mężczyzna Robb

  • "Ojciec Założyciel"
  • Wiadomości: 15
  • Miasto: Kraina Wygasłych Wulkanów
  • Na forum od: 04.06.2006
    • Robb Maciąg
Odp: Rowerem po Indiach
« 2 Lip 2012, 12:36 »
powodzenia :)
… why so serious ?

Offline Mężczyzna DamianD

  • Wiadomości: 162
  • Miasto: Jelenia Góra
  • Na forum od: 08.12.2009
    • http://www.DamianDrobyk.pl
Odp: Rowerem po Indiach
« 3 Lip 2012, 06:43 »
Pozdrowienia z Manali. Zaraz atakuje Rohtang Pass ponad 50km i 3900m.  Jutro prawdopodobnie Kunzum La 4500m. Za sobą już mam piekielnie ciezka Jalori Pass 3120m. Do upału i tutejszego ruchu i klaksonow zaczynam się przyzwyczajać. Zaczyna mnie to wszystko
bardziej bawić niż wkurzac ;D teraz muszę sprostać trudniejszym wyzwaniom jak wysokość i mała ilość tlenu. Małpy nie takie straszne chociaż omijam to je z daleka, jak zresztą wszystkie inne zwierzęta.  8)

Offline Mężczyzna arkadoo

  • Wiadomości: 2767
  • Miasto: Łódź
  • Na forum od: 22.11.2006
    • http://www.rower.fan.pl
Odp: Rowerem po Indiach
« 3 Lip 2012, 08:42 »
Tekst otrzymany od Damiana:


Ladakh Cycle Expedition 2012 - rowerem po Indiach czas zacząć :)

Po wielomiesięcznych przygotowaniach nareszcie nadeszła długo oczekiwana pora
wyjazdu w Himalaje. Główne cele wyprawy to droga z Manali do Leh oraz najwyższe
przełęcze Indii i Himalajów powyżej 5000m.npm. Dwa dni wcześciej wyjechałem
pociągiem z Jeleniej Góry do Warszawy skąd startuje mój samolot do Delhi. Musiałem
jeszcze tylko odebrać indyjską wizę i dokupić dużą ruską torbę do której wrzucę
przyczepkę, sakwy i kilka innych rzeczy. Przelot zarezerwowałem już w grudniu
rosyjskimi liniami lotniczymi Aeroflot. Na pokład mogłem zabrać aż 56kg bagażu w tym
ponadgabarytowe pudło z rowerem. Ogólnie dwie sztuki bagażu do 23kg i do 10kg bagażu
podręcznego. Wystarczy, nawet jak na miesięczną wyprawę rowerową po Indiach ;)


Dzień 1. 27.06.2012 Wylot.
0km


Dwie godziny przed wylotem pojawiłem się na lotnisku Okęcie. Szybko znalazłem wózek
aby nie dźwigać 46 kilogramowego bagażu i udałem się na odprawę. Nikomu nie
przeszkadzało, że pudło za duże, że waży o 1kg za dużo. Nie musiałem nic dopłacać co
mnie bardzo ucieszyło. Odprawę przeszedłem szybko i bezproblemowo. Rower musiałem
zostawić po odprawie w pomieszczeniu dla niestandardowych bagaży. Przelot do Moskwy
gdzie miałem przesiadkę trwał niecałe dwie godziny. Każdy z pasażerów dostał posiłek
a także zimny i ciepły napój. Lot przyjemny i bez turbulencji. Po wylądowaniu w
Moskwie ponowna kontrola i ponad 4h w międzynarodowym terminalu F w oczekiwaniu na
lot do Delhi. Na moskiewskim lotnisku w przeciwieństwie do Okęcia można urozmaicić
sobie czas surfując w sieci dzięki Wi-Fi. Tuż przed wylotem czułem się już jakbym
był w Indiach. Wokół pełno opalonych hindusów i kilku mnichów.  Samolot w Moskwy
większy niż ten z Warszawy. Standard też wyższy. Na uwagę zasługuje multimedialny
ekran dla każdego z pasażerów na którym można obejrzeć film, posłuchać muzyki czy
pograć z gry. Mnie ucieszył port USB przez który mogłem podładować smartfon HTC One
X i tablet Flyer. Na lotnsku Wi-Fi zżarło trochę prądu :) Schemat i procedura lodu
ta sama co z Warszawy. Dzień zleciał bardzo szybko a raszej uciekł. Lecąc na wschód
z prędkością ponad 900km/h pokonałem kilka stref czasowych i "straciłem" 5:30
godziny. W Delhi po wylądowaniu zamiast 23:00 była już 4:30 nad ranem czyli ze
spania nici przynajmniej do kolejnej nocy już według tutejszego czasu. Czas lotu to
ponad 5h, max wysokość ponad 11200m, prędkość około 907km/h a temperatura na
zewnątrz -72.4st.C wg informacji na ekranach. Pod koniec lotu każdy pasażer musiał
wypełnić formularz dla biura imigracyjnego który oddaje się na lotnisku podczas
ostatniej kontroli.


Dzień 2. 28.06.2012 Ucieczka z Delhi.
88.34km, 17.1śr, 27.3max, 170m w górę, 4h28m30s, 46st.C


Po wylądowaniu i odebraniu bagażu musiałem wszystko wypakować i od nowa poskładać.
Skręcić rower i przyczepkę oraz porozkładać wszystkie rzeczy po sakwach. Pudło
niestety nie wytrzymało trudów przelotu. Odebrałem je prawie w całości otwarte, na
szczęście nic nie zginęło że środka. Pudło, torbę i kilka innych rzeczy planowałem
oddać  do czasu powrotu do przechowalni bagażu na lotnisku. Jednak cena 270zł za
przechowanie bezwartościowej rzeczy skutecznie wybiła mi pomysł z głowy. Jak
przewieźć rower z powrotem będę sie martwił przed wylotem z Indii. Tymczasem torbę
ze zbędnymi rzeczami muszę wozić ze sobą, razem to jakieś 2kg więcej. Z bankomatu
wybrałem kilka tysięcy rupii po czym opuściłem teren lotniska. Na zewnątrz przed
6:00 już 31st.C i dosyć duszno. Od razu zwracam na siebie uwagę "dziwnym"
trójkołowcem i sakwami. Hindusi reagują na mój widok bardzo pozytywnie. Jedni się
śmieją inni zaczepiają a jak tylko się zatrzymam to od razu wokół roweru zbiera się
kilka osób. Pierwsze kilometry przemierzam dość szybko że średnią 20km/h. Po kilku
godzinach udaje mi się wyjechać z Delhi. Liczyłem na mniejszy ruch za miastem
niestety krajowa 1 w stronę Chandigarth jest bardzo ruchliwa mimo że płatna w
dalszej części (nie dla rowerów). Niestety to najkrótsza droga w Himajale więc nie
mam wyboru. Droga jest bardzo szeroka, ma dwa a czasami i trzy pasy. Droga
autostradą nie jest i korzystają z niej wszyscy od rowerzystów po dorożki. Wzdłuż
drogi koncert życzeń, od nowopostawionych marketów po śmierdzące slumsy. Ogólne
pełno śmieci i brudu a nawet zdechłych zwierząt. Od południa jechało mi się coraz
gorzej nie tylko z powodu upału ale i przez zmianę czasu oraz brak snu. Co chwilę
robiłem postój w zacienionym miejscu lub wchodziłem do przydrożnych knajpek na zimny
napój z lodówki. Cena za butelkę wody to 10-20R/L. Cola, Fanta, Lamca i inne za
około 30R za 500-600ml. Na jednym z postojów zaczepił mnie hinsus i zaproponował
podwiezienie w okolice Chandigarth. W sumie nie zastanawiałem sie zbyt długo no i
nie mogłem przepuścić okazji przejechania się kolorową ciężarówką Tata. Takich aut
tutaj pełno, nie są zbyt szybkie ale na pewno wytrzymałe. W środku rozłożona kanapa
więc mogłem się przespać. Geresz, bo tak mniej więcej miał na imię kierowca nie znał
wielu słów po angielsku i nie mogliśmy za dużo porozmawiać. Ponieważ auto nie było
zbyt szybkie,  50-60km/h szybciej jechać się nie dało Geresz kilka razy zatrzymał
się aby napić się wody czy zjeść posiłek w zaprzyjaźnionym barze. Na wszystkim
skorzystałem też i ja. Łatwiej jest w obcym kraju jak się ma tutejszego przewodnika.
Chappati, jakieś ciepłe danie np. Aluu Palak, sos lub sałatka i herbata po angielsku
(nasza bawarka) to typowy posiłek tutaj. W okolice Chandigarth dojechaliśmy kiedy
było już ciemno. Geresz zaproponował abym spał w aucie a on sam będzie spał na
aucie. Niewypadało odmawiać. Nie musiałem szukać miejsca na nocleg tylko od razu iść
spać.


Dzień 3. 29.06.2012 Ciężka droga do Shimla
54.44km, 11.4śr, 41.0max, 1526m w górę, 4h53m45s, 41st.C


Wieczorem po kilku drzemkach podczas jazdy ciężko było zasnąć. W samochodzie było
potwornie  gorąco a przejeżdżające samochody i klaksony również nie pomagały. W nocy
budziłem się wiele razy i rano dalej nie czułem się wyspany. Według polskiego czasu
północ to tutaj 5:30. Nie tak łatwo zaczynać jazdę rowerem kiedy powinno się właśnie
spać. Organizm potrzebuje kilku dni aby się przestawić. Chwilę po 7:00 pożegnałem
Geresza i ruszyłem w kierunku miasta Shimla. Według znaków to około 90km. Droga jaką
jechałem nazywała się Himalaya Express i była płatna ale nie dla mnie :) Od początku
nie jechało mi się dobrze. W dodatku cały czas było już pod górę. Po kilku
kilometrach zrobiłem przerwę i ponownie zasnąłem. Śmieszne, ponieważ dopiero co się
obudziłem. Dziś już nie było aż tak upalnie jak wczoraj ale licznik i tak wskazywał
ponad 40st. Praktycznie więcej odpoczywałem niż jechałem. Nogi odmawiały
posłuszeństwa a głowa wcale nie miała ochoty do jazdy. Na postój wykorzystywałem
każdy pretekst. Zatrzymałem się przy każdym źródełku oraz po to aby zrobić zdjęcia
małpom siedzącym niedaleko drogi. Kiedy doczłapałem sie do miasta Solan 40km od
Shimli postanowiłem że znajdę hotel i odpocznę resztę dnia. W końcu i tak mam
nadrobione 200km a skoro organizm domaga się odpoczynku to lepiej tak zrobić niż np.
się rozchorować. Solan to hinduska stolica grzybów jak informują znaki. Ze
znalezieniem hotelu nie było problemów. Kawałek za centrum wszedłem do jednego. Cena
za nocleg 500R (30zl). Obok restauracja więc mogłem liczyć też na posiłek. Zimny
prysznic, zimna woda do picia oraz wiatrak na suficie postawiły mnie na nogi. Od
16:00 do wieczora wypiłem jeszcze kilka litrów wody z izotonikiem Penco. Na
obiadkolację Palak Paneer - szpinak w sosie z serem , Chappati i sałatka. Spać kładę
się wcześnie, po 20:00. Mam nadzieję, że jutro już będę czuł się lepiej i
przyzwyczaję się do panujących tu warunków.


Dzień 4. 30.04.2012 Shimla
104.69km, 13.7 śr, 52.3max, 1638m w górę, 7:37:32, 39st.C


Wyspany i wypoczęty wyruszyłem z hotelu po 7:00. Pierwsze kilometry z Solan w
kierunku Shimli lekko z górki, potem już tylko pod górę, przeważnie kilka procent
ale krótkie odcinki powyżej 10% też się zdarzają. Czuję, że nie mam jeszcze pełnej
mocy w nogach ale dziś i tak już jest lepiej. Przynajmniej wykonałem dziś dzienny
limit 100km. Podczas odpoczynów kilka razy zostałem "napadnięty". Hindusi proszą o
zdjęcie z rowerem i że mną. W pewien sposób próbuję to wykorzystywać. Każdego
znającego angielski podpytuję o ważne dla mnie informacje. Do mojej kolekcji
zwierzyńca dorzuciłem dziś zdjęcie pary jaków. Spróbowałem także nowej potrawy
zakupionej za 10R przydrożnej budy od starca. Masala z pieczoną bułką. Groch,
cebula, pomidor, papryka, ziemniaki kilka innych warzywa i cała kasza przypraw.
Podane na zimno. Zero jakichkolwiek zasad czystości podczas przyrządzania i podania
ale smakowało nieźle. Za łyżkę posłużył mi kawałek gazety :) Do Shimli dojechałem
koło południa. Spore miasto i duży ruch jak na ponad 2000m.npm. Droga nie
zaprowadziła mnie w miejsce które planowałem zobaczyć więc musiałem wejść kilkaset
metrów w górę z rowerem. Shimla do była stolica brytyjskiej kolonii w Indiach.
Przypominają o tym stary chrześcijański kościół oraz budynki przy głównej ulicy
turystycznej. W Shimli zjadłem lody z maszyny (dwa za 50R), korzystając z okazji
wybrałem trochę gotówki z bankomatu, popstrykałem kilka zdjęć i ruszyłem dalej.
Oczywiście nie odbyło się bez zaczepek z prośbą o zdjęcie z rowerem. Od Shimli dalej
ciągle w górę drogą 22 kierowałem się w stronę następnego celu czyli Jalori Pass.
Przełęcz będę próbował atakować jutro. Mam do niej około 94km. Z braku miejsca do na
rozbicie namiotu oraz jakiegokolwiek hotelu o możliwość przespania zapytałem w
przydrożnej restauracji.  Za 200R mogłem skorzystać z jeszcze nie dokończonego
pokoju dla gości oraz z wody. Niezbyt wygórowana cena a i tak już nie miałem siły
kręcić dalej a do zmroku pozostało niewiele czasu. Spanko w śpiworku na podłodze. O
20:30 przyjemna temperatura 21st.C na wysokości ponad 2500m.npm 3km przed miastem
Narkanda :)


Dzień 5. 1.07.2012 Męczarnie pod Jalori Pass
93.77km, 12.9śr, 46.4max, 1740m w górę, 7:15:14, 43st.C


Do zmiany czasu chyba już się przyzwyczaiłem, przynajmniej już nie mogę narzekać na
brak snu czy niewyspanie. Chwilę po 7:00 wyruszyłem w dalszą drogę. Miasto Narkanda
jako duża plamka na mapie okazała się przełęczą z kilkoma budynkami na wysokości
około 2733m.npm. Zrobiłem tu moje jedyne zakupy dziś. Za 10R kupiłem dwa pomodorki i
ogórka na kanapki. Wczoraj kupiłem chleb tostowy, w połączeniu z pasztecikiem od
Sante wyszły całkiem niezłe kanapki. Ostre i mocno przyprawione hinduskie potrawy są
dobre ale nie da się ich jeść ciągle. Od Narkandy było solidnie z góry, ponad 28km i
2000m w pionie w dół. Niestety im niżej tym bardziej gorąco. W dolinie wielkiej
szarej rzeki na około 730m było już powyżej 40st.C. To wystarczyło żebym znów się
zagotował i opadł z sił. Z doliny na przełęcz pozostało jeszcze 45km i 2500m w górę.
Co kilka kilometrów zatrzymywałem się na odpoczynek w cieniu. Korzystałem też z
każdej okazji na uzupełnienie wody i ochłodzenie się. Chwilami wydawało mi się, że
więcej odpoczywam niż jadę.  Chwilami nachylenie przekraczało 15% a ja byłem
zmuszony prowadzić rower co nie zdarza mi się zbyt często. Przed 19:00 dotarłem do
Lajheri, ostatniego miasteczka przed przełęczą. Tutaj uzupełniłem wodę i zacząłem
rozglądać się za noclegiem. Po raz kolejny uśmiechnęło się do mnie szczęście.
Przechodzący starzec stwierdził, że wyglądam na zmęczonego. Ja zapytałem o miejsce
do spania. Zaproponował miejsce na rozbicie namiotu na swoim ganku przed domem.
Rozbijanie namiotu okazało się sporą atrakcją dla mieszkańców niewielkiej chatki.
Poczęstowano mnie herbatą oraz śliwkami. Tutejsze mirabelki są o wiele słodsze i
soczyste od naszych. W zamian odwdzięczyłem się lizakami dla dzieci. Nocleg na
wysokości 2450m.


Dzień 6. 2.07.2012 Jalori Pass
103.83km, 13.5śr, 49.6max, 1244m w górę, 7:51:37, 39st.C


Hindusi wstają wcześnie. Już o 5:00 chyba cała rodzina była na nogach. Ja wstałem
dopiero przed 7:00. Na drogę dostałem jeszcze Allu Prota czyli coś jak nasz placek
ziemniaczany z cebulą. W nocy błyskało się a kiedy wyruszałem kropił deszczyk. Zaraz
za Lajheri skończył się asfalt i do przełęczy był tylko piach z kamieniami po
których ciężko się jechało. Chwilami znów musiałem prowadzić rower ze względu na
spore nachylenie. Po prawie sekcję godzinach dotarłem do Jaroli Pass na 3120m. Na
przełęczy jak zresztą wszędzie tutaj kilka sklepików z napojami, chipsami i tabaką.
Mnie jednak bardziej zainteresowała stojąca tu gompa na tle której zrobiłem zdjęcie.
Zjazd w dół również okazał się wymagający przez kiepską nawierzchnie i nachylenie
ponad 15%. Kilka kilometrów niżej i jakieś 1000m w dół było już lepiej. Chwilami
jednak asfalt przeplatał się z kamienistymi odcinkami. W dolinie na wysokości 1100m
znów upał. 39st.C. Tu jednak w kierunku Manali wjechałem w kilkukilometrowy tunel
gdzie było znacznie chłodniej. Następne kilometry to lekko w górę wzdłuż rzeki po
której pływają pontony Raftingowe. Na jednym z postojów moja maszyna znów wzbudziła
ciekawość kilku hindusów. Swoje zainteresowanie kierują przede wszystkim na licznik,
przyczepkę oraz ładowarkę słoneczną. W Kullu zrobiłem małe zakupy. Kupiłem między
innymi tutejsze słodycze sprzedawane na sztuki których wybór jest przeogromny a
także kilka rodzajów małych hinduskich cukierków. Nocleg znalazłem około 25km przed
Manali w mieścinie Dobhe. Tuż przy drodze po prawej stronie po schodkach znajduje
się mały domek w którym można tanio wynająć pokój. Ciekawie wyglądały negocjacje w
kwestii ceny za nocleg. Starszy pan usiadł ze mną na krześle i zaczęliśmy rozmowę.
Był zainteresowany skąd jestem i gdzie jadę. Powiedział, że już spało u niego kilku
rowerzystów w tym również z Polski. Musiał chyba mieć dobre doświadczenia z Polakami
bo wytargowałem satysfakcjonującą cenę 300R razem z kolacją :) Na kolację podano
oprócz dobrze mi już znanej Chappati potrawkę z cukini oraz sałatkę. Po kolacji
starszy pan opowiadał jeszcze o ciekawych miejscach w okolicy Manali. Zachęcał
między innymi abym odwiedził muzeum świątyń w Naggar prasa centrum Manali. Przed
spaniem poprawiłem jeszcze hinduskimi słodyczami i chwilę po 22:00 udałem się na
odpoczynek.
Watch out where the huskies go,
And don't you eat that yellow snow

Offline Mężczyzna Muszka

  • dawniej Martin_Tychy
  • Wiadomości: 360
  • Miasto: Tychy
  • Na forum od: 05.01.2011
Odp: Rowerem po Indiach
« 4 Lip 2012, 21:33 »
Ciekawie się zaczyna ;)

Offline Mężczyzna Robb

  • "Ojciec Założyciel"
  • Wiadomości: 15
  • Miasto: Kraina Wygasłych Wulkanów
  • Na forum od: 04.06.2006
    • Robb Maciąg
Odp: Rowerem po Indiach
« 5 Lip 2012, 11:54 »
wytargowałem satysfakcjonującą cenę 300R razem z kolacją :)

Widzę, że ceny się bardzo zmieniły, jeżeli 300 Rs to dobrze :(
Hmmm
… why so serious ?

Offline Mężczyzna DamianD

  • Wiadomości: 162
  • Miasto: Jelenia Góra
  • Na forum od: 08.12.2009
    • http://www.DamianDrobyk.pl
Odp: Rowerem po Indiach
« 9 Lip 2012, 15:28 »
 Pozdrowienia z Leh do którego dotarłem dziś popołudniu :) Nocleg już załatwiony, permit na Khardung La i Pangong Lake będę miał jutro. Niestety nie udało mi się w Leh znaleść w żadnym ze sklepów rowerowych takiej opony jak potrzebuję. Ale skoro dojechałem do Leh to może dojade z powrotem do Delhi.
Poniżej przesyłam relacje z ostatnich dni.
Jutro dzień przerwy w rowerowaniu. Zwiedzam Leh :)

Dzień 7. 3.07.2012 Niespodzianki...
51.24km, 9.8śr, 37.6max, 1336m w górę, 5:11:30, 37st.C
Planowałem zdobyć dziś Przełęcz Rohtang i nic z tego nie wyszło. Do Manali wszystko szło według planu. Zakupy, wypłata gotówki z bankomatu, kupienie leku na AMS w aptece, znalezienie Wi-Fi. Wszystko udało się bez problemu. Jednak kilka kilometrów za Manali wybuchła opona. Po takim wystrzale wiedziałem, że nie jest dobrze. Dziura na 2cm w tylnej oponie. Po raz kolejny żałuję, że w przyczepce nie mam takiego samego koła jak w rowerze. Załatał bym oponę, zamienił z tą z przyczepność i było by po kłopocie. Na kolejnej wyprawie już nie popełnie tego samego błędu. Na oponie która wystrzeliła przejechałem ponad 5000km bez flaka. A tu nagle taki pech. Musiałem wrócić się do Manali i mieć nadzieję na znalezienie sklepu rowerowego. W tym momencie mogłem już zapomnieć o zdobyciu Rohtang. Powrót do Manali na piechotę trwał prawie godzinę, kolejną godzinę szukałem sklepu rowerowego ponieważ nawet sami mieszkańcy nie byli pewni czy takowy się tu znajduje. Okazało się, że jest tu tylko serwis rowerowy ale części z nim niewiele o oponach nie wspomnę. Odesłano mnie do innego serwisu gdzie opony powinny być. No i były, tylko nie w takim rozmiarze jak potrzebuję. Mieli tylko 26 lub 28 cali. Mojej trekkingowej 7-setki niestety nie. Serwis-men na pękniętą oponę założył mega łatę a ja przerzuciłem oponę z tyłu na przód gdzie mam nową antyprzebiciową Rubenę. Teraz przez łatę przednie koło lekko podskakuje ale przynajmniej mogę jechać dalej pomimo straty połowy dnia. Przy najbliższej okazji postaram się coś kupić, może z Keylong a może dopiero w Leh. Teraz jednak muszę uważać na tą oponę co nie jest wcale łatwe przy wielu kamienistych odcinkach tutejszych dróg. Ponownie podjazd zacząłem po 15:00 zatrzymując się jeszcze w cukierni na małe co nie co. Kilka kilometrów za miastem zaczęły się moje ulubione serpentyny. Minąłem już również kilka posterunków wojskowych po drodze. Jednak żołnierze jako jedyni tutaj nie zwracają na mnie większej uwagi. Na nocleg wybrałem sobie polankę na wysokości 2600m niedaleko drogi na której jak widać po śladach pasło się coś niedawno. Tutejsi straszą grasującymi tu lisami i niedźwiedziami. Po chwili kawałek dalej zatrzymał się samochód z którego wyszła spora hinduska rodzina która postanowiła urządzić sobie tutaj grilla. Mieli że sobą duży namiot który chcieli rozłożyć dla dzieci. Nie wychodziło im to najlepiej i poprosili mnie o pomoc. I w ten sposób załapałem sie na hinduskiego grilla. Kurczak na ostro z sosem, drinki z whisky, muzyka i taniec z Punjab. Tak bawią sie hindusi po za domem. W domu z przyjaciółmi, znajomymi koszar nie jedzą, alkoholu nie piją. Ale w rodzinnym towarzystwie po za domem potrwają się świetnie bawić. Podczas rozwowy dowiedziałem się wiele o ich życiu i zwyczajach. Pytali też sporów o Polskę i polskie zwyczaje. Impreza zakończyła sie chwilę po zmroku. Oni zjechali do hotelu w Manali a ja zostałem na polance na noc. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Gdyby nie awaria grilla by nie było. Zresztą może to i lepiej że czasami coś nie idzie tak jak to sobie zaplanuję. Tak przynajmniej mam więcej przygód a dni nie są tak podobne do siebie. Do Rohtang 38km a do Kunzum La mniej niż 100. Jednak aby zdobyć jutro Kunzum nie mogę się obijać jak dziś :) W sumie dzisiejszy dzień mogę zaliczyć jako odpoczynek. 50km i brak oznak zmęczenia.

Dzień 8. 4.07.2012 Rohtang Pass ZDOBYTE ale problemów ciąg dalszy.
66.46km, 9.7śr, 35.2max, 1504m w górę, 6:47:56, 10-21st.C
Dopiero co zasnąłem to zaczął padać deszcz. Początkowo lekko, potem mocniej a po północy rozpętała sie ulewa. Namiot mam nowy ale odporność na deszcz o wiele słabsza niz w moim poprzednim. Przez kilka godzin największej ulewy musiałem bronić sie przed wodą. Ponownie zasnąłem po trzeciej kiedy deszcz nie był już tak intensywny. Gdy obudziłem się rano w namiocie miałem kilka małych kałuż a karimata i śpiwór były mokre. Kiepska perspektywa przed najwyższymi przełęczami które akurat teraz mam zdobywać. Mam też kolejny poślizg po wczorajszych przebojach z oponą. Przestało padać przed dziewiątą. Szybko się pozbierałem i ruszyłem w górę. Zaczęło się serpentynami i lekkim nachyleniem. W trakcie jazdy mogłem podziwiać ponad stu metrowe wodospady kiedy tylko chmury ich nie zasłaniały. Kiedy chmury odsłoniły więcej zobaczyłem sznur samochodów wspinających się kilkaset metrów wyżej. Niestety przez następne kilka godzin nie było zupełnie nic widać. Gęsta mgła ograniczała widoczność do 20-30 metrów. Większość kierowców jeździła na światłach awaryjnych, trąbili też dwa razy częściej niż zwykle. Chmury rozgoniły się dopiero na wysokości około 3000m. Moim oczom ukazały się ogromne panoramy, rozległe doliny i wysokie zaśnieżone szczyty. Wszysko wydawało się takie wielkie, o wiele większe niż w Alpach. Fantastyczne widoki. Większość samochodów jechała do osady Marhi w której hindusi zrobili ośrodek narciarski. Wyżej natrafiłem na długi korek. Po ostatnich opadach na górnym nie asfaltowym odcinku powstały kałuże błotne i samochody mają problem z przejechaniem. Generalnie większość drogi na przełęcz jest urwardzona ale jest jeszcze kilka odcinków gdzie są kamienie i jedzie się źle. Prawie cały korek udało mi się ominąć przy dopingu kierowców i turystów. Jedynie podczas mijania aut musiałem odstać z godzinę bo nie miałem jak się przecisnąć. Mimo wszystko przez korek straciłem kilka godzin. Wydaje mi się, że hindusi są sami sobie winni. Nie potrafią przepuszczać. Tego zatwardzenia można by uniknąć gdyby mieli większą kulturę jazdy. Hinsus wciska klakson i nie patrzy że jest wąsko, że może nie przejechać. Korek był tak długi, że większość aut będzie pewnie stała do jutra. Kiedy już się wydostałem do przełęczy miałem spokój i ciszę, prawie zerowy ruch :) Po kilku kolejnych serpentynach a od Manali jest ich 54 nareszcie jest - Rohtang Pass i 3978m.npm! To mój rekord jeśli chodzi o wysokość podjazdu. Na pewno nie ostatni podczas tej wyprawy. Na przełęczy znów mgła i żadnych widoków. Dobrze, że chociaż tablica jest, pękniętą ale jest.  Po raz 10 chyba dziś hindusi prosili o zdjęcie ze mną bądź rowerem. Ciekawy przerywnik dla jazdy. Pytają też jak mam na imię do chcą wrzucić zdjęcie na FB. Zjazd z Rohtang do Gramphu do tylko sepentyny :) Ale nie liczyłem ile :) Im niżej tym gorsza droga. Okolice samej przełęczy mają najlepszą nawierzchnię. Szeroką na 6 metrów i idealnie równą. W Gramphu na rozjeździe długo zastanawiałem się czy jechać na Kunzum Pass (4500m). Wiedziałem, że droga do tej przełęczy nie jest najlepsza a muszę uważać na oponę która jest rozerwana. Postawiłem zaryzykować i ruszyłem w kierunku miasta Kaza jak pokazują znaki. Na chwilę wyszło słońce więc wykorzystałem ten moment na podsuszenie rzeczy po nocnej ulewie. Na drodze nie dość, że jest pełno kamieni to jeszcze co chwilę w poprzek drogi płyną spore strumienie. Przez kilka udało mi się przejechać a przez jeden musiałem przejść ponieważ był dość głęboki a strumień wartki. Na kolejnym zmoczyłem buta jak bym miał mało mokrych rzeczy. Po około 7km kolejny strumień a raczej rzeka była barierą nie do przejścia. Zbyt wielka woda aby przejść z rowerem. Niestety byłem zmuszony się wrócić. Dwaj motocykliści również nie ryzykowali i zawrócili. Szkoda bo na przęłęczy znajduje się piękna stupa no i to 4500m.npm. W drodze powrotnej na kamieniach pękł mi przedni bagażnik, nie wytrzymał jeden że spawów. Na razie podwiązałem linką i maksymalnie go odciążyłem. Zgubiłem też moją ulubioną chustę. Pewnie została gdzieś przy jakimś źródełku. Nocleg na wysokości 3500m na pastwisku z końmi.

Dzień 9. 5.07.2012 Z Gramphu do Jispa
77.99km, 12.7śr, 51.5max, 1261m w górę, 6:06:31, 14-29st.C
W nocy znów padało ale nie zbyt intensywnie więc nie przemokłem. Zaczęło za to porządnie wiać. Może i dobrze niech przegoni te chmury, zdjęcia będę ładniejsze :) Od wczoraj stale przebywam na wysokości powyżej 3000m.npm i jak na razie nie czuję żadnych negatywnych skutków. Żadnych bólów głowy, osłabienia, przyspieszonego tętna czy oddechu w spoczynku. Prawdopodobnie udało mi się również uniknąć tzw. Delhi Belly czyli biegunki z wymiotami i gorączką. To popularna dolegliwość wśród turystów przybywających do Indii i innych egzotycznych krajów. Zmiana diety, wody, flory bakteryjnej oraz niezbyt czysty sposób przyrządzania potrawa przez hindusów to najczęstsze jej przyczyny. Cieszę się, że mnie ominęła. Przez cały dzień poruszałem się głównie pomiędzy 3000 a 3500m po drogach również jakości. Na wielu odcinkach trwają remonty i są różne utrudnienia ale najbardziej chyba dokucza kurz oraz spaliny z ciężarówek i autobusów. Żadne normy spalania chyba tutaj nie obowiązują bo z rur wydechowych wszystkich pojazdów wylatuje czarną chmura. Zaciekawiło mnie to, że przy budowie dróg pracują kobiety także z małymi dziećmi które np. rozłupują młotkiem kamienie na mniejsze. Jedyną rzeczą jaka mnie tu wciąż irytuje i męczy to ciągłe klaksony. Hindusi ciągle trąbią. Raz żeby zwrócić na siebie uwagę że nadjeżdżają np. przed zakrętem, dwa żeby dac znak że wyprzedzają i trzy aby się przywitać. W ciągu dnia kilkaset klaksonów jakie słyszę to norma. Chwilami mnie to bawi a czasami wkurza. Niestety trzeba się do tego przyzwyczaić. Na większości ciężarówek są napisy z prośbą o trąbnięcie są też znaki drogowe zachęcające do używania klaksona. Nawet w górach nie ma spokoju. Przed Keylong zaczął passę deszcz więc schowałem się w przyhotelowej restauracji i wypiłem kawę z mlekiem a raczej mleko z kawą :) Przez Keylong przejechałem górą, nie wjeżdżałem do centrum miasteczka. Sądziłem, że jest większe. Po za hotelami, sklepikami i stupą nie za bardzo jest tu co oglądać. To ostatnie większe miasteczko przed najwyższą częścią drogi Manali-Leh więc warto tu zrobić większe zakupy. Tak też uczyniłem. Za Keylong znów dwa rodzaje dróg. Albo kamienie i szuter albo nowy asfalt. Na jednym z postojów zrobiłem mały serwis roweru. Przez piach łańcuch zaczął hałasować. Za pomocą starej szczoteczki do zębów i szmatki wyczyściłem rower z brudu i posmarowałem łańcuch. Podciągnąłem też linki hamulcowe. Rowerek śmiga jaką nowy :) Zdaje się, że kilka dni temu przekroczyłem na moim Authorze Triumph 10000km a mam go od marca. Nocleg znalazłem na wysokości 3200m we wsi Jispa. Rest House oferuje nocleg za 500R. Na kolację ryż z fasolką i cebulą z baru obok. We wsi buddyjska świątynia. Pod wieczór całe niebo zrobiło się niebieskie. Może to już koniec deszczu w Indiach.

Dzień 10. 6.07.2012 Baralacha La ZDOBYTA!
87.98km, 11.2śr, 37.8 max, 1882m w górę, 7:50:03, 21-29st.C
Ciężki dzień ale cel osiągnięty. Przełęcz Baralacha La zdobyta. Kolejna przełęcz i kolejny mój rekord wysokość - 4980m.npm. Udało mi się również zjechać do wioski Sarchu tak jak zaplanowałem. Na ten dzień długo czekałem, wiatr w plecy, błękitne niebo, niezbyt gorąco i fantastyczne widoki przez cały dzień. Tyle wrażeń, że nie wiem co podobało mi się najbardziej. Widoki podczas podjazdu, krajobraz z przełęczy czy może kolory skał jakich dotąd nie widziałem podczas zjazdu. Najlepsze chyba jednak było w okolicy Sarchu. Wielka kolorowa równina z zielonymi łąkami na wysokości ponad 4000m, długa na jakieś 15km i szeroka na 2km środkiem której sporym wąwozem płynęła rzeka. Na brzegach wąwozu mogłem zobaczyć piękne różnorodne formy skalne. Obok prostej jak strzała na kilka kilometrów drogi minąłem kilka pól namiotowych na których nocowali w większości motocykliści z Europy którzy dość licznie dziś mijali mnie na trasie pozdrawiając i dopingując. Zacząłem punkt 7:00. Według znaków do przełęczy miałem ponad 53 km i 1700m przewyższenia. Przez mniej więcej 70% trasy był asfalt, reszta drogi to kamienie i szuter. Podjazd generalnie dość prosty, nachylenie kilku procent na całej trasie i kilka krótkich trudniejszych odcinków. Dwa razy dziś przejeżdżałem przez wojskowe posterunki gdzie musiałem okazać paszport a żołnierz wpisał moje dane do książki przejazdu. Zadowolony jestem z faktu, że na wysokości ponad 4000m wciąż czuję się dobrze. Z sił opadłem już głównie podczas zjazdu. Zmęczone nogi nie chciały już kręcić. Na nocleg wybrałem dziś sobie chatę/bar z łóżkami u szalonej starej hinduski w Sarchu za 100R (6zł). Jeszcze na wysokości 4300m nie spałem. Ciekawe jak będę czuł się jutro?

Dzień 11. 7.07.2012 Nakeela i Lachalung La ZDOBYTE!
79.97km, 11.5śr, 35.3max, 1256m w górę, 6:54:09, 8-24st.C
Wspaniały dzień. Udało się zdobyć aż dwie wysokie przełęcze w tym jedną powyżej 5000m.npm. Pierwsza Nakeela o wysokości 4900m na którą prowadzi droga przez Gata Loop czyli kilkanaście serpentyn na jednym odcinku trasy. Jak się spojrzy z góry na te wszystkie zakręty zachodzące na siebie to wygląda to naprawdę fantastycznie w połączeniu z doliną rzeki i znacznie przewyższającymi drogę wierzchołkami. Aby wjechać na wyższą Lachulung La musiałem zjechać około 250m w dół i ponownie wdrapać się na wysokość 5065m.npm. Mój kolejny absolutny rekord wysokości. Mój organizm zdołał się już w pełni zaaklimatyzować z nowymi warunkami. Dziś czułem się o wiele lepiej niż wczoraj. Podczas podjazdów mogłem wrzucić twardsze biegi a nie tylko mielić na 1:1 a po skończonej trasie nie czułem takiego zmęczenia jak w ostatnich dniach. Na przełęczy Lachulung spotkałem parę polaków podróżujących po Indiach na motorach. Martę i Tomka. Zjazd z Lachulung do Pang przez ponad 10km to koszmar. Droga jest strasznie nierówna i kamienista. Niewygodę tą rekompensuje jednak przejazd przez niesamowity wąski wąwóz oraz miejsce zwane Kangla Jal. Poniżej znajduję się ogromna skała przypominająca okno skalne. Do Pang dotarłem po 17:00. Od razu znalazłem nocleg oraz najadłem się do syta. Na podwieczorek zupa mleczna z musli od Sante a na kolację już tutejsze danie. Potrawa z kalafiora z ziemniakami, cebulą oraz oczywiście przyprawami. Do tego Chappati i kawa. Jutro atak na kolejną przełęcz gigant - Taglang La. Nocleg w chacie w Pang na wysokości 4500m.npm :)

Dzień 12. 8.07.2012 Taglang La ZDOBYTA!
99.37km, 12.3śr, 44.9max, 1152m w górę, 8:03:49, 11-24st.C
Wieczorem długo nie mogłem zasnąć, być może ze wzglegu na wysokość a może po prostu przez obecność innych współspaczy w chacie. W chacie razem ze mną spało pięciu hindusów którzy urządzili sobie kilkudniowy wypad rowerowy po Ladakhu. Pokój cyklistów :) Rano wyruszyłem pierwszy mimo, że było około 7:00 hindusi jeszcze spali. Za Pang na dzień dobry czekało mnie kilka serpenty oraz wjazd na wysokość 4750m. Tutaj zaczyna się rozległa równina przez którą jechałem ponad 50km. Niesamowite miejsce. Na płaskowyżu znajduję się zaschnięte jezioro oraz kilka osad chodowców owiec. Przez pierwsze 20km trasy jechałem asfaltem, przez kilka nawet idealnie nowym i równym. Niestety dalej aż za przełęcz Taglang droga jest w budowie i musiałem walczyć z kamieniami. W ostatniej osadzie przez przełęczą w Zara dopadła mnie burza piaskowa. Piasek i kurz który zalega tu przez budowę drogi został uniesiony przez poryw wiatru i przez kilka minut wielka chmura piasku uniemożliwiała dalszą jazdę. Ogólnie każdy przejazd ciężarówki tutaj to taka mała burza. Niektórzy kierowcy jeżdżą w maskach lub chustach zapobiegających wdychaniu pyłu, ja również próbowałem ale oddycha mi się tak znacznie gorzej. Jedynym utrudnieniem podczas podjazdu na przełęcz była właśnie nawierzchnia i unoszący się w powierzu piach. Jeszcze podczas żadnej wyprawy mój rower, salwy ani ja nie byłem tak brudny ze wszystkiego co się tutaj unosi. Sytuację pogorszył jeszcze przejazd kilkudziesięciu wojskowych ciężarówek. Ten moment postanowiłem jednak przeczekać z boku. Hałas, kurz i spaliny gorsze jak w największym mieście a to przecież 5000m.npm :) Do przełęczy dotarłem przed 17:00 a na niej mała buddyjska świątynia oraz kilka tablic oznaczających przełęcz. Taglang La o wysokości 5328m.npm moja :) Kilka zdjęć przy znakach i musiałem uciekać w dół. Na przełęczy było chłodno oraz mocno wiało. Chciałem też zjechać do najbliższego miasteczka, znaleźć pokój i zmyć z siebie cały zebrany podczas jazdy brud. Zjazd również kamienisty ale na szczęście tylko przez jakieś 10km. Potem już nowa nawierzchnia. Nocleg znalazłem w Rumtse w pierwszej wiosce na wysokości 4300m. 150R za pokój i prysznic to jak za darmo :)

Offline Mężczyzna DamianD

  • Wiadomości: 162
  • Miasto: Jelenia Góra
  • Na forum od: 08.12.2009
    • http://www.DamianDrobyk.pl
Odp: Rowerem po Indiach
« 9 Lip 2012, 15:35 »
Robb, napisz mi proszę co by tu jeszcze spróbować dobrgo do jedzenia ;) owoce i słodycze smakują nieźle, aloo palak i aloo prontha też. Chapatii może być.   ;D

Offline Mężczyzna Robb

  • "Ojciec Założyciel"
  • Wiadomości: 15
  • Miasto: Kraina Wygasłych Wulkanów
  • Na forum od: 04.06.2006
    • Robb Maciąg
Odp: Rowerem po Indiach
« 9 Lip 2012, 20:00 »
Spróbuj soku z sea buck coś tam :)
taki pomarańczowy ;)
i israeli breakfast ;)
… why so serious ?

Offline Mężczyzna Robb

  • "Ojciec Założyciel"
  • Wiadomości: 15
  • Miasto: Kraina Wygasłych Wulkanów
  • Na forum od: 04.06.2006
    • Robb Maciąg
Odp: Rowerem po Indiach
« 9 Lip 2012, 20:01 »
mam
sea buckthorn!
… why so serious ?

Offline Kobieta Monday

  • Wiadomości: 95
  • Miasto: Radom
  • Na forum od: 23.02.2012
Odp: Rowerem po Indiach
« 10 Lip 2012, 05:56 »
powodzenia :)


czy tam istnieją jakieś zasady drogowe (zbliżone do europejskich ;) )
Bo pewnie jedna jest - kto większy ten ma pierszeństwo.

Tagi: indie azja 
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum